Zielnik miłosny.doc

(876 KB) Pobierz
Zielnik miłosny



Zielnik miłosny 

SZKLANA GÓRA

ona wyrasta
w środku
przemysłowego krematorium miasta
ponad głowami tych
którym śni się nieustanny popielec
słyszę z najwyższego okienka dolatującą
muzykę
idę za nią na klęczkach
wdrapuję się i odpadam
od szklanej ściany
tam mieszka ona
w dymach uwięziona
myślę
i zapominam
że ta powiewająca chusteczka
melodia niebieska szklana góra
wystrzelająca pod chmurę
to tylko przywidzenie
oczu zauroczenie
to tylko z dymu ofiarnego słów
które szły prosto w niebo
i na początku wróżyły pogodę
coraz wyższa szklana góra
się wyłania
której teraz
zdobyć nie umiem

ACH SERCE...

ach serce
ćmo szalona
porzucona w ciemnych dolinach
u podnóża rozumu
tłuczesz się
opalonymi skrzydłami
w pogoni za tym
co wielkie i jasne
a przecież
wystarczyłoby podfrunąć wyżej
żeby ujrzeć jak na dłoni
jakie małe
próchnem świecące
są te twoje
urojone słońca

CZUŁOŚĆ

rozbudzony nadsłuchiwałem
dalekiej muzyki fletu
moje serce obracało się ku tobie
niczym tarcza słonecznika
i zobaczyłem jak zza obcych krajów
wyciągasz dłonie
i gładzisz mnie po włosach
i mówiłem do ciebie szeptem
i szept przez siedem chmur przewędrował
myślałem o tobie tak usilnie
że czas przestał tykać
rozstępowała się noc
a przestrzeń tak bardzo skurczyła
że klęczeliśmy naprzeciw
wstrzymując oddechy
dotykałem powietrza
i czułem jak drgają ci
wargi w uśmiechu
światłem neonu ulicznego
który za chwilę zgaśnie
i jak wypełnia się twoje ciało
po czubki palców
czułością
klęczeliśmy naprzeciw
nasze zamknięte oczy
zachodziły widnokręgami
od dalekiego wpatrywania się w siebie
ramiona mdlały
od powstrzymywania
rozkurczającej się przestrzeni
pragnącej się wydostać na wolność
twoje źrenice
zapadały za góry za lasy
robiło się w całym kraju pusto
cichła muzyka
otwierałem oczy

LIST

ciemność wyrzuca na brzeg
promienie świetlne
dalekiej planety
zasuszone niezapominajki
wygasłego dnia
wetknięte
do flakonu z wodą
zaczynają ożywać
i oto pachnie twoim dniem
w całym pokoju
i ty wyłaniasz się
z roztulonych płatków
kielicha przestrzeni
podnoszę do ust ciepłą hostię ciała

CZERWIENI SIĘ JARZĘBINA

czerwieni się jarzębina
już jesień się zaczyna
słychać gniewną mowę wiatru
za oknami
w ogrodach ciężko opadają
owoce miłości
słońca z ziemią
tłukąc się nocami
po dachówkach

o zimna daleka
słoneczno październikowa
krążąca gdzieś
po nieznanych orbitach
czy możliwe
że niedawno
byłem tak oślepiony
twoim blaskiem
że
nie widziałem poza tobą świata

MĘŻCZYZNA I KOBIETA

byłem odległą gwiazdą
która wybuchła płomieniem
od twojego spojrzenia

rzucasz za siebie grzebyk
wyrastają lasy które w mknieniu oka
zajmują się ogniem

rozwijasz z włosów wstążkę rzeki
i po niej prześlizguję się błyskawicą

słyszysz miłosny szept
palących się traw
jestem pożarem który cię ogarnie

biegniesz wyschniętą na upale łąką
już żarzą się twoje oczy serce
cała jesteś w płomieniach
spadającej gwiazdy

BALLADA ZIMOWA

z tobą pić nie trzeba alkoholi
żebyś uderzyła do głowy
gdy przez stół patrzymy sobie w oczy
to się człowiek do dna zauroczy

co masz w środku pod tymi lodami
jak je stopić serca dotykiem
żebyś wybuchnęła mi w dłoniach
najgorętszym nagim erotykiem

jeszcze dzieli nas lodowa tafla
lecz już tu i tam zaczyna trzaskać
to wezbrane zduszone słońca
pragną się wyłamać z potrzasku

już ruszają w lutych oczach pierwsze lody
rozstępują się śniegi na trwałe
i tak mocno uderza do głowy
twoich spojrzeń wiosenny szalej

NOKTURN

Bóg tak samotny o trzeciej nad ranem
że wygrywa na skrzypcach tęsknotę
w ścianach zarosłych pająkami
budzą się ze snu kochankowie

tają oddech nadsłuchują skrzypiec
i bezgłośnie rośnie w nich osobność
(w starych lustrach odbija się ciemność
w niej pająki białą śmierć przędą)

tają oddech wzmaga się nokturn
opadają nocy puste ręce
gdy Bóg choruje na samotność
wszystkie słowa zdają się zbędne

tylko świecę po omacku zapalić
i w tej świecy płonąć dwa sczepione cienie
aż się Bogu ulży z rąk wypuści skrzypce
i odfrunie ponad starym domem

BEZSZELESTNIE

bezszelestnie
otwarły się
okiennice snu
i ze wszystkich stron
powiało tęsknotą
na parapecie
usiadł biały kruk bezsenności

czy to ty myślisz o mnie przez sen
w środku nocy

MARCOWY SWING

(piosenka)
- Ryśkowi Żarowskiemu i Basi

wiatr się wiesza na gałęziach
głową w dół
i na dworze
hula chyba diabłów stu

światła chwieją się uliczne
roześmiane diabolicznie
w ową noc rozkołysaną swingiem noc
porzucone na ulicy cienie mrą

sny bezpańskie
sny bezdomne
w szybach lśnią

i tak strasznie jest dreszczowo
grzechem pachnie każde słowo
które szepcze mu do ucha w ową noc

odstawione swiaty są
na boczny tor
hotelowa w nich już tyka tyko noc
lampy chwieją się uliczne
roziskrzone satanicznie
w ową noc rozkołysaną swingiem noc

MOJA NOCNA DZIEWCZYNA

a najbardziej to ja lubię
moją nocną dziewczynę
przychodzi do mnie
cichutko na palcach
kiedy już wszyscy śpią
gdy tylko stary zegar
przekomarza się na ścianie
z ciszą
i czyjeś napotkane przypadkiem
za oknem kroki
pohukują jak dwie ogromne
przyczajone w mroku sowy
zakładam wtedy biały miłosny fartuch
zawijam ją ciasno
w wałek jak ciasto
i wąskimi ostrymi wargami
kraję na stolnicy łóżka
połykam potem kawałek za kawałkiem
akurat kiedy znika ostatni kąsek brzucha
i poczynają piać koguty
mówimy sobie że się kochamy
najbardziej to ja lubię
moją nocną dziewczynę

WIERSZYK DO WIOSENNEGO SZTAMBUCHA

ptaki cieszą się jak jasna cholera
słońce pisze pierwsze miłosne listy na drzewach
otwierają się we wszystkie strony okna dali
rżą nieznane dróżki nawołując z oddali

o! wyskoczył kaczeniec spod ziemi
rozwarły się sezamy zieleni
otwieramy się i my zazieleniamy
zakochani właśnie przed chwilą

na zielony liść przysięgli wieczną miłość
zapomniawszy że liść zielony
w proch się rozsypie na jesiennej dłoni
uroczyście płyną parkiem głowa przy głowie

jeszcze raz zawierzamy światu
na piękne oczy
na zwodne kwietniowe słowo

KRÓTKA ADORACJA KRÓLEWSKIEJ LIPY

- Ani Dymnej

cóż mówić o kosmosie
gdy się w lipę wpatrzeć
można się zatracić
karuzela spiętrzonych gałęzi
wirująca szaleńczo
w skołowanej głowie
liść goni liść
a jest ich tyle
trzepotliwe zielone motyle
idealna jedność w wielości
symetria powtarzalności
rozmnażanie się przez klonowanie
liściastych planet
wiatrem napędzanych
a wszystkie takie same
a każda taka samotna
amen
 

NA ŁĄCE 

pachnie rozgrzana trawą
i przyleśną konwalią
sercom pełnia się śni
i od łąki po błękit
czyste jak głos kukułki
nawołują nas dni


"stań się" rzekł Bóg na nowo
słońce wezbrało majowo
łąka to jedna wielka
pieśń miłosna
wsłuchując się w nią nie wiem
czy ze słońcem się całuję
czy z tobą
której wargi pośród mleczy
pachną plastrem miodu

LOT

nawet nie wiedziałem kiedy
zapakowano mnie w białą kapsułę
przeciągnięto z łóżkiem
przez pasy startowe
szpitalnych korytarzy
nadmuchano narkozą
rozpędzono
puszczono
lecę
pikuję
na podobieństwo rakiety
w kosmos w nicość w diabli wiedzą co
z otwartym brzuchem
w którym sępy skalpeli
w białych kitlach kosmitów
wydziobują wnętrzności
lecę
pikuję
wokoło ni Boga
ni diabła
ni nic
tną mnie
choć nie ma mnie
na ziemi na niebie
ni żadnej gwieździe
godzinę
dwie
trzy
tną mnie
czy to jeszcze ja
czy to jeszcze mnie
czeka na dole Ziemia
i kilka kochanych twarzy
żeby z powrotem ściągnąć za nogi
na lądowisko życia?

MIRON B. Z TAMTEGO ŚWIATA
PERSWADUJE MI NA STOLE OPERACYJNYM

ostatecznie
można się jakoś przyzwyczaić
do nieistnienia
już raz nie byłeś
jaki spokój od wszystkiego
święte bycze niebycie!
świat
obywał się bez ciebie
doskonale
jako i ty bez świata
aż do 1947
(gdy niczym ślepej kurze ziarno
przytrafił ci się pełny los
na loterii materii)
 

***

złotym rękom chirurga, dr med. W. Tokarskiego

zasypiając widziałem swoje ciało
nad otchłanią operacyjną stołu
przeskoczę nie przeskoczę
majaczyłem
przebudziłem się
na wierzchołku
drugiej Góry:
w dole rozciągały się przepaści
krążyły nad nimi zawiedzione
czarne anioły śmierci
za wcześnie ptaszęta za wcześnie
szeptałem trzymając się
z całych sił brzytwy skalpela
na której lśniły
promienie wschodzącego słońca

12 stycznia 2002, 55 lat temu urodziłem się

***

Bóg zapłać Ci Panie Boże
I za tę czarę goryczy
dzięki niej uwolniłem się
od zaglądającej mi w oczy
nudy spełnienia

w szpitalnej cierniowej koronie
tęsknię teraz w zakratowanym oknie
za bożym światem
bo mam na niego znów jak w dzieciństwie
wilczy smak

są za szybą wystawową tortowe wzgórza
cukrowe waty obłoków
uśmiechnięte szyny tramwajów
rozwożące tam i z powrotem życie
przestrzenie kochane przestrzenie

a gdy zamykam oczy
mojemu udręczonemu ciału
śni się słodycz wiosennego słonka
w Borzęcinie
w ogródku z malwami u mamy

niechby mnie ukołysało
pokrzepiło ogrzało
odrodziło z bólu i upokorzenia 

ODWIEDZINY

obchodzą się ze mną
jak z jajkiem
rozmawiają ostrożnie nieśmiało
jakby szli po trzeszczącej krze

mówią albo za dużo albo za mało
albo za cicho
albo za głośno
śmieją się nienaturalnie
przynoszą sok
listy ze świata
pogodę niepogodę
przysiadają na brzeżku łóżka
niektórzy nie wiedzą co z sobą począć

jest im głupio że tacy
nieprzyzwoicie zdrowi
przymierzają mój ból
ale jest skrojony
tylko na moją miarę
w źrenicy tają ocenzurowaną wiadomość

NAJDALSZA PODRÓŻ ŻYCIA

- Doktorowi Henrykowi Łabzie

październikowy lot do Australii miał być
najdalszą podróżą życia

w styczniu
poleciałem
jeszcze dalej
na biegun polarny
stołu operacyjnego
gdzie skalpel chirurga
to jedyna granica
pomiędzy śmiercią
i życiem
ważącym się na jego ostrzu

wgłębiałem się w nieznany
interior cierpienia
którejś nocy śniło mi się że jestem powstańcem
powracającym do siebie mrocznymi kanałami
w ustach gorycz kroplówek sól muł
w nosie lizol kał
przedzierałem się
ślepą kiszką ku wyjściu
nie mogłem sobie przypomnieć gdzie jestem

matka ziemia stękała
gdy rodziłem się jeszcze raz
i raz
ucząc na nowo
przewracać z boku na bok
jeść
stawiać kroki
oddychać
za szybami
majaczył się świat ludzi zdrowych
daleka planeta
mrugająca światłami życia
tak niepojęta dla
zdanego na łaskę
noża i kroplówki
oddalonego od siebie
wczorajszego
o lata świetlne 

LĘK

nocą ociemniałą
w podróż kosmiczną
wyruszyć
po omacku
bez biletu
bez ciała
na laserowej śnieżynce duszy 

CZARNA BAJKA

tu wciąż trwa ta sama pora
pokutno – popielcowa

z bohaterów uchodzi powietrze
świat w szybie to fantasmagoria

za wszystkie ekstazy rozkosze
smaki i przyjemności

pokutnikom w pasiakach
policzą tu wszystkie kości

cierp ciało jakżeś chciało
bawić się z światem zadawać

wznosić toasty za całość
rachunek ci tu wystawią

obudzisz się sam na sam z cierpieniem
na madejowym posłaniu

hiob łazarz pokurcz cierpiałek
ból będzie twym jedynym panem

żaden anioł żaden cud
tylko słabość lęk i ból

fizjologia i biologia
krew kał mocz i sól i sód

w imię ojca i syna...
prze kał i uryna...

PIOSENKA CHEMIOTERAPEUTYCZNA

w oddziale chorych na raka
usiąść na łóżku zakrakać
mieszkają tu ludzie – cienie
dziś są jutro ich nie ma

snują się po korytarzach białych
nie mogą w sobie miejsca znaleźć

bo rozciągają się stąd widoki
na niepojętą krainę nicości
zastygł w oknie Znikomek
na tle Niesk...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin