The Sexorcist Rozdział 2.pdf

(76 KB) Pobierz
442918637 UNPDF
Rozdział 2 – Witam, kocham cię
Karma spojrzała na ostatnią sekretarkę, którą przysłała agencja pracy
tymczasowej i zastanawiała się jak długo ta przetrwa. Cały dzień? Dwa?
Spojrzała w dół na nazwisko na życiorysie. Brittany Hylton-VanDeere. Nazwisko z
kreską pasowało. Wyglądała jakby należała raczej na popołudniową herbatę w
towarzystwie niż jakby szukała pracy.
Miała na sobie żółtą sukienkę na ramiączkach, cienki turkusowy szalik i paskowe
sandały ze stokrotkami. Jeżeli Karma się nie myliła, metki projektantów na tych rzeczach
świadczyły, że zestaw ubrań nowej sekretarki kosztował więcej niż miesięczna pensja na
tym stanowisku. Brązowe loki były ułożone na czubku jej głowy w zręcznej plątaninie a
szerokie, niewinne brązowe oczy wpatrywały się w Karmę. Szerokie, niewinne, puste
brązowe oczy.
Brittany Hylton-VanDeere wyglądała jakby nie miała dwóch komórek mózgowych,
żeby je o siebie potrzeć.
Naprawdę brać co jest pod ręką. Agencja pracy tymczasowej musi być
zdesperowana.
Karma przebiegała wzrokiem CV, kiedy Brittany siedziała cicho jak mała grzeczna
dziewczynka. Wykształcona w jednym z najlepszych – i najbardziej drogich – prywatnych
liceów w kraju. Licencjat w jednym z elitarnych uniwersytetów, specjalizacja w komunikacji.
Magister na kolejnym uniwersytecie. Nauki humanistyczne. Karma nie miała pojęcia co u
diabła znaczyła sztuka artystyczna w naukach humanistycznych.
Potem sekcja doświadczenia zawodowego. Opiekun psów. Sprzedawca lodów.
Wolontariusz do opieki nad zwierzętami z zoo, na litość boską. Ani jednej pozycji, która
mogłaby być wzięta pod uwagę jako biznes lub praca sekretarki.
Życiorys musiał być żartem. Agencja pracy tymczasowej miała trochę zabawy z
jednym z ich najbardziej trudnych klientów. Designerski tępak, Brittany Hylton-VanDeere
nie mogła być prawdziwa.
-Pani Hylton, czy agencja...
-Hylton-VanDeere – brunetka zaszczebiotała radośnie. -Ale proszę mówić mi
Brittany.
-Brittany świetnie. Czy agencja w ogóle opisała ci co będzie wymagane od ciebie
tutaj w Karmic Consultants?
-Praca sekretarki. Odbieranie telefonów i ustalanie terminów spotkań! - Brittany
wybuchnęła w ten sam sposób w jaki młoda dziewczyna może krzyknąć „Lizaki i cukierki!”
-Będziesz również witać klientów i zapewniać podstawowe administracyjne
wsparcie dla mnie, kiedy będzie potrzebne. Czy masz jakieś doświadczenie sekretarskie,
które nie jest umieszczone w twoim CV? Jakiekolwiek doświadczenie sekretarskie...
Brittany uśmiechnęła się promiennie i potrząsnęła głową. Karma słuchała uważnie
oczekując dźwięku grzechotania jej mózgu o nią.
-Jakkolwiek lubię telefony – zachwycała się . -I radzę sobie z ludźmi.
Cóż, to było lepsze niż gdyby była mizantropem ze śmiertelnym strachem przed
telefonami.
Karma przygotowała się na następną część rozmowy – część w której kilku
kandydatów nie osiągnęło sukcesu.
-Czy jesteś świadoma czym zajmujemy się tutaj w Karmic Consultants?
Uśmiech Brittany powiększył się – wyczyn, o którym Karma myślała jako
niemożliwym.
-Tak! Wiedźmy, medium i egzorcyści. Inni pracownicy w agencji ostrzegali mnie
przed wami. Powiedzieli, że jesteście szaleni. Kompletnie zwariowani. Czy to nie jest
zabawne? I, że wasi klienci byli jednak bardziej szaleni. Że wierzyli w nawiedzone domy,
opętanych ludzi i przeklętych...cóż prawie wszystkim.
Karma opanowała chęć potarcia zębami. - Mamy do czynienia z nawiedzonymi
domami i opętaniami. - powiedziała stanowczo. -To są realia biznesu tu w Karmic.
Brittany roześmiała się, słodki świergoczący rozlegający się dźwięk brzmiał
niewinnie i ujmująco. Karma miała problem, żeby nie lubić Brittany, pomimo iż miała
przeczucie, że mała idiotka ją zwodziła. Było w niej po prostu coś zdrowego – nie można
było jej nienawidzić.
-Oczywiście, że są. - zdrowy przygłup zaćwierkał. -Dlatego ta praca jest dla mnie
idealna.
Idealna hę? Karma nie była pewna., która z nich była zdezorientowana, ale była
skłonna postawić na dziewczynę, która mogłaby równie dobrze mieć neon bezmyślność
migający na czole.
-Pani Hylto-.
-Brittany.
- Brittany. - Karma wzięła głęboki oddech, starając się zachować cierpliwość. -Nie
mogę mieć sekretarki, która nie chce wziąć tego biznesu na poważnie. Klienci są często
bardzo zestresowani, kiedy do nas dzwonią i nie chce, żeby ich pierwszy kontakt z Karmic
był z kimś, kto będzie kpić z ich potrzeb z powodu ignorancji lub przesądów.
Te słowa nie mogłyby być bardziej prawdziwe. Rotacja sekretarek na początku
była zabawna, ale teraz była ograniczająca i nieprofesjonalna i Karma nie pozwoli, żeby
Karmic Consultants była traktowana jako nieprofesjonalna organizacja. Ich usługi mogły
być niekonwencjonalne, ale nie będą przedrzeźniane. Zasadność była wątpliwa w
najlepszym wypadku, kiedy zapewniasz usługi okultystyczne, ale była zdeterminowana, że
Karmic będzie zasadna.
Brittany uroczyście skinęła głową. -Całkowicie rozumiem.
Karma nie była pewna czy Brittany była szczera czy żartowała, ale nie mogła
podjąć ryzyka, że jeden z jej cenionych klientów założy, że chodziło o to drugie i obrazi się.
Brittany się nie nada. Karma osobiście rozpocznie poszukiwania rzeczywistej, stałej
sekretarki. Natychmiast.
Otworzyła usta, zamierzając w pełni podziękować Brittany za jej czas i wysłać ją w
drogę, kiedy drzwi do jej gabinetu nagle się otworzyły.
-Mam już dość. - Rodriguez warknął, jego lekki akcent był bardziej widoczny w
jego wzburzeniu.
-Nie jestem pieprzonym żigolakiem.
Brittany Hylton-VanDeere wierzyła w Miłość od Pierwszego Wejrzenia w ten sam
sposób w jaki ponownie narodzeni wierzyli w swojego Zbawcę – z gorliwością, która
wzbudzała podziw i czasami wręcz przerażała.
Jej natychmiastowe uwielbienie nie ograniczało się do ludzi. O nie. Było tak samo
prawdopodobne, że mogła w sposób nagły, szaleńczy zakochać się w aucie, parze butów,
chudej-w-połowie-kofeinowej-bez-pianki latte albo nowej pracy.
Zwłaszcza nowej pracy.
Kiedy po raz pierwszy przeszła przez drzwi do Karmic Consultants, wiedziała, z
pasją, która była tak szczera jak irracjonalna, że to była Ta Jedyna. To tutaj należała.
Carmic Consultants było miejscem, gdzie ludzie wierzyli. Gdzie zewnętrzna
codzienność zdarzała się każdego dnia. Oraz gdzie nieco zwichrowany, skazany na
porażkę optymista jak ona mógł się idealnie wpasować.
Bez dwóch zdań. Brittany była zakochana.
I wtedy zobaczyła jego.
Mężczyzna, który wparował do biura Karmy był niepodobny do żadnego w Brittany
– co prawda ograniczonym – doświadczeniu z mężczyznami.
Z jednego powodu, przeklinał. I nazywał się żigolakiem. Lub raczej nie żigolakiem,
co tak naprawdę wydawało się rodzajem protestu, który żigolak czułby potrzebę
wygłoszenia. Więc, wyraźnie żigolak. Przeklinający żigolak. I to gorący.
Gorący nie było słowem, które Brittany miała często okazję używać, jeśli chodzi o
mężczyzn z grona jej znajomych – mężczyzn, których uznawała jej rodzina. Odpowiedni,
tak. Wytworny, absolutnie. Przyzwoity? Do licha tak, z cholernie prostym charakterem.
Ale gorący? Namiętny, czadowy, rozżarzony-do-białości-sex-na-tropikalnej-plaży-
przed-Bogiem-i-wszystkimi Gorący?
To była zupełnie inna sprawa.
Miał tatuaże. Plemienne, połóż-mnie-nago-na-ołtarzu-jako-ofiarę-dla-bogów-seksu
tatuaże, które przecinały się i zakręcały, aż do jego cudownie umięśnionych ramion, żeby
zniknąć pod krótkimi rękawami jego dopasowanego czarnego T-shirtu. Oczy Brittany
śledziły te ciężkie, czarne oznaczenia i wyobrażała sobie, że może usłyszeć dźwięk
odległych bębnów. Tubylec. Prymitywny. O tak, Pan-Nie-Jestem-Żigolakiem był
prymitywny, w porządku.
Włosy tak czarne, że miały niebieskie pasemka we włosach opadały mu na czoło
w nieładzie tak niedbale seksownie, że zajęłoby to przeciętnemu śmiertelnikowi dwie
godziny i siedemnaście różnych natłuszczonych produktów do włosów, żeby to odtworzyć.
Duży Seksowny tutaj prawdopodobnie wytoczył się z łóżka wyglądając tak dobrze.
Był dość wysoki, ale nie groteskowo, co Brittany doceniała, będąc sama nieco po
drobnej stronie. Musiałaby odchylić głowę do tyłu do pocałunku, ale nie był tak ogromny,
żeby mógł włożyć ją pod ramię jak piłkę do nogi.
Wkroczył do pokoju w stronę biurka Karmy ani razu nie rzucając okiem w stronę
Brittany – mogła więc tylko spekulować jaki miał kolor oczu.
Szmaragdowy być może? Lub głęboka, nasycona zieleń?
Zielony był ulubionym kolorem Brittany, i jeśli on będzie jej wymarzonym
mężczyzną, mógłby być przynajmniej na tyle taktowny, aby mieć jej ulubiony kolor oczu.
Pozwoli mu wybrać odcień.
Karma wstała z krzesła. -Rodriguez, jeśli mógłbyś poczekać przez chwilę na
zewnątrz … - pomachała elegancką ręką w stronę Brittany.
Spojrzenie Rodrigueza śledziło ruch gdzie siedziała Brittany. Skrzywił się i odwrócił
ponownie w stronę Karmy. Brittany wzdrygnęła się wewnętrznie będąc tak
natychmiastowo odrzuconą.
-Przepraszam - burknął. -Nie zdawałem sobie sprawy, że masz tu klienta.
Brittany uniosła się z krzesła. Nie była klientem. I nie będzie tak łatwo
zignorowana. Nie miała nawet okazji dobrze przyjrzeć się jego oczom.
-Nie jestem klientem. Jestem sekretarką. - starała się brzmieć konkretnie.
Profesjonalnie. Ale nie miała dużo doświadczenia z profesjonalizmem i miała wrażenie, że
brzmiała bardziej jak cheerleaderka. Nigdy nie była cheerleaderką, ale ludzie mieli
tendencję do wyrażania absolutnego szoku, kiedy im to mówiła. Najwyraźniej cheerleader
był bardziej typem niż zajęciem. Miała nadzieję, że sekretarki były tylko zawodem. Jeśli to
był typ, może być w tarapatach.
Naprawdę chciała tej pracy. Oni tu wierzyli.
We wszystko, poza nią, najwidoczniej.
Rodriguez nie odwrócił nawet głowy tym razem. Tylko posłał jej spojrzenie kątem
oka.
-Fiasko tego tygodnia? - zapytał Karmę ze skrzywieniem ust.
Brittany zesztywniała, zwijając dłonie w pięści. Może być seksowny i prymitywny i
w ogóle, ale nie dawało mu to wymówki, żeby być niegrzecznym. Chamstwo nie było
wzywane.
-Przepraszam. - Brittany powiedziała szorstko, wyzywając swoją matkę w
sposobie dyscyplinowania-podwładnych. -Jestem znakomitą sekretarką.
Albo raczej była pewna, że będzie, jeśli włoży w to swój umysł. Musi dopiero
znaleźć pracę której nie będzie mogła opanować. Tę tutaj również opanuje. Pod
warunkiem, że bycie sekretarką nie wymagało bycia typem sekretarki.
-Mam zamiar zostać tu o wiele dłużej niż tydzień i nie jestem fiaskiem.
Rodriguez potraktował ją jakby nic nie powiedziała. Skierował całą swoją uwagę w
stronę Karmy jakby Brittany nie stała tam będąc błyskotliwie sekretarską.
-Pani Sullivan wezwała demona, żeby opętał jej własną córkę tylko dlatego, że
chciała, żebym przyszedł do jej domu i go egzorcyzmował. - warknął.
Subtelne ciepło jego akcentu owinęło się wokół słów, wysyłając małe dreszcze
ekscytacji wzdłuż kręgosłupa Brittany, odwracając jej uwagę od samych słów – oraz od
faktu, że była przez niego poirytowana. Naprawdę, kto mógłby być poirytowany na
mężczyznę, którego sam głos nakazywał słowom posłuszeństwo?
Karma zaśmiała się nisko. -Cóż, to pewien rodzaj stałego zatrudnienia. Jestem
daleka od tego, aby kwestionować potrzeby naszych klientów, którzy płacą nam, aby
pozbywać się problemów, które sami stwarzają.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin