Gail Z. Martin - Kroniki Czarnoksiężnika 1. Przywoływacz Dusz (fragment).pdf

(654 KB) Pobierz
Microsoft Word - Gail Z
Gail Z. Martin - Przywoływacz dusz
fragment
Rozdział pierwszy
– Uważaj, książę – ostrzegł duch. – Tej nocy grozi ci ogromne niebezpieczeństwo.
Martris Drayke słyszał odgłosy zabawy świętujących tłumów, dobiegające zza gomółkowego
okna. Blask pochodni lśnił zza szyby, a ubrane w kostiumy postacie tańczyły, śpiewając i
pogwizdując, wokół zamkowej wieży. Przebrani za cztery wcielenia Jedynej Bogini, świętej
Pani Margolanu, uczestnicy fety szli, zataczając się, za podobizną Matki Staruchy. W czasie
tego Święta Zmarłych byli bardziej zajęci żłopaniem piwa niż wspominaniem zmarłych.
– Z czyjej strony? – Tris skupił ponownie uwagę na swoim widmowym gościu. Duchy pałacu
Shekerishet były tak liczne, że nie przypominał sobie, by kiedykolwiek przedtem widział tego
konkretnego ducha – mężczyznę o pociągłej twarzy z opadającymi powiekami, którego
staromodny strój świadczył o tym, iż był on dworzaninem sto lat temu. Zjawa zamigotała i
próbowała powiedzieć coś więcej, ale nic nie było słychać. Tris pochylił się jeszcze bardziej.
Dziś akurat duch powinien być łatwiejszy do zobaczenia, w czasie Nawiedzin bowiem – jak
powszechnie nazywano to święto – duchy chodziły otwarcie po świecie i nawet sceptycy nie
mogli udawać, że ich nie widzą. Pałacowe duchy były przyjaciółmi Trisa od czasów jego
dzieciństwa, zanim jeszcze zrozumiał, że ci niematerialni towarzysze nie byli tak łatwo
widoczni dla ludzi z jego otoczenia.
497511047.001.png
– Duchy... wygnane – wykrztusił wreszcie znikający duch. – Strzeż się... Łapacza Dusz.
Tris z trudem uchwycił ostatnie słowa rozwiewającej się zjawy. Zaintrygowany, przysiadł na
piętach, a jego miecz zastukał o kamienną posadzkę. Pukanie do drzwi sprawiło, że o mało co
nie stracił równowagi.
– Co tam robisz, a może nie jesteś sam? – zażartował sobie przez drzwi Ban Soterius.
Zasuwka się podniosła i krzepki kapitan gwardii wparował do środka. Nic w sposobie bycia
młodzieńca nie tłumaczyło jego silnie woniejącego piwem oddechu, poza potarganymi
brązowymi włosami i lekko pogniecioną wykwintną tuniką.
– Jestem teraz sam – powiedział Tris, zerkając na miejsce, gdzie przedtem znajdował się
duch.
Soterius przeniósł spojrzenie z Trisa na pustą ścianę.
– Wciąż ci powtarzam, Tris – rzekł gwardzista – że powinieneś więcej wychodzić do ludzi. Ja
nie mam ochoty na pogaduszki z duchem... chyba że będzie to ładna dziewczyna z kuflem
piwa.
Tris uśmiechnął się.
– Czy widziałeś duchy dziś w nocy?
Soterius zastanawiał się przez chwilę.
– Właściwie, jak już o tym wspomniałeś, to nie tyle co zwykle, zwłaszcza biorąc pod uwagę,
że to Nawiedziny. – Rozpromienił się. – Ale wiesz, jak one przepadają za ciekawymi
historiami. Są pewnie na dole i słuchają, jak Carroway snuje swoje opowieści. – Pociągnął
Trisa za rękaw. – Chodź. Nie ma takiego prawa, które mówi, że książęta też nie mogą się
zabawić. A kiedy tak tu z tobą stoję na górze, mogę przegapić spotkanie z miłością mojego
życia na dole w sali biesiadnej!
Dobry nastrój Soteriusa sprawił, że Tris zaśmiał się cicho. Kapitan gwardii był ulubieńcem
córek dworskich wielmoży. Jasnobrązowe włosy miał krótko przycięte pod hełm bojowy. Był
średniej budowy ciała, opalony i gibki od ćwiczeń przeprowadzanych z gwardzistami.
Wszystko w jego postawie i sposobie bycia wskazywało na to, iż był wojskowym, lecz
figlarny błysk w jego ciemnych oczach łagodził rysy twarzy i sprawiał, że lgnęły do niego
panny na wydaniu.
Tris cieszył się, że odwracało to uwagę owych panien i ich ambitnych matek od niego
samego. Był o głowę wyższy od Soteriusa, smukły i szczupły. Często mu mówiono, że
kanciaste rysy twarzy i wystające kości policzkowe odziedziczył po obydwojgu rodzicach,
lecz jasnoblond włosy otaczające jego twarz i opadające na ramiona były ewidentnie
spuścizną po królowej Serae, tak jak i zielone oczy, które przypominały oczy jego babki,
słynnej czarodziejki Bava K’aa. Dla dam dworu była to bardzo atrakcyjna mieszanka.
– Obiecuję, że zejdę zaraz za tobą – powiedział Tris, a Soterius uniósł sceptycznie brew. –
Naprawdę. Chcę tylko, zanim przyjdę, zapalić świeczkę i położyć podarunek w komnacie
babki. A potem możesz mnie zabrać na wycieczkę po karczmach, którą mi obiecywałeś.
Soterius wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Trzymam cię za słowo, książę Drayke – zaśmiał się. – Zbieraj się. Tak dziś wieczór
świętują, że zaraz skończy im się piwo, a wiesz, że brandy mi szkodzi.
Tris słuchał niknących w korytarzu kroków przyjaciela, a potem sam ruszył do komnat
rodzinnych. Miał wrażenie, że z szeregu obrazów i arrasów śledzą go milczące spojrzenia
dawno nieżyjących królów Margolanu, przodków króla Bricena. Dynastia Bricena była jedną
z najdłużej utrzymujących się przy władzy monarchii Siedmiu Królestw. Patrząc na ich
poważne oblicza i znając opowieści o tym, co musieli wycierpieć, obejmując tron, Tris
cieszył się, że to nie jemu przypadnie korona. Wyjął pochodnię z obejmy na ścianie i
otworzył drzwi do komnaty swojej babki. Zapach kadzideł i mikstur nadal unosił się w
komnacie czarodziejki, pięć lat po jej śmierci. Tris zamknął za sobą drzwi. Pomyślał, iż to, że
nawet teraz nikt nie ruszał rzeczy należących do tej czarodziejki świata duchów, świadczyło o
tym, jakim szacunkiem darzyła ją jej własna rodzina. Czarodziejka Bava K’aa zasłużyła
jednak na tego rodzaju podziw, i choć on sam pamiętał ją bardziej jako rozpieszczającą go
babcię, to legendy o jej mocy sprawiały, że zawahał się – przez moment – zanim wszedł dalej
do pokoju.
– Babciu? – wyszeptał Tris. Postawił świeczkę na stole stojącym na środku komnaty i zapalił
ją słomką z pochodni. A potem rozłożył symboliczne dary w postaci miodowych ciasteczek
oraz małego kufla piwa i uczynił nad nimi znak błogosławieństwa Bogini. Następnie,
zerknąwszy, aby upewnić się, że drzwi są zamknięte i że nikt go nie zobaczy, wszedł na
pleciony dywanik na środku pokoju. Spleciony z jej czarodziejskich sznurków chodnik
pokrywał zabezpieczony czarami krąg, w którym pracowała jego babka. Tris poczuł znajome
mrowienie magii, jakby ślad jej dawnych perfum. Posługując się swoim mieczem niczym
rytualnym sztyletem, Tris obszedł dywan dookoła, tak jak nauczyła go babka, i poczuł, jak
wokół niego wznosi się krąg ochronny. Niebieskobiały blask pojawił się wyraźnie w jego
umyśle, choć był niewidoczny. Tris przymknął oczy i wyciągnął prawą rękę.
– Babciu, wzywam cię – wyszeptał, wyczulając zmysły na jej obecność. – Zapraszam cię na
ucztę. Przyłącz się do mnie w Kręgu.
Tris zamilkł. Jednak po raz pierwszy od jej śmierci nie usłyszał odpowiedzi. Spróbował raz
jeszcze.
– Bava K’aa, twój krewny zaprasza cię na ucztę. Przyniosłem ci podarek. Przyjdź do mnie.
Nic w komnacie się nie poruszyło i Tris otworzył oczy, zaniepokojony. Wtedy to migoczące
światełko przyciągnęło jego wzrok. Wydawało się znajdować daleko poza kręgiem, szamocąc
się i mrugając, jakby uwięzione wewnątrz siatki. Kiedy jednak przyjrzał mu się lepiej,
rozpoznał postać swojej babki, stojącą w znacznej odległości, przesłoniętą przez mgłę.
– Babciu! – zawołał, lecz zjawa się nie zbliżyła. Jej usta się poruszyły, lecz nic nie usłyszał, i
dreszcz przebiegł mu po plecach. Nie potrzebował słów, żeby z zachowania babki odczytać
ostrzeżenie. Choć Tris nie słyszał głosu Bava K’aa, to obecność zagrożenia była
wystarczająco czytelna.
Zimny wiatr przeleciał bez ostrzeżenia z wyciem przez komnatę, chociaż okiennice były
zamknięte. Pochodnia zamigotała, a świeca zgasła. Podmuch wiatru uderzył w krąg, który
wyczarował Tris, i obraz jego babki znikł. Dwie porcelanowe figurki spadły z trzaskiem na
podłogę, a kotary nad łóżkiem załopotały, gdy poryw wiatru zrzucił z biurka zwoje i
przewrócił krzesło. Tris zacisnął zęby i walczył, aby utrzymać magiczną osłonę. Poczuł
jednak gęsią skórkę na ramionach, gdy chłód przeniknął nawet przez plecionkę i krąg. Wizje
czegoś, co było tam przez chwilę, pojawiły się w jego umyśle. Czegoś złego, czegoś starego i
silnego, zagubionego, polującego, niebezpiecznego.
A potem, tak szybko jak się pojawił, wiatr ustał, a wraz z nim znikło poczucie zagrożenia.
Kiedy Tris był już pewien, że nic w komnacie się nie porusza, podniósł trzęsącą się dłoń w
milczącym podziękowaniu dla Czterech Twarzy Bogini, a potem zamknął krąg. Zadrżał, gdy
magiczny blask gasł w jego umyśle. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Tylko porwane
pergaminy, rozbite figurki i przewrócone krzesło świadczyły o tym, że coś się stało. Bardziej
zaniepokojony niż przedtem, Tris odwrócił się ku wyjściu.
Jakaś kobieta krzyknęła w korytarzu. Tris rzucił się ku drzwiom z mieczem w dłoni. W
półmroku dostrzegł szamoczącą się parę – ciemna męska postać górowała nad jedną z
pokojówek, która usiłowała umknąć.
– Puść ją! – Tris uniósł groźnie miecz. Wykorzystując ten moment, przerażona kobieta wbiła
zęby w ramię napastnika, wyrwała się i uciekła korytarzem tak szybko, jakby jej życie od tego
zależało. Tris poczuł ucisk w gardle, gdy napastnik się wyprostował i odwrócił, rozpoznał
bowiem jego sylwetkę, zanim jeszcze w świetle pochodni zalśnił cienki złoty diadem na
skroni mężczyzny.
– I znowu zepsułeś mi zabawę, bracie. – Jared Drayke obrzucił go wściekłym spojrzeniem
przymrużonych oczu. Najstarszy syn króla Bricena ruszył w stronę brata, a jego chód
powiedział Trisowi, że Jared nieźle już sobie popił w to święto. Tris nie dał się jednak
zastraszyć, choć serce podchodziło mu do gardła. Piwo nigdy nie osłabiało celności ciosów
Jareda ani nie zmniejszało jego szermierczych umiejętności, a Tris zarobił wystarczająco
wiele siniaków z ręki brata, by poznać, w jakim nastroju jest tego wieczora Jared.
– Jesteś pijany – wycedził Tris.
– Na tyle trzeźwy, żeby złoić ci tyłek – odparował Jared, który już zaczął podwijać rękawy
tuniki.
– Tylko spróbuj.
– Ośmielasz się podnosić na mnie stal?! – ryknął Jared. – Mógłbym kazać cię powiesić. Nikt
nie będzie grozić przyszłemu królowi Margolanu!
– Wątpię, abym zawisł, dopóki rządzi ojciec – odparł Tris, choć serce mu waliło. – Może tak
wziąłbyś do łóżka którąś z córek wielmożów, zamiast gwałcić służebne? A może opłacenie
rodzin po ich zniknięciu byłoby zbyt kosztowne?
– Nauczę cię posłuchu – warknął Jared; był na tyle blisko, że Tris czuł kwaśne piwo w jego
oddechu. W mgnieniu oka Jared dobył miecza i rzucił się do ataku.
Tris sparował; potrzebował obydwu rąk, żeby skontrować pchnięcie, które bez wątpienia
miało go trafić. Zrobił krok do tyłu, z trudem odpierając wściekły atak brata. Jared napierał, a
w jego oczach płonął bezrozumny gniew. Tris walczył o życie, wiedząc, że nie będzie w
stanie długo bronić się przed nacierającym Jaredem, który spychał go z powrotem w blask
umieszczonej w obejmach pochodni.
W oddali dały się słyszeć kroki na kamiennej posadzce.
– Książę Jaredzie?! – zawołał seneszal Zachar. – Gdzie jesteś, książę? Twój ojciec życzy
sobie cię widzieć.
Zakląwszy, Jared odsunął się kilka kroków od parującego jego cios Trisa.
– Książę Jaredzie?! – zawołał znowu Zachar, bliżej i bardziej nagląco.
– Słyszałem cię! – krzyknął w odpowiedzi Jared, mierząc Trisa czujnym spojrzeniem. Tris
ostrożnie opuścił miecz, lecz nie schował go do pochwy, dopóki brat tego nie zrobił.
– Nie myśl sobie, że rachunki są wyrównane, bracie – warknął Jared. – Zapłacisz mi za to.
Zapłacisz przed świtem! – obiecał. Kroki Zachara słychać było teraz znaczniej bliżej i Jared
odwrócił się, wychodząc seneszalowi na spotkanie.
Przez chwilę Tris stał w miejscu, aż serce mu zwolniło i złapał oddech po tej konfrontacji.
Kiedy już się uspokoił, ruszył ku sali biesiadnej. Zwolnił dopiero wówczas, gdy zbliżył się do
drzwi i dotarły do niego odgłosy i wonie uczty.
Gdy Tris dołączył do przyjaciela, Soterius obrzucił go sceptycznym spojrzeniem.
– Skąd ten pośpiech?
Gwardzista był zbyt spostrzegawczy, by nie zauważyć potu lśniącego na czole Trisa w tę
chłodną jesienną noc czy też wyraźnego, wywołanego walką, rumieńca.
– Odbyłem właśnie krótką rozmowę z Jaredem – odparł Tris, wiedząc na podstawie ich
długiej znajomości, że Soterius domyśli się reszty.
– Czy twój ojciec nie może...? – spytał szeptem Soterius.
Tris potrząsnął głową.
– Ojciec nie może... czy też nie chce... przyznać, jakiego potwora spłodził. Nawet dobrzy
królowie są ślepi na pewne sprawy
– Miłego świętowania, bracie – zabrzmiał z tyłu roześmiany dziewczęcy głos i Tris się
odwrócił.
Za nim stała jego siostra Kait ze swoim łownym sokołem siedzącym na rękawicy. Miała tuzin
wiosen i była w wieku, kiedy to większość księżniczek drobi małymi kroczkami i upaja się
wykwintnymi sukniami. Kait promieniała w swoim stroju sokolnika, luźnej tunice i spodniach
skrywających jej zaokrąglające się kształty. Włosy miała ciemne, jak Bricen, splecione w
praktyczny warkocz, co tylko podkreślało, jak bardzo była podobna zarówno do Trisa, jak i
Jareda. Obdarzona ciemnymi jak u ojca oczami i wdziękiem matki, Kait zapewne już wkrótce
Zgłoś jeśli naruszono regulamin