Fidel Castro - Historia mnie uniewinni cześć 5.docx

(22 KB) Pobierz

Historia mnie uniewinni cześć 5

Pomnóżcie przez dziesięć zbrodnię z 27 listopada 1871 roku, a otrzymacie potworną i odrażającą zbrodnię z 26, 27, 28 i 29 lipca 1953 roku, popełnioną w Oriente. Niedawne to wydarzenia, lecz gdy przeminą lata i niebo ojczyzny rozjaśni się, gdy rozpalone umysły ogarnie spokój, a strach nie będzie targał serc, ujrzymy w całym straszliwym wymiarze ogrom masakry, a przyszłe pokolenia kierować będą zatrwożone spojrzenie ku temu dziełu barbarzyństwa, które nie ma sobie równego w naszej historii.
Nie chcę jednak, by zaślepił mnie gniew, ponieważ potrzebna jest mi jasność umysłu i spokój w sercu, ażeby zgodnie z prawdą móc przedstawić przebieg wydarzeń w sposób maksymalnie prosty i bez przesadnego dramatyzmu. Jako Kubańczykowi wstyd mi, że garstka ludzi pozbawionych wszelkich zasad i uczuć swoją nieobliczalną zbrodnią zbeszcześciła naszą Ojczyznę w oczach świata.
Tyran Batista nie był nigdy człowiekiem mającym skrupuły, toteż nie wahał się nigdy mówić ludowi najbardziej fantastycznych kłamstw. Gdy pragnął usprawiedliwić zdradziecki pucz z 10 marca, wymyślił zamach stanu, jakiego rzekomo usiłowało dokonać w kwietniu wojsko, a któremu "on przeciwstawił się zbrojnie, ażeby republika nie została utopiona we krwi". Śmieszna to historyjka, w którą nikt nie uwierzył. A gdy zapragnął utopić republikę we krwi oraz przy pomocy terroru, tortur i zbrodni zdławić słuszną rebelię młodzieży, która nie chciała być mu posłuszną, wymyślił kłamstwa jeszcze bardziej fantastyczne. Jak mało ma szacunku dla ludu ten, kto usiłuje go tak nędznie oszukać! W tym samym dniu, w którym zostałem aresztowany, publicznie wziąłem na siebie odpowiedzialność za ruch zbrojny z 26 lipca i gdyby choć źdźbło prawdy tkwiło w tym wszystkim, co powiedział dyktator o naszych bojownikach w swoim przemówieniu z 27 lipca, to wystarczyłoby ono, by pozbawić mnie na tym procesie siły moralnej.
Dlaczego jednak nie doprowadzono mnie wtedy na rozprawę? Dlaczego sfałszowano świadectwo lekarskie o moim stanie zdrowia? Dlaczego pogwałcono wszelkie przepisy proceduralne i w sposób skandaliczny zignorowano wszystkie decyzje sądu? Dlaczego czyniono tak niesłychane rzeczy, ażeby za wszelką cenę zapobiec mojemu pojawieniu się na sali sądowej?
Ja zaś czyniłem też wszystko, co mogłem, ażeby być obecnym. Domagałem się od sądu, ażeby mnie doprowadzono na rozprawę, w myśl wszelkich przepisów prawnych. Demaskowałem machinacje, które mi miały to uniemożliwić. Pragnąłem stanąć z moimi przeciwnikami twarzą w twarz i podjąć dyskusję. Oni tego nie chcieli. Po czyjej stronie była prawda, a po czyjej jej nie było?
To, co stwierdził dyktator, przemawiając z poligonu koszar Columbia, warte byłoby śmiechu, gdyby nie było tak bardzo zbrukane krwią. Powiedział, że napastnicy byli grupą najemników, wśród których znajdowali się liczni cudzoziemcy. Powiedział on, że głównym założeniem naszego planu był zamach przeciw niemu - niemu, zawsze niemu - tak, jakby ludzie szturmujący bastiony Moncady nie mogli zabić go i dwudziestu takich jak on, gdyby zgadzali się z podobnymi metodami. Powiedział, że zamach został uknuty przez prezydenta Prio i za jego pieniądze, a dowodziłem już, w sposób aż nadto przekonywający, że między tym ruchem a poprzednim reżymem nie istniały absolutnie żadne powiązania. Powiedział on również, że byliśmy uzbrojeni w karabiny maszynowe i granaty ręczne, a eksperci wojskowi oświadczyli tu, że mieliśmy tylko jeden karabin maszynowy i ani jednego granatu ręcznego. Powiedział, że poderżnęliśmy gardła wartownikom, a do akt sprawy dołączone są świadectwa zgonu oraz orzeczenia lekarskie dotyczące stanu zdrowia rannych żołnierzy, z których to dokumentów wynika, że żaden z nich nie odniósł obrażeń od białej broni. Co jednak najważniejsze, powiedział, że zakłuliśmy nożami pacjentów szpitala wojskowego, a lekarze z tego samego szpitala - a więc sami lekarze wojskowi! - oświadczyli na rozprawie, że budynek ten w ogóle nie był przez nas okupowany, że żaden pacjent nie został zabity czy ranny i że była tam tylko jedna ofiara, a mianowicie pewien sanitariusz, który nieostrożnie wychylił się przez okno.
Gdy szef państwa czy ktoś, kto za takiego chce uchodzić, składa jakieś oświadczenie, to nie czyni tego, żeby tylko mówić, lecz dąży zawsze do jakiegoś celu, pragnie zawsze wywołać określony skutek, powodowany jest zawsze pewną intencją. Jeżeli zostaliśmy już pokonani militarnie, jeżeli nie stanowiliśmy już realnego niebezpieczeństwa dla dyktatury, dlaczego oczernia się nas w ten sposób?
Jest rzeczą oczywistą, że było to przemówienie krwiożercze, jest jasne, że miało ono usprawiedliwić zbrodnie już dokonane minionej nocy oraz te, które miano dalej popełniać. Niech przemówią za mnie liczby. 27 lipca w przemówieniu transmitowanym z poligonu wojskowego Batista powiedział, że zamachowcy mieli 32 zabitych, zaś w końcu tygodnia liczba ta wzrosła do ponad 80. W jakich bitwach, w jakich miejscach, w jakich starciach polegli ci młodzi ludzie? Nim Batista przemówił, zamordowano 25 jeńców; po przemówieniu Batisty zamordowano 50.
Jakże wielkie jest poczucie honoru u tych wojskowych, skromnych ekspertów oraz rozmaitych specjalistów, którzy zeznając przed sądem, nie zniekształcili faktów, a w przedłożonych przez siebie raportach ściśle trzymali się prawdy! Owszem, oni są wojskowymi, którzy wiedzą, co to honor munduru, oni są prawdziwymi mężczyznami! Ani prawdziwy wojskowy, ani prawdziwy mężczyzna nie jest zdolny splamić swojego życia kłamstwem czy zbrodnią. Wiem, że są oni ogromnie wzburzeni barbarzyńskimi mordami, które popełniono. Wiem, że odrazę i wstyd wzbudza w nich świadomość, iż zbrodniczo przelano krew, zbryzgując każdy kamień koszar Moncada.
Wzywam dyktatora, żeby przed obliczem sądu powtórzył teraz, jeśli jest w stanie, swoje nikczemne oszczerstwa i stawił w ten sposób czoło świadectwu tylu wojskowych obdarzonych poczuciem honoru. Wzywam go, żeby wytłumaczył się wobec ludu Kuby ze swojego przemówienia z 27 lipca, żeby nie milczał, żeby przemówił. Wzywam go, żeby powiedział, kim są bezlitośni i nieludzcy mordercy, żeby powiedział, że Krzyż Honorowy, jaki przypiął na piersiach bohaterów masakry, miał wynagrodzić odrażające zbrodnie, jakich się dopuszczono. Niech przyjmie od tej chwili odpowiedzialność przed Historią i nie usiłuje twierdzić potem, że popełnili je żołnierze, którym on nie wydał rozkazów! Niech wytłumaczy narodowi, dlaczego popełniono siedemdziesiąt mordów i przelano tyle krwi! Naród potrzebuje wyjaśnień, naród ich żąda, naród ich się domaga!
Wiadomo, że w 1933 roku, gdy dobiegła końca walka o hotel Nacionalu, niektórzy oficerowie po złożeniu broni zostali zamordowani, co wywołało energiczny protest czasopisma "Bohemia". Wiadomo też, że po kapitulacji fortu Atares15 karabiny maszynowe napastników wystrzelały cały rząd jeńców, a pewien żołnierz, dopytujący się, który z nich jest Blasem Hernandezem, zamordował go strzałem prosto w twarz; żołnierz ten za swój tchórzliwy postępek został awansowany do stopnia oficerskiego. Wiadomo, że w historii Kuby mordowanie więźniów wiąże się fatalnie z nazwiskiem Batisty. Jakże głupio naiwny byłby ten, kto nie zdawałby sobie w pełni z tego sprawy! Jednakże w tamtym przypadku wydarzenia te rozegrały się w ciągu paru minut, tylu, ilu potrzeba na jedną serię z karabinu maszynowego, gdy umysły ludzkie były jeszcze rozgorączkowane. Inaczej było obecnie w Santiago de Cuba.
Tutaj okrucieństwo, wściekłość i barbarzyństwo przeszły wszelkie granicę. Nie mordowano przez minutę, godzinę czy przez cały dzień nawet, ale przez pełny tydzień, podczas którego bicie, tortury, morderstwa i wystrzały nie ustały ani na moment; była to zaiste eksterminacja dokonana przez doskonałych rzemieślników zbrodni. Koszary Moncada stały się miejscem tortur i śmierci, a garstka ludzi pozbawionych czci uczyniła z munduru wojskowego fartuch rzeźnika. Mury zostały zbryzgane krwią. W ścianach utkwiły kule razem z kawałkami ludzkiej skóry, mózgu i włosów, spalonych od strzałów w skroń. Podłoga pokryła się ciemną, lepką krwią. Zbrodnicze ręce, decydujące o losach Kuby, umieściły dla więźniów u wejścia do tej jaskini śmierci następujący piekielny napis: "Porzućcie wszelką nadzieję, stąd nie wyjdziecie".
Nie postarali się nawet o zachowanie pozorów, nie zatroszczyli się nawet o ukrycie w jakikolwiek sposób tego, co czynili. Sądzili, że lud wierzy w ich kłamstwa, oszukiwali samych siebie, a w rzeczywistości uważali się za panów i władców świata, za absolutnych panów życia i śmierci ludzi. Świt witali z pomordowanymi, skąpani we krwi.
Kroniki naszej historii, sięgającej cztery i pół wieku wstecz, mówią nam o wielu aktach okrucieństwa, począwszy od masakr bezbronnych Indian, okrucieństw piratów, którzy napadali na nasze wybrzeża, barbarzyństw kr eolskich najemników podczas walki o niepodległość, rozstrzeliwań jeńców kubańskich przez wojska hiszpańskie Weylera, okropności dyktatury Machado aż po zbrodnie z marca 1935 roku. Żaden z owych aktów okrucieństwa nie zapisał jednak stronicy tak smutnej i posępnej ze względu na liczbę ofiar i okrucieństwo ich katów, jak zbrodnie w Santiago de Cuba.
Tylko jeden człowiek przez wszystkie te stulecia splamił dwie różne epoki naszej historii i wbił szpony w ciała dwóch pokoleń Kubańczyków. Przelał on to ogromne morze krwi akurat w roku obchodów setnej rocznicy urodzin "Apostoła" oraz 50-lecia uzyskania niepodległości przez nasz kraj, która kosztowała tyle istnień ludzkich i miała przynieść wolność, niezależność i szczęście wszystkim Kubańczykom. Zbrodnia ta jest tym większa i tym bardziej godna potępienia, że ciąży na człowieku, który jak udzielny władca przez jedenaście długich lat rządził tym ludem, tradycyjnie miłującym wolność i z całej duszy piętnującym zbrodnię, na człowieku, który nie był co więcej ani lojalny, ani uczciwy, ani honorowy, ani rycerski nawet przez jedną minutę swojego życia.
Nie wystarczyły zdrada ze stycznia 1934 roku, zbrodnie z marca 1935 roku i czterdziestomilionowa fortuna, która ukoronowała pierwszy etap jego działalności publicznej. Trzeba było zdrady z marca 1952 roku, zbrodni z lipca 1953 roku i milionów, których liczbę poznamy kiedyś.
Dante podzielił swoje piekło na dziewięć kręgów: w siódmym osadził zbrodniarzy, w ósmym - złodziei, w dziewiątym - zdrajców. Twardy orzech do zgryzienia miałyby diabły, gdyby przyszło im znaleźć miejsce dla duszy tego człowieka, gdyby miał on duszę! Kto podżegał do okrucieństw, popełnianych w Santiago de Cuba, ten nie może mieć nawet duszy.
Znam wiele szczegółów na temat sposobu dokonania tych zbrodni z ust niektórych wojskowych. Pełni wstydu, opowiedzieli mi oni o scenach, których byli świadkami.
Gdy walka dobiegła końca, rzucili się jak rozjuszone bestie na miasto Santiago de Cuba i na bezbronnej ludności wyładowali swój pierwszy gniew. Na środku ulicy, daleko od miejsca, w którym walczono, przeszyli kulą pierś niewinnego dziecka, które bawiło się przed drzwiami swojego domu, a gdy zbliżył się ojciec, chcąc zabrać jego zwłoki, drugą kulą przestrzelili mu czoło. "Nino" Cala, który szedł do domu z bochenkiem chleba, ostrzelali bez słowa.
Można by bez końca opowiadać o zbrodniach i gwałtach, jakich dopuszczono się wobec ludności cywilnej. Jeżeli w ten sposób postępowano z tymi, którzy nie brali udziału w akcji, to można sobie wyobrazić straszliwy los, jaki spotkał uwięzionych uczestników walki albo ludzi, których uważano za biorących w niej udział, ponieważ podobnie jak w tę sprawę zamieszano wiele osób nie mających z nią nic wspólnego, tak i zabito wielu aresztowanych, którzy nie mieli nic wspólnego z atakiem na Moncadę. Nie są oni objęci podanymi liczbami ofiar, bo liczby te odnoszą się wyłącznie do naszych ludzi. Pewnego dnia poznamy jednak pełną liczbę ofiar.
Pierwszym zamordowanym jeńcem był nasz lekarz, doktor Mario Muńoz, który nie miał przy sobie broni i nie nosił munduru, lecz fartuch lekarski. Był to człowiek szlachetny i doskonale znający swoje obowiązki; z takim samym oddaniem spieszyłby na ratunek rannemu wrogowi, jak towarzyszom walki. W drodze ze szpitala do koszar strzelono mu w plecy i porzucono leżącego na brzuchu w kałuży krwi.
Masowa masakra więźniów rozpoczęła się jednak dopiero o trzeciej po południu. Aż do tej godziny oczekiwano na rozkazy. Z Hawany przybył wówczas generał Martin Diaz Tamayo, który przywiózł dokładne instrukcje, wydane na posiedzeniu z udziałem Batisty, dowódcy wojska, szefa SIM, samego Diaza Tamayo i innych. Powiedział, że wstydem, wręcz hańbą powinien być dla armii fakt, iż poniosła ona w bitwie trzykrotnie większe straty niż atakujący, wobec czego za każdego zabitego żołnierza należy zabić dziesięciu więźniów. Taki był rozkaz!
W każdej grupie znajdą się ludzie działający z niskich pobudek, zbrodniarze z urodzenia, bestie obciążone wszelkimi pradawnymi atawizmami i mające ludzką postać potwory trzymane na wodzy przez dyscyplinę i normy współżycia społecznego. Jeżeli jednak pozwoli im się kąpać w morzu krwi, to nie przestaną tego czynić, dopóki ono nie wyschnie. Ci ludzie potrzebowali właśnie tego rodzaju rozkazu. Z ich rąk polegli najlepsi synowie Kuby, najmężniejsi, najbardziej ideowi. Tyran nazwał ich najemnikami, a oni ginęli jak bohaterowie z rąk ludzi, którzy otrzymują pensję od republiki. Przecież to ona dała im broń, ażeby jej bronili, a oni tymczasem służą interesom bandy sprawującej władzę i mordują najlepszych obywateli.
W trakcie okrutnych tortur przyrzekano naszym ludziom zachować ich przy życiu, jeśli zdradzą swoje ideały i złożą fałszywe oświadczenie, że to Prio dał im pieniądze. Gdy odrzucili tę propozycję, poddano ich jeszcze straszliwszym torturom. Miażdżono im jądra i wyłupywano oczy, ale nikt nie przemówił, nie rozległ się żaden jęk, nie padła żadna skarga.
Nie mogąc złamać odwagi mężczyzn, usiłowano złamać męstwo kobiet. Niosąc na dłoni zakrwawione oko ludzkie, sierżant z kilkoma ludźmi wszedł do celi, w której więzione były Melba Hernandez i Haydśe Santamaria. Sierżant powiedział do Haydśe: "To jest oko twojego brata. Jeśli nie powiesz nam tego, czego on nie chciał nam powiedzieć, wyłupiemy mu drugie oko". Haydee, która kochała swego dzielnego brata ponad wszystko, odparła z godnością: "Jeśli mój brat nie powiedział nic, choć wyłupiliście mu oko, to ja tym bardziej będę milczała".
Wyszli, ale po chwili wrócili, by z kolei ją torturować, przytykając jej do ramion zapalone papierosy, nie dość na tym, z nienawiścią rzekli: "Nie masz już narzeczonego, bo jego także zabiliśmy". Z niezmąconym spokojem odpowiedziała: "On nie umarł, gdyż umrzeć dla swojej ojczyzny znaczy żyć". Nigdy przedtem kobieta kubańska nie osiągnęła takich szczytów bohaterstwa i godności.
Nie dali spokoju nawet rannym w walce, którzy znajdowali się w różnych szpitalach miasta. Zaczęli ich szukać jak sępy polujące na ofiarę. W Centro Gal-lego wdarli się aż na salę operacyjną w chwili, gdy dwóm ciężko rannym dokonywano transfuzji krwi. Ściągnęli ich ze stołów, a ponieważ nie mogli utrzymać się na nogach, zawleczono ich po schodach na parter, dokąd dotarli już martwi.
Nie mogli uczynić tego samego w Colonia Espańola, gdzie leżeli towarzysze Gustavo Arcos i Jose Ponce, ponieważ odważnie przeciwstawił im się doktor Posada, mówiąc, że mogą przejść tylko po jego trupie.
Pedro Miretowi, Abelardowi Crespo i Fidelowi La-bradorowi wstrzyknęli powietrze i kamforę do żył, ażeby ich w ten sposób zabić. Zawdzięczają oni życie kapitanowi Tamayo, lekarzowi wojskowemu i prawdziwie honorowemu oficerowi, który grożąc pistoletem, wyrwał ich z rąk oprawców i przeniósł ich do innego szpitala. Tych pięciu młodych ludzi to jedyni ranni, którym udało się przeżyć.
O świcie grupy ludzi zostały wyprowadzone z koszar i przewiezione do Siboney, La Maya, Songo i w inne miejsca, gdzie na odludziu, skutych i z zawiązanymi ustami, zdeformowanych już przez tortury, postanowiono zabić; mówiono potem, że zginęli w starciu z wojskiem! Czyniono tak przez kilka dni i tylko niewielu spośród aresztowanych udało się przeżyć. Wielu zmuszono do wykopania sobie własnych grobów. Jeden z młodych ludzi, wykonujących tę czynność, odwrócił się i ostrym narzędziem napiętnował twarz mordercy. Innych pogrzebano żywcem, z rękami związanymi do tyłu.
Wiele odludnych miejsc stało się cmentarzami tych dzielnych bojowników. Na samej tylko strzelnicy wojskowej pogrzebano ciała pięciu ludzi. Pewnego dnia nastąpi ekshumacja ich zwłok i lud zaniesie je na ramionach pod pomnik, który wolna ojczyzna wzniesie obok grobu Martiego Męczennikom Stulecia.
Ostatnim zamordowanym w rejonie Santiago de Cu-ba był Marcos Marti. Schwytano go w jaskini w Siboney w czwartek 30 lipca rano wraz z towarzyszem Ciro Redondo. Gdy prowadzili ich szosą, z rękami podniesionymi do góry, pierwszemu z nich strzelili w plecy i leżącego już na ziemi dobili kilkoma dalszymi wystrzałami. Drugiego doprowadzili do koszar, tam zaś major Perez Chaumont zawołał na jego widok: "A tego po co mi przyprowadziliście?!" Sąd mógł wysłuchać relacji o tym wydarzeniu z ust owego młodzieńca, który przeżył dzięki - jak określił to Perez Chaumont - "głupocie żołnierzy*.
To samo hasło obowiązywało w całej prowincji. W dziesięć dni po 26 lipca jedna z gazet, ukazujących się w tym mieście, opublikowała wiadomość, że przy szosie prowadzącej z Manzanillo do Bayamo znaleziono powieszonych dwóch młodych ludzi. Później okazało się, że byli to Hugo Camejo i Pedro Vślez.
Tam też rozegrała się inna okrutna historia. O drugiej nad ranem z koszar w Manzanillo wywieziono trzech jeńców. Na szosie kazano im wysiąść, a następnie po pobiciu do nieprzytomności uduszono powrozem. Kiedy porzucono ich jako martwych, jeden z nich, Andrśs Garcia, odzyskał jednak przytomność. Znalazł on schronienie w chacie pewnego chłopa. I tak oto również dzięki niemu sąd mógł dowiedzieć się o tej zbrodni ze wszystkimi szczegółami. Młodzieniec ten ocalał jako jedyny ze wszystkich jeńców, których wzięto w rejonie Bayamo.
Nad Rio Cauto w miejscu zwanym Barrancas spoczywają na dnie wyschniętej studni zwłoki Raula de Aguiara, Armando del Valle i Andrśsa Valdćsa, zamordowanych o północy na drodze z Alto Cedro do oPalma Soriano przez sierżanta Montesa de Ocę, dowódcę posterunku, kaprala Maceo i komendanta-po-rucznika Alto Cedro z koszar Miranda, w których nasi bojownicy byli przetrzymywani w areszcie.
Na zaszczytną wzmiankę w annałach zbrodni zasłużył sobie sierżant Eulalio Gonzalez z koszar Moncada, zwany "Tygrysem". Człowiek ten nie miał później żadnych wyrzutów sumienia i wręcz przechwalał się swoimi smutnymi wyczynami. To on własnymi rękami zamordował naszego towarzysza Abla Santamarię. Nie był jednak jeszcze dostatecznie ukontentowany. Toteż pewnego dnia, gdy wracał z więzienia w Boniato, gdzie na podwórzu hoduje rasowe koguty, wsiadł do tego samego autobusu, którym jechała matka Abla. Kiedy potwór ten zorientował się, z kim ma do czynienia, na cały głos zaczął opowiadać o swoich bohaterskich wyczynach. W pewnej chwili rzekł na tyle głośno, by kobieta w żałobie mogła go usłyszeć: "Bo ja wyłupiłem wiele oczu i mam zamiar dalej je wyłupywać." Szloch owej matki wywołany przez obelżywy afront samego mordercy jej syna lepiej niż jakiekolwiek słowo wyraża bezprecedensowe upodlenie moralne naszej ojczyzny.
Tym samym matkom, gdy przybywały pod koszary Moncada i pytały o swoich synów, odpowiadano z niesłychanym cynizmem: "Jeśli chce go pani zobaczyć, to proszę bardzo! Proszę się udać do hotelu Santa Ifi-genia16, gdzie daliśmy mu gościnę." Albo Kuba nie jest Kubą, albo odpowiedzialnych za te czyny spotka straszliwa kara! Ci zdeprawowani ludzie pozwolili sobie wulgarnie obrażać lud, gdy ten zdejmował kapelusze przed zwłokami rewolucjonistów.
Tyle było ofiar, że rząd nie odważył się do tej pory podać pełnej ich liczby. Wiemy, że opublikowane na ten temat dane są zaniżone. Pewne jest, że znają oni nazwiska wszystkich zmarłych więźniów, ponieważ przed zamordowaniem starali się uzyskać ich personalia. Cały ten proces ustalania tożsamości przez Gabinet Narodowy był czystą pantomimą. Część rodzin do dziś nic nie wie o losach swoich synów. Minęły już prawie trzy miesiące, a dlaczego nie powiedziano jeszcze ostatniego słowa? Pragnę stwierdzić, że trupom przeszukiwano kieszenie, ograbiano ich do ostatniego grosza, zabierano rzeczy osobiste, pierścionki i zegarki, których dziś bezczelnie używają mordercy.
Wysoki Sądzie, sporo z tego, co opowiedziałem, jest wam znane z zeznań moich towarzyszy. Proszę jednak zauważyć, że nie pozwolono stawić się na tej rozprawie wielu świadkom, mogącym złożyć obciążające zeznania, pozwolono im natomiast wziąć udział w innej rozprawie. Brakowało na przykład wszystkich pielęgniarek ze Szpitala Cywilnego, chociaż pracują obok nas, w tym samym budynku. Nie pozwolono im stawić się, ażeby odpowiadając na moje pytania, nie mogły potwierdzić, że oprócz zabójstwa dokonanego na doktorze Mario Muńozie aresztowano tutaj dwudziestu żywych ludzi. Obawiano się, że z przesłuchania świadków mógłbym sporządzić na piśmie nader niebezpieczne dokumenty.
Przyszedł jednak major Pśrez Chaumont i nie mógł uciec. To, co się stało z tym bohaterem walki z ludźmi bezbronnymi, mającymi związane ręce, pozwala nam wyobrazić sobie, co by się wydarzyło w Pałacu Sprawiedliwości, gdyby mnie nie uprowadzono z procesu. Zapytałem go, ilu naszych ludzi poległo w osławionych walkach w Siboney. Zawahał się. Nalegałem, i w końcu odpowiedział mi, że 21. Ponieważ wiem, że walki te nigdy nie miały miejsca, zapytałem go, ilu mieliśmy rannych. Odpowiedział, że ani jednego; wszyscy zginęli. Dlatego zdumiony zapytałem go, czy wojsko użyło bomb atomowych. Wiadomo, że gdzie morduje się strzałem w skroń, tam nie ma rannych. Następnie zadałem mu pytanie, jakie straty poniosło wojsko. Odparł, że mieli dwóch rannych. W końcu zapyta-
łem go, czy któryś z tych rannych zmarł, a on odrzekł, że nie. Poczekałem. Przedefilowali później wszyscy wojskowi, którzy odnieśli rany, i okazało się, że żaden z nich nie został ranny w Siboney.
Ten sam major Pśrez Chaumont, który ledwie się zarumienił, gdy mu przypomniano, że zamordował 21 bezbronnych młodych ludzi, zbudował sobie w Ciu-damar pałac, wart ponad 100 tysięcy pesos. Oto jego skromne oszczędności zgromadzone w ciągu kilku zaledwie miesięcy pomarcowej dyktatury. Jeśli tyle zaoszczędził major, to ile musieli zaoszczędzić generałowie!

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin