!Maeve Binchy - Droga do Tary.rtf

(1640 KB) Pobierz

 

Maeve Binchy

 

Droga do Tary

 

(Tara Road)

 

Przełożyła Teresa Sośnicka

 


Rozdział 1

 

Matka Rii zawsze była ogromną wielbicielką gwiazd filmowych. I niezwykle zasmucił ją fakt, że Clark Gable zmarł w dniu narodzin Rii – tym bardziej, że dwa lata wcześniej, w dniu narodzin Hilary, odszedł Tyrone Power. To jednak można byłoby jeszcze przeboleć. Ria natomiast przyszła na świat w momencie, gdy opuszczał go król kina. Dlatego nigdy nie mogła oglądać filmu „Przeminęło z wiatrem” bez poczucia winy.

Opowiedziała o tym Kenowi Murrayowi – pierwszemu chłopakowi, z którym się całowała. Miało to miejsce w kinie.

– Straszliwa z ciebie nudziara – stwierdził Ken, usiłując rozpiąć jej bluzkę.

– Wcale nie! – wykrzyknęła, gwałtownie protestując przeciwko tej opinii. – Clark Gable jest właśnie na ekranie, a ja mówię ci o ciekawym zbiegu okoliczności. Co w tym nudnego?

Ken Murray poczuł się zażenowany, gdyż ściągnęli na siebie ogólne zainteresowanie. Jedni widzowie uciszali ich, inni się śmiali. Chłopak odsunął się od Rii i skulił w fotelu, jak gdyby nie chciał, ażeby ktoś go z nią zobaczył.

Ria była na siebie wściekła. Wkrótce skończy szesnaście lat; jej koleżanki szkolne lubiły się całować; w każdym razie tak utrzymywały. Ona zaś w chwili, kiedy właśnie miała okazję sama tego doświadczyć, wszystko popsuła. Wyciągnęła rękę do Kena.

– Sądziłem, że masz ochotę oglądać film – mruknął.

– A ja sądziłam, że chcesz mnie objąć – odpowiedziała z nadzieją w głosie.

Wyjął torebkę z cukierkami toffi i zjadł jednego. Nawet nie poczęstował Rii. Romantyczny nastrój prysnął.

Ria uważała, że z Hilary można się czasami dogadać. Dzisiejszy wieczór jednak nie zaliczał się do takich momentów.

– Czy rozmowa podczas pocałunku to coś złego? – zagadnęła siostrę.

– Jezus Maria! – jęknęła Hilary, szykując się do wyjścia.

– Tylko pytam – powiedziała Ria. – Powinnaś o tym wiedzieć, masz przecież bogate doświadczenie z facetami.

Hilary nerwowo rozejrzała się wokół siebie, pełna obawy, czy przypadkiem nikt nie słyszał uwagi siostry.

– Zamknij się! – syknęła. – Jeśli mama cię usłyszy, to obu nam zabroni wychodzić z domu.

Matka ostrzegała je wielokrotnie, że nie zamierza tolerować w rodzinie niestosownego zachowania. Wdowa z dwiema córkami miała wystarczająco wiele trosk, aby jeszcze martwić się o to, że jej dziewczyny z powodu złego prowadzenia się nie wyjdą za mąż. Oświadczyła, że umrze szczęśliwa, jeśli Ria i Hilary zwiążą się z mężczyznami godnymi szacunku i będą mieszkały we własnych domach – najlepiej w ładnych willach z ogrodami w luksusowej dzielnicy Dublina. Nora Johnson wiązała wielkie nadzieje z przyszłością córek. Liczyła na to, że zdołają przesunąć się o kilka szczebli wyżej na drabinie społecznej. I że zamieszkają w miejscu ładniejszym niż to rozległe osiedle, gdzie znajdował się ich obecny dom. A afiszowanie się z każdym poznanym chłopakiem na pewno nie było właściwym sposobem na zrobienie dobrej partii.

– Przepraszam, Hilary. – Ria miała skruszoną minę. – Mama nie mogła nic usłyszeć. Przecież wiesz, że jest pochłonięta oglądaniem telewizji.

Wieczorami ich matka oddawała się głównie temu zajęciu. Była bardzo zmęczona po powrocie z pralni chemicznej, gdzie pracowała, stojąc za ladą, by przyjmować i wydawać ubrania. Po całym dniu na nogach miło było usiąść i przenieść się w inny świat. Z pewnością nie doszła do niej z piętra żadna niestosowna uwaga o doświadczeniach córek z mężczyznami.

Hilary wybaczyła siostrze; tym skwapliwiej, że dzisiejszego wieczora potrzebowała jej pomocy. Mama kiedyś wyraziła życzenie, żeby starsza córka zawsze po powrocie z randek zostawiała torebkę u podnóża schodów na parterze. Dzięki temu, kiedy Nora wstawała w nocy do łazienki, wiedziała, że dziewczyna jest w domu, i uspokojona mogła wrócić do łóżka. Czasami to Ria musiała położyć torebkę w środku nocy w umówionym miejscu, aby siostra mogła się wślizgnąć do domu o dowolnej porze. Hilary, wychodząc na spotkanie, wkładała wtedy do kieszeni tylko klucze i szminkę.

– Ciekawe, kto mnie będzie krył, kiedy przyjdzie czas na moje randki? – zastanawiała się Ria.

– Nie będzie takiej potrzeby, jeśli zamiast się całować zaczniesz nudzić facetów paplaniną – zauważyła Hilary. – A skoro nie będziesz miała dokąd wychodzić, nie będzie ci zależało na siedzeniu do późna poza domem.

– A właśnie, że będę miała – oświadczyła Ria, lecz pomimo brzmiącej w jej głosie pewności nie czuła się przekonana. Poczuła pieczenie pod powiekami.

Nie mogła narzekać na swój wygląd. Szkolne koleżanki zazdrościły jej kręconych ciemnych włosów i niebieskich oczu. Nie była gruba ani nie miała innych defektów. Pryszcze także nie stanowiły problemu, z którym nie można by sobie poradzić. A jednak nikt jej nigdzie nie zabierał i, w przeciwieństwie do innych dziewcząt z klasy, nie potrafiła błyszczeć dowcipem.

Hilary spostrzegła jej przygnębioną minę.

– Jesteś ładna, drobna i masz naturalnie kręcone włosy. To dobry zadatek na przyszłość. Mężczyźni lubią filigranowe kobietki. Nie jest tak źle, zapewniam cię. A szesnaście lat to najgorszy wiek dla dziewczyny, nawet jeśli twoje koleżanki mówią coś innego. – Czasami Hilary naprawdę potrafiła być bardzo miła. Szczególnie wtedy, kiedy zależało jej na podrzuceniu torebki na schody.

Siostra miała rację. Niebawem sytuacja rzeczywiście uległa poprawie. Ria po ukończeniu szkoły zrobiła kurs dla sekretarek, podobnie jak starsza siostra – i wtedy okazało się, że wokół niej nie brakuje mężczyzn. Co prawda, nie spotkała nikogo szczególnie interesującego, ale i tak nie było jej spieszno do małżeństwa. Przed ustabilizowaniem się i założeniem rodziny pragnęła wiele podróżować po świecie.

– Nie przesadzaj z tymi podróżami – przestrzegała ją matka. Zdaniem Nory Johnson mężczyźni mogli utożsamiać owe turystyczne ciągoty ze swobodnym życiem. Woleli bezpieczniejsze związki ze spokojnymi kobietami, które nie miały włóczęgowskich skłonności. Nora Johnson przekonywała córki o potrzebie zgromadzenia zawczasu jak najwięcej wiadomości o mężczyznach. Dzięki owej posiadanej wiedzy dziewczęta mogły przystąpić do walki uzbrojone. Nie ukrywała, że sama w niedostatecznym stopniu była do niej przygotowana. Jej zmarły małżonek, pan Johnson, choć miał promienny uśmiech I nosił kapelusz zawadiacko nasunięty na czoło, niezbyt dobrze radził sobie z obowiązkiem utrzymywania rodziny. Nie był też zwolennikiem ubezpieczeń ani polis na życie. Nora Johnson chciała oszczędzić podobnych zmartwień swoim córkom, kiedy przyjdzie na nie pora.

– A kiedy przyjdzie ta pora, jak myślisz? – zapytała Ria siostrę.

– Na co?

Hilary krzywiła się do własnego odbicia w lustrze. Problem z nakładaniem różu polegał na tym, aby go użyć w odpowiedniej ilości. Nadmiernie rumiane policzki nadawały kobiecie wygląd suchotnicy, natomiast zbyt skąpy podkład kosmetyku sprawiał, że twarz wydawała się ziemista albo nieumyta.

– Kiedy, twoim zdaniem, każda z nas wyjdzie za mąż? Dobrze znasz ulubione powiedzenie mamy o nadejściu właściwej pory.

– No cóż, mam nadzieję, że pierwsza stanę na ślubnym kobiercu. Jestem od ciebie starsza, więc nawet się nie waż wyprzedzać mnie w zamążpójściu.

– Nie ma obawy. Nie znam nikogo, z kim pragnęłabym się związać. Ale chciałabym móc spojrzeć w przyszłość i dowiedzieć się, co nam przyniesie los za dwa lata. Czyż to nie byłoby wspaniałe?

– Idź do wróżki, skoro jesteś taka niecierpliwa.

– One nie mają o niczym pojęcia! – prychnęła pogardliwie Ria.

– Zależy, do jakiej trafisz. Dziewczęta, z którymi pracuję, znalazły tę właściwą. Przeszłyby ci po plecach ciarki, gdybyś usłyszała, o czym ta kobieta wie.

– A ty nigdy u niej nie byłaś? – zdumiała się Ria.

– Poszłam raz, dla żartu. Wszystkie moje koleżanki do niej biegają. Nie chciałam być jedyną sceptyczką, która nie pochwala owych wizyt.

– I?

– O co ci chodzi?

– I co ci powiedziała? Nie bądź wredna i wyduś to z siebie wreszcie! – Oczy Rii zabłysły z podniecenia.

– Powiedziała, że wyjdę za mąż za dwa lata...

– Wspaniale, a czy ja będę twoją druhną?

– Oświadczyła także, że zamieszkam w miejscu otoczonym drzewami. Imię mojego wybranka będzie się zaczynało na literę „M” i przez całe życie oboje będziemy się cieszyć dobrym zdrowiem.

– Michael, Matthew, Maurice, Marcello? – Ria wymieniała na głos listę imion, wsłuchując się w ich brzmienie. – A ile będziesz miała dzieci?

– Mówiła, że pozostaniemy bezdzietni.

– Chyba jej nie uwierzyłaś?

– Oczywiście, że tak. Jakiż sens miałoby oddawanie tej kobiecie tygodniowych zarobków, gdybym nie dała wiary jej słowom?

– Nigdy nie zapłaciłabym tak wielkiej kwoty!

– Ta wróżka rzeczywiście jest dobra. Ma dar jasnowidzenia.

– Daj spokój.

– Naprawdę. Z jej porad korzystają ludzie z wyższych klas i to reprezentujący najróżniejsze zawody. Nie robiliby tego, gdyby nie miała nadprzyrodzonych zdolności.

– Ciekawe, gdzie zobaczyła twoje dobre zdrowie, mężczyznę o imieniu zaczynającym się na literę „M” oraz brak potomstwa? W herbacianych fusach?

– Nie, wyczytała przyszłość z mojej dłoni. Spójrz na linie poniżej małego palca z boku swojej ręki. Są dwie, a ja nie mam żadnej.

– Hilary, nie bądź śmieszna. Mama ma aż trzy linie...

– Przecież było jeszcze jedno dziecko, które umarło, pamiętasz? A to znaczy, że mama urodziła nas troje.

– Ty mówisz poważnie? Nie mogę w to uwierzyć!

– Zapytałaś, więc ci odpowiedziałam.

– Czy u każdego, kto będzie mieć dzieci, widać te linie? A wszyscy, którzy umierają bezpotomnie, są ich pozbawieni?

– Trzeba wiedzieć, jak na nie patrzeć. – Hilary przybrała obronną pozę.

– A także jak wyłudzać od ludzi pieniądze. – Ria była zmartwiona, że jej zazwyczaj zrównoważona siostra tak łatwo dała się wystrychnąć na dudka.

– Wizyta wcale nie kosztowała tak dużo, zważywszy na... – zaczęła Hilary.

– Ależ moja droga, tygodniowe zarobki za tego rodzaju brednie! A gdzie ona mieszka? W oszklonej nadbudówce na dachu drapacza chmur?

– Nie, w wagonie mieszkalnym na bocznicy kolejowej.

– Stroisz sobie ze mnie żarty?

– Nie, mówię prawdę. Ona nie dba o pieniądze. To nie są żadne oszustwa ani praca, lecz dar.

– O tak, z pewnością.

– Wygląda więc na to, że mogę robić, co mi się żywnie podoba, ponieważ i tak nie zajdę w ciążę. – Hilary sprawiała wrażenie, że jest całkowicie o tym przekonana.

– Odstawienie pigułek byłoby, moim zdaniem, dość ryzykowne – zauważyła Ria. – Na twoim miejscu nie polegałabym w pełni na Madame Fifi, czy jak ją tam nazywają.

– Pani Connor.

– Pani Connor – powtórzyła Ria. – Czy to nie zdumiewające? Mama w młodości zwykła szukać porady u świętej Anny czy też u innych świętych lub błogosławionych i uważałyśmy to za naiwność. A teraz okazuje się, że twoją wyrocznią jest pani Connor z domku na kółkach.

– Zaczekajmy. Nadejdzie taki moment, kiedy ty też będziesz chciała czegoś się dowiedzieć. Wtedy popędzisz do niej co tchu.

 

Trudno przewidzieć, jak ci się ułoży w pracy, dopóki jej nie podejmiesz, a wtedy jest już za późno.

Hilary znalazła sobie posadę w piekarni, potem w pralni, a w końcu zatrudniła się w szkole. I choć szanse na poznanie tam właściwego kandydata na męża były niewielkie, miała przynajmniej wyższą pensję i darmowe lunche, co oznaczało, że może nieco więcej odłożyć. A Hilary była zdecydowana zaoszczędzić trochę pieniędzy, aby kiedy nadejdzie pora, wnieść swój udział do funduszy nowej rodziny.

Ria również oszczędzała, ale po to, żeby podróżować po świecie. Pracowała najpierw w sklepie z artykułami żelaznymi, a potem w spółce produkującej wyposażenie zakładów fryzjerskich. Na koniec znalazła posadę w dużej agencji handlu nieruchomościami. Do jej obowiązków należało odbieranie telefonów w recepcji. Był to świat zupełnie dziewczynie nieznany, stwierdziła jednak, że interesy w tej branży kwitną. Na początku lat osiemdziesiątych irlandzka gospodarka weszła w okres prosperity i rynek nieruchomości pierwszy odnotował tę korzystną tendencję.

Pomiędzy różnymi agencjami istniała ogromna konkurencja i Ria zauważyła, że przedstawiciele poszczególnych firm pracują zespołowo.

Pierwszego dnia w nowym biurze poznała Rosemary. Ta szczupła i efektowna blondynka okazała się bardzo życzliwa, podobnie jak dziewczyny, z którymi Ria zetknęła się w szkole i na kursie dla sekretarek. Rosemary również mieszkała z matką i siostrą, nic zatem dziwnego, że pomiędzy obiema dziewczynami od razu nawiązała się przyjaźń. Rosemary była pewna siebie i zawsze w pełni zorientowana we wszystkim, co się wokół działo. Zdobyła gruntowną wiedzę dotyczącą handlu nieruchomościami i Ria przypuszczała nawet, że koleżanka ukończyła studia w tej dziedzinie. Okazało się jednak, że tamta nie tylko nie ma wyższego wykształcenia, ale pracuje w agencji zaledwie od sześciu miesięcy i że jest to jej druga posada w życiu.

– Jakiż sens miałaby praca, gdyby człowiek wszystkiego o niej nie wiedział – stwierdziła nowa przyjaciółka. – Staje się dwa razy bardziej interesująca, kiedy wiadomo, o co w tym wszystkim chodzi.

Podejście Rosemary do kariery zawodowej spotęgowało zainteresowanie kolegów z agencji jej osobą. Wkrótce przekonali się jednak, że niełatwo ją poderwać. Ria słyszała nawet, jak w tajemnicy robili zakłady o to, który z nich pierwszy odniesie sukces. Również do Rosemary dotarły plotki na ten temat i wraz z Rią serdecznie się uśmiały.

– To tylko zabawa – tłumaczyła koleżanka. – W rzeczywistości wcale im na mnie nie zależy.

Ria nie była o tym przekonana. Chyba każdy mężczyzna w biurze byłby dumny, mogąc się pokazać z Rosemary Ryan. Ta jednak ponad kawalerów przedkładała karierę zawodową. Ria słuchała jej z zainteresowaniem. Stanowisko tamtej diametralnie różniło się od poglądów, z jakimi stykała się w domu: zarówno matka, jak i Hilary zawsze największą wagę przywiązywały do sprawy zamążpójścia.

Matka Rii uznała rok 1982 za okropny z powodu śmierci wielu gwiazd filmowych. Odeszli: Ingrid Bergman, Romy Schneider i Henry Fonda, a potem wydarzył się ów tragiczny wypadek, gdy zginęła Grace Kelly. Ludzie, których wszyscy pragnęli oglądać, przemijali z wiatrem.

Również w tym roku Hilary zaręczyła się z Martinem Moranem, nauczycielem ze szkoły, w której pracowała jako urzędniczka.

Martin był bladym, nerwowym młodzieńcem i pochodził z zachodnich rejonów Irlandii. Często powtarzał, że jego ojciec jest drobnym farmerem; zawsze używał przy tym przymiotnika „drobny”. Było to trudne do wyobrażenia, ponieważ przyszły szwagier Rii liczył sobie ponad dwa metry wzrostu. Zawsze uprzejmie odnosił się do Hilary i niewątpliwie darzył ją uczuciem. Czegoś mu jednak brakowało; nie miał w sobie ani krzty ikry.

Wiecznie czymś się trapił, a jego wypowiedzi podczas niedzielnych lunchów w domu pani Johnson miały pesymistyczny wydźwięk.

We wszystkim doszukiwał się problemów. Był pewien, że w Anglii zostanie dokonany zamach na życie papieża. A kiedy jego ponure wizje się nie sprawdziły, uznał, że ojcu świętemu po prostu dopisało szczęście, ale i tak jego wizyta nie przyniesie wielkiego pożytku i nie spełni wiązanych z nią oczekiwań. Zapewniał wszystkich, że wojna na Falklandach będzie miała niekorzystne skutki dla Irlandii i twierdził, że sytuacja na Bliskim Wschodzie jeszcze bardziej się zaogni, a bomby IRA w Londynie są zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Ubolewał także nad niskimi pensjami nauczycieli oraz wygórowanymi cenami domów.

Ria przyglądała się mężczyźnie, którego zamierzała poślubić jej siostra, i nie mogła się temu nadziwić.

Hilary, która potrafiła wydać tygodniową pensję na wróżkę, rozprawiała teraz o kosztach naprawy butów i bezsensownego korzystania z telefonów komórkowych w godzinach nieobjętych ulgową taryfą.

W końcu dokonano wyboru i depozyt na kupno bardzo małego domu został złożony w banku. Obecnie trudno było wyobrazić sobie wygląd całej posesji: wszędzie wokoło pełno było błota, desek, betoniarek i koparek oraz niedokończonych ulic i ścieżek. A pomimo to siostra Rii najwyraźniej właśnie tego oczekiwała od życia. Ria nie widziała nigdy tak uszczęśliwionej Hilary.

Siostra zawsze się uśmiechała i trzymała narzeczonego za rękę, nawet kiedy rozmawiali na tak stresujące tematy, jak znaczki opłat skarbowych czy prowizje agentów handlowych. Obracając na palcu pierścionek, przyglądała się małemu brylantowi, który został bardzo starannie wybrany i kupiony za korzystną cenę u jubilera, gdzie pracował kuzyn Martina.

Bardzo była podekscytowana zbliżającym się ślubem, którego termin został wyznaczony na dwa dni przed jej dwudziestymi czwartymi urodzinami. Tak więc na Hilary przyszła już pora. Szykowała się do owego podniosłego wydarzenia, oszczędzając jak maniaczka. Ona i Martin rywalizowali ze sobą, kto odłoży więcej pieniędzy.

Zimowy termin ślubu wydawał się najrozsądniejszy, gdyż Hilary mogła wtedy wystąpić w kremowym kostiumie i w kapeluszu – w stroju przydatnym również i później; ubiór ten po pewnym czasie mógł zostać przefarbowany i nadal jej służyć. Uczta weselna miała się ograniczyć do lunchu w gronie najbliższej rodziny w jednym z dublińskich hoteli. Ojciec Martina i jego bracia – sami drobni farmerzy – nie mogli pozostawić gospodarstw na dłużej niż jeden dzień. Fakt ten nie martwił jednak Hilary, a wręcz odwrotnie, była z tego zadowolona. Nie ulegało wątpliwości, że właśnie tak chciała. W przeciwieństwie do Rii, która zupełnie inaczej wyobrażała sobie ten wyjątkowy dzień swojego życia.

Ria włożyła na ślub siostry jaskrawoszkarłatny płaszcz, a kręcone czarne włosy ozdobiła czerwoną aksamitną opaską z kokardą. Doszła do wniosku, że jest jedną z najbardziej kolorowych druhen podczas tego najbardziej bezbarwnego wesela w Europie.

W poniedziałek postanowiła pójść w tym płaszczu do biura. Rosemary była zdumiona.

– Świetnie wyglądasz! Nigdy dotychczas nie widziałam cię tak ładnie ubranej, Rio. Szczerze mówiąc, powinnaś zacząć przywiązywać większą wagę do strojów. Szkoda, że nie mamy dokąd pójść na lunch, żebyś się mogła pokazać. Nie powinnyśmy marnować tak wielkiej okazji.

– Daj spokój, Rosemary, przecież to tylko ciuch. – Ria była zakłopotana. Czuła się tak, jak gdyby dotychczas chodziła w łachmanach.

– Wcale nie żartuję. Powinnaś zawsze nosić te oszałamiające kolory. Założę się, że zrobiłaś furorę na ślubie!

– Bardzo chciałabym tak uważać. Obawiam się jednak, że byłam ubrana trochę zbyt krzykliwie i oślepiłam wszystkich moim jaskrawym ubiorem. Nie masz pojęcia, jakimi ludźmi są krewni Martina.

– Tacy sami, jak on? – domyśliła się Rosemary.

– W porównaniu z nimi Martin to ogień! – odrzekła Ria.

– Nie mogę uwierzyć, że jesteś tą samą dziewczyną co wczoraj. – Rosemary, w nienagannym liliowym kostiumie, z doskonałym makijażem na twarzy, całą swą osobą wyrażała zdumienie i podziw.

– Naprawdę postawiłaś mnie przed nie lada problemem. Teraz będę musiała zmienić całą garderobę! – Ria przed zdjęciem płaszcza jeszcze raz obróciła się wokół własnej osi, zwracając na siebie uwagę nowego pracownika agencji.

Dziewczyny słyszały już o tym, że z oddziału w Cork ma się do nich przenieść niejaki pan Lynch. I oto najwidoczniej przyjechał. Nie był wysoki – nie przewyższał jej wzrostem – ale za to przystojny. Miał błękitne oczy oraz proste jasne włosy, które mu opadały na oczy. A od jego uśmiechu robiło się jasno w całym pokoju.

– Dzień dobry, nazywam się Danny Lynch – powiedział. Ria spojrzała na niego zakłopotana, że przyłapał ją na kręceniu piruetów w nowym płaszczu.

– Czyż nie jest pani wspaniała? – zauważył.

Doznała dziwnego uczucia; nie mogła złapać tchu, jak gdyby wbiegła na wzgórze.

Do rozmowy włączyła się Rosemary – na całe szczęście, ponieważ jej koleżanka nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.

– Dzień dobry, panie Lynch – powiedziała i uśmiechnęła się lekko. – Serdecznie witamy w naszym biurze. Zostałyśmy uprzedzone o pańskim przybyciu do agencji. Nie wiem jednak, dlaczego spodziewałyśmy się kogoś w znacznie bardziej podeszłym wieku.

Rię ogarnęła nieznana jej dotychczas zazdrość. Dlaczego Rosemary zawsze wiedziała, co należy powiedzieć, a jednocześnie potrafiła być zabawna i umiała przypodobać się rozmówcy?

– Nazywam się Rosemary, a to jest Ria i obie stanowimy fachowe siły, które zapewniają sprawne działanie całego biura. Musi pan więc być dla nas miły.

– Och, na pewno będę – obiecał Danny.

Ria nie wątpiła w to, że pan Lynch niebawem wraz z innymi uderzy w konkury do Rosemary. Niewykluczone też, że miał szansę na sukces. Odniosła jednak wrażenie, iż nowy kolega do niej skierował swą odpowiedź, ale prawdopodobnie było to tylko złudzenie.

– Właśnie szukałyśmy kogoś, z kim mogłybyśmy pójść na lunch, ażeby uczcić nowy płaszcz Rii.

– Wspaniale! Teraz, kiedy mamy pretekst, pozostaje jedynie wybór miejsca. Muszę się także dowiedzieć, jak długo trwa przerwa; nie powinienem w pierwszym dniu pracy wywrzeć złego wrażenia na przełożonych. – Przenosił swój nadzwyczajny uśmiech z jednej na drugą i Rii wydawało się, że oprócz nich trojga nikogo nie ma na świecie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin