Oblicza PRL cz. 14 - 1981-1983.pdf

(1121 KB) Pobierz
125002836 UNPDF
Najnowsza
Instytut
Pamięci
Narodowej
Polaków
Oblicza PRL
Nr14
1981 – 1983
Noc generała
Rankiem 13 grudnia 1981 roku Polacy usłyszeli z ust generała Wojciecha
Jaruzelskiego piękne słowa o patriotyzmie, odpowiedzialności za losy ojczyzny,
konieczności zapewnienia spokoju i rozwoju gospodarczego. Władzę przejęła WRON–a,
a działalności NSZZ „Solidarność” zakazano. Pierwsi zabici padli już kilka dni później
w kopalni Wujek. Potem ludzie tracili życie w manifestacjach ulicznych, a także z rąk
„nieznanych sprawców”. Umierali też, bo nie działały telefony i nie można było wezwać
na czas pogotowia ratunkowego. Strach oraz przygnębienie po okresie niebywałej
nadziei i entuzjazmu przyspieszały zgon wielu Polaków. Żadnej z obietnic danych
narodowi nie udało się generałowi spełnić podczas kolejnych ośmiu lat rządów...
historia
12 LUTEGO 2008
125002836.017.png 125002836.018.png 125002836.019.png 125002836.020.png
125002836.001.png
> Oblicza PRL
3
Bibuła, samogon, świnina
redaktor
cyklu,
dziennikarz
„Rzeczpospo-
litej”
m.rosa-
lak@rp.pl
Pierwsze opowiadania Marka Nowakowskiego ze stanu wojennego przeczytałem jeszcze
w 1982 roku. Leżałem w domu po operacji złamanej nogi, a jeden z licznych przyjaciół, którzy mnie
odwiedzali, przyniósł wydany w podziemiu zeszycik. Czytaliśmy jednym tchem. W najśmielszych
marzeniach nie przypuszczałem, że po latach pisarz będzie przynosił opowiadania
do „Rzeczpospolitej” – jak poniższy „Lancet” – a ja będę publikować je w wolnej (!) Polsce.
Jeżeli uda nam się choć na chwilę oderwać od irytujących doniesień ze świata dzisiejszej polityki,
od żenujących sytuacji i nieodpowiedzialnych zachowań dawnych bohaterów, to może jeszcze
dojrzymy czasem ów cud niepodległości. I stać nas będzie na wdzięczność dla Frasyniuka i Piniora
opisanych przez Łukasza Kamińskiego w „Twierdzy Wrocław”. Albo nie tylko ze zgrozą, ale
i z rozbawieniem przeczytamy „Życie codzienne Polaków w stanie wojennym” Dariusza Rosiaka lub
„Znaki czasu” Krzysztofa Masłonia. Z lata 1982 roku pamiętam odwiedziny Maćka Łukasiewicza
(zmarłego w 2005 r. redaktora naczelnego „Rz”, w latach 80. wydawcy podziemnego Mostu).
Z aparatury kapał bimber, przeglądaliśmy świeżą bibułę, nasze żony z sąsiadami dzieliły nielegalnie
przewiezioną przez rogatki połówkę świni, a kilkuletnie córeczki poszły się bawić
w piaskownicy. I wtedy na Ursynów napłynęła mgła, a trzyletnia Kosia Łukasiewiczówna zaginęła.
Po godzinie przyprowadził ją milicjant z pobliskiego komisariatu, ujrzał i samogon, i wieprzowinę,
i bibułę. Za to wszystko groził areszt, grzywna i utrata mieszkania. Udał, że nie widzi, i grzecznie się
pożegnał. Tak też bywało.
—Maciej Rosalak
Lancet
MAREK NOWAKOWSKI
pisarz
kazywano komisję zakładową
strajkujących MZK. Wśród nich
był ten brodacz, sąsiad z klatki
schodowej. Wszyscy ci młodzi
pokazani w telewizji wyglądali
jak rewolucjoniści zdawnych ry-
cin idagerotypów. Brodaci prze-
ważali idługowłosi. Rewolucjo-
niści z1905 roku. Bojowcy zPPS.
Tak ten telewizyjny obraz sko-
jarzył się doktorowi Mozolskie-
mu z odległą przeszłością. Jak
inni wtym czasie interesował się
żywo losami „Solidarności”,
pierwszego wolnego związku
w tym kraju. Wyczekiwał
przed sądem, kiedy odbywała
się jego rejestracja. Jak inni okla-
skiwał wąsatego trybuna ludo-
wego Wałęsę. Ale był scepty-
kiem, anawet pesymistą. Pocho-
dził przecież zpokolenia ciężko
doświadczonego historią i po-
czynając od wojny, losy narodu
układały się w same niepowo-
dzenia, żeby nie powiedzieć klę-
ski. Doktor Mozolski był żołnie-
rzem AK, pseudonim Lancet (to
aluzja dojego rozpoczętych tuż
przed wojną studiów medycz-
nych) i po wyzwoleniu odsie-
dział kilka lat jako „zapluty ka-
rzeł reakcji”.
Nie znaczy to jednak wcale, że
te doświadczenia uczyniły znie-
go złamanego, poharatanego
człowieka. Nigdy nie uczynił nic,
co by kolidowało zjego pogląda-
mi. Jak to mówił zrzadka poal-
koholu, nie był mięczakiem ani
nie miał duszy kolaboranta. Je-
dynie chłodno kalkulując iopie-
rając się nanaukach przeszłości,
również dla tego wspaniałego
zrywu ujarzmionego narodu nie
przewidywał optymistycznych
widoków. Czarno jawiła mu się
przyszłość. Oczywiście nie mó-
wił otym zbyt chętnie. Nie chciał
być defetystą. Ajuż szczególnie
wstrzymywał się od wypowia-
dania swych diagnoz wobecno-
ści młodych ludzi.
W szpitalu ci młodzi byli na-
prawdę świetni. Przypominali to
wytracone wojenne pokolenie,
tych chłopców z konspiracji
opseudonimach rodem zSien-
kiewicza, tych przeróżnych Za-
gończyków, Kmiciców, Kołcza-
nów, Bohunów iinnych. Zaanga-
żowanie, odwaga italenty orga-
nizacyjne. I tak z nagła objawili
się ci działacze! Na tej pustyni,
gdzie dotychczas cynizm iobłu-
da walczyły oprymat zczynow-
niczym podporządkowaniem.
Ten szpitalny aktyw „Solidarno-
ści” imponował mu niezwykle
i ranił nawet boleśnie, przypo-
minając młode lata.
– Już jestem wypalony – po-
wiadał wtedy doktor Mozolski.
Ci lekarze, pielęgniarki, per-
sonel techniczny... Też został
członkiem tego związku, ale ra-
czej biernym.
Odczasu tego reportażu wte-
lewizji innymi oczyma zaczął
spoglądać na młodego sąsiada
z klatki schodowej. Raz dłużej
sobie porozmawiali. Brodacz
opowiadał swoje wrażenie ze
zjazdu „Solidarności”. Był dele-
gatem. Doktor Mozolski prze-
strzegał przed zbytnim maksy-
malizmem. Brodacz przyznał
mu rację.
Ogłoszenie stanu wojennego
było jak przysłowiowy grom
również dla doktora Mozolskie-
go. Szok, ogłuszenie. Tak to prze-
żył. Ten nastrój na mieście.
Mroźna, zmilitaryzowana zima.
Wojennazima.Irównocześnie ta
lawina brudnej, prymitywnej
propagandy wtelewizji. Twarze
ludzi, którzy tam się pojawili.
U niego w szpitalu obyło się
narazie bez pacyfikacji. Jedne-
go tylko zabrali. Choć zaczęto
już mówić o brutalnych naci-
skach na członków „Solidarno-
ści”. Oszantażach przeróżnych.
Z ukrycia wylazły męty i gnidy.
Żerować zaczęły bezkarnie.
Doktor Mozolski opancerzył
się szczelnie jak zadawnych lat
stalinizmu. Mało co mówił
z ludźmi. Unikał. Ponadto jako
chirurg miał ciągle pełne ręce
roboty, a wolny czas spędzał,
słuchając zagranicznych rozgło-
śni. Tego młodego brodacza nie
spotkał ani razu na schodach.
Myślał czasem o nim. Co się
z nim stało? Internowali go, >
D
oktor Mozolski znał go
tylko zwidzenia. Sąsiad
zklatki schodowej. Wy-
mieniali ukłony. To zna-
czy tamten kłaniał się zawsze
pierwszy. Młody, dobrze wycho-
wany człowiek. Brodaty iwąsaty.
Jak wielu teraz współczesnych
młodzieńców. Przed Sierpniem
wiedział o nim jedynie tyle, że
pracuje jako kierowca w MZK.
Był jeszcze kawalerem imieszkał
zmatką. Kiedyś naschodach po-
prosił go, żeby zbadał matkę.
Miała kłopoty zciśnieniem. Dok-
tor Mozolski zbadał ją izapisał tej
postarzałej przedwcześnie ko-
biecie właściwe leki. Młody czło-
wiek poczerwieniał i zacinając
się zapytał, ile ma zapłacić.
– Przysługa sąsiedzka – od-
parł doktor Mozolski.
Ito wszystko. Zapamiętał jego
zażenowanie wsprawie honora-
rium. Spodobało mu się to nawet.
PoSierpniu doktor Mozolski
doznał nieoczekiwanej przy-
jemności, kiedy w telewizji po-
125002836.002.png 125002836.003.png 125002836.004.png 125002836.005.png 125002836.006.png
 
4
Najnowsza historia Polaków
Lancet
Życie codzienne Polaków
>
aresztowali? Nie wiedział więc
nic onim, ajego matki, tej scho-
rowanej kobiety, nie chciał nie-
pokoić.
Dziś ponocnym dyżurze wy-
brał się dodomów handlowych
Centrum. Szukał ciepłej pidża-
my, bielizny, gdyż zima nadal
trzyma tęga. Schodami w dół
skierował się do podziemnego
przejścia, żeby dostać się
na drugą stronę Marszałkow-
skiej. To przejście podziemne
nazywał na własny użytek Ha-
desem i zawsze tam błądził.
Dziś także. Przystanął inie wie-
dział, wktórą iść stronę.Iwtedy
zobaczył go nagle. Na pewno
on. Sąsiad z klatki schodowej.
Tylko bez brody. Ogolony
i ostrzyżony. Również przysta-
nął przed sklepem z kosmety-
kami. Czyżby się ukrywał? Bez
brody. Doktor Mozolski powoli
zbliżył się do niego. Nie chciał
go zaskakiwać. Pragnął, żeby
tamten poznał go pierwszy.
Człowiek, który się ukrywa, nie
powinien być zaskakiwany. De-
nerwuje się niepotrzebnie. Cały
czas się uśmiechał. Szukał jego
spojrzenia.
Młodzieniec dostrzegł go
wreszcie. Przez chwilę nie po-
znawał. Patrzył intensywnie icoś
jak czujny, nieufny namysł poja-
wiło się najego twarzy.
– Panie sąsiedzie! – powie-
dział znaciskiem doktor Mozolski.
– A! – wyraźna ulga w głosie
tamtego. –Pan doktor!
Doktor Mozolski nie pytał
onic. Był jak zadawnych, konspi-
racyjnych lat, skupiony irzeczo-
wy.
– Gdyby coś... – powiedział
ściszonym głosem –... jakiś kło-
pot... pan albo ktoś z pa-
naprzyjaciół... to umnie nachi-
rurgii można poczuć się abso-
lutnie bezpiecznie. Obandażu-
ję... Nawet zabieg mogę pozo-
rować isam diabeł nie dojdzie.
Więc... – doktor Mozolski wy-
rwał karteczkę z notesu i zapi-
sał swoje telefony, domowy
i szpitalny. Dopisał jeszcze ad-
res szpitala i wewnętrzny tele-
fon zportierni.
Młodzieniec złożył starannie
karteczkę. Uścisnęli sobie moc-
no dłonie. Rozstali się bez słów.
Doktor Mozolski jeszcze stał
i patrzył za oddalającym się
młodzieńcem. Tłum kłębiący się
w podziemnym przejściu po-
chłonął go zaraz.
—Marek Nowakowski
w stanie wojennym
1 w nocy w niedzie-
lę13 grudnia1981 sta-
łem ze swoją dziew-
czyną na przystanku
autobusowym
przyTrasie Łazienkowskiej nie-
daleko Międzynarodowej. Wra-
caliśmy z imprezy u znajomych
na Grochowie i czekaliśmy
nanocny, który miał nas zawieźć
naŻoliborz nanastępną impre-
zę. W piątek na uniwersytecie
skończył się strajk okupacyjny
i w weekend w całej Warszawie
urządzano postrajkowe prywat-
ki. Trwający odkońca paździer-
nika nauczelniach wcałej Polsce
protest był dla większości z nas
nie tylko lekcją polityki iwycho-
wania obywatelskiego, ale inaj-
ważniejszym wydarzeniem to-
warzyskim życia, zawarte wów-
czas znajomości inarodzone mi-
łości przetrwały latami, adający
się zauważyć późnym la-
tem 1982 roku wzrost narodzin
dzieci jest ciągle zbyt mało doce-
nianym skutkiem walki studen-
tów z komunizmem. Ale nie
uprzedzajmy wypadków…
Nocny nie przyjeżdżał, za to
Trasą zaczęły jechać w stronę
Śródmieścia kolumny czołgów
isamochodów opancerzonych.
Z wieżyczek wychylali się do-
wódcy, a my machaliśmy
donich przyjaźnie, ponieważ ła-
two było poznać, że to nie mili-
cja. Nie wiedzieć czemu, wbrew
dowodom na haniebne zacho-
wania LWP w historii powojen-
nej Polski, wielu z nas wierzyło,
że żołnierz polski nawet podko-
munistycznym dowództwem
nie zwróci się przeciwko swoim.
Wreszcie nocny przyjechał,
ale mnie zjakiegoś powodu, któ-
rego nie pamiętam, odechciało
się jechać na Żoliborz. Narze-
czonapojechała sama, aja wró-
ciłem do domu na Afrykańską.
Następnego dnia trwała już
wojnapolsko-jaruzelska.
Krzyż z kwiatów
Wiele napisano na temat od-
czuć narodu po wprowadzeniu
stanu wojennego – o przeraże-
niu, gniewie, utracie wiary Pola-
ków. One były, ale najbardziej
odczuć się dało przygnębienie
i niepokój. W zatłoczonym jak
zwykle autobusie linii 111, któ-
rym jechałem pod uniwersy-
tet 13 grudnia po godzinie 10,
nikt się nie odzywał. Gdy prze-
jeżdżaliśmy koło Domu Partii,
wszyscy jak autystyczne dzieci
przyglądali się skotom ioddzia-
łom wojska pilnującym budyn-
ku. Na rogach ulic w centrum
stali już żołnierze grzejący się
przykoksownikach.
W okresie stanu wojennego Wrocław w zgodnej opinii władz i opozycji
Twierdza Wrocław
rzed 13 grudnia Wro-
cław był stolicą blisko
milionowego regionu
Dolny Śląsk. Jego siła
związana była jednak
nie tylko zliczbą członków. Waż-
ną rolę odgrywała także tradycja
powszechnego udziału wkolej-
nych buntach społecznych, po-
cząwszy od Października ‘56,
skończywszy na Sierpniu ‘80.
Dolny Śląsk był pierwszym re-
gionem, który namasową skalę
poparł strajkujących na Wy-
brzeżu. Nie bez znaczenia była
przy tym wcześniejsza, zapo-
czątkowanaw1977 roku, aktyw-
na działalność opozycji. Jak to
trafnie ujął Kornel Morawiecki,
z chwilą wybuchu 26 sierp-
nia 1980 roku strajku we Wro-
cławiu „wiatr znad Wybrzeża za-
mienił się wwicher nadPolską”.
Zajezdnia
przy Grabiszyńskiej
Region Dolny Śląsk był jednym
z nielicznych, w których bardzo
poważnie potraktowano zagro-
żenie atakiem władz. Wydano kil-
ka specjalnych instrukcji zacho-
wania się w tego typu sytuacji.
Wnajważniejszych przedsiębior-
stwach członkowie komisji zakła-
dowych wyznaczyli swoich du-
blerów. Kilka dni przedwprowa-
dzeniem stanu wojennego zkon-
ta Zarządu Regionu podjęto 80
milionów złotych. Zdeponowano
je uarcybiskupa Henryka Gulbi-
nowicza, podobnie jak 10 milio-
nów wycofanych w okresie kry-
zysu bydgoskiego.
Wieczorem 12 grudnia 1981
roku, pozakończeniu obrad Ko-
misji Krajowej, Władysław Fra-
syniuk, szef dolnośląskiej „Soli-
darności”, zdecydował się wraz
ze współpracownikami na po-
wrót nocnym pociągiem dodo-
mu. Dowiedziawszy się po dro-
dze owprowadzeniu stanu wo-
jennego, przypomocy kolejarzy
wyskoczyli z pociągu tuż
Osoba złapana przez patrol ZOMO bez przepustki po godzinie policyjnej
DARIUSZ ROSIAK
dziennikarz „Rzeczpospolitej”
O
DR ŁUKASZ KAMIŃSKI
historyk BEPIPN
Warszawa/Wrocław
P
125002836.007.png 125002836.008.png 125002836.009.png 125002836.010.png 125002836.011.png
> Reportaż z przeszłości
5
zawsze mogła liczyć na spałowanie
Przed uniwersytetem i ko-
ściołem św. Anny gromadziły się
grupki ludzi, którzy wymieniali
miedzy sobą informacje o aresz-
towanych. 1 września 1982 roku
na tarasie między kościołem
a wieżą grupa około 150 osób
ułoży krzyż z kwiatów, pod któ-
rym przez całe lata 80. spotykać
się będą ludzie na modlitwach
i wymianie informacji. Ale tego
pierwszego dnia nikt nic nie
wiedział na pewno, więc poja-
wiały się wersje wydarzeń, które
mówiły więcej o naszych mitach
narodowych niż o rzeczywi-
stych represjach. Opowiadano
o wywózkach na Sybir całej Ko-
misji Krajowej „Solidarności”,
o samobójstwach działaczy, któ-
rzy nie chcieli się oddać w ręce
władz, o tysiącach ludzi spędza-
nych na stadiony (tu chyba za-
działała pamięć o puczu Pino-
cheta w Chile), przerzucano się
nazwiskami bohaterów, którzy
uciekli przed wywózką, sławio-
no postawę żołnierzy rozstrzela-
nych za odmowę wykonania
rozkazu.
Zamieszanie w głowach ludzi
potęgowała komunistyczna pro-
paganda. Wychodziły tylko
dwie ogólnopolskie gazety „Try-
buna Ludu” i „Żołnierz Wolno-
ści”, które publikowały głównie
wypowiedzi zatroskanych po-
< Patrole
milicyjne
oraz wojskowe
legitymowały
ludzi oraz
rewidowały
samochody
zarówno
na rogatkach,
jak i w centrach
miast
wagą sytuacji przywódców par-
tii i głosy „zwykłych ludzi” ura-
dowanych „przywróceniem
w kraju spokoju”. „Żołnierz Wol-
ności” pisał o bojówkach „Soli-
darności” organizowanych
„na modłę faszystowską, składa-
jących się w większości z opłaca-
nych kryminalistów i osobni-
ków marginesu społecznego”.
Telewizja pokazywała na prze-
mian reportaże wyjaśniające
powody wprowadzenia stanu
wojennego (przygotowania
„ekstremy” „Solidarności”
do powstania antysocjalistycz-
Bijąc, zomowcy raczej
unikali twarzy,
koncentrując się
na plecach, a zwłaszcza
stopach, na których nie
widać było śladów
Godzina milicyjna obowiązy-
wała początkowo od 22 do 6 ra-
no, jednak wkrótce się okazało,
że uniemożliwia to milionom
Polaków dotarcie do pracy na 6,
więc skrócono zakaz opuszcza-
nia domów i obowiązywał on
od 23 do 5. Zanotowano wów-
czas znaczący wzrost liczby roz-
nosicieli mleka, którym władze
udzielały przepustek całonoc-
nych. Osoba złapana przez pa-
trol ZOMO bez przepustki
po godzinie policyjnej zawsze
mogła liczyć na spałowanie,
a w przypadku posiadania
nego, rzekome składy broni
w zakładach pracy itd.) i rado-
sne relacje ukazujące normali-
zację życia w Polsce.
>
uchodził za bastion „Solidarności”. Na czym polegał fenomen tego miasta?
przed Wrocławiem.
Pierwsze kroki Frasyniuk
skierował do swej macierzystej
zajezdni nr VII, wrocławskiej ko-
lebki „Solidarności”. Zastał
w niej kilku członków władz re-
gionu, na czele z wiceprzewod-
niczącym Piotrem Bednarzem.
Zgodnie ze statutem utworzyli
oni Regionalny Komitet Strajko-
wy, który zdołał już opubliko-
wać swój pierwszy komunikat
wzywający władze do zniesienia
stanu wojennego. Postanowio-
no, że siedzibą władz związko-
wych stanie się Pafawag.
394 numery
„Z dnia na dzień”
Już 14 grudnia ukazał się
pierwszy „wojenny” numer re-
gionalnego organu związku
„Z dnia na dzień”. Dzięki wysił-
kowi odciętej od świata redakcji
(ze względów bezpieczeństwa
przez kilka miesięcy nie opusz-
czano kryjówki) pismo w po-
czątkowym okresie ukazywało
się trzy razy w tygodniu! Jego ro-
li w mobilizacji oporu nie spo-
sób przecenić. Z czasem inten-
sywność druku osłabła, zmie-
niały się zespoły redakcyjne,
do „Z dnia na dzień” należy jed-
nak niekwestionowany rekord
Polski – w podziemiu ukazały
się 394 numery. Nakład pisma
sięgał 40 tysięcy egzemplarzy.
RKS wezwał mieszkańców
Dolnego Śląska do strajku. W sa-
mym Wrocławiu na to wezwanie
strajk okupacyjny podjęły 34 za-
kłady i instytucje. Dziesiątki dal-
szych protestowały w całym re-
gionie. W ciągu kilku dni wła-
dzom udało się jednak spacyfi-
kować strajki, przeważnie
przy użyciu brutalnej siły. Tylko
w stolicy regionu zatrzymano
przy tym 1200 osób. Nie udało
się jednak ująć przywódców
RKS – Frasyniuka, Bednarza i Jó-
zefa Piniora. Ich nazwiska wkrót-
ce zaczęła otaczać aura legendy.
< Atak ZOMO
przeciw soli-
darnościowej
demonstracji
na ulicach
Wrocławia
W budowę struktur podziem-
nych włączyły się setki działaczy.
Wśród nich wyróżniał się Mora-
wiecki, który dysponował nie-
zdekonspirowaną siatką wyda-
wanego od 1979 r. miesięcznika
„Biuletyn Dolnośląski”. Dzięki
temu możliwe było szybkie zbu-
dowanie podziemnej poligrafii.
Kolportaż „Z dnia na dzień”,
a z czasem także innych pism,
pozwolił na zbudowanie kon-
spiracyjnych struktur obejmują-
cych praktycznie całe miasto.
W RKS powstawały specjali-
styczne struktury – obok druku
i kolportażu również finanse,
kancelaria, łączność, a także
pion kontrwywiadu. Już po kil-
ku tygodniach rozpoczęto przy-
gotowania do uruchomienia
podziemnej radiofonii. 29 stycz-
nia 1982 r. przeprowadzono
pierwszy strajk. Wzięły w nim
udział grupy pracowników z 17
zakładów. Dzięki dużym rezer-
wom finansowym wspierano re-
presjonowanych i ich rodziny,
>
125002836.012.png 125002836.013.png 125002836.014.png 125002836.015.png 125002836.016.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin