Waldemar Łysiak - Szuanska ballada.rtf

(358 KB) Pobierz

Waldemar Łysiak

 

 

Szuańska Ballada

O „ślepym wojowniku” Gedeonie i  o jego pojedynku z  „korsykańskim karłem” Bonaparte

 


Ludzie nader rzadko potrafią być całkiem źli albo całkiem dobrzy

Niccolo Machiaveli

Rozważania


29 marca 1800 roku. Pałac Tuileries. Przez wieki był pałacem królewskim, zamieszkiwali go Walezjusze. Medyceusze i  Burboni począwszy od „króla-słońce” Ludwika XIV. Od miesiąca i  kilku dni ma kolejnego właściciela, nowe, dopiero co wzeszłe słońce Francji – Napoleona Bonaparte, i  nie nazywa się już „pałacem królewskim”, a  „pałacem rządowym”. Ta zmiana w  nazewnictwie niczego w  istocie nie zmienia, tak jak tytuł, który nosi chwilowo Korsykanin: Pierwszy Konsul Republiki, nie zmienia faktu, iż władza jego jest absolutna, z  każdym dniem bardziej, dążąc do miary więcej niż królewskiej. Będzie to miara cezarów.

Pogodne przedpołudnie. Pawilon Flory pełen adiutantów, jakichś nie spieszących się oficerów i  wrosłych w  ziemię cywilów. Pojedynczo i  w grupkach, gapią się przez okna lub rozmawiają, zbyt ożywieni, by mogło to być naturalne, lub też ze śmiertelną powagą studiują profil rzeźbionej tralki w  balustradzie, jakby był tak piękny, że nic innego na świecie nie mogłoby w  tej chwili oderwać ich uwagi. Niektórzy wertują jakieś dokumenty, jakby w  całym pałacu nie było do tego lepszego miejsca niż zakręt schodów. Wszystkie schody, wejścia i  wyjścia, okna, galerie, korytarze, zakamarki i  narożniki murów są tak obstawione, że mysz nie mogłaby się prześliznąć. Gdyby próbowała, trafiłaby ją przynajmniej jedna ze stu kul wystrzelonych równocześnie ze stu pistoletów.

To nawet nie sprawa celności, a  zwykłego rachunku prawdopodobieństwa. Dlatego w  pawilonie Flory pałacu Tuileries jest 29 marca 1800 roku tak gęsto od ludzi zajętych sobą, tralkami i  papierami, a  widzących tylko wejście. Ciągle puste.

Przez okna wdziera się do wnętrza rzeźwe wiosenne powietrze i  zapachy od cudownych ogrodów, które zaprojektował Le Notre, a  wykonali Lepaute, Coustou i  Coyseyox. Ale wewnątrz jest duszno tą duchotą, którą rodzi napięcie oczekiwania na niewiadome i  groźne.

Wreszcie jest. W  świetle drzwi ukazuje się sylwetka kolosa. Georges Cadoudal, szef band szuańskich z  Morbihan, najzacieklejszy wróg Republiki. Konspiracyjne pseudo: Gedeon. Ale to tylko on nim się posługuje, on i  jego ludzie. I  jeszcze czasami policja. Ci, którzy warują od rana w  pawilonie Flory, mówią albo po prostu: Georges, albo: „szuańskie zwierzę”. Zwierzę, które on swą olbrzymią sylwetką przypomina najbardziej, to słoń lub raczej mamut. Stukilkudziesięciokilogramowa bryła kości, mięsa i  przede wszystkim stalowych mięśni rozsadza mu szwy ubrania. Boją się go, jednym uderzeniem pięści mógłby strącić czaszkę z  karku – dlatego jest ich tylu.

Jeszcze bardziej boją się o  swego „boga wojny”, którego nie wypada już – jak podczas kampanii włoskiej 1796 roku – nazywać „małym kapralem”, ale który od tego nie urośnie ani o  centymetr. Jest mały i  przy Cadoudalu będzie wyglądał jak porcelanowa figurka. Wystarczy, że to morbihańskie bydlę położy mu dłonie na szyi i  ściśnie!... Nie mogą pojąć, dlaczego Pierwszy Konsul, jeśli już miał ochotę spotkać się ze swoim wrogiem zagwarantowawszy mu uprzednio swobodę wejścia i  wyjścia bez względu na wynik rozmowy, dlaczego, do pioruna, uparł się, by rozmowa odbyła się w  cztery oczy?! Zamknięty z  nim sam na sam Cadoudal za pomocą jednego ruchu ręki będzie mógł osiągnąć cel, o  który walczył już tyle czasu. Cóż z  tego. że sam popełni w  ten sposób samobójstwo wiedząc, iż rozerwaliby go potem na strzępy – ten człowiek jest do tego zdolny, to urodzony desperado, dla swojej sprawy pójdzie na wszystko! Wielu z  czekających jest tego pewnych i  ci zastanawiają się, czy nie złamać rozkazu i  nie pójść potem na kilka miesięcy lub nawet lat do celi, ale w  glorii wybawcy Francji. To znaczy: czy jednym błyskawicznym wyrzutem ramienia nie przystawić bestii lufy do ucha i  nie nacisnąć spustu teraz, kiedy ich mija, już!...

Żaden z  mijanych tego nie czyni, a  Cadoudal jest coraz dalej. Sztywnieją im ręce na kolbach. Może to jego spokój tak mrozi? Ma kamienną twarz, patrzy na wprost, jest sam dla siebie, oni nie istnieją. Po chwili jest już za późno. Naprzeciw szuanowi wychodzi adiutant Konsula, Rapp, po bokach pojawiają się oficerowie straży, jest też „pies Bonapartego”, mameluk Rustam, z  fosforyzującymi białkami oczu i  z dłonią na rękojeści kindżału. Rapp odbiera od Georgesa list polecający wydany szuanowi przez generała Brune’a i  wskazuje dłonią kierunek. Dochodzą do drzwi salonu, Rapp puszcza gościa przodem, wchodzi za nim i  zamyka za sobą drzwi. Przez cały czas pozostali będą sterczeć pod tymi drzwiami z  pistoletami w  dłoniach, gotowi otworzyć kopniakiem i  skoczyć na pierwszy krzyk.

Tymczasem w  dużym salonie, którego wysokie okna wychodzą na taras i  ogród, a  z plafonu spogląda od czasów Ludwika XIV Minerwa niesiona w  triumfie przez swoje kapłanki, Bonaparte wita Cadoudala i  daje adiutantowi znak głową: wynoś się! Rapp wychodzi do gabinetu sąsiadującego z  salonem pośrednio (dzieli je maleńka sypialnia) przy czym „zamyka” każde z  drzwi, ale tak dowcipnie, że między skrzydłami pozostają szpary pozwalające penetrować wnętrze salonu wzrokiem. Będą to czynić on i  osobisty sekretarz Konsula, Bourrienne, który czekał już na Rappa w  gabinecie.

Rozmowa jest długa i  gwałtowna i  kończy się fiaskiem. Nie doszło do porozumienia. Morbihańczyk wychodzi wściekły, zostawiając Korsykanina w  nie lepszym usposobieniu. Musi zrobić tę samą drogę do wyjścia przez szpaler nienawistnych spojrzeń i  palców zwierających się na kolbach. Nie wolno iść za nim i  śledzić go! – to stanowczy rozkaz Konsula. Oni go posłuchają, tym bardziej, że jeszcze nie znają efektu spotkania. Nie posłucha minister policji, osławiony Józef Fouche, który ma w  zwyczaju słuchać wyłącznie siebie samego, a  swą policję czyni niezależnym państwem w  państwie.

Bonaparte, znalazłszy się w  gabinecie, pyta Rappa:

– Dlaczego zostawiłeś drzwi otwarte?!

– Miałem was zostawić z  takim typem sam na sam?... Otworzyłbym te drzwi tyle razy, ile razy wy byście je zamknęli, panie!

– Nie było żadnego ryzyka!

– To wam się tak wydaje, panie! – odpowiada Rapp.

I nie myli się. Po powrocie do swej paryskiej siedziby (Hotel de Nantes”) Gedeon patrzy na swoje dłonie jak bochny chleba i  w obecności szefa angielskiej siatki wywiadu nad Sekwaną, Hyde de Neuville’a, wyrzuca z  gardła krzyk:

– Miałem taką ochotę zadusić karła tymi dwiema rękami!!!

W tym samym czasie Bonaparte, już spokojny, mówi krótko do swoich:

– Tak czy owak pozostaje tylko jedno. Trzeba z  nim skończyć!

Mają na to chętkę wzajemnie obaj, tylko że w  obu przypadkach będzie to nader trudne do zrealizowania, gdyż obaj – polując – będą zarazem pilnowani przez swoich ludzi na każdym kroku, w  dzień i  w nocy. Nigdy w  swoim życiu Napoleon nie miał bardziej zawziętego i  zdesperowanego wroga. Ani przedtem, ani potem. Ten krwawy pojedynek (padną w  jego trakcie dziesiątki trupów^ między „Ślepym wojownikiem” Gedeonem a  „Korsykańskim karłem” Bonaparte będzie trwał jeszcze cztery lata i  te cztery lata trwale zapiszą się we francuskiej historii i  legendzie.

„Ślepy wojownik”. Ta metafora, najtrafniej charakteryzująca sposób politycznego i  konspiracyjnego działania Cadoudala, nie została wymyślona na użytek tej ballady – to po prostu dokładne tłumaczenie jego nazwiska. Słowo „cadoudal” jest celtyckim idiomem znaczącym właśnie „ślepy wojownik”. Urodził się z  tym nazwiskiem – przepowiednią i  wyrokiem zarazem. Jakby na przekór imię przeciwnika też było przetłumaczalne, ale o  ileż efektowniej. Napoleon urodził się na Korsyce z  nazwiskiem w  pisowni włoskiej, gdyż rodzina jego wywodziła się z  włoskiej szlachty Buonaparte. „Buona parte” znaczy po włosku „dobra część”, „dobra sprawa”, „słuszna sprawa”...

Kim był Georges Cadoudal? Ostatnim, po Cartouche’u i  Mandrinie wielkim przywódcą bandy opryszków, korzystającym z  anarchii wywołanej wojną domową w  Wandei, by królować w  zachodniej Francji? Terrorystą, okrutnikiem, zabijaką wykorzystującym politykę dla nasycenia swych awanturniczych ambicji? Takim go przedstawiała propaganda napoleońska począwszy od wydanej w  roku 1803, a  więc jeszcze za życia Cadoudala, jego biografii. Czy raczej bohaterem sprawy burbońskiej, a  więc antynapoleonskiej, męczennikiem, rojalistowskim świętym? Takim go malują od ponad półtora stulecia historycy nie cierpiący Bonapartego. W  takich pracach jak na przykład Mureta Gedeon to anioł, antyczny heros, totalny ideał. Takich prac jest o  wiele więcej – stanowią one piedestał dla bożka, na jakiego kreuje się Cadoudala.

Czytając te wszystkie prace, sięgając do pamiętników i  źródeł z  epoki, doznaje się uczucia swoistego chaosu. Ten tygiel sprzecznych opinii i  interpretacji (a jakże często sprzecznych „faktów”) jest swego rodzaju dżunglą historiograficzną, w  której nie pomaga nawet maczeta logiki. Zresztą – czy wszystko należy tłumaczyć logiką i  czy wszystko musi być racjonalnie wytłumaczalne w  historii? A  zwłaszcza w  człowieku? Czyż nie z  irracjonalizmu utkane są najciekawsze dziejowe post...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin