Rotmistrz Witold Pilecki.pdf

(1283 KB) Pobierz
125002047 UNPDF
Najmężniejszy
W 60. rocznicę śmierci rotmistrza Witolda Pileckiego
Sobota – niedziela | 24 –25 maja 2008
Tryptyk odwagi
S
to lat z górą przed męczeńską śmiercią Witolda Pileckiego w wierszu „Do
Matki Polki” Adam Mickiewicz pisał o „synu wyzwanym do boju bez
chwały”, co „nie pójdzie jak dawni rycerze utkwić zwycięski krzyż w Jeru-
zalemie”. I kończył:
Wyzwanie przyśle mu szpieg nieznajomy,
Walkę z nim stoczy sąd krzywoprzysiężny,
A placem boju będzie dół kryjomy,
A wyrok o nim wyda wróg potężny.
Zwyciężonemu za pomnik grobowy
Zostaną suche drewna szubienicy,
Za całą sławę krótki płacz kobiecy
I długie nocne rodaków rozmowy.
Witold Pilecki w mundurze. Zdjęcie wykonane w latach 30. Zbiory rodzinne
To jakby wieszcz ujrzał kres ciernistej drogi rotmistrza Pileckiego. Ale poeta,
który pisał owe wstrząsające słowa w roku powstania listopadowego, nie mógł
przewidzieć piekła Auschwitz, nierównej walki ze zbrodniarzami hitlerowskimi w
powstaniu warszawskim, a wreszcie tortur i mordu dokonanego na wiernym synu
ojczyzny przez oprawcę w polskim mundurze...
Te trzy momenty – uzupełnione o „długą rozmowę” z dziećmi rotmistrza – sta-
nowią tryptyk odwagi, na którym oparliśmy całą publikację. Dwa i pół roku w
obozie koncentracyjnym, dokąd Pilecki trafił dobrowolnie, aby przesyłać mel-
dunki dowództwu ZWZ/AK oraz zorganizować zbrojny ruch oporu. Boje na
pierwszej linii w powstaniu, a zwłaszcza zdobycie reduty w centrum miasta. Kon-
spiracja przeciw kolejnej okupacji Polski zakończona aresztowaniem, okrutnym
śledztwem i mordem sądowym wykonanym bez litości. Nie wiemy, gdzie ów „dół
kryjomy”, dokąd wrzucono szczątki skazańca. Przez lata komuniści starali się też
zatrzeć pamięć o rotmistrzu, dokonując kolejnej zbrodni – tym razem w świado-
mości Polaków.
Na kolejnych stronach przypominamy prawdziwego bohatera narodowego,
nieugiętego człowieka, najmężniejszego z mężnych żołnierzy II wojny światowej.
—Maciej Rosalak
Bociany strącone przez burzę
Rozmowa z dziećmi rotmistrza Witolda Pileckiego – Zofią i Andrzejem
◊: – Rotmistrz Witold Pilecki, po
latach peerelowskiego zakłama-
nia, odzyskał należną mu pozycję
w historii Polski. Co państwo dziś
czujecie?
Andrzej Pilecki: – Długo
na to czekaliśmy. Nie tylko ja z
Zosią, ale wszyscy, którzy nas
znali i byli podobnych zapatry-
wań. Przez wiele lat byliśmy
zdziwieni, że nic się o ojcu nie
mówi. Że unikają nas także te
osoby, którym pomagał na każ-
dym kroku. Mama za bardzo
nas nie informowała, nie chcia-
ła w stresy wpędzać. Musiała
walczyć przede wszystkim o
to, żeby nas wyżywić i wycho-
wać.
Zofia Pilecka: – W naszej
prasie o niewielką informację
na temat ojca pokusił się pan
Juliusz Smoczyński, ówczesny
zastępca redaktora „Kuriera
Polskiego”. To był piękny arty-
kuł „Cztery drogi rotmistrza Pi-
leckiego”. Autor od razu został
zwolniony. Jestem mu ogrom-
nie wdzięczna za to, że dał wte-
dy sygnał innym.
Andrzej: – Przeżywamy każ-
dy moment związany z ojcem,
szczególnie że ten rok jest jubi-
leuszowy. Interesują się, zapra-
szają nas na poświęcenia tablic.
Trzeba stwierdzić, że odżyliśmy.
Zofia: – Do pewnego mo-
mentu bardzo cierpiałam, po-
nieważ nie było miejsca, gdzie
by można tatę pochować, zapa-
lić świeczkę, postawić kwiatek.
To trwało latami. Dzisiaj jestem
szczęśliwa, że ojciec, który tę
ziemię tak ukochał i dla niej po-
niósł najwyższą ofiarę, jest
wszędzie. Jego grób to jest cała
polska ziemia. Powstają szkoły
im. Witolda Pileckiego. Ogrom-
na liczba młodzieży, mając ojca
za patrona, śledzi jego życie i je-
go wartości. To dla nas najwięk-
sza nagroda. Ja i Andrzej sami
niedługo będziemy po tamtej
stronie, ale widzimy, że są mło-
dzi, którzy poniosą ten prze-
piękny sztandar. Jestem spo-
kojna, bo duch ojca żyje.
Andrzej – Myśmy zawsze o
to zabiegali. Jakieś afisze się
przyklejało dobrym klejem,
żeby nie mogli zerwać od razu
– pomódlmy się za duszę ojca i
pamiętajmy, że zamordowano
go na Rakowieckiej. Wieszałem
przeważnie na kościołach. Do-
brze było, jak wisiało przez ty-
dzień. Ale teraz ojciec się sam
broni.
Zofia– Pierwsza tablica po-
jawiła na ścianie kościoła św.
Stanisława Kostki w Warszawie.
Odwaga była jeszcze wtedy sza-
lenie droga. Z panią, która jest z
zawodu architektem, poszły-
śmy do proboszcza. Pozwolił
nam tablicę wmurować za
> 2
> Zosia
z ojcem,
Andrzej
z mamą.
Lata 30.
z mężnych
125002047.019.png 125002047.020.png 125002047.021.png
2
Najmężniejszy
z mężnych
Sobota – niedziela | 24 – 25 maja 2008
rp . pl
ios w zęby. Niezbyt wy-
górowana cena za no-
szenie tabliczki z nume-
rem obozowym w ręku,
zamiast jak słowiańskim podlu-
dziom przystało w zębach, wie-
dząc, że za znacznie drobniej-
sze przewinienia (np. bycie Ży-
dem) karze się tutaj choćby
miażdżeniem jąder młotkiem
na pieńku. Pierwszy dzień w
Auschwitz. Rozpoczyna się
trwająca ponad dwa i pół roku
misja, która choć w efekcie nie
osiągnie swojego podstawowe-
go celu – wywołania zbrojnego
buntu, przejęcia obozu, oswo-
bodzenia więźniów i co za tym
idzie – likwidacji najważniej-
szych z miejscowych oprawców,
to jednak od strony niesienia
czysto ludzkiej pomocy i zwró-
cenia uwagi świata na zbrodnie
w obozie, będzie miała kapital-
ne znaczenie.
Przetrwać
Do Auschwitz dostać się łatwo
– ale dla większości wyjście
stamtąd odbywa się poprzez
krematoryjny komin. Zaś w cza-
sie pobytu – nieustanna walka o
przetrwanie. Umrzeć można na
wiele sposobów – z wyziębienia,
wyczerpania, ciosu kapo-sady-
sty. A Pilecki ma nie tylko prze-
trwać i w miarę możliwości po-
tem uciec – zamierza jeszcze
prowadzić działania wywiadow-
cze w środowisku pełnym konfi-
dentów czy osób nieostrożnych,
przy zerowych szansach na
ukrycie się, kamuflaż.
Z części tych faktów rotmistrz
zdaje sobie sprawę dopiero po
przejściu pod znanym na całym
świecie hasłem, gdy widzi pierw-
sze szaleńcze mordy i znęcanie
się na placu apelowym. „Ach
więc zamknęli nas w zakładzie
dla obłąkanych – przemknęła
myśl. Co za podłość – rozumo-
wałem jeszcze kategoriami zie-
mi.... Jakże naiwnie, hen tam w
Warszawie podchodziliśmy do
sprawy Polaków wywożonych
do obozów. Tu nie potrzeba było
mieć żadnej sprawy politycznej,
żeby zginąć. Zabijano pierwsze-
go z brzegu”. Pierwsze zadanie:
Przetrwać.
„starym numerem”. Śmierć z
wycieńczenia musi poczekać.
Problem w tym, iż o pracy stola-
rza Pilecki też nie ma pojęcia.
„Trzeba było sięgać okiem wszę-
dzie, tak by odpoczynek mięśni
wypadał w momencie, gdy nie
widzi tego jakiś kapo. Lecz wte-
dy, gdy wzrok dozorcy, przebie-
gając warsztaty lub postacie,
spocznie na tobie lub znajdziesz
się w polu widzenia nawet w ką-
ciku jego oka – wtedy bracie mu-
sisz pracować lub umiejętnie
udawać pracę. Nie możesz stać
lub wypoczywać, choćbyś pod-
czas nieobecności tego pana
wcześniej pracował wiele. Jeśli
naprawdę to robiłeś, byłeś nie-
rozważny. W ten sposób z ko-
nieczności powoli stawałem się
stolarzem”. Czasem, aby unik-
nąć dodatkowej niedzielnej ro-
boty np. przy noszeniu brukwi,
Pilecki załatwia sobie wezwanie
do szpitala przez zakonspirowa-
nego dr. Deringa. Sprawdza się
stara zasada. W dużym zbioro-
wisku ludzkim poddanym pre-
sji, walczącym o przetrwanie,
trzeba mieć silne oparcie w
mniejszej grupie. Czerpać z niej,
ale i dawać. „Mieć podklepane”.
Tu akurat Oświęcim nie odsta-
wał mechanizmem od współ-
czesnych więzień czy nawet jed-
nostek wojskowych z poboru.
Pilecki, z przerwą na pobyt w
szpitalu, pracuje w stolarni przez
blisko rok. Późną jesienią 1941 r.
znajdzie się w rzeźbiarni na tere-
nie poza obozem w tzw. Indu-
striehof, w lutym 1942 r. na chwi-
lę w ośrodku Radiowo-Telegra-
ficznym (Funkstelle) i znów na te-
renie garbarni do lata 1942 r. W
lecie dopadnie go tyfus. Potem
od lutego 1943 r. aż do ucieczki
praca w obozowej poczcie –
paczkarni. Przez ten okres za-
kwaterowany jest w różnych blo-
kach – 3a, 12, 17 (potem 25).
Działać
19 IX 1940 r. Między Żolibo-
rzem Urzędniczym i Oficerskim,
Aleja Wojska Polskiego 40. Ar-
chitektoniczna duma przedwo-
jennej Warszawy. W mieszkaniu
Eleonory Ostrowskiej przebywa
rotmistrz Witold Pilecki. Od
kilku miesięcy szef sztabu Tajnej
Armii Polskiej – konspiracyjnej
organizacji wojskowej, opartej
na byłych żołnierzach i ofice-
rach, rychło scalonej z ZWZ. Ra-
no, równolegle z akcjami na
Ochocie i Grochowie, zaczyna
się obława. Cel – aresztowanie
wszystkich mężczyzn w wieku
18 – 45 lat, w domyśle przedsta-
wicieli inteligencji i korpusu ofi-
cerskiego. Dozorca i Ostrowska
podają szybko możliwości
ucieczki przez wewnętrzne
spółdzielcze ogródki. Pilecki od-
mawia. Ponad miesiąc wcześniej
dowódca TAP – mjr Włodarkie-
wicz rekomenduje go do arcy-
trudnego zadania u Grota-Ro-
weckiego, szefa ZWZ. Pilecki w
ramach tego rozkazu da się zła-
pać i zamknąć w Auschwitz jako
Tomasz Serafiński. Tam, wśród
więźniów zorganizuje siatkę dy-
wersyjno-wywiadowczą.
Bramę obozu przekracza w
nocy z 21/22 września 1940 r.
Kilka dni potem rozpoczyna bu-
dowę siatki – Związku Organiza-
cji Wojskowej, której głównymi
zadaniami będzie „Podtrzyma-
nie kolegów na duchu poprzez
dostarczanie i rozpowszechnie-
nie informacji z zewnątrz, zorga-
nizowanie w miarę możliwości
dożywienia i rozdzielania bieli-
zny, przekazywanie wiadomości
na zewnątrz, oraz jako uwień-
czenie wszystkiego, przygoto-
wanie oddziałów własnych do
opanowania obozu, gdy nadej-
dzie nakaz chwili w postaci roz-
kazu zrzucenia tu broni lub de-
santu”. Cele te zostają sprecyzo-
wane przez Pileckiego już w
obozie. Wytyczne dowództwa
mówią głównie o ustaleniu moż-
liwości odbicia więźniów i prze-
syłaniu informacji na zewnątrz.
Pilecki ma już olbrzymie do-
świadczenie w pracy konspira-
cyjnej. Budowana siatka przypo-
mina zatem układ szeregowy, z
minimalną ilością kontaktów
miedzy członkami, gdzie organi-
zujący zna tylko kilku podle-
głych sobie ludzi, ci zaś organi-
zują dalszy, oparty na przysię-
dze wojskowej werbunek i dzia-
łalność na własną rękę. System
oparty zostaje na tzw. piątkach –
małych grupach, co do których
Pilecki ma największe zaufanie.
„Piątki” nie znają się między so-
bą. Pierwsza z takich grup ka-
drowych powstaje już w paź-
dzierniku 1940 r. z oficerów TAP
Zdjęcie więźnia z numerem 4859. Pod nazwiskiem Serafińskiego ukrył się Pilecki
do Auschwitz
Pilecki, numer 4859, umiesz-
czony zostaje na bloku 17a (po-
tem 25). Początkowo, z nadania
blokowego „Krwawego Alojza”,
też więźnia, niemieckiego ko-
munisty, zostaje tzw. sztubowym
(sprzątającym). Inicjacja odby-
wa się w typowy dla tego miejsca
sposób. „Los chciał, że wybrał
mnie i paru innych. Kazał usta-
wić się rzędem pod ścianą. Zro-
bić w tył zwrot i nachylić się. Wlał
drągiem z całej siły każdemu po
pięć uderzeń w miejsce podob-
no do tego przeznaczone. Trze-
ba było mocno zęby zacisnąć,
żeby nie wydarł się jęk”. Pilecki
w opinii blokowego jest jednak
zbyt łagodny, zostaje zatem wy-
rzucony do pracy fizycznej na
powietrzu: do budowy kremato-
rium, wożenia żwiru, prac rol-
nych, rozładunku pociągów, do
niszczącej organizm pozbawio-
ny kalorii bezwzględnej „gimna-
styki”. Wszystko to podczas
chłodnej jesieni, w cienkim pa-
siaku, niewygodnych drewnia-
kach, bez skarpetek i ciepłego
nakrycia głowy. W ten sposób
wykańcza się tysiące.
Strategia przetrwania polega
teraz na umiejętnym dekowa-
niu się, unikaniu wzroku kapo,
prześlizgiwaniu do komand,
gdzie kapo czy też zastępujący
go vorarbeiter jest mniej do-
kuczliwy, a może nawet pomoc-
ny lub związany z konspiracją.
Imaniu się zajęć, które dadzą
choć kilka dni pracy w pomiesz-
czeniu. Takie przypadkowo
zdarza się Pileckiemu w pierw-
szych tygodniach obozu. Na te-
renie miasta dołącza do grupy
więźniów budujących piec,
choć o pracy zduna nie ma bla-
dego pojęcia. Aby uniknąć po-
tem konsekwencji fuszerki,
dzięki pomocy związanego już z
siatką obozowego ruchu oporu
kpt. Michała Romanowicza, peł-
niącego funkcję vorarbeitera,
dostaje się do jego „dwudziest-
ki” burzącej okoliczne domki.
Tu jednak znowu praca na po-
wietrzu, w zimnie i przeszywa-
jącej wilgoci. „Michał stał na
straży i pilnie obserwował. Gdy
jakiś esesman lub kapo był
gdzieś w bliskiej odległości,
wtedy natychmiast sunęła para
kolegów z niszami, kilofy ude-
rzały raźniej w cement funda-
mentów”.
Tak będzie do początku
grudnia 1940 r. Wtedy, znów
przy pomocy członków konspi-
racji, tym razem starej, przed-
obozowej Tajnej Armii Polskiej,
dostaje się do stolarni obozo-
wej. Tu trzeba jeszcze przeko-
nać do siebie vorarbeitera We-
strycha, śliskiego koniunktura-
listę i volksdeutscha. „Jak czaro-
wałem w dalszej rozmowie z
Westrychem, tego tu pisać nie
będę. Udało mi się. Do stolarni
na pewno będę przyjęty i przy-
puszcza, że będę mu wdzięczny
w przyszłości”.
Pilecki nie opuści już na dłu-
żej pracy pod dachem. W 1941 r.,
w przeciwieństwie do nowych
więźniów – „zugangów” jest już
Kres jednego z tych, którzy
nie wytrzymali piekła obozu
Bociany strącone przez burzę
leźli. Tak się zafascynowali Wi-
toldem Pileckim, że koniecznie
chcieli go mieć za patrona. Po-
myślałam wtedy, że ojciec, który
kochał ziemię, na której gospo-
darzył, pola, lasy, zioła, kwiaty,
znalazł sobie wreszcie ciche
miejsce pod wiejskimi strzecha-
mi. Tam jest kilkanaście chałup,
ludzie zbierają jagody, runo le-
śne. I są gniazda bocianie. A bo-
ciany to był w naszych Sukur-
czach symbol ostoi. Rokrocznie
przylatywały. Jędruś, chcę, że-
byś powiedział o burzy...
Andrzej: – To był jakiś znak,
że koniec z Sukurczami, które
miały 450 lat historii. Bardzo sta-
ry dwór. Na końcu dziedzińca
rosła wielka jodła, na niej bocia-
ny uwiły gniazdo. Burza, która
przyszła latem 1939 roku, zrzu-
ciła to gniazdo razem z młody-
mi, już dorastającymi ptakami.
Ojciec wracał skądś bryczką i je
zbierał. U nas była cała klinika
bocianów. Ciotka pisała we
wspomnieniach, że to symbol.
Rzeczywiście, już się wtedy z
Sukurczami żegnaliśmy.
na listek włożyć, żeby miała
możliwość przeżycia. Mieliśmy
sady, które rodziły owoce. Cały
nasz dwór i dziedziniec osłania-
ła od północnych wiatrów prze-
cudna, wiekowa aleja. Była pod
kątem prostym, korony się łą-
czyły. Jako dziecko zbaczałam z
tej alei i zbierałam muszelki śli-
maków. Pamiętam też wzgórek
i kamień na końcu alei, o któ-
rych ojciec napisał cudny po-
emat.
Andrzej: – Opisywał prawie
każde drzewo. Często jechali-
śmy konno na krótki obchód.
Patrzył, czy pszenica dojrzała,
rozcierał sobie na ręku i spraw-
dzał, czy już czas na koszenie.
Zofia: – Dyscypliny uczył.
Jeżeli musiał sam jechać na po-
le, to nam nie wolno było wyjść
na dziedziniec, dopóki promie-
nie słońca nie dotrą do kreski,
którą narysował patykiem.
Fotografia Pileckiego z lat 20.
Szachy z cekaemem
A państwa najwcześniejsze wspo-
mnienia związane z ojcem?
Zofia: – Do końca naszych
dni będą nam towarzyszyć. Kie-
dy wojna wybuchła, byłam led-
wie sześciolatką, ale pamiętam
dosłownie wszystko. Troskę oj-
ca o nas, bo mama jako nauczy-
cielka zawsze była zapracowa-
na. To on nauczył nas żyć. Jeź-
dził z nami na pola, wpajał mi-
łość do wszystkiego, co żyje. Do
tego stopnia, że kiedyś szłam
przez dziedziniec i ojciec mówi:
„Dlaczego nie patrzysz pod no-
gi, przecież tam jest biedronka”.
Tę biedronkę kazał mi wziąć i
Chrystusem frasobliwym,
żeby nie rzucała się w oczy. Nie
chciał, żeby ją zniszczono. Przy-
jechała biedna, wiejska szkoła z
Kozików na wycieczkę i oczywi-
ście poszli do grobu księdza Po-
piełuszki. Jakoś tę tablicę odna-
> Zosia
przebrana
za panienkę
i Andrzej
za ułana
JAKUB OSTROMĘCKI
historyk i nauczyciel historii
C
Ochotnik
1>
125002047.022.png 125002047.001.png 125002047.002.png 125002047.003.png 125002047.004.png 125002047.005.png
rp . pl
Sobota – niedziela | 24 – 25 maja 2008
Najmężniejszy
z mężnych
3
przywiezionych do obozu na kil-
ka tygodni przed Pileckim: De-
ringa, Obojskiego, Zagnera, de
Virion i Surmackiego. Liczba
osób w piątce jest umowna. W
marcu 1941 r. powstaje „piątka”
składająca się z 11 osób. Potem
powstaną jeszcze trzy: w maju,
październiku i listopadzie 1941 r.
W sumie cała siatka rozrośnie się
do ponad 100 osób umieszczo-
nych w najbardziej newralgicz-
nych komandach, co w połącze-
niu z innymi tajnymi organiza-
cjami w obozie będzie stanowiło
pokaźną siłę, redukowaną jed-
nak śmiertelnie przez warunki
pracy, wyrywkowe egzekucje,
choroby, wywózki.
Siatka, obok systemu piątko-
wego, w 1942 r. zostaje zorgani-
Reszta zadań organizacji zo-
staje jednak wypełniona. Regu-
larnie z Auschwitz wychodzą
grypsy i wiadomości, wkrótce
po stworzeniu pierwszej piątki.
Część z więźniów pracuje w ko-
mandzie mierników poza obo-
zem, tam kontaktują się z dwo-
ma wysłanniczkami ZWZ Okrę-
gu Oświęcimskiego – Stolarską i
Stupką. Te dostarczają do obo-
zu leki, żywność i odzież. Pierw-
szy meldunek o sytuacji w obo-
zie, ludobójstwie, organizacji
pracy wychodzi w październiku
1940 r. poprzez zwolnionego
więźnia – Aleksandra Wielopol-
skiego. Do Londynu przez
Sztokholm dotrze dopiero 18
marca 1941 r. W ten sposób,
przez wykupionych lub zwol-
stępnie w informacjach przeka-
zywanych aliantom.
W „konspiracyjnej robocie”
wspomaga ZOW również au-
striacka lekarka Maria Strom-
berger, która z apteki obozowej
SS wynosi leki, przekazując je
organizacji. Te podkradane są
też przez polskich lekarzy –
więźniów zatrudnionych jako
pielęgniarze w Ambulatorium
SS. Obozowy blok szpitalny
(HKB) pełni w ogóle funkcje ko-
ła ratunkowego dla organizacji,
wydając zaświadczenia o cho-
robie, ukrywając więźniów za-
grożonych wywózką do Birke-
nau.
Szpital likwiduje wykrytych
konfidentów. Ci, po wywołaniu
przez więźniów biegunki, dosta-
gdy na skutek sankcji wobec
zamkniętych gdzieś Niemców
zniesiono odpowiedzialność
zbiorową więźniów. Ucieka się z
komand pracujących poza obo-
zem, w pobliskich zakładach
pracy wykorzystujących darmo-
wą siłę roboczą, przez kuchnię
SS czy też bezczelnie i spokojnie,
w przebraniu esesmana, wspól-
nie z kapo, jak w przypadku akcji
z 29 grudnia 1942 r., kiedy to Otto
Küsel przewiózł w szafie koń-
skim wozem kilku więźniów. Ta-
ka akcja wymaga oczywiście do-
stania się do odpowiedniego ko-
manda, wysłania uprzedzające-
go grypsu do ZWZ-AK, skombi-
nowania sprzętu, ubrań.
Decyzję o ucieczce Pilecki
podejmuje z początkiem 1943
r. „Siedzę tu dwa lata i siedem
miesięcy. Prowadziłem tu ro-
botę. Ostatnio nie dostawałem
żadnych dyspozycji. Obecnie
Niemcy wywieźli naszych naj-
lepszych ludzi, z którymi pra-
cowałem. Trzeba by było zaczy-
nać od początku. Uważam, że
dalsze siedzenie moje tutaj nie
ma sensu. I dlatego wychodzę”.
Wraz z dwoma więźniami,
członkami konspiracji, załatwia
przeniesienie z paczkarni do
znajdującej się poza obozem
piekarni, na nocną zmianę.
Tam w nocy z 26 na 27 kwietnia
1943 r., w ostatniej chwili od-
blokowawszy metalowe drzwi,
ostrzeliwani przez wściekłych
esesmanów, uciekają. Swoim
kolegom Pilecki wciąż znany
jest jako Tomasz Serafiński.
Zdjęcie lotnicze obozu wykonane w sierpniu 1944 r.
Auschwitz przez kilka lat. Najpierw w obozie, w latach
1940 – 1943, kiedy słał co kilka miesięcy meldunki do Ko-
mendy Głównej Armii Krajowej. Z racji szczupłości sił AK nie
zdecydowała się wtedy na atak.
Po ucieczce Pilecki zwrócił się do szefa dywersji i uzbrojenia ob-
wodu AK w Bochni – Andrzeja „Sybiraka” Możdżenia
– o sformowanie 150-osobowego oddziału mającego uderzyć na
obóz. W tej samej sprawie skontaktował się ze zgrupowaniem
„Ośka” BCh z Kielecczyzny. „Sybirak”, początkowo przychylny
operacji, na jesieni 1943 zaprzestał działań ze względu na nega-
tywne stanowisko Komendy Okręgu AK w Krakowie.
Pod koniec jesieni 1943 Pilecki już w Warszawie kontaktuje
się z zastępcą szefa Kedywu, ppłk. Janem „Sępem” Mazurkie-
wiczem i szefem Oddziału III (operacyjnego) mjr. Karolem
Jabłońskim. Oni jednak odkładają sprawę na później. W 1944 r.
AK z powodu zbliżania się frontu i coraz poważniejszego pro-
blemu sowieckiego oraz fiaska planu „Burza” nie może
przeznaczyć sił na wyzwolenie obozu, transportowanie i ukry-
cie kilku tysięcy chorych, kobiet i dzieci. Komorowski
dopuszcza akcję zbrojną jedynie w przypadku ogólnokrajowe-
go powstania lub gdy SS przystąpi do próby eksterminacji
wszystkich więźniów.
Więźniowie KL Auschwitz
****
Początek maja 1943 r., Nowy
Wiśnicz, na południe od Bochni.
Zastępca dowódcy placówki AK
w Bochni ps. Lisola Tomasz Se-
rafiński siedzi na werandzie w
swoim domu wraz z dziećmi i
żoną. W pewnym momencie
zjawia się jego przyjaciel, też w
konspiracji, Leon Wandasie-
wicz, wraz z nieznajomym męż-
czyzną. Ów przedstawia się jako
Tomasz Serafiński. Zdziwienie
zgromadzonych, wszystkich
poza przybyszem. Mężczyźni
wymieniają daty urodzenia,
wszystko się pokrywa.
Przybyszem jest rotmistrz Pi-
lecki, który o tożsamości lokal-
nego dowódcy AK dowiaduje
zowana w uśpione, szkieletowe
oddziały wojskowe – zakonspi-
rowani z piętra bloku tworzą
„pluton”, blok „kompanię”, zaś
kilka bloków „batalion”. Armia
Krajowa z racji stacjonujących
w pobliżu wojsk niemieckich,
szczupłości sił, nie wyda jednak
rozkazu ataku, do alianckiego
zrzutu broni również nie doj-
dzie. Stanowisko takie będzie
reprezentować zarówno Ko-
menda Główna, jak i dowódz-
twa w Krakowie i Katowicach.
nionych więźniów idą meldunki
w lutym 1941 r., 15 maja 1941 r.,
listopadzie 1941 r., grudniu 1941
r., lutym 1942 r., marcu 1942 r., te
ostatnie uwzględniające rów-
nież zbrodnie, o których Pilecki
dowiaduje się pośrednio: mor-
dowanie Żydów w pobliskim
Birkenau i jeńców sowieckich.
Meldunki rotmistrza Pilec-
kiego były wykorzystane w ra-
portach Polskiego Państwa
Podziemnego wysyłanych do
rządu RP na uchodźstwie, a na-
ją się do szpitala. Tam „leżącemu
robiono niby konieczny zastrzyk.
Zresztą sam w sobie nieszkodli-
wy, gdyby nie to, że zrobiony za-
rdzewiałą igłą”. Konfidenci wpa-
dają też w machinę śmierci obo-
zu. Fałszując karty choroby, pod-
syła się ich do pielęgniarza –
oprawcy Klehra, który setkom
ciężko chorych robi wykańczają-
ce zastrzyki z fenolu w serce.
Najbardziej spektakularne
działania: ucieczki. Organizuje
się je częściej po lutym 1942 r.,
się kilkadziesiąt minut wcze-
śniej. Tomasz Serafiński – tak
brzmiało nazwisko na legityma-
cji ubezpieczeniowej, na pod-
stawie której Pileckiemu przed
łapanką wyrobiono fałszywy
dowód. Prawdziwy Serafiński,
przenosząc się do Wiśnicza, po-
zostawił tę legitymację w War-
szawie. Ma potem poważne
problemy – w święta Bożego
Narodzenia 1943 roku zostanie
aresztowany... jako uciekinier z
Auschwitz. Ów zbieg okoliczno-
ści przypłaci pobiciem, dwoma
tygodniami w więzieniu gesta-
po na Montelupich w Krakowie.
Pilecki jest już wtedy w Warsza-
wie. Ze swoim sobowtórem
spotka się po wojnie w Krako-
wie w 1945 r.
Wszystkie cytaty pochodzą z „Raportu
Witolda”.
Rozmowa z dziećmi rotmistrza Witolda Pileckiego – Zofią i Andrzejem
Andrzej: – A pamiętasz mel-
dunki rano? Podchodziliśmy i
mówiliśmy: kochany tatusiu,
melduję, że jest wszystko w po-
rządku, to znaczy – łóżka posła-
ne, modlitwa odmówiona, zęby
wymyte, jesteśmy przygotowa-
ni do śniadania.
Zofia: – Ważna była posta-
wa. Strugał patyki i kazał nam
całymi godzinami chodzić z ni-
mi tak, żebyśmy trzymali proste
plecy. Z drewna robił także gry.
Na przykład szachy wojenne z
cekaemami.
Andrzej: – Chińczyka zro-
bił, były kolorowe guziki. Skąd
on wtedy takie wziął, nie wiem.
Do dziś pamiętam, że ty miałaś
żółte, mama zielone, a ja zawsze
czerwone albo niebieskie. Dbał
o naszą sprawność umysłową.
Zofia: – Uczył też odpowie-
dzialności. Każde z nas musiało
odpowiedzieć, ile chce rano
się znarowiły, że w końcu jedna
przyprowadziła wszystkie swoje
dzieci. Zobaczyła to nasza ma-
ma, która panicznie bała się my-
szy. Była cała awantura.
Matka Boska
w warkoczu
Pamiętacie państwo dzień, kiedy
ojciec poszedł na wojnę?
Andrzej: – Byliśmy z mamą
na wakacjach u babci w Ostrowi
Mazowieckiej. Nagle dowiadu-
jemy się, że jest mobilizacja i
możemy już ojca nie zastać. Ktoś
nas odwiózł samochodem do
Małkini, tamtędy przechodziła
linia Białystok – Warszawa. Woj-
sko nas przez okna wzięło i z
wielkimi trudami dojechaliśmy
do Krupy. Patrzymy, a ojca już
nie ma. Nasza sypialnia zajęta
przez jakiś oddział, wyżsi ofice-
rowie w naszych łóżkach sobie
śpią. Całe szczęście, że się zjawił.
Na koniu wpadł i nie patrząc na
rangę, poustawiał ich po kątach.
„To ja w namiotach koczuję, a wy
u mnie w domu sobie śpicie?!”.
Oddali nam pokój. Tego
Obraz św. Antoniego
z kościoła parafialnego w Krupie
(dziś Białoruś), namalowany
przez Pileckiego w 1930 r.
Jak tato się do mamy odnosił, był
szarmanckim mężczyzną?
Zofia: – Przede wszystkim
bardzo ją kochał. Pamiętam
ogromny pokój, gdzie stało łoże
małżeńskie, a u wezgłowia był
przepiękny fresk namalowany
przez ojca.
Andrzej: – W sypialni były
kiedyś dwa zdobione okna, po-
tem zostały zamurowane i w
tych miejscach powstały duże
obrazy. Matka Boska karmiąca,
a na drugim Święta Rodzina.
Zofia:– Wyjątkowo uzdol-
niony człowiek. Pisał, nuty two-
rzył, grał na pianinie.
Andrzej: – I pod ręką za-
wsze miał gitarę.
< Zdjęcie
ślubne Marii
i Witolda
Pileckiech
z 7 kwietnia
1931 r.,
Ostrów
Mazowiecka
owsianki. Żeby się mu przypo-
dobać, zawsze prosiliśmy trochę
więcej. Ojciec nas zostawiał, bo
wiedział, że wszystko będzie zje-
dzone. Jednak myśmy tyle zjeść
nie mogli, więc w końcu wyszu-
kaliśmy mysią dziurę. Myszy tak
> 4
Plany ataku na obóz
M imo braku perspektyw Pilecki snuł plany oswobodzenia
125002047.006.png 125002047.007.png 125002047.008.png
4
Reduta
na Starynkiewicza
Sobota – niedziela | 24 – 25 maja 2008
rp . pl
Powstańcza reduta
„Chrobry II”. W ramach zgrupo-
wania Pilecki i Redzej tworzą im-
prowizowany, 17-osobowy plu-
ton.
2 sierpnia
Teren byłego małego getta.
Grupa powstańców kieruje się
wzdłuż kamienic przy ul. Pań-
skiej. Udaje się im zlikwidować
pojedyncze posterunki, głównie
Ordungspolizei. Stąd szybki
bieg przez skrzyżowanie z Żela-
zną aż do ul. Ceglanej. Tu już
czujniej. Na dachach niemieccy
snajperzy, szybko przezwani go-
łębiarzami. Część powstańców
obsadza górne piętra kamienic,
reszta stara się pozornymi ma-
newrami, ostrzałem wywabić
snajperów z bezpiecznych kry-
jówek. Tak, by ukazał się choćby
kawałek głowy, ciała. Ów hazard
trwa jeszcze kilka dni, ale się
opłaci. Ul. Ceglana – środek rejo-
nu działań „Chrobrego II”
oczyszczona. Pilecki i Redzej
udają się po nowe zadania.
> Flaga
powiewała
na Domu
Turystycznym
przy placu
Starynkiewicza
przez 10 dni
ku wściekłości
Niemców.
budowany do domu na północ
od rogu z ul. Chłodną bunkier
typu Tobruk. Mały, zaledwie kil-
kuosobowy, pozwalający na
ostrzał w pozycji stojącej. Takich
Ringstandów Niemcy postawili
w 1944 r. mnóstwo, w newral-
gicznych punktach miasta, przy
urzędach, koszarach, magazy-
nach i dworcach. Obsada bun-
kra przy rogu Chłodnej, złożona
z uzbrojonych funkcjonariuszy
Ordungspolizei, jest właśnie
zmuszona do sprawdzenia jego
odporności w praktyce. 1 sierp-
nia 1944. Posterunek Nordwa-
che. Siedziba policji porządko-
wej.
św. Stanisława, przedostaje się
tu kilka godzin temu, po ataku
na Fabrykę Czajkowskiego na
Woli.
Umocniony punkt wraz z 40
jeńcami zdobyty zostanie dopie-
ro 3 sierpnia. Aż trzy dni obrony
Nordwache Niemcy zawdzię-
czają tylko słabemu uzbrojeniu
zgrupowania. W innych warun-
kach obsada Ringstandu zosta-
łaby usmażona miotaczem pło-
mieni, zmiażdżona artylerią po
kilku godzinach.
Gdy pada Nordwache, Pilec-
ki, używający w powstaniu
pseudonimu Witold, wykonuje
już inne zadanie. Jednak mało
kto z jego przełożonych zdaje
sobie sprawę, z kim ma do czy-
nienia. Rotmistrz ukrywa fakt,
że w czasie działalności w Au-
schwitz został awansowany,
późniejsze członkostwo w Ke-
dywie, i że w ogóle nie wolno
mu brać udziału w walkach.
Od kilku miesięcy działa bo-
wiem w ramach AK dodatkowo
zakonspirowana struktura o na-
zwie „NIE”. Jednym z jej twór-
ców jest płk August Emil Fiel-
dorf „Nil”. W oddziale II tej orga-
nizacji zajmującym się wywia-
dem i działaniami bojowymi
działa Pilecki, posługując się na-
zwiskami Witold Smoliński i
Roman Jezierski. Konspirato-
rom nakazano rozluźnianie
związków z AK, minimum wła-
snych kontaktów. „NIE” miało
walczyć z przeciwnikiem dużo
bardziej perfidnym niż III Rze-
sza – okupantem sowieckim.
Sens działalności organizacji
ujawnił się zwłaszcza po poli-
tycznej klęsce planu „Burza” i
masowych wywózkach, aresz-
towaniach i mordach ujawnio-
nych na Kresach członków AK.
Niestety, wbrew wytycznym
większość członków „NIE” weź-
mie udział w powstaniu. Pilecki
jako „Witold” po ataku na Nor-
dwache udaje się do umocnio-
nej kamienicy przy Twardej 40.
Wraz z kpt. Janem „Jankiem”
Redzejem, z którym uciekał z
Auschwitz, melduje się u mjr. Le-
ona „Liga” Nowakowskiego, do-
wódcy oddziału NSZ. Tworzone
właśnie na tej bazie zgrupowa-
nie przyjmie rychło nazwę
Narożne kamienice dają
świetne pole ostrzału dla ataku-
jących. Wokół komendy dopa-
lają się już niemieckie ciężarów-
ki, co kilkanaście minut z pobli-
skich balkonów słychać serie z
broni maszynowej. Szturm pro-
wadzi Zgrupowanie „Chrobry”
pod dowództwem kpt. „Sosny”.
W atakach biorą jednak też
udział inni powstańcy, wśród
nich rotmistrz Pilecki, który wy-
korzystując podwórka szpitala
motoryzowana kolum-
na SS, nie zważając na
górskie serpentyny i
kręte uliczki mijanych
kamiennych wiosek, prędko
posuwa się na północ. Kierujący
zadaniem generał chce mieć
ostatnie tej wojny, nieco szem-
rane zadanie jak najszybciej za
sobą. Nie jest zadowolony, jed-
nak obowiązek wobec Führera i
Volku musi być wykonany. Koło
południa ciężarówki docierają
do końca – małego, cichego
miasteczka na brzegu jeziora.
Mijają jego centrum, kierując się
do położonego kilkaset metrów
na północ celu.
Kanonada i w ułamku sekun-
dy eksplozje. Pisk hamulców i
wrzaski rannych. Ciężarówki,
wóz dowodzenia jeden po dru-
gim wylatują w powietrze trafia-
ne celnym ogniem nie wiadomo
skąd. Przeciwnik nie oszczędza
amunicji, waląc też po okolicz-
nych domach. W ciągu kilku mi-
nut oddział SS przestaje istnieć.
Jest 29 kwietnia 1945 r. Sherma-
ny 3. Armii USA gen. Pattona
udaremniły właśnie wymordo-
wanie jeńców Oflagu VII A w
Murnau am Staffelsee.
Październik 1944.
Po długiej podróży do tej po-
łożonej u samych stóp Alp Ba-
warskich miejscowości, nieda-
leko Garmisch-Partenkirchen,
w połowie drogi między Mona-
chium a Innsbruckiem, przyby-
wa transport jeńców wojennych
z okupowanej Polski. Więk-
szość z nich to uczestnicy po-
wstania warszawskiego, w tym
Zgrupowania „Chrobry II”. Dla
jednego z konwojowanych wi-
dok drutów kolczastych i bara-
ków – choć tym razem o niepo-
równywalnie wyższym standar-
dzie, to nic nowego. Obozowa
rutyna, widok szczytów przez
cały ten okres pokrytych śnie-
giem uspokaja. Zima i zbliżający
się koniec wojny usuwają z pra-
cującego od kilku lat w „trybie
konspiracyjnym” umysłu myśli
o ucieczce. Oficer pozwala sobie
na odrobinę wspomnień.
Nareszcie z bronią w ręku!
Żelazna, jedna z głównych
ulic zachodniej części Śródmie-
ścia, ciągnie się prosto na odcin-
ku grubo ponad kilometra. Po
obu stronach rząd zwartych,
wielopiętrowych kamienic.
Wschodnią pierzeję burzy jed-
nak betonowy występ. To do-
3 sierpnia
„Chrobry II” wysyła dwa plu-
tony w kierunku południowym,
na Aleje Jerozolimskie. Tu teren
bardziej otwarty, więcej ma-
sywnych gmachów publicz-
nych, tor średnicowy i wiaduk-
ty. Kluczowy punkt natarcia to
kamienica Chmielna 126 na ro-
gu Żelaznej. Narożne balkony
dają idealne pole ostrzału na
odległe o 100 metrów na połu-
dnie skrzyżowanie z Alejami i
widoczny dalej plac Starynkie-
wicza. Po lewej stronie pudeł-
kowaty gmach Domu Kolejowe-
go, po prawej olbrzymi, moder-
nistyczny i surowy kompleks
Dworca Pocztowego, pomalo-
wany w maskujące barwy.
Obiekt, z racji swojej wysokości
i konstrukcji, jest kluczowy dla
panowania nad Alejami Jerozo-
limskimi, wówczas główną arte-
rią wschód – zachód. Pilecki i
Redzej jako szeregowi po-
wstańcy razem z plutonami sa-
perów uczestniczą w udanym
natarciu na budynki.
To nie wszystko. Trzeba teraz
przebiec Aleje Jerozolimskie i
pod ostrzałem opanować rejon
pl. Satrynkiewicza. Tu znów du-
że gmaszyska. Idąc od wschodu:
starostwo powiatowe, Wojsko-
Zdjęcie wykonane między 3 a 10 sierpnia 1944 r. z ul. Żelaznej. Widok zamyka po prawej stronie
Dom Turystyczny. Bliżej zdobyty bunkier niemiecki. Pomiędzy rogiem kamienicy na pierwszym planie
a Domem Turystycznym – fragment Dworca Pocztowego
Bociany strącone przez burzę
samego dnia wyjechał, a po
kilku dniach była koncentracja
kawalerii. Wszystko zebrało się
w Krupie przy szkole, ojciec je-
chał na czele. Odjechał, jakby
nas nie widział prawie. W pew-
nym momencie tętent, zawrócił
i stanął tak, że koń zarył kopyta-
mi. Elegancko jak oficer zesko-
czył, ucałował swoją żonę, wziął
Zosię, potem podniósł mnie i
też pocałował. Podobno coś do
mnie powiedział, potem nasko-
czył na konia. Podjechał jeszcze
do kobiet, które zbierały grykę,
powiedziała: „Do widzenia ko-
bietki, za dwa tygodnie się zoba-
czymy!” i pocwałował.
Zofia: – Mówimy o ojcu, ale
drugą postacią prawie że świętą,
i tak samo bohaterską, była na-
sza mama. Z perspektywy lat
odtwarzam sobie jej drogę po
wyjeździe ojca. Uciekała z mały-
mi dziećmi, z Sukurcz poprzez
Krupę, Wołkowysk do swojej
matki do Ostrowi. Rosjanie
przed granicą strasznie nas po-
traktowali, mamę wsadzili do
chlewka, a nam kazali siedzieć
na schodach strażnicy. Bez wo-
dy, bez jedzenia, bez niczego.
Jak wypuścili mamę, to myśmy
karmili się zapachem chleba z
piekarni. Obrabowali wszystko,
obrączki zabrali. Ja miałam ru-
dy warkoczyk i jak wyjeżdżali-
śmy, mama wplotła mi w niego
Matkę Boską Ostrobramską z
chrztu mojego. Mając świado-
mość, że mam tę Matkę Boską, a
w staniczku swoim pieniążki,
które mama mi wszyła, zaczę-
łam tak wrzeszczeć i płakać, że
dali nam spokój.
W jaki sposób?
Zofia: – Na przykład mówi
tak: „Ja teraz pójdę, a ty o 20 –
25 kroków idź przede mną i je-
żeli zobaczysz patrol niemiecki,
skręć do jakiejś ściany albo szy-
by. To dla mnie będzie sygnał,
że coś się dzieje, że mogę być
zagrożony”.
Andrzej– Uczył nas zacho-
wań na czas okupacji.
21-letni Witold
w Godzieniszkach (1922 r.)
Ciągle żuł skórki
chleba
Czy potem pisał listy?
Andrzej: – O tak. I zawsze
miał do nas jakieś prośby. Cza-
sem były reprymendy, np. ja do-
stałem. Babcia mnie podpuści-
ła, bo miała duże uprawy rolne,
a wśród nich kapustę. Pełno by-
ło na niej kapustników, więc po-
wiedziała, żebym je trochę po-
gonił. Zrobiłem taką patkę, oj-
śniej chciał się z nami zobaczyć.
Na Boże Narodzenie mieliśmy
choinkę, świeczki białe i czerwo-
ne. Już było po bombardowaniu
Warszawy, ojciec miał z pergami-
nu szyby i pamiętam, że bardzo
szeleściły na skutek rozgrzania
przez świece. Wziął mnie na
przejażdżkę tramwajem po mie-
ście i uczył konspiracji.
< Witold
Pilecki
na czele
defilady
w Lidzie
Kiedy spotkaliście się z ojcem po
raz kolejny?
Zofia– W 1940 roku szedł do
Oświęcimia na ochotnika i wcze-
„Witolda”
JAKUB OSTROMĘCKI
Z
3>
125002047.009.png 125002047.010.png 125002047.011.png 125002047.012.png 125002047.013.png 125002047.014.png 125002047.015.png 125002047.016.png
rp . pl
Sobota – niedziela | 24 – 25 maja 2008
Najmężniejszy
z mężnych
5
telki z benzyną. Pali się jeden
hetzer, ginie grenadier. Oddział
Pileckiego uratował redutę. Re-
dzej pędzi do dowództwa na
Twardą – wsparcia jednak nie
będzie.
Popołudnie. Powstańcy cze-
kają na redutach. Tym razem ob-
serwują większą kolumnę,
wzmocnioną przedzierającymi
się na zachód elementami 19. Dy-
wizji Pancernej. Ostrzał na bary-
kadę, grenadierzy już przy niej,
zabierają się do rozbiórki. Dopu-
ścić jeszcze bliżej. Nie marnować
cennej amunicji. Jeden pocisk,
jeden Niemiec. Pilecki daje
wreszcie rozkaz ataku – celny
ogień zabija kilku grenadierów,
inni ryczą ranni, na pancerzach
hetzerów i czołgów płonie płyn
zapalający. Kilka wozów prze-
dziera się na plac Zawiszy. To za
mało, aby przebić arterię.
tami obrońcy redut na placu
Starynkiewicza przez wybu-
chy granatów słyszą od strony
południowej dosyć osobliwy
konglomerat języków. Brutal-
ne, charczące, germańskie ko-
mendy mieszają się z prymi-
tywnym, wschodnim zaśpie-
wem. Ta druga grupa napastni-
ków na rękawie nosi czarny
krzyż na białym tle. Nadchodzi
RONA. Rosyjska Narodowa Ar-
mia Wyzwoleńcza, konkretnie
1. Pułk jej brygady szturmowej
(SS). Mieli nieść wolność znę-
kanej komunistycznym ludo-
bójstwem Rosji. Skończyli na
grabieżach, mordowaniu cho-
rych, paleniu ludzi żywcem i
gwałceniu pielęgniarek na
warszawskiej Ochocie, biorąc
zresztą przykład ze swojego
dowódcy Kamińskiego. Drogę
owym podwładnym SS toruje
niemiecka 1. Kompania 500.
Batalionu Pionierów Pancer-
nych. Inaczej saperzy szturmo-
wi na transporterach. Tego ata-
ku wspieranego lotnictwem i
ostrzałem czołgów od Dworca
Głównego żołnierze Pileckiego
nie są w stanie powstrzymać.
Dla garstki obrońców przycho-
dzi rozkaz ewakuacji na pół-
nocną część Alej – do gma-
chów Dworca Pocztowego.
„Rzeczpospolitej”
Kadr z walk powstańczych – walka z niemieckimi strzelcami
wyborowymi „gołębiarzami”
1 sierpnia 2003 roku dzieci rot-
mistrza Witolda Pileckiego –
Zofia i Andrzej – odsłoniły ta-
blicę dłuta prof. Janusza Pa-
stwy wmurowaną przy wejściu
do poprzedniej siedziby re-
dakcji „Rzeczpospolitej” przy
placu Starynkiewicza. W uro-
czystości wzięli udział m.in.:
prof. Władysław Bartoszewski,
prezydent Warszawy Lech Ka-
czyński, inni politycy, samorzą-
dowcy, kombatanci, wojskowa
asysta honorowa, harcerze z
drużyny ZHR im. Zgrupowania
AK Chrobry II. Ówczesny re-
daktor naczelny „Rz” śp. Maciej
Łukasiewicz powiedział wtedy:
Stawiliśmy się tu dziś wszy-
scy, aby dać świadectwo praw-
dzie. Kieruje nami pamięć o
najodważniejszym z odważ-
nych żołnierzy drugiej wojny
światowej. O rotmistrzu pol-
skich ułanów, a następnie ofi-
cerze Armii Krajowej, który
dobrowolnie trafił do oświę-
cimskiego obozu koncentra-
cyjnego, aby też – jak wyryto
na tej tablicy – „dać świadec-
two prawdzie”. Odkrył tam
mechanizm hitlerowskiego lu-
dobójstwa i zorganizował
przeciw niemu opór. Władza
komunistyczna odpłaciła Mu
za to po wojnie haniebnym
mordem sądowym oraz dzie-
sięcioleciami równie hanieb-
nego milczenia, zacierania śla-
dów. Dziś, na szczęście, czyny
rotmistrza Witolda Pileckiego
przenikają do świadomości
Polaków. Przenikają jednak z
wolna, i nie wszystkie.
Jednym z czynów, które do-
magają się utrwalenia, jest
walka rotmistrza Witolda Pi-
leckiego podczas powstania
warszawskiego. Muszę przy-
znać z pewnym zażenowa-
niem, że dopiero niedawno ja
i moi koledzy z „Rzeczpospo-
litej” uzmysłowiliśmy sobie, że
właśnie w tym gmachu, gdzie
od ponad dziesięciu lat mieści
się nasza redakcja, znajdowa-
wy Instytut Geograficzny (wieża
zegarowa!!!) i na samym placu
Izba Skarbowa, na zachód od
niej, na drugim końcu placu, pe-
łen głębokich balkonów Dom
Turysty – teraz Soldatenheim,
miejsce wypoczynku niemiec-
kich żołnierzy. Perspektywę cią-
gnącego się na południe placu
rygluje portyk szarego gmachu
dyrekcji wodociągów. Siedząc w
tych budynkach, zamyka się już
cały ruch w Alejach.
Kolejny szturm i pod koniec
dnia zabudowania zostają obsa-
dzone powstańcami! Broni się
jeszcze starostwo i wodociągi.
Nie ma jednak co czekać. Ze zdo-
bytych już obiektów trzeba
uczynić umocnione punkty opo-
ru. W każdej chwili może się za-
cząć kontratak, już słychać jazgot
czołgowych gąsienic, już walą w
WIG. Redutą Izba Skarbowa do-
wodzi Pilecki, WIG obejmuje Re-
dzej. Zebrani z okolicznych do-
mów cywile pomagają w budo-
waniu barykady przecinającej
Aleje Jerozolimskie.
ilung 743 wyposażonego w lekkie
niszczyciele czołgów Hetzer. Za-
danie: przetrzeć Aleje Jerozolim-
skie.
Niemieckie dowództwo, za-
równo von Vormann z 9. Armii,
jak i obłudny von dem Bach
wraz ze swoimi zdegenerowany-
mi podwładnymi kierujący ope-
racją w Warszawie, zdaje sobie
sprawę z wagi arterii. Na pra-
wym brzegu Wisły, tzw. przed-
mościu praskim, walczą elitarne
dywizje powstrzymujące Sowie-
tów, choć ci od 6 sierpnia zgod-
nie z rozkazem walczą dosyć
niemrawo. Całe zaopatrzenie i
odwody dla jednostek niemiec-
kich dostarczane są przez War-
szawę. Tędy pójdzie ewentualny
odwrót, a dobre morale wymaga
bezpiecznych tyłów. Arterie są
więc dwie – północna przez
most Kierbedzia i Stare Miasto
oraz południowa przez Aleje Je-
rozolimskie.
Czoło kolumny otwierają
trzy hetzery. Bracia tych z War-
szawy będą wkrótce masakro-
wać wrogów Rzeszy na obu
frontach. Pluton podjeżdża pod
barykadę. Na jej esplanadzie ja-
kieś podejrzane puszki – z pew-
nością miny. Kilka prewencyj-
nych wystrzałów nie daje jed-
nak rezultatu. Pluton wraz z
eskortującymi grenadierami
cofa się więc w Chałubińskiego.
Może uda się obejść barykadę
od południa, przez Nowo-
grodzką. Z okien lecą nagle bu-
5 sierpnia
Widok zabitych wrogów
wzmacnia morale. Kuć więc że-
lazo, póki gorące – Pilecki nisz-
czy Ringstand na placu Staryn-
kiewicza, a jego towarzysz pro-
wadzi udane w końcu natarcie
na starostwo. Tej akcji, kilku
oficerów, jednak nie przeżyje.
Zażarta obrona reduty i
kontrataki z niej będą trwały
jeszcze przez cały długi ty-
dzień...
Zofia i Andrzej Pileccy
przy tablicy ku czci ich ojca
ła się powstańcza reduta do-
wodzona przez Rotmistrza.
Podlegała ona batalionowi
Chrobry II i obejmowała kilka
kolejnych budynków po tej
stronie Alei Jerozolimskich w
kierunku wschodnim. Była to
placówka wysunięta, ostrzeli-
wana i atakowana przez
znacznie lepiej uzbrojonych
Niemców z trzech stron. Wielu
obrońców zginęło, wielu od-
niosło rany. Ale bój trwał kil-
kanaście sierpniowych dni,
stanowiąc jeden z najszczyt-
niejszych przykładów boha-
terstwa i ofiarności powstań-
ców 1944 roku.
(...) Na tablicy wyryto słowa:
„ten dom był podczas Powsta-
nia Warszawskiego redutą
wolnej Rzeczypospolitej”.
Chcę wszystkich zebranych
zapewnić, iż wiemy, jak bardzo
to świadectwo zobowiązuje.
Zwłaszcza jeśli redaguje się ga-
zetę o nazwie „Rzeczpospoli-
ta”, a niekiedy nawet ma się
poczucie obrony reduty wol-
nego, rzetelnego słowa.
sierpień – 2 października
Pilecki walczy cały czas w
kwadracie ulic okalających plac
Kazimierza Wielkiego. Tu zdo-
był jakieś karabiny, tam prowa-
dzi nocny wypad po materiały
wybuchowe. Wspominali go to-
warzysze broni: „Witold miał
opinię doskonałego bojowego
oficera i był ogólnie szanowa-
ny”. „Jeśli się naprawdę czymś
wyróżniał, to zawsze uwidacz-
niającym się uczuciem opie-
kuńczym. Jakby instynktem oj-
cowskim. W gronie najbliższych
nazywaliśmy go: Tata”.
13 sierpnia
Przerzedzeni, głodni, brud-
ni, cuchnący i udręczeni nalo-
3 sierpnia, popołudnie, 4 sierpnia
Kolumna transporterów opan-
cerzonych Sdkfz 251, ciężarówek,
samochodów terenowych zje-
chała właśnie z mostu łączącego
dwa brzegi zalewu. To 4. Wschod-
niopruski Pułk Grenadierów w si-
le 2 batalionów (400 i 494) wyru-
sza z Zegrza na południe. Mija
Pragę i za mostem Poniatowskie-
go łączy się z częścią Panzer-Abte-
Niemieckie zdjęcie lotnicze
śródmieścia powstańczej
Warszawy
3 – 5 października
Jeszcze tylko zakitrać kilka
giwer na Śliskiej 50 i zbiórka na
Żelaznej. Jedną giwerę zosta-
wić, by razem z resztą Chrobre-
go II ostentacyjnie rzucić ją na
Kercelaku. Potem dumny, rów-
ny marsz czwórkami aż do Oża-
rowa, do obozu przejściowego.
A niech patrzą.
—ros
Rozmowa z dziećmi rotmistrza Witolda Pileckiego – Zofią i Andrzejem
ciec się dowiedział i mnie nieźle
podsumował. Wierszem. Tyś im
życia nie dawał, nie możesz im
zabierać, więc sobie znajdź
przeciwnika równego siłą i za-
top miecz w jego ciele, wtedy ro-
zumiem, a nie te biedne zwie-
rzątka... Był patriotą, a patriota
lubi swój kraj, przyrodę i ludzi.
Dlaczego nas nie wywieziono na
Syberię tak szybko, jak np. na-
szego kuzyna. Wzięli go w
pierwszym transporcie, bo ude-
rzył w twarz złodzieja w lesie.
Tamten załatwił sprawę, przyszli
z czerwoną opaską i go zabrali.
Zofia: – Ojciec wierszem pi-
sał też do mamy, do całej rodzi-
ny. Pamiętam: Do mojej kocha-
nej Zosieńki, do Jędrusia, do
moich siobaków, tak nas nazy-
wał. I jakby wiedział z góry, że
spotka nas los trudny do znie-
sienia. Zawsze mówił: pamiętaj,
że jesteś dziedziczka świeżego
powietrza. Kolejne spotkanie
było już chyba po powstaniu.
Dostałam kutą broszkę z rybka-
mi – moim znakiem zodiaku, i
wstążeczką w kolorze lilia. Stale
coś dla nas robił.
Andrzej: – Mnie wtedy dał
ciupagę.
roku. Bywał w Warszawie. Ja by-
łem w harcerstwie, odgruzowy-
waliśmy stolicę. Zakwaterowali
nas w AWF bez okien. Ojciec
wiedział o tym od naszego brata
ciotecznego, który był moim
drużynowym i spotkał się z nim
w Warszawie. Podprowadził go
na Graniczną. Ojciec nie spotkał
się ze mną, ale mnie obserwo-
wał. Później powiedział podob-
no, że robimy dobrą robotę. Był
przeciwnikiem nowego ustroju,
ale wiedział, że trzeba Polskę
odbudować. Harcerstwo było
jeszcze inne, w łeb dostaliśmy ze
dwa, trzy lata później. Ostatnie
spotkanie, o którym chciałem
powiedzieć, było wcześniej w
Ostrowi. Ojciec jeździł na roz-
mowy do partyzantów. Wiado-
mo było, że wszyscy oficerowie i
starsi rangą akowcy byli prześla-
dowani do śmierci, albo wywo-
żeni na Wschód. Chodziło o to,
Dworek w Sukurczach w latach 1929-1933
żeby tę młodzież ratować, żeby
wychodziła z lasu. Nie chciano
go za bardzo słuchać. Był przy-
gnębiony, ale z nami się odprę-
żył trochę. W Ostrowi było dużo
kolegów i wymyślał gry na po-
wietrzu, coś jakby krykiet. Trze-
ba było z daleka rzucać, treno-
wać oko, rękę, siłę.
Zofia: – Mieliśmy jeszcze
kontakt, kiedy się ukrywał.
Wiecznie był bardzo skoncen-
trowany. Wyjmował z kieszeni
skórki chleba i żuł, widocznie z
Oświęcimia został nawyk. Pa-
miętam, jak przyjechał do
Ostrowi i nie chciał się pokazy-
wać, bo dużo ludzi. Potem mó-
wił nam, że ważne jest, by mieć
przyjaciół. Z tych czasów przed
aresztowaniem opowiem jesz-
cze jedną historię. 12 maja
Z żona i synem . Ostrów Mazowiecka 1933 r.
Kolejne spotkanie było już po woj-
nie, bo ojciec po powstaniu trafił
do Włoch...
Andrzej: – Tak. Wrócił do
Polski dopiero na koniec 1946
> 6
Świadectwo
125002047.017.png 125002047.018.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin