Lyonesse 03. - Madouc.rtf

(1197 KB) Pobierz

Jack Vance

MADOUC

Przełożyła: Agnieszka Dłużak

Dom Wydawniczy REBIS Poznań 1995

Tytuł oryginału

Madouc

Copyright © 1990 by Jack Vance. All rights reserved

Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd.

Poznań 1995

Redaktor Grzegorz Dziamski

Fotografía na okładce Mick van Houten

Opracowanie graficzne Maciej Rutkowski

Wydanie I

ISBN 83-7120-186-9

Dom Wydawniczy REBIS

ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. (0-61) 674708, tel./fax (0-61) 673774

Drukarnia Kujawska „ViSal” Spółka z o.o. w Inowrocławiu

Rozdział 1

I

Na południe od Kornwalii, na północ od Półwyspu Iberyj­skiego i na zachód od wybrzeży Akwitanii wyrastały z wód Zatoki Kantabryjskiej wyspy Elder. Archipelag ten składał się z wysp rozmaitej wielkości, od maleńkiej, zwanej Kłem Gwyga, będącej zaledwie usypiskiem czarnych skał zalewanych falami Atlantyku, do wielkiej Hybras, o której można znaleźć wzmianki u wczesnych kronikarzy irlandzkich, a która była niemal tak duża jak sama Irlandia.

Na Hybras znajdowały się trzy wspaniałe miasta: Avallon, Lyonesse oraz starożytne Ys*, a także wiele warownych grodów, starych, szarych wiosek, zamków z licznymi wieżami i dworów otoczonych pięknymi ogrodami.

* W pradawnych czasach lądowy most na krótko połączył wyspy Elder z kontynentalną Europą. Zgodnie z mitem, gdy pierwsi wędrowni myśliwi, którzy przybyli na Hybras, przedostali się przez Teach tac Teach i po drugiej stronie gór spojrzeli na wybrzeża Atlantyku, zobaczyli już wtedy znajdujące się tam Ys.

Krajobraz wyspy Hybras był bardzo zróżnicowany. Równo­legle do wybrzeża Atlantyku ciągnęło się olbrzymie pasmo górskie Teach tac Teach o strzelistych szczytach i wyżynnych wrzosowiskach. W innych miejscach krajobraz był łagodniejszy, z widokami na rozległe słoneczne doliny, leśne zakątki, łąki i rzeki. Wnętrze wyspy porastał dziki las. Była to puszcza Tantrevalles, o której krążyło wiele opowieści, lecz gdzie z oba­wy przed czarami niewielu odważało się wędrować. Nieliczni, którzy się na to ośmielali, jak drwale lub im podobni, rozglądali się ostrożnie dookoła, szli uważnie, często się zatrzymując i nasłuchując odgłosów lasu. Martwa cisza, choćby nawet przerywana krótkim, ptasim trelem, nie budziła zaufania.

Im głębiej zapuszczali się w las, tym kolory stawały się intensywniejsze i ciemniejsze, zaś cienie miały barwę indygo i złocistego brązu. Kto wie, co w

takim borze mogło na człowieka spoglądać z drugiej strony polany lub czaić się na czubku któregoś pniaka?

Przez wyspy Elder przewędrowało wiele ludów: Pharesmianie, niebieskoocy Evadniojczycy, Pelazgowie z ich szalony­mi kapłankami Bachusa, Danaanejczycy, Lidowie, Fenicjanie, Etruskowie, Grecy, Celtowie z Galii, Skalradzi z Norwegii, którzy przybyli przez Irlandię, Rzymianie, Celtowie z Irlandii i Goci. Po tych wędrówkach ludów pozostały rozmaite ruiny osad, zniszczone grobowce, napisy na murach wykute staro­żytnymi runami - pieśni, tańce, przemowy zapisane w róż­nych dialektach, nazwy miejsc, z których wiele zostało zupełnie zapomnianych, lecz nadal fascynowały różnych ludzi i pobu­dzały ich wyobraźnię.

Hołdowano na wyspach kilkunastu kultom i wyznawano paręnaście religii, różniących się między sobą zasadniczo, lecz podobnych do siebie w tym, że zawsze kasta kapłanów była grupą wybrańców pośredniczących pomiędzy powszedniością a świętością. W Ys wykute w skale stopnie prowadziły od oceanu ku świątyni Atlanty. Co miesiąc o północy, przy świetle księżyca, kapłani schodzili po schodach i ukazywali się ponow­nie o świcie, ozdobieni girlandami morskich roślin. W Dascinecie niektóre plemiona wyznawały religię, której reguły wykute były w świętej skale i nikt poza kapłanami nie potrafił ich odczytać. Na Scoli, przyległej do Dascinetu wyspie, wy­znawcy boga Nyrene wlewali do świętych rzek całe naczynia własnej krwi, zaś niektórzy szczególnie gorliwi byli w stanie wykrwawić się niemal na śmierć. W Troicinecie rytualne obrzędy ku czci życia i śmierci odbywały się w świątyni poświęconej Gai, bogini ziemi. Celtowie wędrowali po całych wyspach Elder zostawiając za sobą nie tylko nazwy miejsc, ale również druidów w ich świętych gajach, którzy celebrowali Marsz Drzew podczas święta Beltane. Etruscy kapłani od­prawiali obrzędy odpychające i często makabryczne, natomiast Danaanejczycy oddawali cześć nieco sympatyczniejszym bo­gom z aryjskiego panteonu. Wraz z Rzymianami przybyli wyznawcy Mitry, po nich chrześcijanie, zoroastrianie i wiele innych podobnych sekt. Później irlandzcy mnisi założyli chrześ­cijański klasztor na wyspie Wanish*, blisko Dahautu i Avallonu, który ostatecznie czekał taki sam los,

* Nieco później król Phristan z Lyonesse pozwolił założyć chrześcijań­skie biskupstwo w Bulmer Skeme, na wschodnim wybrzeżu Lyonesse, nakazując jednak, aby nie wywożono żadnych bogactw do Rzymu. Być może z tego powodu tamtejszy kościół nie miał zbyt wielkiego wsparcia z zagranicy, a biskup nie miał wpływów ani w Bulmer Skeme, ani w Rzymie.

jak Lindisfarne daleko na północy u wybrzeży Brytanii.

Przez wiele lat wyspami Elder rządzono z zamku Haidion w mieście Lyonesse, dopóki Olam III, syn Fafhiona Długonosego, nie przeniósł swej siedziby do Falu Ffail w Avallonie, zabierając tam święty tron Evandig i wielki stół zwany Cairbra an Meadhan*, przy którym zasiadali członkowie rady królew­skiej i o którym krążyło wiele legend.

* Wiele lat później Cairbra an Meadhan posłużył jako wzór dla Okrągłego Stołu króla Artura na zamku w Camelot.

Po śmierci Olama III nadeszły dla wysp Elder ciężkie czasy. Skalradzi, wyrzuceni z Irlandii, osiedlili się na wyspie Skaghane i wytrwale odpierali wszelkie próby przegonienia ich stamtąd. Goci najechali wybrzeża Dahautu, ograbili klasztor chrześcijański na wyspie Wanish, pożeglowali w swych długich łodziach aż do ujścia rzeki Camber i przylądka Cogstone, z którego na krótko zagrozili samemu Avallonowi. Kilkunastu spragnionych władzy książąt rozlało wiele krwi, pozostawiło po sobie rozpacz i cierpienie, wyczerpało swój lud, lecz niczego nie osiągnęło. Ostatecznie wyspy Elder stały się mozaiką jedenastu królestw, z których każde było wrogo nastawione do pozostałych.

Audry I, król Dahautu, nigdy nie zrezygnował z prawa do władzy nad całymi wyspami Elder twierdząc, że posiadanie tronu Evandig daje mu podstawę do takich żądań. Szczególnie gniewnie sprzeciwiał mu się król Phristan z Lyonesse, który utrzymywał, że Evandig i Cairbra an Meadhan były jego prawowitą własnością, bezprawnie zagarniętą przez Olama III. Nazywał Audry'ego I zdrajcą i tchórzem. W końcu oba królestwa wypowiedziały sobie wojnę. W największej i najbar­dziej zaciętej bitwie pod Orm Hill obie strony osiągnęły tylko tyle, że zupełnie wyczerpały się nawzajem. Zarówno Phristan, jak i Audry I padli w boju, a po bitwie resztki obu rozbitych armii zwlekły się smętnie z pola bitwy.

Królem Dahautu został Audry II, a Casmir I nowym władcą Lyonesse. Żaden z nich nie zrezygnował ze swoich roszczeń, skutkiem czego pokój zawarty pomiędzy ich królestwami był bardzo wątły i napięty do granic wytrzymałości.

Tak mijały lata, dla których spokój i ład były jedynie wspomnieniem. W puszczy Tantrevalles elfy „.trolle, ogry i inne istoty, które trudno nazwać, niepokoiły się nawzajem i złośliwie dokuczały wszystkiemu dookoła, a nikt nie śmiał ich ukarać. Czarodzieje nie zadawali sobie trudu, aby nadal skrywać swoją tożsamość, a wielu z nich służyło swymi umiejętnościami róż­nym władcom pomagając im w prowadzeniu polityki.

Czarodzieje poświęcali coraz więcej czasu podstępnym wal­kom i intrygom, na skutek czego wielu z nich opuściło ten świat. Czarodziej Sartzanek był jednym z głównych przestęp­ców. Czarodzieja Coddefuta zniszczył nasyłając na jego ciało nieodwracalną zgniliznę, a czarodzieja Widdefuta za pomocą Zaklęcia Wiedzy Totalnej. W odwecie grupa wrogów Sartzanka wtłoczyła go w żelazną laskę, którą umieszczono na szczycie góry Agon. Tamurello, potomek Sartzanka, schronił się w swym dworze Faroli, w głębi puszczy Tantrevalles, gdzie zabezpieczył się kręgiem zaklęć.

Aby uniknąć innych, podobnych zajść, najpotężniejszy z czarodziei, Murgen, wydał słynny edykt, zakazujący usługi­wania królom, gdyż taka działalność musiałaby nieodwracal­nie doprowadzić do kolejnego konfliktu, co mogłoby się stać niebezpieczne dla wszystkich.

Dwaj czarodzieje, Snodbeth Radosny, zwany tak z powodu swoich dźwięczących dzwoneczków, wstążek i śmiesznych żarcików, oraz Grundle z Shaddarlost, byli na tyle bezczelni, by zingorowac edykt, skutkiem czego każdego z nich spotkała surowa kara za nieposłuszeństwo. Snodbeth został wciśnięty do starej kadzi, gdzie pożarły go miliony małych czarnych robaków. Grundle pewnego razu przebudził się daleko od Ziemi, po niewidocznej stronie gwiazdy Achernar, pomiędzy gejzerami roztopionej siarki i chmurami niebieskiego dymu. On również przypłacił nieposłuszeństwo życiem.

Mimo że czarodzieje musieli się trzymać z dala od królew­skich waśni, na wyspach nadal dochodziło do krwawych po­rachunków i panowała niezgoda. Celtowie, którzy początkowo zupełnie spokojnie osiedlili się w prowincji Fer Aquila w Dahaucie, byli podburzani przez bandy przybyłych z Irlandii Goidelów. Wycięli w pień wszystkich Dahautczyków, którzy stanęli im na drodze, natomiast przysadzistego złodzieja bydła, zwanego Łysym Meorghanem, ustanowili swoim królem i na­dali krainie nową nazwę - Godelia. Mieszkańcy Dahautu nie byli w stanie odzyskać utraconych ziem.

Mijały lata. Pewnego dnia Murgen dokonał zadziwiającego odkrycia, które wprawiło go w takie zakłopotanie, że przez wiele dni siedział bez ruchu, wpatrując się przed siebie niewidzącym wzrokiem. Stopniowo wróciły mu jednak wszystkie zmysły i w końcu ułożył plan, dzięki któremu, gdyby się powiódł, odwlókłby triumf zła, a może i ostatecznie by je powstrzymał.

Murgen poświęcił na jego zrealizowanie wszystkie swoje siły i energię, lecz z jego życia zniknęła wszelka radość.

Aby strzec swej prywatności, wokół Swer Smod, które było jego siedzibą, rozstawił liczne przeszkody. Wejścia do Swer Smod pilnowało dwóch demonicznych odźwiernych, którzy mieli zawracać najbardziej upartych gości. Rezydencja Murgena stała się miejscem cichym i ponurym.

Po jakimś czasie poczuł jednak potrzebę odmiany. Z tego powodu za pomocą czarów powołał do życia swojego potom­ka, który miał mu dopomóc w jego pracach.

Potomek ów, Shimrod, został stworzony dzięki wielu wyrafi­nowanym i przemyślnym zaklęciom i w niczym nie przypomi­nał Murgena; nie był do niego podobny ani z wyglądu, ani z charakteru. Być może różnili się nawet bardziej, niż Murgen to zaplanował, gdyż zachowanie Shimroda było czasami zbyt swobodne, a nawet zakrawało na frywolne. Mimo że nie pasowało ono do atmosfery panującej w Swer Smod, Murgen uwielbiał swego wychowanka, uczył go umiejętności życia i sztuki magii.

Shimrod nie mógł jednak długo usiedzieć spokojnie w Swer Smod i pełen optymizmu opuścił zamek z błogosławieństwem Murgena. Przez jakiś czas podróżował jak włóczęga po wy­spach Elder, czasami udawał chłopa, częściej wędrownego rycerza poszukującego romantycznej przygody.

W końcu obrał za swą siedzibę dwór Trildę na łące Lally, kilka mil w głąb puszczy Tantrevalles.

Po upływie paru lat Skalradzi ze Skaghane udoskonalili swe machiny wojenne i najechali Północne i Południowe Ulflandy. Zostali jednak pokonani przez Aillasa, pięknego młodego władcę Troicinetu, który odtąd był królem zarówno Północ­nych, jak i Południowych Ulflandów, ku czarnej rozpaczy Casmira, króla Lyonesse.

Na wyspach Elder pozostało mniej niż dwunastu czarodziei. Byli to, między innymi, Baibalides z wyspy Lamneth, Noumique, Myolander,    Triptomologius Nekromanta, Condoit z Conde, Severin zwany Łowcą Gwiazd, Tif z Troagh i

paru innych, którzy byli jeszcze zaledwie uczniami i nowicjuszami w sztukach magicznych. Wielu innych po prostu w ten czy inny sposób przestało istnieć, co świadczy o tym, jak niebezpiecz­nym zajęciem może być magia. Wiedźma Desmëi z niewiado­mego powodu zniszczyła samą siebie podczas powoływania do życia Faude Carfilhiota i Melancthe. Również Tamurello działał nierozważnie i zawisł jako szkielet łasicy w małej szklanej kuli, w Wielkim Hallu Murgena, w Swer Smod. Szkielet jest ciasno skręcony, ma czaszkę wciśniętą pomiędzy tylnie łapy, a dwoje czarnych oczek spogląda przez szkło. Można niemal wyczuć ich złą wolę, a chęć rzucenia złego czaru na każdego, kto spojrzałby na szklaną kulę, jest prawie namacalna.

II

Marchią, kresową prowincją Dahautu, zarządzał Claractus, książę Marchii i Fer Aquili. Tytuł ten w połowie nie miał pokrycia, odkąd księstwo Fer Aquila zajęte zostało przez Celtów, którzy uczynili z niego swe królestwo Godelię.

Marchia była biedną krainą, zamieszkałą przez bardzo niewielu ludzi, z jednym tylko miastem targowym - Blantize. Ubodzy chłopi uprawiali ziemię i hodowali owce. W nielicz­nych starych zamkach szlachcice nie mieli się wiele lepiej niż chłopi, pocieszali się jedynie swymi tytułami i poświęcali się kultywowaniu tradycji rycerskich. Częściej jedli owsiankę niż mięso, a wichry hulały po komnatach walących się zamków, gasząc kopcące na ścianach pochodnie. Nocami po koryta­rzach spacerowały duchy mrucząc o dawnych tragediach.

Daleko na zachodnim krańcu Marchii rozciągało się pust­kowie, na którym nie rosło nic poza ostami, ciernistymi krzewami, brunatnymi turzycami i nielicznymi zagajnikami karłowatych, czarnych cyprysów. Pustkowie to, znane jako Równina Cieni, na południu sięgało krańców wielkiej puszczy, na północy graniczyło z Squigh Mires, a na zachodzie kończyło się olbrzymim urwiskiem wznoszącym się na wysokość trzystu stóp i ciągnącym się przez pięćdziesiąt mil, które zwano Long Dann. Za urwiskiem leżały wyżynne wrzosowiska Północnych Ulflandów. Jedyna droga wiodąca z równiny na położone ponad nią wrzosowiska, prowadziła przez rozpadlinę

w Long Dann. W pradawnych czasach zbudowano tam fortecę, zamy­kając jednocześnie rozpadlinę kamiennymi blokami, tak że twierdza stała się częścią granitowego urwiska. Na równinę można było się wydostać przez specjalny tunel wypadowy, a wysoko ponad murami wiodła szeroka droga. Danaanejczycy nazwali fortecę Niezdobyte Poëlitetz, bowiem nigdy nie została opanowana we frontalnym ataku. Król Aillas zaszedł twierdzę od tyłu i w ten sposób przepędził Skalradów z ich najdalej wysuniętej warowni na Hybras.

Aillas wraz ze swoim synem Dhrunem stał teraz na murach twierdzy spoglądając na Równinę Cieni. Zbliżało się południe, niebo było bezchmurne i błękitne. Tego dnia na równinie nie było widać ścigających się cieni chmur, od których wywodziła się jej nazwa.

Aillas i Dhrun wydawali się bardzo do siebie podobni. Obaj smukli, o szerokich ramionach, silni i zwinni, ale raczej dzięki pracy ścięgien niż masywnych mięśni. Obaj byli średniego wzrostu, mieli wyraziste rysy, szare oczy i jasnobrązowe włosy. Styl bycia Dhruna był bardziej swobodny i żywiołowy. Można było zauważyć, jak z uwagą panuje nad ogarniającą go czasami wesołością, ale w jego zachowaniu widać też było szczególną, trudną do uchwycenia elegancję, co dodawało mu czaru i swoistego kolorytu. Aillas, na którego barkach spoczywała znacznie większa odpowiedzialność, był spokojniejszy i rozważniejszy niż Dhrun. Jego pozycja wymagała skrywania prawdziwych uczuć i namiętności za maską grzecznej obojęt­ności, tak że stało się to niemal jego drugą naturą. Podobnie też, często pod płaszczykiem dobroci i nieśmiałości, skrywał swą odwagę. W walce na miecze nie miał sobie równych. Był zwinny i poruszał się delikatnie, a jednocześnie potrafił uderzyć nagle jak błysk promieni słonecznych przebijających się przez chmury. Przy takich okazjach wyraz jego twarzy na krótką chwilę ulegał zmianie i Aillas zdawał się wtedy równie mło­dzieńczy i żywiołowy jak Dhrun.

Wielu ludzi, którzy widzieli Aillasa i Dhruna razem, myś­lało, że są braćmi. Kiedy zapewniano ich, że tak nie jest, zaczynali się zastanawiać, w jak młodym wieku musiał Aillas począć swego syna. Prawda była zaś taka, że kiedy Dhrun był jeszcze niemowlęciem, został zabrany do Thripsey Shee. Ile lat mieszkał z elfami - osiem, dziewięć, dziesięć? Tego nie wiedział nikt. W tym samym czasie w świecie ludzi upłynął zaledwie rok. Z pewnych powodów okoliczności dzieciństwa Dhruna utrzymywano w sekrecie, pomimo

wielu spekulacji i nieustannych prób dowiedzenia się prawdy.

Obaj mężczyźni stali wsparci o blanki, wypatrując tych, z którymi przybyli się spotkać. Aillas wspominał, co sam przeżył tu wcześniej.

-              Nigdy nie czuję się tutaj zbyt dobrze. Ból i rozpacz ciągle tu wiszą w powietrzu.

Dhrun przeciągnął wzrokiem po ścianach urwiska, które w jasnym świetle słonecznym nie sprawiało groźnego wrażenia.

-              To miejsce jest bardzo stare. Te mury przepojone są cierpieniem ciążącym na duszy tym, którzy tu przebywają.

-              A więc ty również to czujesz?

-              Tak, choć nie jest to uczucie zbyt silne - przyznał Dhrun. - Być może nie jestem tak wrażliwy.

Aillas z uśmiechem potrząsnął głową.

-              Wyjaśnienie jest proste: nigdy nie sprowadzono cię tu jako niewolnika. Ja szedłem po tych skałach z łańcuchem na szyi. Ciągle czuję jego ciężar i słyszę jego dzwonienie. Prawdopodob­nie byłbym w stanie wskazać dokładnie miejsca, gdzie stawiałem stopy. Byłem wtedy pogrążony w najczarniejszej rozpaczy.

Dhrun zaśmiał się niespokojnie.

-              Przeszłość jest przeszłością, a teraźniejszość teraźniej­szością. Powinieneś być zadowolony; osiągnąłeś znacznie wię­cej niż zwykłe wyrównanie rachunków.

Aillas również się roześmiał.

-              Jestem zadowolony, a jakże. Jednak tryumf, któremu towarzyszy przerażenie, to bardzo dziwne uczucie!

-              Hmm, trudno to sobie wyobrazić - rzekł Dhrun.

Aillas znowu oparł się o blanki.

-              Często rozmyślam o przeszłości, teraźniejszości i o tym, co będzie, a także jak jedno różni się od drugiego. Nigdy nie usłyszałem sensownego wyjaśnienia tego wszystkiego i myś­lenie o tym niepokoi mnie bardziej niż kiedykolwiek. - Aillas wskazał jakieś miejsce na równinie. - Widzisz tamto wzgórze porośnięte krzakami? Skalradzi zmusili mnie do kopania prowadzącego tam tunelu. Po zakończeniu prac wszyscy robo­tnicy mieli zostać zabici. Skalradzi chcieli mieć pewność, że istnienie tunelu pozostanie tajemnicą. Pewnego dnia przekopa­liśmy się na powierzchnię i uciekliśmy, dlatego teraz żyję.

-              A tunel? Czy kiedykolwiek ukończono jego budowę?

-              Tak podejrzewam. Nigdy nie pomyślałem, żeby to spra­wdzić.

Dhrun spojrzał na Równinę Cieni.

-              Nadjeżdżają. Po odbiciach słońca w metalu podejrze­wam, że to rycerze.

-              Nie są punktualni - powiedział Aillas. - To może coś oznaczać.

Kolumna zbliżała się powoli, aż w końcu można było dostrzec, że to oddział złożony z dwudziestu kilku konnych. Na czele, na białym koniu, jechał herold w półzbroi. Jego koń okryty był różowo-szarym kropierzem. Herold trzymał wyso­ko uniesiony proporzec z trzema białymi jednorożcami na zielonym tle, symbolem wojsk króla Dahautu. Trzej inni heroldowie jechali tuż za nim, dzierżąc trzy inne proporce. Za nimi w sporej odległości jechało strzemię w strzemię trzech rycerzy. Mieli na sobie lekkie zbroje i zwiewne peleryny w zdecydowanych kolorach: pierwszy czarną, drugi ciemno­zieloną, a trzeci jasnobłękitną. Na końcu podążało szesnastu zbrojnych, a każdy z nich trzymał kopię z turkoczącym, zielonym proporcem.

-              Mimo że przebyli długą drogę, prezentują się całkiem nieźle - zauważył Dhrun.

-              Tak to właśnie zaplanowali - powiedział Aillas. - To również ma swoje znaczenie.

-              Jakie?

-              Ach! Takie sprawy zawsze rozumie się lepiej z perspektywy czasu! Na razie wiemy, że są spóźnieni, ale zadali sobie dużo trudu, aby się pokazać w całej gali. Takie znaki bardzo trudno odczytać; powinien to zrobić ktoś bardziej do tego się nadający.

-              Czy owi rycerze są ci znani?

-              Czerwień i popiel to barwy księcia Claractusa. Wiele o nim słyszałem. Jadą prawdopodobnie z zamku Cirroc, który jest siedzibą sir Wittesa. To zapewne ten drugi rycerz. Jeśli chodzi o tego trzeciego... - Aillas odwrócił się w stronę tarasu i zawołał swojego herolda, Duirdry'ego, który stał parę jardów dalej. - Kto tam jedzie?

-              Pierwszy proporzec należy do Audry'ego, zatem ci ryce­rze reprezentują króla. Dalej widzę chorągiew Claractusa, księcia Marchii i Fer Aquili. Dwaj pozostali to sir Wittes z Harne i zamku Cirroc oraz sir Agwyd z Gyl. Wszyscy pochodzą ze znamienitych rodów i mają dobre koneksje na dworze.

-              Wyjedź im naprzeciw - rozkazał Aillas. - Powitaj ich uprzejmie i dowiedz się, co ich tu sprowadza. Jeżeli z szacunkiem i uprzejmością udzielą

ci wszystkich informacji, przyjmę ich zaraz w hallu. Jeżeli będą grozić i potraktują cię obcesowo, każ im czekać i wróć do mnie z wiadomością.

Duirdry zszedł z murów. Kilka chwil później wyłonił się z furty wypadowej z dwoma zbrojnymi dla eskorty. Wszyscy trzej jechali na czarnych koniach przyozdobionych jedynie czarną, prostą uprzężą. Duirdry rozpostarł królewski propo­rzec Aillasa: pięć białych delfinów na ciemnogranatowym tle. Zbrojni trzymali proporce armii Troicinetu, Dascinetu, Ulflandów. Przejechali jakieś sto jardów, potem ściągnęli wodze, zatrzymali konie i czekali w jaskrawym świetle słonecznym, mając za plecami wielkie urwiska i fortecę.

Jeźdźcy z Dahautu zatrzymali się pięćdziesiąt jardów przed nimi. Przez dłuższą chwilę obie strony stały bez ruchu, po czym dahaucki herold podjechał do przodu na swym białym koniu. Zatrzymał się pięć jardów przed Duirdrym.

Aillas i Dhrun przyglądali się z murów, jak herold z Dahau­tu przekazuje wiadomość podyktowaną przez księcia Claractusa. Duirdry wysłuchał go, udzielił lapidarnej odpowiedzi, odwrócił się i odjechał do fortecy. Wkrótce pojawił się przed Aillasem i zdał mu relację.

-              Książę Claractus przesyła pozdrowienia. Przekazuje ci takie oto słowa króla Audry'ego: „Ze względu na przyjazne stosunki pomiędzy królestwami Troicinetu i Dahautu król Audry życzy sobie, aby król Aillas zaprzestał wkraczania w jakikolwiek sposób na tereny Dahautu i wycofał się ze wszystkimi swoimi ludźmi za powszechnie uznawane granice Ulflandów. Czyniąc to, król Aillas zlikwiduje przyczynę głębo­kiego zaniepokojenia króla Audry'ego i zapewni w ten sposób dalsze harmonijne stosunki pomiędzy obu królestwami”. Ksią­żę Claractus dodaje od siebie, że pragnie, byś otworzył bramy przed jego oddziałem, aby mogli zająć fortecę, jak nakazuje im prawo i obowiązek.

-              Wróć tam - rzekł Aillas - i poinformuj księcia Claractusa, że może wjechać do fortecy z eskortą jedynie dwóch osób oraz, że udzielę mu audiencji. Następnie sprowadź go do dolnego hallu.

Duirdry odjechał po raz wtóry. Aillas i Dhrun zeszli do dolnego hallu. Była to niezbyt duża, ciemna komnata wykuta w skale urwiska. Na równinę wyglądało jedno niewielkie okno i balkonik, jakieś pięćdziesiąt jardów nad placem ćwiczebnym położonym przy furcie wypadowej.

Na polecenie Aillasa Dhrun stanął w przedpokoju u fron...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin