Znaki święte - Romano Guardini.doc

(213 KB) Pobierz
Znaki święte

Znaki święte
Romano Guardini

Całe ciało jest narzędziem i wyrazem duszy. Ona nie tylko przebywa w ciele, jakoby w domu swoim, ale mieszka i działa w każdym z członków, w każdej tkance, przemawia w każdej linii i formie i w każdym poruszeniu ciała.

·  Znak krzyża

·  Ręka

·  Klęczenie

·  Postawa stojąca

·  Pochód (procesja)

·  Bicie się w piersi

·  Stopnie

·  Furta

·  Świeca

·  Woda święcona

·  Ogień

·  Popiół

·  Kadzidło

·  Żar i światło

·  Chleb i wino

·  Ołtarz

·  Płótno

·  Kielich

·  Patena

·  Błogosławieństwo

·  Święta przestrzeń

·  Dzwony

·  Czas uświęcony:
- Poranek
- Wieczór
- Godzina południowa

·  O Imieniu Bożym

Znak krzyża


Oto czynisz znak krzyża, czynisz go w sposób właściwy. Nie jest to jakiś tam gest niezdarny i pospieszny, nie wiadomo co oznaczający. Nie! Czynisz należyty znak krzyża, powolny, duży, od czoła do piersi, od jednego ramienia do drugiego. Czy czujesz, jak on obejmuje ciebie całkowicie? Zechciej skupić się, jak należy; wszystkie swe myśli i całe swe serce zbierz w jedno w tym znaku, co idzie od czoła do piersi, od ramienia do ramienia. A wtedy odczujesz, iż znak ten opasuje ciebie całego, ciało, twe i duszę, iż cię ogarnia, udostojnia, uświęca.

Czemuż to? Bo jest on znakiem wszystkiego i jest znakiem zbawienia. Na krzyżu Pan nasz odkupił wszystkich ludzi. Przez krzyż uświęca człowieka aż do najmniejszej tkanki jego istoty.

Przeto znak ten czynimy przed modlitwą, by nas natchnął ładem i skupieniem, by naszą myśl, wolę i serce zespolił z Bogiem. Czynimy ten znak po modlitwie, by w nas przetrwało to, czym Bóg raczył nas obdarzyć. Czynimy ten znak w pokusie, by nam dodał siły. W niebezpieczeństwie, by nas ochraniał. Podczas błogosławieństwa, aby pełnia żywota Bożego wstąpiła w duszę, żeby zapłodniła i uświęciła wszystko w jej wnętrzu.

Myśl o tym, ilekroć czynisz znak krzyża świętego. Jest to najświętszy znak, jaki istnieje. Czyń go w sposób właściwy: powoli, szeroko, z namysłem. Wówczas ogarnie on całą twą istotę, postać i duszę, twoje myśli i twą wolę, rozum i uczucie, pracę i wytchnienie; wszystko będzie przezeń utwierdzone, określone i uświęcone mocą Chrystusa, w imię Boga w Trójcy jedynego.

Więcej na następnej stronie

 

Ręka


Całe ciało jest narzędziem i wyrazem duszy. Ona nie tylko przebywa w ciele, jakoby w domu swoim, ale mieszka i działa w każdym z członków, w każdej tkance, przemawia w każdej linii i formie i w każdym poruszeniu ciała. Atoli ręka i twarz są w szczególnej mierze narzędziem i zwierciadłem duszy.

Co do twarzy - rzecz nie wymaga dalszych wyjaśnień. Ale obserwuj kiedy kogoś - albo siebie samego - jak to za pośrednictwem ręki ujawnia się wzruszenie umysłu: radość, zaskoczenie, oczekiwanie!. Czyż nieraz szybkie podniesienie albo tylko lekkie drgnienie ręki nie mówi nam więcej niż słowo? Czy słowo mówione nie wydaje się niekiedy czymś prostackim wobec cichej, tyle wyrażającej wymowy ręki?

Ręka jest - prócz twarzy, a raczej tuż po niej najbardziej uduchowioną częścią naszego ciała. Oczywiście silna i mocna jako narzędzie pracy, jako broń do ataku i obrony, ale przy tym zbudowana nader delikatnie, rozczłonkowana, ruchliwa, opatrzona siecią czułych i wrażliwych nerwów. W sam raz taki sprzęt, takie narzędzie, z pomocą którego człowiek może uzewnętrznić i odsłonić własną duszę, jak również porozumieć się z duszą cudzą. Albowiem i to porozumienie odbywa się za pomocą ręki. Czyż nie jest podjęciem cudzej duszy, gdy ktoś chwyta wyciągnięte ku sobie dłonie wraz z całym zaufaniem, radością, zgodą czy bólem, który się w nich wypowiada?

Stąd też jest rzeczą zrozumiałą i konieczną, że ręka ma i tam swoją wymowę, gdzie dusza szczególnie wiele wyraża lub doznaje: wobec Boga. Tam, gdzie sama chce się oddać i przyjąć Boga w modlitwie.

Gdy człowiek skupia się w sobie, gdy w duszy przebywa sam na sam z Bogiem, wówczas dłoń przyciska się silnie do dłoni, palec zwiera się o palec, jak gdyby wewnętrzny strumień, mogący wezbrać na zewnątrz, należało przewodzić z jednej ręki do drugiej i kierować go z powrotem ku wnętrzu, by wszystko pozostało tam w głębi, przy Bogu. Skupienie się w sobie to tyle samo co strzeżenie utajonego Boga, Ono głosi: „Bóg jest mój, ja zaś do Niego należę - i jesteśmy z sobą sam na sam, tam wgłębi”.

Tak samo zachowuje się ręka, gdy zagraża jakaś udręka duchowa, jakiś ból czy wielkie nieszczęście. Znów dłoń przywiera do dłoni - a dusza w ten sposób zmaga się sama z sobą, póki nie zdoła przemóc się i uciszyć.

Natomiast gdy ktoś staje w kornej, pełnej szacunku postawie przed Bogiem, wówczas wyprostowana dłoń spoczywa płasko na drugiej dłoni. Gest ten jest świadectwem silnego rygoru, opanowanego szacunku. Jest to korny, harmonijny sposób wypowiadania słów własnych oraz ochoczego i uważnego słuchania słów Bożych. Jest on też wyrazem uległości i poddania, gdy ręce, którymi się bronimy, równo związane, oddajemy w ręce Boże.

Bywa także, iż dusza otwiera się całkowicie przed Bogiem, w wielkiej radości lub podzięce; iż jak w organach otwierają się w niej wszystkie rejestry i pełnia wewnętrzna rozlewa się hen daleko. Zdarza się również, iż w duszy wzbija się i krzyczy tęsknota. Wówczas człowiek rozwiera dłonie i wznosi je wzwyż rozpostartą powierzchnią, by strumień duszy mógł płynąć swobodnie a dusza mogła w obfitości brać to, czego łaknie.

Wreszcie i tak bywa, że ktoś ogarnia siebie samego wraz ze wszystkim, czym jest i co posiada, by w zupełnej uległości oddać się Bogu, wiedząc, iż chodzi tu o ofiarę. Wówczas składa ręce i ramiona na krzyż na piersiach.

Piękna i wielka jest wymowa ręki. Kościół mówi o ręce, iż dał nam ją Bóg, byśmy „nieśli w niej duszę”.

Bierz więc poważnie tę świętą mowę. Sam Bóg jej słucha. Ona przemawia z głębi duszy. Ona też może mówić o lenistwie serca, o roztargnieniu i o innych wadach. Trzymaj ręce, jak należy, i staraj się, żeby wnętrze twoje była naprawdę zgodne z tą zewnętrzną postawą.

Temat, który omawialiśmy tutaj, jest delikatnej natury. O podobnych rzeczach mówi się właściwie niezbyt chętnie, coś w nas się zżyma przeciw nim. Tym większą skrupulatność powinniśmy pod tym względem okazywać w życiu praktycznym. Nie róbmy z naszego postępowania jakiejś próżnej, sztucznością zaprawionej zabawy, ale niech ta będzie mowa, przez którą ciało z całą szczerością oznajmia, co myśli dusza.

Więcej na następnej stronie

 

Klęczenie


Jak zachowuje się człowiek, gdy wzbiera pychą? Wyprostowuje się, wznosząc głowę, barki i całą swą postać. Wszystko w nim mówi: „Jestem większy niż ty! Więcej znaczę niźli ty!”.

Natomiast gdy ktoś jest pokorny duchem, gdy czuje się małym, wówczas pochyla głowę, zgina całą swą postać, słowem, „uniża się”. I to tym głębiej, im większy jest ten, kto przed nim stoi, a im mniej on sam znaczy w oczach własnych.

Kiedy zaś odczuwamy wyraźniej swoją małość, jak nie wtedy, gdy stajemy przed Bogiem? Wielki Bóg, który był wczoraj, jak i dzisiaj, jak po stu latach i po tysiącu! Który napełnia i ten mój pokój, i całe miasto, i szeroki świat, i niezmierzone gwiaździste niebo. Bóg, wobec którego wszystko jest jakby pyłek drobny. Święty Bóg, czysty, sprawiedliwy, Bóg nieskończonej wspaniałości... Jakiż On wielki... a ja taki mały! Tak mały, iż w ,ogóle nie mogę się z Nim porównać; tak mały, iż jestem niczym wobec Niego!

Narzuca się sama przez się, że przed Jego obliczem nie można jawić się w dumnej postawie. Człowiek „staje się mały”, radby swoją postać uczynić. jeszcze niższą, by nie wydawała się zarozumiałą - i patrz., już złożył w ofierze połowę swej wysokości: człowiek klęczy. A jeżeli i to nie wystarcza jego sercu, tedy może się jeszcze i pochylić. A schylona postać mówi: „Ty jesteś wielki Bóg, ja zaś jestem nicością!”

Gdy zginasz kolano, niechże to nie będzie czynność jakaś pospieszna i niedbała. Włóż w nią całą duszę! Ale duszą klękania jest warunek, by i serce w czci głębokiej skłoniło się przed Bogiem. Gdy wchodzisz do kościoła lub z niego wychodzisz, albo gdy mijasz ołtarz, uklęknij niska, głęboko, powoli, a niech przy tym i pospołu całe twe serce przemawia: „Mój wielki Boże...”.

W tym właśnie okazuje się pokora i prawda - i to za każdym razem przyniesie dobro twojej duszy.

Więcej na następnej stronie

 

Postawa stojąca


Mówiliśmy już, że szacunek względem nieskończonego Boga wymaga określonego i stosownego zachowania się. Bóg jest tak wielki, a my wobec Niego tak mali, że świadomość tego faktu ujawnia się nawet zewnętrznie: czyni nas ona małymi, każe nam przyklękać.

Ale szacunek może się ujawnić jeszcze w inny sposób. Dajmy na to, że siedziałeś właśnie, spoczywałeś lub zabawiałeś się rozmową, aż tu przychodzi ktoś wielce szanowny i czcigodny - i zwraca się do ciebie. Cóż byś uczynił wtedy? Zerwałbyś się natychmiast na równe nogi i w wyprostowanej postawie słuchałbyś słów jego lub dawał odpowiedzi. Co to oznacza?

Stanie oznacza przede wszystkim, że bierzemy w karby samych siebie. Zamiast niedbałej, swobodnej postawy siedzącej przybieramy inną, znamionującą karność i opanowanie. Jest to znak, że uważamy. W staniu wyraża się naprężenie i czujność. Jest ono też oznaką gotowości: bo kto stoi, może natychmiast wyruszyć w drogę, może bez zwłoki wykonać polecenie, przystąpić zaraz do roboty, jaką mu wyznaczono.

Ono jest drugą stroną czci w stosunku do Boga. Klęczenie było objawem czci nabożnej, trwającej w spokoju; stanie zaś uzmysławia cześć czujną i czynną. Taką cześć okazuje sługa baczny, żołnierz w zbrojnym rynsztunku. Ona to ujawnia się w staniu.

Wstajemy, gdy rozbrzmiewa radosna nowina: na Ewangelię podczas Mszy świętej. Stoją rodzice chrzestni, gdy w imieniu dziecka składają ślubowanie wiary. Stoją dzieci, gdy podczas pierwszej Komunii świętej ponawiają to ślubowanie chrzestne. Stoją przed ołtarzem oblubieńcy, gdy słowem wierności zawierają związek małżeński. ,Podobnie dzieje się przy wielu innych czynnościach.

Niekiedy i jednostka silniej odczuwa i wyraża treść swej duszy, gdy modli się stojąco. Pierwsi chrześcijanie czynili to chętnie. Pewno znasz spotykany często w katakumbach wizerunek „oranta”, stojącego w dostojnie spływającej szacie z rozpostartymi ramionami. Postać ta stoi swobodnie, pełna jasnego ładu, spokojnie słuchając słowa gotowa do radosnego czynu.

Czasami człowiek nie może należycie uklęknąć - w klękaniu przeszkadza mu ścisk lub skrępowanie. Wówczas postawa stojąca spełnia cel: daje większą swobodę. Ale stać należy porządnie - na
obu stopach, bez szukania podpory; kolana winny być utrzymane równo, nie zaś niedbale przygięte. Całe ciało wyprostowane i opanowane.

A wówczas modlitwa staje się jednocześnie wytężona i swobodna: w szacunku i w gotowości do czynu.

Więcej na następnej stronie

 

Pochód


Ilu ludzi umie kroczyć w pochodzie? Pochód to nie bieganie i nie pośpiech, lecz ruch powolny i spokojny. I nie powłóczenie nogami, ale mocne, zdecydowane posuwanie się naprzód. Kto kroczy, ten nie wlecze się, tylko idzie sprężyście, nie przygięty, lecz, owszem, wyprostowany swobodnie. Nie okazuje niepewności, przeciwnie, posuwa się jednomiernie, stanowczo, rytmicznie.

Prawidłowy pochód ma w sobie jakąś szlachetność. Jest swobodny, a jednak utrzymany w dobrej karności. Lekki a mocny, prosty a wytrzymały, spokojny a pełen siły prącej wciąż naprzód. A w sile tej, za1eżnie od tego, czy kroczy mężczyzna czy kobieta, występuje rys albo bojowej gotowości, albo uroku. Kroczenie w pochodzie to dźwiganie albo zewnętrznego ciężaru, albo też i wewnętrznego świata jasnej ciszy.

Jakże piękny bywa taki pochód, gdy odbywa go się z całą nabożnością! Sam w sobie może stać się prawdziwym nabożeństwem! Takim bywa już jako zwykłe przechodzenie przed Bogiem, pełne czci i świadomości - tak jak się kroczy w kościele, w domu Pana Najwyższego, a zwłaszcza przed Jego oczyma. Albo też towarzyszy się Bogu jakby w orszaku, na przykład gdy kroczymy w procesji... czyż w czasie takiego Bożego pochodu myślisz o niesfornym tłoczeniu się, niechętnym włóczeniu się noga za nogą i rozglądaniu się wokoło? Byłby to zaiste fakt radosny i podniosły, gdyby, oprowadzając Pana po ulicach miasta, albo przez niwy stanowiące „Jego posiadłość”, wszyscy szli z sercami rozmodlonymi, gdyby mężczyźni stąpali w dzielnej postawie, kobiety z macierzyńską godnością, dziewczęta w powabie czystej i pogodnej krasy młodzieńczej, młodzieńcy w pohamowaniu junackiej siły...

Tak więc pochód błagalny lub przebłagalny mógłby się stać ucieleśnioną modlitwą! Mógłby się stawać wcieloną świadomością winy i niedoli, ale poddaną rządom chrześcijańskiej ufności - tej, która wie, że jak jedna siła w człowieku, a mianowicie spokojna, pewna siebie wola, jest mocniejsza ponad inne siły, tak też ponad wszelką niedolę i wszelką winę możniejsza jest jedna potęga: Bóg żywy.

Czy miarowy krok pochodu nie jest wyrazem prawdziwego szlachectwa istoty ludzkiej? Wyprostowana postać, panująca nad sobą, niosąca samą siebie, spokojna i pewna, pozostaje wyłącznym przywilejem człowieka. Kroczyć prosto to tyle, co być człowiekiem.

Ale my nie jesteśmy tylko ludźmi - jesteśmy czymś więcej. „Boskiego jesteście rodzaju” - mówi Pismo święte. Odrodziliśmy się z Boga do nowego życia. Chrystus w. nas, żyje w szczególnie głęboki sposób przez sakrament Ołtarza. Jego Ciało przebywa w ciele naszym; Jego Krew krąży we krwi naszej. Albowiem On sam powiedział: „Kto pożywa Ciało moje i pije Krew moją, ten jest we mnie, a ja w nim”, Chrystus rośnie w nas, a my w Nim wzrastamy coraz to dalej, szerzej i wyżej, aż „dorośniemy do pełnych lat Jezusa Chrystusa”, aż On „ukształtuje się w nas”, a wtedy cały byt i działanie, „czy jeść będziemy, czy spać, czy zajmować się czymkolwiek”, w pracy i zabawie, w radości i płaczu, wszystko stanie się życiem Chrystusowym.

Świadomość tej tajemnicy mogłaby znajdować tak radosny, pięknem i siłą rozbrzmiewający wyraz w prostym i należytym sposobie chodzenia. Krok naszego pochodu mógłby się stać ukazanym w głębokim podobieństwie spełnieniem Bożego nakazu: „Przechadzaj się przede mną i bądź doskonały”.

Ale niechże się to dzieje w prostocie i szczerości! Jedynie z prawdy, nie z próżnej woli wynijść może piękno tej sprawy.

Więcej na następnej stronie

 

Bicie się w piersi


Właśnie rozpoczęła się Msza święta. Kapłan stoi na miejscu przewodniczenia. Wierni modlą się: „Spowiadam się Panu Wszechmogącemu..., że bardzo zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina!” A ilekroć wymawiają słowo „wina”, biją się w piersi.

Czegoż to jest znakiem, że ktoś bije się w piersi?

Zastanówmy się nad tym. Ale w tym celu musimy odprawić należycie sam obrzęd. A więc nie poprzestaniemy na lekkim dotknięciu się odzieży koniuszkami palców. Nie! Zamkniętą pięścią trzeba się w pierś uderzyć! Może widziałeś kiedy na starych obrazach świętego Hieronima klęczącego na pustyni i bijącego się w pierś kamieniem potrząsanym w ręku. Jest to, naprawdę uderzenie,. nie jakiś tam wytworny geścik. Jest to cios, który powinien ugodzić we wrota naszego świata wewnętrznego l i wstrząsnąć nimi.

Gdy już to uczynimy, możemy dociekać, co oznacza to uderzenie.

Świat ten winien być pełen życia, pełen światła i siły. Jakże jednak jest w rzeczywistości? Przed nami piętrzą się tak poważne postulaty, obowiązki, potrzeby, wołania i decyzje, a przecież tam wewnątrz ledwie coś się czasem poruszy na te głosy. Tak liczne winy ściągnęliśmy na siebie, a jednak one wcale nie budzą w nas troski. „Pośrodku życia otoczeni jesteśmy śmiercią” - a nie myślimy o tym wcale. Naraz woła głos Boży: „Zbudź się! Rozejrzyj się wokoło! Opamiętaj się! Odmień się! Czyń pokutę!”. To wołanie uwidocznia się uderzeniem w piersi. To uderzenie ma przeniknąć pierś, zaalarmować ów świat wewnętrzny, by się zbudził, przejrzał i nawrócił do Boga.

A kiedy się zbudzi i opamięta, wtedy staje mu przed oczyma świadomość, jak zmarnował powagę życia, jak przekroczył nakazy Boskie, jak zaniedbywał obowiązki „przez swoją winę, swoją winę, bardzo wielką winę”. W pętach tej winy leży pojmany, a jedna tylko istnieje droga ratunku, mianowicie wyznać bez ogródek: Zgrzeszyłem myślą, mową i uczynkiem przeciwko Duchowi Świętemu i przeciwko obcowaniu Świętych. Wówczas dusza staje po stronie Boga i oświadcza się za Nim przeciwko sobie samej. Myśli o sobie samej podobnie jak Bóg to czyni. Gniewa się na swój grzech i karze siebie
uderzeniem.

Takie więc jest znaczenie tego, że człowiek bije się w piersi: on budzi siebie samego. Otrząsa ze snu, przywołuje do czujności świat wewnętrzny, iżby ten usłyszał wołanie Boże. Staje po stronie Boga i karze samego siebie. A więc jednocześnie odbywa się opamiętanie, skrucha, zmiana usposobienia.

Dlatego to kapłan i lud wierny biją się I w piersi, gdy podczas modlitwy. Na początku Mszy wyznają swe grzechy. Podobnie czynimy, gdy przed Komunią św. ukazuje nam Ciało Chrystusowe i gdy mówimy: „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie”. Także podczas litanii i suplikacji, gdy oskarżamy się, mówiąc: „My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Panie!”.

Z czasem osłabiono znaczenie tego zwyczaju. Wierni biją się w piersi niekiedy nawet podczas Podniesienia Hostii i Kielicha po Przeistoczeniu. Albo kiedy na Anioł Pański wymawiają słowa: „A Słowo Ciałem się stało”. Tu już właściwy sens ustąpił na plan drugi i czynność jest tylko ogólnym wyrażeniem czci i pokory. Ale powinna by jej pozostać nadal surowa powaga i świadomość tego, iż jest wezwaniem do opamiętania i samokarceniem skruszonego serca.

Więcej na następnej stronie

 

Stopnie


Rozważaliśmy już tyle rzeczy, ale czy uświadomiliśmy sobie, co czyniliśmy przy tym?

Jakkolwiek zawsze chodziło o rzeczy znane od dawna, to jednak ukazywały się nam one w nowym świetle. Były to rzeczy, które widywaliśmy po tysiąc razy, ale teraz przyjrzeliśmy się im w sposób właściwy, a one otworzyły się przed nami i odsłoniły nam prawdziwe piękno. Wsłuchaliśmy się, one zaczęły przemawiać. W czynności i sprawy, których dokonywaliśmy już wiele razy, wczuliśmy się należycie, spełniliśmy je z rozwagą, a wszystko, co się w nich zawiera, stało się nam bliskie.

Jest to wielkie odkrycie! Musimy więc zdobywać to, co posiadaliśmy już od dawna, by stało się naprawdę naszym. Musimy się nauczyć należycie patrzeć, należycie słuchać, należycie postępować. Jeąt to wielka nauka patrzenia, uzyskiwanie wiedzy. Póki do niej nie dojdziemy, wszystko pozostaje dla nas nieme i ciemne. Ale gdy już ją uzyskamy, wówczas odsłania się ona przed nami, otwiera swe wnętrze, a na tej podstawie, z jej istoty, kształtuje się jej zewnętrzna postać. I przekonasz się wtedy, że właśnie rzeczy zrozumiałe same przez się, codzienne nasze sprawy kryją w sobie największą głębię. W tym co najprostsze zawiera się największa tajemnica.

Weźmy na przykład stopnie. Niezliczone razy wchodziłeś po nich na górę. Ale czy sobie uświadomiłeś, co się działo podczas tego w tobie? Albowiem coś w nas się dzieje, gdy kroczymy pod górę. Tylko że to „coś” jest nader ciche i subtelne, tak iż łatwo je przeoczyć.

Oto odsłania się wtedy głęboka tajemnica. Jedno z owych wydarzeń, jakie wynikają z dna naszej ludzkiej istoty: tak zagadkowe, iż niepodobna rozwikłać go mocą rozumu, a przecież każdy je pojmuje, gdyż rości sobie do tego prawo najgłębsza tajń naszej duszy.

Gdy wstępujemy po stopniach, wówczas podnosi się wzwyż nie tylko nasza noga, ale i cała istność nasza. Podnosimy się nawet duchowo. A jeśli czynimy to z rozwagą, tedy przewidywaniem naszym obejmujemy podnoszenie się aż ku owym wyżynom, gdzie wszystko jest wielkie i doskonałe: ku niebu, w którym mieszka Bóg.

Ale jednocześnie wykrywamy tajemnicę. Czyż Bóg jest w górze? Ależ „góra” i „dół” nie istnieją dla Niego! Do Boga dochodzimy jedynie wtedy, gdy stajemy się czystsi, szczersi i lepsi. To polepszanie się i doskonalenie jakąż może mieć łączność z fizycznym wznoszeniem się w górę? Jakąż łączność może mieć zachowanie czystości z przebywaniem w górze? Ale tu już niepodobna wyjaśnić nic więcej. „Dół” jest po prostu z natury swej przenośnią na oznaczenie tego, co złe i małe; „góra” zaś jest symbolem tego, co dobre i szlachetne; przeto proste dążenie wzwyż mówi nam o wznoszeniu się naszej istoty ku Najwyższemu, ku Bogu. Nie potrafimy tego wyjaśnić, ale tak jest: wyczuwamy to i widzimy.

Dlatego to z ulicy do kościoła wiodą stopnie. Mówią one: „Idziesz w górę, do domu modlitwy, zbliżasz się ku Bogu”. Z nawy kościelnej znów prowadzą stopnie do prezbiterium. Mówią one: „Teraz wchodzisz do miejsca najświętszego ze świętych”. A dalej stopnie wiodą do ołtarza. Kto na nie wstępuje, do tego one przemawiają, jak niegdyś Bóg do Mojżesza na górze Horeb: „Zdejm obuwie swoje, bo miejsce, na którym stoisz, ziemia święta jest”. Ołtarz jest progiem wieczności.

Jakież to wielkie! Prawda, że odtąd będziesz już z głębokim uświadomieniem wchodził na stopnie? Wiedząc, że wiodą one w górę? Będziesz pozostawiał w dole wszystko co niskie i naprawdę dążył w górę?

Ale co tu wiele mówić! Rzecz w tym, żeby rozjaśniło ci się we wnętrzu twej duszy, by zdarzyły się i w tobie Chrystusowe „wejścia pod górę”.

Więcej na następnej stronie

 

Furta


Już nieraz wchodziliśmy przez nią do kościoła, a za każdym razem ona coś mówiła. Czy słyszeliśmy tę mowę?

I do czego służy ta furta? Może zadziwi cię to pytanie. Pomyślisz sobie: „do tego, żeby ludzie mieli którędy wchodzić i wychodzić”; odpowiedź przecież nie wydaje się trudna. Zapewne. Ale do wchodzenia i wychodzenia nie potrzeba aż furty! Ku temu służyłby byle jaki otwór w ścianie, a mocna zapora z dylów i tęgich desek wystarczyłaby do otwierania i zamykania. Ludzie mogliby tędy wchodzić i wychodzić: byłoby to urządzenie tanie i odpowiadające celowi. Tylko... nie byłaby to „furta”. Ta chce czegoś więcej, niż służyć prozaicznemu pożytkowi: ona przemawia.

Bo oto, gdy przechodzisz przez jej odrzwia, budzi się w tobie uczucie: „Teraz; opuszczam to, co było na zewnątrz świątyni; wchodzę do wnętrza”. Po zewnętrznej stronie jest świat szeroki, piękny, pełen silnie tętniącego życia i pracy; ale nie brak w nim. też rzeczy brzydkich i niskich. Świat ten ma w sobie coś z targowiska: każdy w nim biega tu i tam, na każdym kroku spotykamy blichtr i przechwałki. Nie chcemy nazywać świata pozbawionym świętości, choć mielibyśmy do tego niejakie prawo. Przez furtę natomiast wkraczamy w przybytek odgraniczony od gwaru i targowiska, cichy i błogosławiony: w sanktuarium, siedzibę świętości.

Powiesz: wszystko jest dziełem i darem Boga. Wszędzie możemy Go spotkać. Każdą rzecz powinniśmy przyjmować z ręki Bożej i uświęcać ją myślą nabożną. To prawda. A mimo to ludzie od wieków zdawali sobie sprawę z tego, że niektóre miejsca są szczególnie uświęcone, wyodrębnione i przeznaczone Bogu.

Furta kościelna stoi między światem zewnętrznym a wnętrzem przybytku, między targowiskiem a świętością, między tym, co należy do całego świata, a tym, co poświęcone Bogu. Gdy kto przez nią przechodzi, ona przemawia do niego: „Pozostaw zewnątrz wszystko, co nie należy do wnętrza, wszystkie światowe myśli, pragnienia, troski, ciekawość i próżność. Wszystko, co nie poświęcone, pozostaw za .progiem. Oczyść się, bo wstępujesz w miejsce święte”.

Nie wolno wbiegać pospiesznie przez furtę! Winniśmy wchodzić przez nią powoli i otwierając furtę, jednocześnie otwierać nasze serce, by posłyszało, co ona mówi. Co więcej, powinniśmy przed nią zatrzymać się na chwilę, by nasze przechodzenie było krokiem oczyszczenia i skupienia.

Ale furta mówi jeszcze coś więcej. Zwróć na to uwagę, że gdy przechodzisz, mimowolnie podnosisz głowę i oczy. Wzrok twój unosi się wzwyż i rozpościera w przestrzeni; pierś rozszerza się, w duszę wchodzi tchnienie wielkości. Wysokie sklepienie kościelne jest jakby obrazem nieskończonej wieczności, nieba w którym sam Bóg mieszka. Prawda, że góry są jeszcze wyższe, że niezmierzony jest obszar błękitu ponad światem tam na zewnątrz. Ale tam wszystko jest otwarte, bez granic ni kształtu. Natomiast tu jest przestrzeń wyodrębniona dla Boga, dla Niego uformowana, przekształcona na obraz świętości. Patrząc na strzelające w górę filary, na szerokie, silne mury, na wysokie sklepienia, czujemy: Tak, to jest dom Boży, gdzie Bóg zamieszkał w sposób szczególnie bliski.

A furta prowadzi człowieka w obręb tego tajnika. Ona mówi: „Odrzuć to, co małe, wraz ze wszystkim, co ciasne i trwożne. Precz wszystko, co przygniata człowieka i zniża go do ziemi! Wyprostuj pierś! W górę oczy! Miej duszę swobodną! Oto jest świątynia Boża, a zarazem obraz twój własny. Bo przecież zarówno ciało twoje, jak i dusza jest żywą świątynią Boga. Rozszerz tę świątynię, uczyń ją przestronną i wysoką!”.

„Podnieście się, wrzeciądze! Rozewrzyjcie się, wiekuiste bramy, iżby wszedł Król chwały” - woła Pismo święte.

Posłuchaj tego wezwania. Cóż ci pomoże dom z kamienia i drzewa, jeśli sam nie jesteś żywym domem Boga? Na cóż ci się zdadzą wysoko sklepione portale i ciężkie podwoje rozwarte na oścież, skoro w tobie samym nie otwiera się żadna furta i Król chwały nie może wkroczyć do wnętrza?

Więcej na następnej stronie

 

Świeca


Jakież osobliwe przeznaczenie przypadło duszy naszej! Z wszystkimi sprawami świata tak jej się wiedzie, jak niegdyś pierwszemu człowiekowi, gdy Bóg kazał mu ponazywać zwierzęta: nigdzie nie znalazł się towarzysz jego bytu. Wobec wszystkich istot i rzeczy dusza ludzka miewa to poczucie: „Jestem inna”. Żadna z umiejętności świata nie rozprasza w niej tej świadomości, żadne poniżenie jej nie wykorzenia: „Jestem inna, niż wszystko inne w świecie. Wszystkiemu obca, Bogu jedynie pokrewna”.

A mimo to dusza ma też niejakie pokrewieństwo z wszystkimi rzeczami. W styczności z każdą z nich czuje się jakby u siebie w domu. Wszystko do niej przemawia: każda postać, ruch czy wyraz. A ona za ich pośrednictwem niestrudzenie usiłuje wypowiedzieć najgłębszą treść swej istoty, uczynić ją symbolem własnego życia. Gdziekolwiek spotka jakąś silną postać, czuje, że w niej wypowiada się coś z jej własnej istoty, czuje, że przypomina jej się coś takiego, co tkwi w niej samej.

Czy nie jest tak w istocie? Tu właśnie tkwi podstawa do wszelkich porównań. Będąc każdej istocie obcą do głębi, dusza przemawia do niej: „To nie ja!”. A jednocześnie wszystkiemu pokrewna w jakiś niewytłumaczony sposób, odczuwa rzeczy i zdarzenia jako obrazy swego własnego bytu.

Oto porównanie szczególnie piękne i wyraziste: świeca. Nie mówię ci co prawda nic nowego: na pewno tobie samemu też nieraz przychodziło to na myśl.

Przypatrz się, jak świeca osadzona jest w świeczniku. Szeroko i masywnie rozparła się podstawa, z której bezpiecznie wznosi się trzon świecznika, powyżej zaś wystrzela świeca, ciasno objęta kielichem i podparta wystającym obrzeżem. Niepostrzeżenie odmładza się jej postać: spoista i silna, choćby strzelała nader wysoko. Tak ona stoi wśród otaczającej ją przestrzeni, smukła, w niepokalanej czystości, a przecież ciepło stonowana w swym kolorze: przez jasny swój kształt wyróżniająca się z wszelkiego chaosu.

Ponad nią chwieje się płomyk, a przezeń świeca czyste swe ciało przemienia w ciepłe, promienne światło.

Czy wobec niej nie budzi się w tobie jakieś niezmiernie szlachetne uczucie? Spójrz, jak ona stoi niezachwianie w jednym miejscu, wyprostowana na całą wysokość, czysta i dostojna. Zważ, jak wszystko w niej mówi: „Jestem gotowa!”. Jak ona stoi wytrwale tam, gdzie stać jej kazano, przed Bogiem. Nie uchyla się w niczym, w niczym nie zgina. Cały jej wygląd świadczy o zdecydowanym, przytomnym pogotowiu. Tak spala się ona w swym przeznaczeniu, niepowstrzymanie, stapiając się w żar i światło.

Powiesz może: „I cóż sama świeca wie o tym? Przecież ona nie ma duszy!”.

Więc daj jej duszę!

Niech ona stanie się wyrazem duszy twojej! Niech zbudzi się w niej wszelka szlachetna gotowość: „Jestem tu, o Panie!”. Wówczas owa strzelista i czysta postawa .wyda ci się wyrazem własnego twego usposobienia. Niech cała twoja gotowość okrzepnie w prawdziwą wierność. Wówczas będziesz mówił w duchu: „Panie, w tej świecy oto ja sam stoję przed Tobą!”.

Nie uchodź z drogi swemu przeznaczeniu. Trwaj mężnie. Nie pytaj ciągle: dlaczego i po co. To właśnie stanowi najgłębszy sens życia, by stapiać się w prawdę i miłość ku Bogu, jak stapia się świeca w żar i światło.

Więcej na następnej stronie

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin