Lucy Maud Montgomery
Emilka dojrzewa
Tłumaczyła Maria Rafałowicz-Radwanowa
"Krajowa Agencja Wydawnicza", Poznań 1989
SPIS TREŚCI
1. Emilka pisze 2
2. Różnorodne wrażenia 3
3. Noc lipcowa 3
4. "Jak nas widzą inni ludzie" 3
5. Połowiczne zwycięstwo 3
6 Początki w Shrewsbury 3
7 Potpourri 3
8 Bez dowodów 3
9 Wielka chwila 3
10 Godzina szału 3
11 Radość i smutek 3
12 Pod stogiem siana 3
13 Przystań 3
14 Kobieta, która dała klapsa królowi 3
15 "To niemożliwe" 3
16 Wyjątek z dziennika 3
17 Bratnie dusze 3
18 Przypadkowa oczywistość 3
19 Głosy 3
20 W domu Starego Jana 3
21 Gęstsza niż woda 3
22. "Kochaj mnie, kochaj mego psa" 3
23 Otwarte wrota 3
24 Dolina poezji 3
25 Miłość kwietniowa 3
Emilia Byrd Starr siedziała w swym pokoju w Srebrnym Nowiu w Czarnowodzie. Był ponury wieczór lutowy, za oknami szalała zadymka. Emilka była szczęśliwa, tak szczęśliwa, jak tylko człowiek szczęśliwym być może. Ciotka Elżbieta pozwoliła jej, ze względu na silny mróz, rozniecić ogień na kominku – wyjątkowa łaska! Teraz palił się wesoło, migocąc czerwono-złotawymi płomieniami w niewielkim, schludnym pokoiku o wielkich oknach, ze staromodnymi meblami; w zamarznięte, zsiniałe szyby uderzały rytmicznie białe płatki śniegu, pędzone przez wicher. Płomienie nadawały zwierciadłu wiszącemu na przeciwległej ścianie wygląd tajemniczy, pogłębiały perspektywę z siedzącą na otomanie przed kominkiem Emilką, przy dwóch dużych, białych świecach, jedynym oświetleniu dozwolonym w Srebrnym Nowiu. Emilka pisała. Na kolanach trzymała nowiutką księgę oprawną w skórę, jedną z tak zwanych "ksiąg Jimmy'ego", którą kuzyn Jimmy podarował jej tegoż dnia. Emilka bardzo się cieszyła z tego prezentu, bo już zapisała wszystkie kartki księgi, którą jej ofiarował kuzyn Jimmy ubiegłej jesieni. Od tygodnia odczuwała pragnienie pisania, gdyż była pozbawiona papieru i nie mogła kontynuować swego pamiętnika.
Pamiętnik ten stał się głównym motywem jej młodego, bujnego życia. Zastępował listy, które pisywała dzieckiem będąc, do swego zmarłego ojca, listy, będące wyrazem potrzeby "wypisania się", powierzenia komuś swych trosk i utrapień, gdyż nawet w owym czarownym wieku lat niespełna czternastu człowiek ma swe troski i utrapienia, zwłaszcza gdy ów "człowiek" żyje pod surową, niezmiernie życzliwą, lecz nie zawsze czułą, opieką ciotki Elżbiety Murray. Czasami Emilka czuła, że ów pamiętnik ratuje ją przed spaleniem się we własnym ogniu. Gruba księga Jimmy'ego wydawała jej się osobistym przyjacielem, najpewniejszym powiernikiem rzeczy, które domagały się koniecznie uzewnętrznienia, a były zbyt drażliwe, aby je powierzać uszom jakiejkolwiek istoty żyjącej. Ale nie zapisane księgi lub choćby stronice nie były częstym zjawiskiem w Srebrnym Nowiu i gdyby nie kuzyn Jimmy, nie byłaby Emilka nigdy doszła do posiadania tych nieodzownych, kochanych białych kartek. Ciotka Elżbieta z pewnością nie dałaby jej księgi pamiętnikowej. Ciotka Elżbieta była zdania, że Emilka traci za dużo czasu na te "niedorzeczne bazgroły", a ciotka Laura nie byłaby się ośmieliła postąpić wbrew woli siostry, tym bardziej, że i ona sądziła, iż Emilka mogłaby spędzić czas pożyteczniej, a nawet przyjemniej. Ciotka Laura była najzacniejszą kobietą pod słońcem, ale pewnych rzeczy nie mogła pojąć.
Kuzyn Jimmy zaś nie bał się ciotki Elżbiety, i kiedy mu się zdawało, według jego obliczeń, że Emilce jest już potrzebna nowa księga, kupował ją i ofiarowywał jej, nie zważając na gniewne spojrzenia ciotki Elżbiety. Tego dnia właśnie pojechał do Shrewsbury, w tę zawieję śnieżną, li tylko po ten sprawunek, bez żadnego innego powodu. Tak więc Emilka była uszczęśliwona, pisząc przy świetle świec i tego subtelnego, przyjaznego odblasku ognia, gdy jednocześnie za oknami wiatr wył i gwizdał, wyginając gałęzie starych drzew, śląc płatki śniegu do ulubionego ogródka Jimmy'ego i pastwiąc się nad Trzema Księżniczkami, jak stale nazywała Emilka trzy wysokie drzewa w kącie ogrodu.
"Lubię taką zadymkę wieczorną, gdy nie jestem zmuszona wyjść z domu" pisała Emilka. "Kuzyn Jimmy i ja układaliśmy plany na następny sezon letni, a mianowicie, co zasadzimy w ogródku. Oglądaliśmy ceny w katalogu; sprowadzimy nasiona astrów czerwonych, ale będziemy pielęgnować nadal te złote astry, które teraz drzemią pod śnieżną kołderką. Lubię układać plany na lato, gdy za oknami szaleje taka oto zadymka. Doznaję wtedy wrażenia, jak gdybym odnosiła zwycięstwo nad czymś znacznie mocniejszym i potężniejszym ode mnie, a to dlatego tylko, że ja mam mózg, a zawieja jest ślepą siłą, straszną, lecz ślepą. Tego samego doznaję wrażenia, gdy tam, za oknem szaleją żywioły, a ja tutaj siedzę, bezpieczna w moim kąciku, przy moim kochanym kominku i śmieję się z nich. A to dzięki temu, że przed stu laty z górą pra-pra-pradziadek Murray zbudował ten dom i dobrze go zbudował. Zastanawiam się, czy za sto lat ktokolwiek odniesie zwycięstwo nad czymkolwiek dlatego, że ja żyłam kiedyś na świecie, albo dlatego, że ja umarłam. Ta myśl jest mi bodźcem i natchnieniem.
Napisałam te wyrazy kursywą, zanim się opamiętałam. Pan Carpenter mówi, że nadużywam kursywy. Powiada, że jest to mania wczesnej epoki wiktoriańskiej i że muszę koniecznie odzwyczaić się od tego. Doszłam do wniosku, że istotnie muszę odzwyczaić się od tej manii, bo zajrzawszy do słownika widzę, że być maniakiem nie jest wskazane, jakkolwiek nie jest to jeszcze tak źle, jak być opętanym. Znowu podkreślam! Ale zdaje mi się, że tym razem kursywa jest uzasadniona.
Czytuję teraz słownik codziennie po godzinie, aż ciotka Elżbieta przyjrzała mi się podejrzliwie i oświadczyła, że lepiej, abym cerowała pończochy. Nie wie ona, dlaczego niedobrze jest szperać godzinami w słowniku, ale zdaje jej się, że to musi być źle, bo ona sama nigdy nie odczuwa tej potrzeby. Ja tak lubię czytać słownik! (Tak, ta kursywa jest niezbędna, panie Carpenter. Zwykłe "lubię" nie oddałoby moich uczuć!). Słowa są czymś fascynującym. Teraz przyłapałam się w porę na podkreśleniu (przy pierwszej sylabie!) Sam dźwięk niektórych wyrazów (na przykład: "nawiedzony", "mistyczny") już budzi we mnie "promyk". (O, Boże! Ale ja muszę podkreślać "promyk". To nie jest zwykły promyk, to jest najbardziej niezwykła i cudowna rzecz w całym moim życiu. Kiedy to się budzi we mnie, mam wrażenie, że nagle ściana rozstępuje się przede mną i przez te nowe, skądinąd niewidzialne drzwi, zaglądam do samego nieba). Znowu kursywa! Och, widzę, że pan Carpenter ma słuszność, gdy mnie łaje! Muszę sama dbać o wyrugowanie tego nawyku.
Długie wyrazy nigdy nie są ładne: "rewindykować", "awanturniczy", "międzynarodowy", "konstytucyjny". Przypominają te ogromne chryzantemy, które mi pokazał kuzyn Jimmy w Charlottetown na wystawie kwiatów. Myśmy nie mogli dopatrzeć się w nich żadnej piękności, chociaż niektóre osoby uważały je za wyjątkowo piękne. Kuzyn Jimmy ma w ogródku kwiaty normalnej wielkości oraz drobne, niepozorne kwiatki, które są sto razy piękniejsze. Ale odstępuję od tematu, co również jest moim niedobrym zwyczajem, jak słusznie mówi pan Carpenter. Mó...
driadaa