Medytacja niechrześcijańska a zbawienie.doc

(68 KB) Pobierz
Medytacja niechrześcijańska a zbawienie

Medytacja niechrześcijańska a zbawienie

 

W czasie wakacji zachęca się ludzi do różnych form medytacji. Nie tylko w orientalnych sektach, ale także w ośrodkach wypoczynkowych. Niestety, pod pozorem relaksu, poprawy zdrowia, a czasami i wprost religijno-ekumenicznych haseł proponuje się katolikom nowe drogi duchowej inicjacji. W taki sposób również pozornie neutralne techniki mogą być jednak zdradą inicjacji chrzcielnej i otwarciem się na niebezpieczny - dla chrześcijańskiej drogi zbawienia - "kult obcych bogów", czyli bałwochwalstwo - ze wszystkimi negatywnymi, duchowymi i psychofizycznymi, konsekwencjami.

 

Medytacja drogą do "zgubnego synkretyzmu"?

Problematyka, a głównie praktyka modlitwy czy medytacji jest ściśle powiązana z pewnymi założeniami teoretycznymi, w tym także z konkretnym obrazem świata, a przede wszystkim z obrazem Boga. Stoją one za konkretną praktyką modlitwy czy medytacji. To wzajemne powiązanie założeń teoretycznych i praktyk modlitwy czy medytacji analizuje dokument Kongregacji Doktryny Wiary z 15 października 1989 r. "Orationis formas" wydany jako list do biskupów Kościoła katolickiego i mający na celu niektóre podstawowe sprostowania doktrynalne. Dokument ten wyrósł, na co wskazuje wyraźnie cały jego klimat, na gruncie pewnego zaniepokojenia Kongregacji Nauki Wiary odnośnie do swego rodzaju zniekształcania sensu modlitwy chrześcijańskiej, a nawet zamiany tej fundamentalnej i życiodajnej czynności poprzez tzw. techniki medytacyjne niechrześcijańskie i to zarówno na gruncie teorii, jak i zwykłej praktyki.

Tej przedziwnej zamiany, którą można określić jako swoistą próbę "wymiany duszy", każdy wnikliwy obserwator nie będzie uważał za przypadkową ani też oderwaną od bardziej zasadniczych i niebezpiecznych transformacji, jakie zaszły odnośnie do samej koncepcji wiary chrześcijańskiej, a szczególnie transformacji dotyczących chrześcijańskiego Objawienia. Podkreśla to zresztą sam dokument Kongregacji, który po dłuższym wstępie od razu rozpoczyna swą wnikliwą analizę od wskazania, że modlitwa chrześcijańska wyrasta z kontekstu Objawienia i jest ściśle z nim powiązana.

Deformację więc oraz pewien zamęt w kwestii problematyki oraz praktyki modlitwy (będącej podstawą chrześcijańskiej drogi zbawienia) należy widzieć w kontekście szerszym, a przez to dokładniej. Albowiem jakiekolwiek zakwestionowanie praktyki, co zresztą dotyczy nie tylko modlitwy, wynika ściśle z zakwestionowania sfery teoretycznej, a więc koncepcji religii, wiary, zbawienia czy wreszcie obrazu samego Boga. Dokument Kongregacji wyczuwa to powiązanie czy dialektyczne napięcie. Stąd też celem listu skierowanego do biskupów jest ukazanie przede wszystkim teologicznych i duchowych aspektów zagadnienia czy też - chciałoby się powiedzieć - jego religijnych i soteriologicznych aspektów. Stąd też aspekty psychologiczne modlitwy czy medytacji dotyczące np. terapii czy relaksu pozostają w cieniu, ale niezupełnie, ponieważ omawiany dokument jasno przestrzega przed myleniem doświadczeń psychofizycznych z duchowymi, a więc np. modlitwy z relaksem.

Pozostają w cieniu również ewentualne okultystyczne, spirytystyczne czy demonologiczne aspekty doświadczeń niechrześcijańskich medytacji. Być może dlatego, że nie są one powszechnie znane, a są zarazem trudne do udokumentowania. List do biskupów nawiązuje jednak pośrednio i do tej sfery doświadczeń już zresztą przez sam fakt przypomnienia zasadniczego znaczenia modlitwy chrześcijańskiej jako drogi chrześcijańskiej doskonałości czy zbawienia, która podlega przecież zawsze zwodniczej demonicznej deformacji. Ponadto nawiązuje pośrednio poprzez polemikę z błędnymi koncepcjami teoretycznymi, jak np. z gnozą, która jest przecież obecna, jak wiadomo, na różne sposoby w okultyzmie zachodnim. Wreszcie nawiązuje też do rozmaitych mistyków katolickich nauczających praktykowania drogi zbawienia czy doskonałości, jak św. Teresa od Jezusa czy św. Jan od Krzyża (Orationis formas - przypisy: 10, 11, 12, 27, 35). Dokument bowiem, cytując ich rady czy świadectwa, pośrednio wskazuje na śmiertelne niebezpieczeństwo zwodzenia w sferze duchowej, które zwykle dokonuje się nie bez udziału szatana, przed czym ostrzegali jasno i wielokrotnie również właśnie ci cytowani przez dokument święci.

Dokument Kongregacji nie ustawia więc całej sprawy zupełnie na zimno i neutralnie, ale raczej w sposób zaangażowany, i to w formie jakby pilnego ostrzeżenia mającego charakter interwencji pastoralnej. Celem dokumentu jest bowiem wyraźna obrona modlitwy. Potrzeba zaś obrony pojawia się w kontekście jakiegoś zagrożenia. Jest to zaś kontekst, który dyskretnie ujawnia sam dokument, a który ponadto wydaje się oczywisty, gdyż analizy dokumentu, o czym była mowa, dotyczą głównie teologii, która jest faktycznie zagrożona, o czym wiemy także z innych dokumentów czy reakcji Kościoła. Polemika teologiczna ukrywająca się jakby w tle cytowanego dokumentu o medytacji to także spór o właściwą wizję teologiczną dotyczącą religii niechrześcijańskich, na których przecież głównie bazują właśnie owe rozmaite techniki medytacji. Techniki, które zresztą są często nieoddzielane od kontekstu religijnego, prowadzą w ten sposób do "zgubnego synkretyzmu", jak to określa sam dokument.

Deformacje teologiczne mające swe odniesienie do religii Wschodu można sprowadzić do trzech istotnych etapów, które są pewnymi skokami jakościowymi.

1. Pierwszy etap to stanowisko Soboru Watykańskiego II - o czym delikatnie przypomina dokument - że sobór, mówiąc o "ziarnach prawdy i świętości" w wielkich religiach niechrześcijańskich wyraźnie przypomniał wyższość religii chrześcijańskiej. Jest to właściwe stanowisko.

2. Drugi etap rozpoczyna już teologiczną deformację. To właśnie ów "zgubny synkretyzm", o którym wspomina dokument Kongregacji. Polega on na uznaniu równości chrześcijaństwa oraz innych religii, co pojawiło się w pracach niektórych teologów, a co odpowiada oficjalnym tezom masonerii czy teozofii, które zresztą, jeśli nawet włączają chrześcijaństwo do swej synkretystycznej kolekcji, to jednak w sposób wybiórczy i zdeformowany.

3. Trzeci etap teologicznej deformacji występuje nie tyle w poważnych teologicznych rozprawach, co raczej w świadomości masowej na zasadzie powierzchownej mody. Polega on na przekonaniu, że niektóre religie Wschodu są rzekomo wyższe od chrześcijaństwa, któremu łaskawie przypisuje się jedynie pewne "ziarna prawdy i świętości", a więc zupełnie odwrotnie niż twierdził ostatni sobór. Twierdzenia tego typu można czasem odnaleźć w wypowiedziach niektórych mistyków buddyjskich przebywających w Polsce czy w tekstach rodzimych apologetów buddyzmu.

Tradycje niechrześcijańskie, jak hinduizm czy buddyzm, są więc często przedstawiane jako starsze, mądrzejsze i rzekomo bardziej bogate, skoro stworzyły właśnie owe bogate techniki medytacji (mówiła o nich Kongregacja w swoim dokumencie). Z tego też powodu wielu twierdzi, że Chrystus Pan studiował w Indiach czy Tybecie, przygotowując się do swej misji w Izraelu (tezy te popularyzował ruch New Age). Jezus jednak nie nauczał żadnej techniki modlitwy czy medytacji.

 

Medytacja a modlitwa chrześcijańska

Aby zrozumieć istotę problemu, poruszanego także w dokumencie Kongregacji Doktryny Wiary "Orationis formas" na temat medytacji, należy przyjrzeć się zarówno podobieństwom, jak i różnicom pomiędzy strukturą modlitwy a strukturą tzw. medytacji. Stąd też przede wszystkim należy zadać sobie pytanie: Czy koniecznie trzeba przeciwstawiać modlitwę medytacji, a medytację modlitwie? Czy nie chodzi w obu strukturach o to samo? A jeśli tak, to pod jakimi warunkami?

Od razu należy jednak odpowiedzieć, że jeśli mówimy o modlitwie istotnie czy specyficznie chrześcijańskiej, zaś medytację traktujemy jako metodę czy technikę (obojętnie czy w wąskim, czy szerokim znaczeniu), to należy wówczas jasno odgraniczyć obie te rzeczywiści. Modlitwa chrześcijańska nie jest bowiem żadną techniką, a jeśli nawet posługuje się jakimiś technikami czy metodami, to są one wtórne i wcale niekonieczne. Mogą one czasami pomagać, a czasami przeszkadzać, zwłaszcza jeśli są zabsolutyzowane. Tak więc technika czy metoda modlitwy może nakładać się na samą modlitwę, czy na jej istotę, ale wcale nie musi, gdyż nie jest czymś koniecznym.

Wiemy o tym nie tylko z ducha chrześcijańskiego Objawienia, ale nawet jego literalnych, czyli dosłownych świadectw. Albowiem sam Jezus nie przeprowadzał nigdzie ze swoimi uczniami żadnych ćwiczeń w medytacji ani też nie uczył żadnych technik modlitwy. Nauczył On jedynie swych uczniów prostej i niepozornej ustnej modlitwy, przeciwstawiając ją jednocześnie "przegadanym" i skomplikowanym pseudomodlitwom pogańskim (por. Łk 11). Nie wiemy też, w jaki sposób Jezus modlił się, gdy np. był sam w godzinach nocnych (Łk 6, 12). Zresztą i w całym Piśmie Świętym nie ma nigdzie choćby najdrobniejszej wskazówki technicznej dotyczącej medytacji, jak to zauważa wybitny teolog katolicki Hans Urs von Balthasar.

Wszystkie te fakty są ogromnie znaczące i niejako "instruktywne" dla chrześcijan. Wskazują na to, że dla chrześcijaństwa, jeśli chodzi o modlitwę, główną metodą jest po prostu paradoksalnie... brak metody. Ta uporczywość Pisma Świętego czy Objawienia w niewskazywaniu na żadną metodę modlitwy jest nieprzypadkowa i płynie nie tyle z ubóstwa, jak to się nierzadko wyrzuca Biblii, ale właśnie z bogactwa i głębi. Chodzi o to, by nie dawać pretekstu do "absolutyzacji" żadnej formie kontaktu z Bogiem, gdyż groziłoby to próbą pomniejszania Jego tajemnicy i świętości.

Chodzi tu więc o ochronę tajemnicy, tym bardziej że modlitwa chrześcijańska nie jest jedynie inicjatywą człowieka, ale przede wszystkim inicjatywą Boga, o czym się często zapomina. Istnieje więc ryzyko, że przy akcentowaniu znaczenia jakiejkolwiek z technik, tak powszechnych w religiach Wschodu, potraktuje się misterium modlitwy w sposób gnostyczno-magiczny. Powtórzyłby się więc wtedy stary schemat gnostycznej herezji - że tak jak wiedza jest rzekomo wyższa od wiary, tak i technika, bazująca przecież zawsze na jakiejś (nierzadko skomplikowanej) wiedzy, jest wyższa od modlitwy. Takie przekonanie zaś byłoby już uleganiem pokusie czy duchową pułapką i niebezpiecznie deformowałoby postawy duchowe w kierunku interesownych postaw gnostycko-magicznych nacechowanych niewolą poznawczej posesywności czy żądzą duchowego posiadania.

Tego rodzaju postawy utrwalają chorobliwy egocentryzm, prowadząc nierzadko w następstwie do dewiacji psychicznych czy ingerencji demonicznych, co potwierdza duszpastersko-egzorcystyczna praktyka. Tak więc również praktyczne doświadczenie, ignorowane zresztą przez zbyt abstrakcyjną teologię, potwierdza słuszność zadziwiającej i wielowymiarowej konsekwencji, gdy chodzi o walkę w Objawieniu chrześcijańskim z wszelkimi postawami gnostycznymi i magicznymi. W tym kontekście można rozumieć to radykalne ogołocenie czy relatywizację, gdy chodzi o jakiekolwiek techniki modlitwy. Koresponduje to zresztą z ewangelicznym, bezinteresownym "ubóstwem ducha", ukazanym jako jeden z klejnotów Ośmiu Błogosławieństw dla "doskonałego człowieka" Ewangelii.

Objawienie chrześcijańskie mówi więc o modlitwie, ale nie o technikach modlitwy. Objawienie jednak nie tylko wskazuje na modlitwę, chroniąc zarazem jej specyficzną, intymną strukturę, ale również określa i wypełnia treść owej struktury w sposób konkretny i niezastąpiony. Struktura wewnętrzna chrześcijańskiej modlitwy jest ściśle uwarunkowana samoobjawieniem chrześcijańskiego Boga o konkretnej historii, osobowości czy nawet imieniu. Powtarzam - chrześcijańskiego Boga, a nie jakiegokolwiek boga, którego wewnętrzne i jakościowe atrybuty byłyby nam nieznane. Nie jest absolutnie jasne, czy jakikolwiek abstrakcyjnie i ilościowo oraz ogólnie ujęty "Bóg" jest naszym własnym chrześcijańskim Bogiem, nie mówiąc już o bogach czy bożkach innych religii. Jak ktoś słusznie zauważył: kto chce wiedzieć, co oznacza imię Bóg, nie może wychodzić od jakichś ogólnych, zasadniczych wypowiedzi i definicji pojęciowych, lecz powinien trzymać się owej historii, w której Bóg sam "zdobył" sobie imię.

Modlitwa chrześcijańska jest więc ściśle i konkretnie uwarunkowana nie tylko Objawieniem, ale także samoobjawieniem chrześcijańskiego Boga o konkretnej historii, osobowości oraz imieniu. Te jakościowe cechy chrześcijańskiego Boga są więc konkretne, a nie ogólne. Stąd też jakiekolwiek teoretyczno-abstrakcyjne operacje próbujące wyjałowić obraz chrześcijańskiego Boga z tych konkretnych jakości mogą być nie tylko nieprawdziwe, ale również mogą ocierać się o profanację. Jeśli chrześcijański Bóg jest konkretną osobą o konkretnym imieniu, to równie konkretnie można Go obrazić czy zdradzić.

 

Związek pomiędzy Objawieniem i modlitwą

Pisze o tym wyraźnie dokument Kongregacji Nauki Wiary z 1989 r. "Orationis formas" rozpatrujący problematykę modlitwy. Stwierdza on, że istnieje ścisły związek między Objawieniem a modlitwą. Konstytucja dogmatyczna o Objawieniu Bożym "Dei Verbum" poucza nas, że poprzez Objawienie niewidzialny Bóg w nadmiarze swej miłości zwraca się do ludzi jak do przyjaciół i obcuje z nimi, aby ich zaprosić do wspólnoty z sobą i przyjść do niej. To objawienie dokonało się za pośrednictwem słów i czynów, które zawsze są z sobą wzajemnie powiązane. Od początku nieprzerwanie wszystko dąży w kierunku Chrystusa, będącego pełnią Objawienia i łaski, oraz w kierunku daru Ducha Świętego. On umożliwia człowiekowi przyjęcie i kontemplację słów i dzieł Boga, dziękczynienie Mu i wielbienie Go w zgromadzeniu wiernych i w oświeconym łaską sercu. Dlatego Kościół zawsze poleca lekturę Słowa Bożego jako źródła modlitwy chrześcijańskiej i równocześnie zachęca do odkrywania głębokiego sensu Pisma Świętego poprzez modlitwę, by czytanie Biblii stało się rozmową między Bogiem a człowiekiem, gdyż "z Nim rozmawiamy, kiedy się modlimy, i Jego słuchamy, gdy czytamy Boże słowa" (św. Ambroży) (cyt. z Dei Verbum, 25, w: Sobór Watykański II, Konstytucje, Dekrety, Deklaracje, Pallottinum - Poznań 2002).

Jak wynika więc jasno z powyższego opisu, modlitwa, która jest w pewnym sensie odtwarzaniem Bożego słowa, musi wejść bardzo konkretnie w trynitarne działanie Boga. Mocno to zresztą podkreślają autorzy cytowanego dokumentu. Jak więc Objawienie mówi o modlitwie, tak również modlitwa powinna mówić czy świadczyć o Objawieniu: posługując się np. słowami Objawienia, albowiem, jak ktoś trafnie zauważył, być może dopiero, powtarzając słowa Boga, zaczynamy się do Niego właściwie modlić. Nie jest to całkowicie język ludzki, tak często sam w sobie naznaczony nieczystością czy mętną dwuznacznością, ale czysty i mocny język samego Boga, który przemówił do nas zwłaszcza w Jezusie Chrystusie. Dlatego też, być może, właśnie w takim języku pragnie On nas słuchać. Również zło jest rozpraszane siłą wymawiania objawionego słowa. Potwierdza się to w doświadczeniu egzorcystów.

To bardzo logiczne, skoro modlitwa chrześcijańska powinna być wyrazem wiary, a ta zasadza się w całości na pisanym Objawieniu, to zadaniem modlitwy jest wtórnie tę wiarę utwierdzić, posiłkując się właśnie słowem Objawienia i wskazując na nie. Skoro więc modlitwa chrześcijańska bazuje całkowicie na Objawieniu, to także ewentualna medytacja chrześcijańska, rozumiana jako pewna metoda modlitwy i całkowicie podporządkowana jej istocie, musi również bazować na Objawieniu lub przynajmniej nie odrywać się od niego.

Dopiero więc w tym momencie możemy rozróżnić pomiędzy medytacją chrześcijańską a medytacją niechrześcijańską. Medytacja chrześcijańska bazuje więc zawsze na Objawieniu, w taki czy inny sposób zachowując ścisły związek z tymże Objawieniem. Medytacja chrześcijańska jest tylko pewną pomocniczą, lecz wcale nie konieczną formą modlitwy, która jako istota oraz wewnętrzna treść medytacji musi spełniać podstawowe warunki specyfiki chrześcijańskiego doświadczenia. Stąd też przedmiotem i celem chrześcijańskiej medytacji jest Bóg w Trójcy Jedyny, będący nie tylko adresatem ludzkich apelacji, ale także - czy może przede wszystkim - głównym inicjatorem personalnego dialogu.

Dlatego prawdziwa chrześcijańska medytacja nie będzie zasadniczo mylić pomocniczych doświadczeń psychofizycznych czy cielesnych z duchowymi, a doświadczeń naturalnych z nadprzyrodzonymi, gdyż nie pozwala na to chrześcijańskie Objawienie. Dlatego też nawet różnorodne ćwiczenia cielesno-oddechowe spotykane u hezychastów, a nawet u św. Ignacego Loyoli, stawiają zawsze w centrum objawione imiona Boga czy dosłownie cytowane aklamacje lub modlitwy biblijne. Medytacja chrześcijańska Ignacego Loyoli będąca podstawową komórką strukturalną ignacjańskich "Ćwiczeń duchowych" opiera się również na dosłownym i historycznym potraktowaniu tekstu biblijnego, który staje się nie tylko przewodnikiem ku coraz większemu wtajemniczeniu, ale stanowi także zabezpieczenie przed ewentualnym pobłądzeniem. Stąd też z chrześcijańskiego punktu widzenia nie posiada takiego zabezpieczenia medytacja niechrześcijańska, której mogą być dwa rodzaje.

Pierwszy rodzaj niechrześcijańskiej medytacji to ta, która nie opierając się na Objawieniu chrześcijańskim, odrzuca także deklaratywnie jakiekolwiek inne "objawienie". Chodzi tu o rozmaite medytacje areligijne, jak np. penetrujące podświadomość ćwiczenia psychosomatyczne czy też tzw. medytacja bezprzedmiotowa. Zwolennicy tych medytacji, podkreślając ich rzekomą neutralność, wskazują na możliwość ich zastosowania w praktyce chrześcijańskiej modlitwy. Tymczasem aspiracje owych medytacji nie zawsze są tylko psychosomatyczne, ale bardzo często właśnie religijno-duchowe. Nie zawsze to, co się deklaruje jako neutralne i areligijne, pozostaje takim w istocie. Techniki, o których mowa, nie wzięły się bowiem znikąd, ale właśnie z religii Wschodu, gdzie nawet po pewnym uproszczeniu czy spreparowaniu zachowują ukrytą strukturę religijnej inicjacji.

Ukryte założenia światopogląd owo-kultyczne przejawiają się np. w typowym dla tzw. medytacji bezprzedmiotowych lekceważeniu rozumu czy nawet podważaniu znaczenia i obiektywizmu wszelkich rozumnych operacji. W zamian za to medytujący powierza się często nieokreślonemu przedmiotowo "rozumowi kosmicznemu", którego nieomylną boskość czy doskonałość często implicite zakłada. Te właśnie ukryte założenia antropologiczne czy filozoficzno-teologiczne odsłaniają się już bez ogródek w drugim typie medytacji niechrześcijańskiej, jakim jest medytacja opierająca się pozytywnie i ewidentnie na "objawieniu" niechrześcijańskim. Nieodpowiedzialne praktykowanie tej medytacji przez chrześcijan stwarza ryzyko synkretyzmu czy nawet grzechu idolatrii, ze wszystkimi psychologiczno-duchowymi następstwami tego właśnie grzechu.

 

Medytacja jako forma inicjacji

Niektóre medytacyjne techniki pochodzące z religii Wschodu mogą więc być przyczyną zgubnego dla chrześcijan synkretyzmu (por. Orationis formas, nr 12) czy nawet grzechu idolatrii oraz religijnej zdrady. Ta smutna i nie zawsze dziś doceniona możliwość wynika logicznie z faktu, że omawiane techniki medytacji nie zawsze są oddzielane od religijnego podłoża czy światopoglądowych założeń. Co gorsza, zdaniem niektórych wybitnych teologów, np. Hansa Urs von Balthasara, wschodnich metod medytacji nie można widzieć w oderwaniu od konkretnego światopoglądu, co ma poważne następstwa. Oznacza bowiem coś bardzo ważnego, a mianowicie, że owych technik orientalnych nie da się nigdy oddzielić być może także od konkretnego kontekstu kultycznego czy też praktycznej drogi inicjacji, które są po prostu praktyczną realizacją tych filozoficzno-religijnych założeń.

Oczywiście nie wszyscy teologowie reprezentują tak arbitralny pogląd, sugerując niekiedy wyraźnie, że jeśli chodzi przynajmniej o niektóre techniki orientalne, dotyczące np. jogi, istnieje realna możliwość ich teologicznego zneutralizowania. Dysputa teologiczna pozostaje jednak otwarta i niech nikt nie sądzi, że cokolwiek w tej materii jest całkowicie jasne, zwłaszcza gdy chodzi o pozytywną możliwość asymilacji. Stąd też nawet dokument "Orationis formas" wykazuje duże niedookreślenie w tym względzie, pozostawiając problem ciągle otwarty dla dalszych badań, aczkolwiek z pewnym drżeniem i niepokojem, gdyż ryzyko w sprawie tak ważnej jak modlitwa może okazać się poważne. Tym bardziej że dokument Kongregacji nie zajmuje się badaniem empirycznie stwierdzonych psychologiczno-duchowych skutków podobnych eksperymentów, ale jedynie dystynkcjami teologicznymi. Potwierdza to wspomniane niedookreślenie.

Tak więc istotnym motywem przewodnim dokumentu jest pytanie, powtarzane być może zbyt mało natarczywie: czy można wspomniane techniki medytacji zneutralizować teologicznie i tak je wypreparować, aby mogły służyć ewentualnie chrześcijańskiemu doświadczeniu. Jak wspomniałem, zdania teologów w tym względzie są bardzo podzielone, co oznacza, że sprawa nie jest jasna. Dokument wyraża jednak nadzieję, że jest to możliwe, określając teologiczne warunki ewentualnego kompromisu, nie udowadniając jednak empirycznie tych optymistycznych przekonań. Sfera medytacji jest jednak sferą wybitnie praktyczną, poznaje się ją po jej owocach. Nie wystarczy więc określić teologicznych korzeni problemu czy teologicznych warunków możliwości, i to jeszcze wyłącznie ze strony chrześcijańskiej. Trzeba mieć jeszcze pewność i z drugiej strony - ideologiczną i praktyczną. Tej zaś pewności nie ma i chyba być nie może. Sprawa jest ciągle w toku intensywnych badań. Dokument nie przytacza żadnych empirycznych statystyk. Badając więc korzenie, nie bada owoców (Mt 12, 33-35; zob. Łk 6, 43), które poznawane są w praktyce, w tym w praktyce rozeznawania duchowego.

Jest to oczywiście uzasadnione, ale może stwarzać u przeciętnego katolika wrażenie niedopełnienia, zwłaszcza że dokument Kongregacji wspomina konkretnie w swoich przypisach (Orationis formas, przypis nr 1), które to techniki orientalne ma na myśli. Są to: medytacja buddyjska, techniki jogi czy tzw. Medytacja Transcendentalna (TM). Tymczasem stosowanie tych technik przez chrześcijan (a nawet przez niechrześcijan) ma za sobą empiryczne świadectwa zarówno pozytywne, jak i negatywne (w tym także tragiczne).

Dlatego właśnie, chcąc być obiektywnym, można traktować optymistyczny ton dokumentu odnośnie do technik orientalnych jedynie jako metodologiczną i humanistyczną zachętę do uczciwych badań, o których przecież nie należy przesądzać, zanim nie otrzyma się wyniku. Jednakże niektóre wyniki, owoce i świadectwa już istnieją. Są nawet często udokumentowane oraz wiarygodne, choć nie zawsze muszą spełniać kryteria obiektywistycznie pojętej naukowości. Dotyczą one w dodatku wszystkich wymienionych typów medytacji, tj. buddyzmu zen, jogi czy Medytacji Transcendentalnej. Wyniki są, jak wspomniałem, zarówno pozytywne, jak i negatywne, przy tym jeśli nawet są pozytywne, nie jest jasne, czy chodzi o "pozytywność" z chrześcijańskiego punktu widzenia. Największe zastrzeżenia dotyczą Medytacji Transcendentalnej, w której pojawia się wyraźnie ryzyko bałwochwalstwa. Wobec innych sprawa jest bardziej otwarta, ale to oznacza, że należy zachowywać wielką czujność i ostrożność w jakiejkolwiek praktycznej asymilacji wyżej wymienionych technik.

ks. Aleksander Posacki SJ

 

 

4

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin