Miron Białoszewski, Obroty rzeczy, Obroty rzeczy, PIW, Warszawa 1956
BALLADY RZESZOWSKIE
Ballada o miejscu odartego konia
Z zielonego lasów pierza
prowadzi chłop zwierza.
Idzie koń! Idzie koń!
W dziurawym cieniu liści - gniady,
w kalinowej lampie - cały blady,
na paprociach srebrny,
po łące - zesiwiał.
Taki koń! Taki koń!
Wiedzie chłop
jego bok.
Koń widokiem kiwa.
Góry, doły
do ich koła -
druga końska głowa.
Takie doły! Takie góry!
Każda góra
przy lazurach.
Jedna jest nie byle która,
ma na sobie Krosno,
tam od rana
wielki jarmark
łyska się i łyska.
Do niej koń! Do niej koń!
W drodze kamień Kamieńca
w lewych, prawych odmieńcach,
w czerwonych rumieńcach.
W jednym przegubie
gorzelnia kipi,
wlewa do wody
okowitę.
Wypił ją koń.
Upił się koń.
Leży na trawie.
W boku ma banię.
Chłop myśli: wieczne spanie.
Odarł go ze skóry
i odszedł ze skórą
do krośnieńskiej góry.
Odarty koń!
Zerwał się koń.
Czerwony latał.
Widzieli z murów.
Wchodzili na jabłoń.
Stali na skale Kamieńca.
Wołali ODRZYKOŃ! ODRZYKOŃ!
Barbara z Haczowa
- Barbaro z popiołu i srebra...
- Jestem z drewna.
- Barbaro spod szarego gontu...
- Jestem spod błękitu.
- Błękit masz na sukni
jeszcze niedojrzały,
a twój domek
to srebro i popioły.
- To wapienny tynk.
- Tynk?
- Barbaro z cynobrem u głowy
w sukni opalowej
z płaszczem niebieskawym,
ale jeszcze jesteś
prócz tego, co tynkowali,
z popiołu i srebra dalej...
- A? Uderzają w deski
mojej kapliczki
jabłka.
- Tak, Barbaro,
niby jabłonie,
a jeszcze
kiedy głowę skłonisz...?
- Kiedy głowę skłonię?
Pokrzywy? - bez srebra.
A! łopuchy srebrne
ale tylko
po jednej stronie!
- Po jednej stronie,
bo po drugiej zieleń,
Barbaro.
A popiołu i srebra
na coś chyba zostało?
- ...Na kamienie!
- jesteś rozmowna,
Barbaro barokowa.
- Barokowa?
- Tak. Taka ruchliwa
dokoła.
- Prócz tego jestem święta
we wszystkich sukni skrętach.
- Wiem.
- A tam niżej rzeka
za plecami moimi
ucieka
i zawsze jakoś
pozostaje.
- Słyszę.
- A w bok, na wysokościach
siwe drzazgi poukładali
Panu Bogu Haczowskiemu.
- Widzę na wysokościach,
Barbaro przydrożna,
siwy kościół.
- O to to!
Jakem przydrożna,
nie znajdziesz w nim
gwoździa;
są za to
po pierwsze - pajęczyny,
po drugie - kurzu a kurzu,
po trzecie - dwa anioły,
co kopciły świecami,
po czwarte - belki
wedle andrzejowego krzyża
powiązane,
po piąte - same kołki
od sobót po izbicę,
po szóste - pusto,
po siódme - malowidła,
na suficie
na ścianach,
nad drzwiami czarni Żydzi
(Pan Jezus ze świątyni wygania)
i wszystko z drewna,
jakem drewniana,
i mówię ci...
Mówiła, długo mówiła
od tego kościoła na ustach
czerwonych - siwa.
Pamiętam - oczy malowane
mrużą się jeszcze:
- Belki od wschodu patrzą twarzami,
ale twarze wyjadł deszcz... -
mówiłą długo
wszystko, co słyszała
moja znajoma z Haczowa
pod kościołem napotkana
świątkowa łopianowa...
Dukla amaliowa
Ćmy
czy nuty nocne
Lgną
na linie okien.
Dwór
jak szkło zabrzęczał
Cień
z szybami zmieszał.
W rokokowej Dukli bije dzwon
dzwon krynolin
Wysiadają z karet w błocie, błysk
błysk, ukłony.
Dłoń
w łabędziach gestu
Twarz
w koronkach szeptu
Biały uśmiech
z alabastru.
Dziś oto
Francuskim ogrodem szumna
Od teatru na wyspie na koturnach
Błękitna od kolebki
Z domu i męża rokokowa
Pani Amalia z Brühlów Mniszchowa
Podaje siurpryz
Wazy i wazony
Bukolicznych nastrojów pachnidła.
Aleje z akacji
Wydłużają jazdy
i majątki.
Znienacka menuet więdnie
Rwie się z peruk pajęczyna
Ziewnięcia układają się w pamlety
Odlatują wachlarze
Oddudniają karoce.
Pudrem kurzu zarasta
Szpinet i posadzka.
Opustoszałe komnaty
Z lustrem przy lustrze
Szepcą sobie w muszle
Złocone anegdotki
Porcelanowe plotki
Komódkowe tajemnice.
A to znaczy
Pani Amalia
Wchodzi w pejzaże snu.
Ktoś dotyka koronek jej dekoltu
Bonne nuit
Ma chérie.
Ścieram ci z oczu dukielskie pastele.
Tam miasto w bryłach korony
Gniazdo strusich piór
Uczta nowin.
Czy pamiętasz?
Były w Warszawie trzy damy
Trzęsły królewskim manszetem,
Intryga brzęczała jak szpinet
Aż... pękły struny.
Tak, Madame,
Puławy, Arkadia i ty,
Ty tutaj
Ma pauvre .
Zrywa się pani Amalia
Z szumów pościeli,
Kroki jej plącze menuet
Kto
z tych bram dukielskich
W próg
Potockiej Szczęsnej
Wysłał
w maskach zbrodnię
Błyszczał
śmierci złotem?
Stepy. Żydzi. Mokro.
Dukla - Krystynopol.
Wiedeń - Czerwona Ruś.
Żenienie żonatego.
Namowy:
Jedynaczka narzeczoną,
Co zrobić z żoną?
Jechała muzyka cygańska.
Liściki. Spisek pański.
Mniszchowie - Potoccy.
Duszą poduszkami.
Pomocy!
Nikt.
Krew do wody.
Człowiek nie ryba.
Woda wyda.
Szczęsnego
Szykowali na króla polskiego,
Pochowany w mundurze oficera rosyjskiego.
Pani do głębi dna zmierza,
Zapląsała menuetem poloneza.
W rokokowej Dukli
Krzyk luster
Szloch kryształów
Wśród stłuczonych mgieł
Mon Dieu!
Princessa rzuciła się do stawu.
Zanieśli ją
W kamiennych szafranach
przyćmionych
Na wieczny szum luster.
Złożyli
W boskim salonie
Magdaleny z Magdali i Dukli,
Której sama naniosła
Muszli,
Nazawieszała ażurów, koszyków,
Gron.
Książkę
Z palcem miejsce zaznaczającym
Odłożyła.
To jeszcze nic.
Sen w czepcu opadający.
I wór pieniędzy pod głową
Bo mówili na ludowo
Że z biednej rodziny.
Ale falbany - falbany
To rondo oszalałe
Sól smaku i elegancji
Dukielskie zwierciadło Francji.
I cóż
Magdaleno
Z teatrum ołtarza
Fioletów i różu jawnogrzesznico,
Módl się w girlandach ukłonu
Do rokokowego Tronu
Za topielicą
Z wody dna,
Za marmurowym niewodem
Za chłodem
Rzeźbionym,
Choćby
Pour passer le temps.
„Memento animae, Amaliae”
Motowidła odrzykońskie
Święte Dragie i Panagie
z oczyma jak owies.
A trzy dziewki w jednym oknie
patrzą na Kamieniec.
Od Międlipost
pan płoszy most.
Czaplim piórem płoszy.
Skaczą dyle po trzy.
Przekręcają dziopy głowy.
Przekręczają naraz trzy.
Matka leci do drogi,
nim pan wejdzie w proga,
daje pieroga.
Od Prokopa, Makarego
brody wiszą ze lnu
namaszczone niebiescieńkim
bielmem.
Pan patrzy:
trzy,
a na nich brody
do przędzenia.
trzy
gliniane łupy
do pomaczywania.
A która mnie zachce
niech skubnie te wiechcie
niech mi na niedzielę
ślubną z nich koszulę
udzieje!
Przetykają wrzeciona
po glinach.
Wywijają poturaki
między dwa patyki.
Motowidło
jak skrzydło
świętego Gawryła.
Trzy gliniane miski
od maczania wyschły.
Fruwa w niciach każda.
Nie skubnęła kołacza.
Hulają kądziele
nawet w niedzielę.
Matka idzie na mszę:
Za co Boga macie?!
Matka wraca ze mszy.
Przeklina wszytkie trzy.
Córki w skały rosną.
Jeszcze chwilę furkocą.
Już na wieki posną
nad Krosno.
Pan z piórem na koń.
Odjeżdża Odrzykoń.
Zmiłuj się, Cerkiewna
z żółtego drewna.
Zmiłuj się, Czerwony
od srebra.
Słone rozstaje
Pani Bronisławie Solińskiej
On jej cały gościniec
wysypał solą,
ale pani w dwa po ślubie
już innego wolą.
On jej dywanami
obrzucił podworzec,
ale pani ucieka
z innym przez Żarnowiec.
Koło u kolasy
zawrotnie się kręci,
uciekają w ruskich świętych,
w siwą stronę cerkwi.
Sól z gościńca starta
przez małżeńskie lata,
ale pan jej nie zapomniał
i rozpuścił konia,
Na żołędnym koniu
pan kolasę goni,
nie zadmucha ruski anioł
spopod ruskiej bani.
Pan za kołem skacze:
już cię wnet zobaczę!
nic nie mówią cerkwie,
jeno Solny płacze.
W roztrzęsionym oknie
pani głowę cofnie,
nie pomogą jej Paraski
ani ruskie krokwie.
Dopadł koń do koła.
...
jrachuba