Neale D. Walsch - Rozmowy z Bogiem ~tom 3~.pdf

(1349 KB) Pobierz
Rozmowy z Bogiem tom 3
Jak zawsze, najpierw pragnę uhonorować mego najlepszego przyjaciela, Boga. Mam
nadzieję, że nastanie taki czas, kiedy każdy będzie mógł uważać się za przyjaciela Boga.
Dalej, chciałbym wyrazić swoją wdzięczność mej wspaniałej towarzyszce życia, Nancy,
której książkę tę poświęcam. Gdy o niej myślę, bledną wszelkie słowa uznania wobec jej
zasług i jestem jak oniemiały nie mogąc w pełni oddać tego, jak zadziwiającą jest istotą.
Wiem jedno. Bez niej nie powstałaby żadna z tych ksiąg.
ieocenionemu druhowi i kompanowi, namiętnej kochance i cudownej żonie,
od której otrzymałem to, czego nie dała mi żadna inna istota na Ziemi.
Przy tobie jest mi błogo ponad wszelkie wyobrażenie.
Sprawiłaś, że dusza moja znów śpiewa.
Ukazałaś mi miłość w postaci cudu. Dzięki tobie odnalazłem siebie.
Pokornie dedykuję tę książkę tobie, największy z mych nauczycieli.
Ci współcześni przewodnicy torują drogę dla wszystkich – i jeśli podjąłem się zadania
publicznego głoszenia odwiecznej prawdy, to uczyniłem tak natchniony w dużej mierze ich
przykładem. Ich dokonania dają świadectwo płonącego w naszych duszach ognia. Oni
pokazali to, o czym ja zaledwie rozprawiałem.
Wprowadzenie
To niezwykła książka. Mówię to jako ktoś, kto miał niewielki udział w jej powstaniu. Moje
zadanie, naprawdę, polegało tylko na tym, że „stawiałem się w miejscu pracy”, zadawałem
pytania i skrzętnie notowałem.
Tak to wyglądało od 1992 roku, kiedy zaczęła się moja z Bogiem rozmowa. Przeżywałem
wtedy załamanie i w swojej udręce pytałem: Czego trzeba, aby wieść udane życie? I czym
zasłużyłem sobie na życie będące pasmem nieustannych zmagań?
Pytania te zawarłem w gniewnym liście, który skierowałem do Boga. Ku mojemu
zdziwieniu i niemałemu poruszeniu, Bóg odpowiedział. Odpowiedź przyszła do mnie w
postaci słów, jakie wyszeptał w mojej głowie Bezgłośny Głos. Szczęśliwie się stało, że
zapisałem te słowa.
Postępuję tak od z górą sześciu lat. Kiedy dowiedziałem się, że ten osobisty dialog ma się
stać książką, pod koniec roku 1994 przekazałem wydawcy pierwszą porcję materiału, który
siedem miesięcy później znalazł się na półkach księgarskich. W chwili kiedy piszę te słowa,
książka ta figuruje na liście bestsellerów ew York Timesa od 91 tygodni. Rozmowy z Bogiem
– księga druga również cieszą się powodzeniem i od wielu miesięcy utrzymują się na liście
najbardziej poczytnych książek. I oto mamy trzecią i ostatnią księgę tych nadzwyczajnych
rozmów.
Pisanie jej trwało cztery lata. Nie przyszło to łatwo. Następowały ogromne przerwy między
przypływami natchnienia, niejeden raz rozciągały się w półroczny odstęp ziejący niczym
przepaść. Dyktowanie pierwszej części zabrało rok. Druga powstała w zbliżonym czasie. Ale
przy spisywaniu odcinka ostatniego czułem się jak na scenie, pod czujnym okiem widowni.
Gdziekolwiek się udawałem począwszy od 1996 roku, niezmiennie słyszałem: „Kiedy ukaże
się trzecia księga?”, „Co z trzecią księgą?”, „Kiedy możemy się spodziewać trzeciej księgi?”.
Możecie sobie wyobrazić, jaki to miało na mnie wpływ i na powstawanie książki. Równie
dobrze mógłbym się migdalić na wzgórku miotacza na stadionie Jankesów w środku meczu.
Nawet tam mogłem liczyć na zachowanie większej prywatności. Za każdym razem gdy
brałem do ręki długopis, czułem utkwione we mnie spojrzenie pięciu milionów ludzi,
zgłodniałych, wyczekujących.
Nie chwalę się bynajmniej, że doprowadziłem rzecz do końca, chodzi jedynie o
wyjaśnienie, dlaczego trwało to tak długo. W ciągu ostatnich kilku lat chwile spędzone przeze
mnie w zaciszu i odosobnieniu były nader rzadkie.
Do pisania części trzeciej zabrałem się wiosną 1994 i w tym okresie ukończyłem partie
początkowe. Dalej następuje wielomiesięczna przerwa, potem przeskok o cały rok, a
zwieńczenie przypada na wiosnę i lato 1998.
Jednego możecie być pewni: ta książka nie powstała „na siłę”. Natchnienie albo
przychodziło wyraźnie rozpoznawalne, albo odkładałem długopis w jednym przypadku aż na
14 miesięcy. Postanowiłem, że już raczej nic z tego nie będzie, niż gdybym miał napisać tę
książkę tylko dlatego, że ją zapowiedziałem. Choć mój wydawca trochę się przez to
denerwował, mnie samego utwierdziło to w wartości przekazywanego przeze mnie materiału.
Bez obaw przedstawiam go teraz tobie, czytelniku. Stanowi on podsumowanie
wcześniejszych ksiąg trylogii i zarazem wyciąga z nich ostateczne, oszałamiające
konsekwencje.
Jeśli zapoznałeś się z przedmowami do poprzednich części, wiesz, że w obu przypadkach
nieco się lękałem. Bałem się odzewu, jaki wywołają. Teraz jest inaczej. Nie mam żadnych
obaw co do części trzeciej. Wiem, że jej prawda, przenikliwy wgląd, ciepło i miłość dotrą do
wielu spośród jej czytelników.
Wierzę, że to tekst święty, duchowy. Widzę, że dotyczy to w równym stopniu całej trylogii.
Książki te będą czytane i dyskutowane przez dziesięciolecia, przez kolejne pokolenia. Może
nawet przez stulecia. Ponieważ, razem wzięte, księgi te poruszają ogrom zagadnień, od
naprawiania związków do istoty ostatecznej rzeczywistości i kosmologii. Wypowiadają się na
temat życia, śmierci, miłości erotycznej, małżeństwa, wychowania dzieci, zdrowia, oświaty,
gospodarki, polityki, duchowości i religii, godnego zarobkowania i dzieła życia, fizyki, czasu,
obyczajów i zachowań, procesu tworzenia, stosunku do Boga, ekologii, zbrodni i kary, życia
w wysoko rozwiniętych społecznościach kosmosu, dobra i zła, mitów kulturowych i etyki,
duszy, prawdziwej miłości i chlubnego wyrażania tej cząstki w nas, która zna swe naturalne
dziedzictwo Boskości.
Obyście wszyscy skorzystali z ich dobrodziejstwa.
Bądźcie pozdrowieni.
Neale Donald Walsch Ashland, Oregon wrzesień 1998
Jest niedziela wielkanocna 1994 roku i czekam z długopisem w ręku, jak mi nakazano.
Mam się spotkać z Bogiem. Obiecał, że przybędzie – jak to uczyniła Ona w poprzednie dwie
niedziele świąt Wielkiej Nocy – aby rozpocząć kolejny etap naszych rozmów. Trzeci i ostatni
– na razie.
Proces ten – niezwykły przepływ informacji – trwa od roku 1992. W Wielkanoc 1995 ma
dobiec końca. Trzy lata i trzy księgi. Pierwsza dotyczyła głównie problematyki osobistej –
miłosnych związków, odnalezienia życiowego powołania, potężnych energii pieniędzy, seksu,
miłości i Boga; oraz tego, jak to wszystko ze sobą powiązać w codziennym życiu. Druga
rozwinęła te zagadnienia, przechodząc do szerszych rozważań geopolitycznych – istoty rządu,
zbudowania świata bez wojen, podstaw zjednoczonej społeczności ponadnarodowej. Trzecia i
ostatnia część trylogii, jak się dowiedziałem, skupiać się będzie na kwestiach
najdonioślejszych, przed jakimi staje człowiek. Koncepcjach innych światów, innych
wymiarów, oraz jak cała ta zawiła kompozycja splata się w jedno.
Kolejne szczeble przedstawiają się więc następująco:
PRAWDY INDYWIDUALNE.
PRAWDY GLOBALNE.
PRAWDY UNIWERSALNE.
Tak jak w przypadku dwóch poprzednich ksiąg, nie mam pojęcia, dokąd ta obecna
zmierza. Mechanizm jest prosty. Przystawiam długopis do kartki, zadaję pytanie i śledzę
myśli przychodzące mi do głowy. Jeśli mam w głowie pustkę, jeśli nie docierają do mnie
żadne słowa, odkładam wszystko do następnego dnia. Proces powstawania pierwszej części
trwał około roku, nieco dłużej w przypadku drugiej. (Praca nad niniejszą wciąż jest w toku.)
Sądzę, że będzie to najważniejsza książka całego cyklu.
Po raz pierwszy odkąd przystąpiłem do tego dzieła, ogarnia mnie dokuczliwa
samoświadomość. Od napisania pierwszych czterech czy pięciu akapitów minęły całe dwa
miesiące. Dwa miesiące upłynęły od Wielkiej Nocy i nic, nic oprócz samoświadomości.
Tygodniami przeglądałem i poprawiałem tekst pierwszej części złożonej do druku i nie
dalej jak kilka dni temu otrzymałem ostateczną poprawioną wersję księgi pierwszej po to
tylko, aby odesłać ją znów do poprawy z 43 pojedynczymi błędami. Jednocześnie zamknąłem
księgę drugą, nadal w rękopisie, z dwumiesięcznym „poślizgiem”. (Miała zostać ukończona
na Wielkanoc 1994.) Rozpocząłem pracę nad obecną książką mimo że jej poprzedniczka
jeszcze nie została zapięta na ostatni guzik. Teraz gdy księga druga jest gotowa, nic nie stoi
na przeszkodzie, aby znów zabrać się za trzecią.
Mimo to po raz pierwszy od 1992 roku wzbraniam się przed tym, czuję niemal coś na
kształt niechęci. Mam wrażenie, jakbym znalazł się w pułapce, nigdy nie lubiłem robić czegoś
dlatego, że muszę. Co więcej, po zapoznaniu się z reakcjami osób, którym wysłałem nie
poprawione kopie rękopisu pierwszej części, wiem już, że cała trylogia spotka się z szerokim
oddźwiękiem, będzie badana i analizowana od strony teologicznej, gorąco dyskutowana przez
wiele lat.
Utrudnia to zadanie jakie mam do wykonania, pióro ciąży mi w ręku. Mam świadomość, że
rzecz trzeba doprowadzić do końca, lecz z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że stanę się
przedmiotem zaciekłych ataków, drwin, a może nawet nienawiści za to, że ośmielam się
przedstawić ten materiał i głosić, że otrzymałem go prosto od Boga.
Najbardziej boję się chyba tego, że okażę się niegodnym, nieodpowiednim „rzecznikiem”
Boga, zważywszy na pasmo błędów i wykroczeń, jakim naznaczone jest moje życie.
Osoby znające mnie z przeszłości zwłaszcza moje byłe żony oraz dzieci miałyby prawo
wystąpić i podważyć zawarte tu treści, z racji tak kiepskiego mego występu w roli ojca i męża.
Nie sprostałem wymaganiom tej oraz innych dziedzin życia, gdzie liczą się przyjaźń i
uczciwość, przedsiębiorczość i odpowiedzialność.
Jednym słowem, mam dotkliwą świadomość, że nie nadaję się na posłańca Boga
i orędownika prawdy. Powinienem być ostatnim do podjęcia się tej roli, a nawet do roszczenia
sobie jej w myślach. Wyświadczam „niedźwiedzią przysługę” prawdzie, ośmielając się ją
głosić, podczas gdy całe moje życie świadczy o mej słabości.
Z tego powodu, Boże, zwracam się do Ciebie, abyś zwolnił mnie z obowiązku zapisywania
Twoich słów i poszukał godniejszego następcę na moje miejsce.
Chciałbym doprowadzić do końca to, cośmy wspólnie zaczęli – ale nie czuj się do niczego
zmuszony. ie masz żadnych „zobowiązań” wobec Mnie czy kogokolwiek, dostrzegam jednak
poczucie winy, jakie wywołało w tobie przekonanie, że masz.
Wielu ludzi zawiodłem, nawet własne dzieci.
Wszystko, co zdarzyło się w twoim życiu, doskonale służyło twojemu rozwojowi oraz
wszystkich dusz, jakie z tobą się zetknęły, nadając mu dokładnie taki kierunek, jaki był tobie
potrzebny i jaki wybrałeś.
To świetna wymówka dla kogoś, kto chce się wymigać od odpowiedzialności za swoje
postępki, uniknąć przykrych konsekwencji.
Widzę, że byłem samolubny, niesłychanie samolubny, oddając się temu, na co miałem
ochotę bez względu na to, jak odbijało się to na innych.
ie ma nic złego w robieniu tego, co się lubi.
Ale tyle osób ucierpiało, doznało rozczarowań.
Wszystko sprowadza się do tego, co sprawia ci przyjemność. Tobie zapewne chodzi o to, że
obecnie największą przyjemność znajdujesz w postępowaniu tak, aby innym nie działa się
krzywda.
Oględnie powiedziane.
Celowo. aucz się traktować siebie łagodniej. I skończ z tym ciągłym osądzaniem siebie.
To trudne, zwłaszcza kiedy inni są tacy skorzy do wydawania wyroków. Czuję, że
przyniosę wstyd Tobie, prawdzie; że jeśli będę obstawał przy dokończeniu i publikacji tej
trylogii, okażę się kiepskim wysłannikiem Twojej prawdy, zniesławię ją.
Prawdy nie można zniesławić. Prawda to prawda. ie można jej dowieść ani obalić. Ona
po prostu jest.
Piękno Mego przesłania nie dozna uszczerbku od tego, co ludzie myślą o tobie.
W gruncie rzeczy, nadajesz się znakomicie na Mego przedstawiciela, ponieważ wiodłeś
życie dalekie od ideału.
Ludzie mogą się z tobą utożsamić, nawet kiedy cię potępiają.
A gdy zobaczą, że stawiasz sprawę uczciwie, kto wie, może przebaczą ci „grzechy”
przeszłości.
Lecz powiadam ci: Tak długo jak będziesz przejmował się tym, co sadzą o tobie inni, mają
cię w ręku.
Dopiero kiedy przestaniesz wypatrywać uznania z zewnątrz, będziesz panem samego
siebie.
Martwiłem się bardziej o przekaz niż o siebie. Bałem się, że go sprofanuję swoją osobą.
Jeśli leży ci na sercu to przesłanie, to ponieś je w świat. ie martw się tym, czy zostanie
zbrukane. Ono samo się obroni.
Pamiętaj, czego cię nauczyłem: Daleko ważniejsze jest to, jak dobrze przesłanie jest
przekazane niż, jak dobrze zostanie przyjęte.
Wiedz także to: Uczysz tego, co sam musisz opanować.
ie trzeba najpierw osiągnąć doskonałości, aby głosić doskonałość.
ie trzeba najpierw dostąpić duchowego mistrzostwa, aby głosić duchowe mistrzostwo.
ie trzeba najpierw wznieść się na najwyższy szczebel ewolucji, aby głosić najwyższy
poziom ewolucji.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin