Jan Brygier - W latach okupacji w Poznaniu.pdf

(207 KB) Pobierz
696943871 UNPDF
Jan Brygier
W latach okupacji
Do domu wróciłem z niewoli niemieckiej około 20 października 1939
roku. Od żony dowiedziałem się, że w końcu września odwiedził ją
superintendent dr Rhode ' , który powiedział jej, że ja byłem gnany wspólnie z
nim, że uciekłem i że on ma nadzieję, iż wrócę do domu. Po prostu przyszedł
pocieszyć moją żonę. Wobec powyższego odwiedziłem go nazajutrz po moim
powrocie.
' Artur Rhode (1868-1967),pastor w Ostrzeszowie (1895-1916),superintendent kościoła
ewangelickiego w Ostrzeszowie (1916-1920), a następnie w Poznaniu. Z chwilą
wybuchu wojny we wrześniu 1939 r. został wraz z grupą komunistów i przywódców
mniejszości niemieckiej internowany i pod eskortą konwojowany w kierunku Kutna.
Na mój widok ucieszył się. Powiedział mi, że ich oswobodziło wojsko
niemieckie, że musieli perswadować młodym Niemcom, którzy byli
internowani przez Polaków, by się nie mścili, że powrócił do Poznania do
swego kościoła i wezwał swoich wiernych do przebaczenia i zgodnego
współżycia z Polakami, że ze smutkiem widzi, że jest inaczej, gdyż w Poznaniu
jedynie niemiecka władza wojskowa decyduje o wszystkim, że przed wojną
było sześć tysięcy Niemców, a obecnie jest już 60 000 Volksdeutschów, a on nie
wie, skąd się oni wzięli. Powiedział mi, a twarz jego płonęła radością, że jego
syn ' pełnił obowiązki tłumacza, gdy delegaci walczącej Warszawy spotkali się
w wiosce Marki z dowództwem Wehrmachtu w celu omówienia warunków
kapitulacji Warszawy.
' Dr Gothold Rhode, historyk wychowany w Polsce, już w 1938 r. podjął pracę w
Osteuropa Institut we Wrocławiu. Brał udział w kampanii wrześniowej przeciw Polsce
oraz ogłaszał antypolskie publikacje. Syn Artura Rhode. Obecnie pracuje w
uniwersytecie w Moguncji.
Chcąc załatwić sobie zameldowanie i uniknąć pytań, dlaczego się tak
późno melduję, poprosiłem dra Rhodego o zaświadczenie, że nie opuściłem
dobrowolnie Poznania. Bardzo chętnie mi takie zaświadczenie dał. Nie
przypuszczałem wówczas, że ten papierek za kilka miesięcy wyratuje mnie z
ciężkiej opresji.
Zameldowanie załatwiłem gładko, bez powołania się na zaświadczenie
dra Rhodego.
Zakłady H. Cegielski Oddział III, przekształcone na Deutsche Waffen-
und Munitionsfabrik, zaczęły przyjmować do pracy. W dniu 10 listopada 1939
roku zameldowałem się w Urzędzie Pracy ( Arbeitsamt), a w dniu 28 listopada
1939 roku zacząłem pracować w DWM w charakterze trasera.
Do dawniejszych zakładów Cegielskiego Niemcy przenieśli swoją
produkcję z Karlsruhe razem ze swoimi inżynierami, majstrami i częścią załogi.
Pierwszym naszym majstrem był Niemiec Bolz. Pracowałem początkowo z
traserami Wackiem Bulskim (obecnie mieszka w Poznaniu), Kazimierzem
Dyczkowskim (obecnie pracuje w Wiepofamie), Leonem Nowakiem (obecnie
ma własny warsztat w Żabikowie) i jeszcze z innymi.
Początkowo w warsztacie był duży rozgardiasz. Powoli się normowało.
Pracowaliśmy 10 godzin. Obiad trwał jedną godzinę i mieszkający w pobliżu
chodzili na obiad. Na obiady chodził również Wacek Bulski. 20 grudnia wrócił
z obiadu ze łzami w oczach z wiadomością, że jego żonę z dziećmi Niemcy
wyrzucili z mieszkania i że rodzinę znalazł na schodach. My traserzy
jednogłośnie postanowiliśmy stanąć w obronie towarzysza pracy i po obiedzie
zaprzestaliśmy pracować mimo sprzeciwu Wacka Bulskiego. W tym dniu nie
pracowaliśmy już więcej i na zapytanie majstra Bolza odpowiedzieliśmy, że to
robimy z powodu wyrzucenia rodziny Bulskiego z mieszkania. Ten mały strajk
odbił się w naszym warsztacie dość dużym echem, a przede wszystkim wśród
grupy robotników Łodzi, częściowo także wśród tej grupy łódzkiej, która
później pracowała z nami w podziemnej PPR.
Do dzisiejszego dnia nie mogę zrozumieć, dlaczego Niemcy nas wówczas
nie aresztowali. Przypuszczam, że byli zaskoczeni tym, że wśród nich był
rozgardiasz i że na ogół prawie wszyscy Niemcy żyli wówczas myślą wyjazdu
na urlop na gwiazdkę do ojczystego Karlsruhe, a zastępstwo Polaków w pracy
było im na rękę.
Po tym incydencie przeniesiono wkrótce Wacka Bulskiego do innego
warsztatu, gdzie produkowano parowozy. Niemcy dowiedzieli się, że Bulski już
całe lata pracował jako traser przy produkcji parowozów.
Pod koniec grudnia 1939 roku przyszedł do mnie Piękniewski i wyraził
chęć pracy w DWM. Do tego czasu handlował na Rynku Łazarskim. Ponieważ
traserów potrzebowano, namówiłem go, by się zgłosił na trasera i stanął przed
bramą, a ja jego nazwisko podam majstrowi.
Piękniewski został przyjęty i choć nigdy jako traser nie pracował, dał
sobie szybko z tym nowym fachem radę. Pracował aż do swej ucieczki, to jest
do końca maja 1944 roku, razem z Wackiem Bulskim przy produkcji
parowozów.
Jak wiadomo, Niemcy wyrzucali Polaków z mieszkań, aresztowali,
rozstrzeliwali, wywozili do baraków na Główne, a stamtąd do Generalnej
Guberni, wywozili do obozów koncentracyjnych. Strach i niepewność
panowała wśród robotników.
Robotnicy, i nie tylko oni, mieli dużo pytań, dużo problemów ich gnębiło,
2
dużo niejasności, szukali odpowiedzi na różne zjawiska, np. dlaczego w
krytycznej sytuacji, gdy Niemcy napadli na Polskę, Związek Radziecki zajął
tereny aż po Bug? Dlaczego Sowieci zawarli z Hitlerem pakt o nieagresji
jeszcze przed 1 września?
Z takimi i podobnymi pytaniami zwracali się robotnicy i nie tylko
robotnicy do tych, którzy byli już znani jako komuniści lub działacze lewicowi.
A tych działaczy było w Poznaniu mało, na ogół byli oni znani i nie mogli się
ukryć. Niektórzy z nich, jak Chaciuk i Wiktor Walczak dostali się w 1939 do
ZSRR, Franciszek Pietrowski przeniósł się do Generalnej Guberni, Jakuba
Jakubowskiego wywieźli do GG (powrócił później do Poznania), Franciszka
Krysztofiaka wywieźli Niemcy do Reichu na prace przymusowe, Michał
Wołoszyn i Wasili Bułygin oraz Jakub Kwaśnik przeszli do ugrupowań
ukraińskich. Ale pewna mała grupka komunistów, jak Walenty Cebulski,
Zygmunt Piękniewski, Jakub Przybylski, Jan Brygier, Stefan Blachowski, Jakub
Kaczmarek, Jakub Krzeszczak, Władysław Sztukowski, Stefan Ludwiczak,
bracia Danielakowie, Panek, Ludwik Andrzejewski i inni, a z PPS-u
Rybczyński i Stanisław Niedbalski zostali. Do tych będących na miejscu
zwracali się robotnicy ze swoimi pytaniami, a ci w miarę swojego rozeznania
tłumaczyli lub wyrażali swoje zdania tak jak umieli. Z niektórymi sprzeczali
się, gdyż tych, co mieli zdanie przeciwne, było początkowo bardzo dużo.
I tak siłą rzeczy, nie zaplanowane z góry, lecz zrodzone przez samo życie,
powstały wokół znanych działaczy kółka lub grupy. Z tych kółek lub grup
wyłonili się znów tacy, którzy mieli te same lub podobne poglądy, z którymi ci
znani sprzed wojny działacze zaczęli utrzymywać bliższe kontakty. Te grupy
tworzyły się przede wszystkim w dwóch miejscach: tam, gdzie wspólnie
pracowano i tam, gdzie wspólnie lub w pobliżu mieszkano.
Takie grupy powstawały wokoło Piękniewskiego, Blachowskiego, Jakuba
Krzeszczaka, Jakuba Przybylskiego, Władysława Sztukowskiego, Jana
Brygiera, Ludwika Andrzejewskiego, Andrzeja Węcławka i innych. Niektóre z
nich, jak grupa wokół Andrzeja Węcławka, Jakuba Przybylskiego, Jakuba
Jakubowskiego i Ludwika Andrzejewskiego, przybrały dość wcześnie formy
organizacyjne, jeszcze przed powstaniem PPR.
Na razie jednak pracowałem jako traser. Przyjęto więcej traserów do
pracy. Majster Bolz wrócił do Karlsruhe, a nasi przełożeni nazywali się Loose i
Russel. W tym czasie najbliższe kontakty utrzymywałem z traserami
Kazimierzem Dyczkowskim, Leonem Nowakiem i Wackiem Perzem, który
obecnie pracuje w Pomecie w odbiorze technicznym.
W dniu 11 lipca 1940 roku rychło rano wtargnęli gestapowcy do altanki
mieszkalnej na działkach Skorupki i polecili mi ubierać się, a sami zaczęli
przeprowadzać rewizję. Przeglądając moją marynarkę roboczą znaleźli w
kieszeni zaświadczenie wystawione dla mnie przez superintendenta dr Rhode.
3
Mimo tego zabrali mnie, a wioząc mnie samochodem zapytali, gdzie mieszka
dr Rhode. Powiedziałem im, zajechali, jeden poszedł do dr Rhode, drugi
pilnował mnie w samochodzie. Po chwili pierwszy wrócił, zawieźli mnie do
Domu Żołnierza, gdzie była siedziba gestapo i po 10 minutach zwolnili mnie.
Gdy na drugi dzień poszedłem do pracy, dowiedziałem się ze
zdziwieniem, że gestapo aresztowało oprócz mnie jeszcze sześciu traserów:
Aleksego Skowrońskiego, Stefana Misiurę, Organistkę, Kwiatkowskiego,
Westphala i Mariana Sobocińskiego. Wypuszczono tylko mnie i to tylko dzięki
przypadkowi, że w kieszeni mojej marynarki znaleźli wymienione pismo dr
Rhodego.
Z aresztowanych powrócili z obozu koncentracyjnego: Organistka już po
roku dzięki staraniom swojej żony, Stefan Misiura i Marian Sobociński po
zakończeniu wojny. Misiura po wojnie został inżynierem, a Sobociński
technikiem.
Wszystkie poszlaki prowadzą do tego, że jeden z naszych przełożonych,
Loose, jak mówili inni Niemcy esesman, znał język polski. Był bardzo
grzeczny, nie był bawarczykiem, a najprawdopodobniej z jego przyczyny to
aresztowanie nastąpiło. Coś musiał podsłuchać, gdyśmy przed i podczas pracy
dyskutowali na tematy polityczne. Wacek Perz, pracujący obecnie w Pomecie w
odbiorze technicznym, twierdzi z całą pewnością, że Loose znał język polski.
Jeszcze przed tą sprawą za pośrednictwem Jakuba Krzeszczaka poznałem
niemieckiego towarzysza Józefa Reinholza. Pracował także jako traser, lecz w
innym warsztacie. Był rudy i piegowaty, o dziwnym, mądrym i myślącym
wyrazie twarzy. Nawiązałem z nim bardzo serdeczne stosunki, byłem kilka razy
u niego w mieszkaniu, a i obecnie znam jego adres w Niemieckiej Republice
Federalnej. On poinformował mnie, których Niemców mam się wystrzegać, a
którzy są lewicowo usposobieni. Jeszcze dzisiaj wspominam go z największym
szacunkiem. Nienawidził Hitlera i głęboko wierzył w zwycięstwo Wschodu.
Gdy 16 września 1940 roku urodziła mi się pierwsza córka, z własnej woli
przez pół roku ofiarowywał mi codziennie ze swego przydziału pół litra mleka
dla mojego dziecka.
Terror Niemców w zakładzie stawał się coraz większy. Nie wszyscy
Polacy godzili się z tym. Osobiście byłem świadkiem następującego zdarzenia:
Traser Wacek Perz pracował na płycie. Niemiec pracujący na maszynie
zabrał mu narzędzia sprzed nosa. Wacek poszedł i zabrał z powrotem. Niemiec
go popchnął, on Niemca, Niemiec go uderzył, Wacek Niemca w mordę i zaczęli
się bić na oczach pracowników warsztatu, Perz nie ucierpiał z tego powodu.
Inżynier Kurzelewski, który obecnie z ramienia PKP odbiera od Zakładów
Cegielskiego wagony wyprodukowane dla Polskich Kolei Państwowych,
przypomniał mi niedawno zdarzenie, w czasie którego stanąłem w obronie
Polaka bitego przez Niemca. Było to pod koniec 1940 roku. Wówczas inż.
4
Kuszelewski pracował jako traser wspólnie ze mną.
W pierwszej połowie 1940 roku przyszedł do mnie Zygmunt Piękniewski,
który pracował w innym warsztacie niż ja wspólnie z Wackiem Bulskim, z
wiadomością, że do niego zwrócił się jeden z polskich robotników z kuźni z
propozycją utworzenia tajnej organizacji. Piękniewskiemu oświadczył, że ma
kontakt z ambasadą sowiecką w Berlinie. Chciałem go poznać. Piękniewski
naznaczył spotkanie i w trójkę spotkaliśmy się na terenie fabrycznym niedaleko
kuźni. Poznałem Stefana Kaźmierczaka, półinteligenta, zamieszkałego przy
ulicy Piekary i jednocześnie przypomniałem sobie, że któryś z towarzyszy
(zdaje się Bartz) jeszcze w okresie międzywojennym oświadczył mi, iż ma
dowody, że tenże Stefan Kaźmierczak brał swego czasu pieniądze od komisarza
tajnej policji, Nowakowskiego. Nie wydawało mi się wiarygodne, aby w
reżimie hitlerowskim można było skontaktować się tak łatwo z ambasadą
sowiecką i to jeszcze za pośrednictwem tegoż Kaźmierczaka. Po odejściu
Kaźmierczaka wyraziłem te moje wątpliwości Piękniewskiemu i
postanowiliśmy z nim zerwać.
A jednak Stefan Kaźmierczak (jak się ostatnio dowiedziałem)
zorganizował w kuźni DWM organizację nielegalną składającą się z 18 ludzi.
Należeli do niej:
1. Stefan Kaźmierczak,
2. Franek Szymandera, obecnie pułkownik WOP na emeryturze,
3. Stanisław Florek, obecnie pracuje u Cegielskiego w transporcie,
4. Kazimierz Ostrowski,
5. Kazimierz Kudowicz,
6. Jan Puk, obecnie pracuje u Cegielskiego w kuźni jako kontroler,
7. Władysław Szymandera, pracował swego czasu w KW PZPR w
Poznaniu,
8. Paweł Maluśkiewicz, obecnie pracuje u Cegielskiego w DKT,
9. Ignacy Matysiak ze Starołęki,
10. Ignacy Gruchot,
11. Kaliszan,
12. Ludwik Augustyniak i inni.
Stefan Kaźmierczak ostrzegł Franka Szymanderę, że gestapo chce go
aresztować. Szymandera zwiał w dniu 8 lipca 1941 roku z kuźni DWM do
partyzantki do Generalnej Guberni. Nie jest prawdą, jak twierdzi Kiziorek, że to
on ostrzegł Szymanderę. Szymandera nie znał wówczas Jana Kiziorka. Sam
Kaźmierczak został zaaresztowany przez gestapo i zginął. Okoliczności jego
śmierci nie znam. Bliższych informacji o tej grupie może udzielić Franciszek
Szymandera.
Uważam za swój obowiązek wspomnieć o działalności Stefana
Kaźmierczaka, do którego odnosiłem się z nieufnością, ażeby w imię prawdy
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin