Dr Feliks Koneczny
Dzieje Ślązka
Uniwersytet Jagielloński
Kraków
Luty 1896 roku.
I. Wstęp i ogólne pouczenie
W Imię Boże zabieram się do pracy, ażeby braciom Ślązakom opisać przeszłość ich ziemi, ciesząc się, że książka ta przejdzie przez tysiące rąk uczciwych. Wysyłam ją do pracowitego kraju, gdzie nikt nie wstydzi się ciężkiej pracy w pocie czoła, gdzie lud niema zwyczaju marnować dnia, a co kto posiada, to ma z krwawicy swego znoju i rozumnie a oszczędnie tego używa. To Ślązk, kochany przez Polaków, szanowany przez uczciwych Niemców, to lud ślązki, który już dawno podajemy za wzór ludowi całej Polski, aby sobie ztąd brał przykład, jak własną pracą i zasługą można swój los i kraju polepszyć. Wiemy my dobrze, że polski Ślązk, to jakby wielkie mrowisko pracowitego ludu; przecież w tym kraju niema ani jednego kącika, któryby nie był sowicie zroszony poczciwym potem i to nie raz, ale setki i tysiące razy, od tylu już wieków!
Ale nie tylko potem, jeszcze czemś innem ta ziemia zroszona i to obficie, nieraz aż nadto obficie; krwią swych rodaków, serdeczną krwią przodków, którzy sporo jej tu przelali w obronie wiary i mowy ojczystej, dobrowolnie, a drugie tyle wytoczyły im różne zawieruchy wojenne, które bez ich woli i bez winy, przeleciały ponad krajem, jak najgorszy wicher i niejednę zrobiły ruinę, którą potem usilna praca naprawiać musiała. Płonął nieraz tęp kraj łuną pożarów, a rzeki jego miały już nieraz czerwoną od krwi wodę! Tak to każda ziemia, gdy na niej przez długie czasy naród siedzi, ma swoje historyczne wspomnienia, różne, radosne i bolesne, bo jak człowiek, tak też kraj cały, przechodzi przez zmienną dolę i niedolę.
Opisać te dobre i złe losy, pociechy pracy i dopuszczenia Boże, jest zadaniem historyi kraju. Czem bardziej ludność pewnej ziemi garnęła się do pracy, czem lepiej spełniała swoje obowiązki względem Boga, ojczyzny, rodziny i bliźniego, tem chwalebniejsze ma taka ziemia wspomnienia historyczne. Spisać historyę, to tak, jak zrobić rachunek sumienia z całego życia, od samego początku, ale rachunek sumienia za cały kraj, za wszystkie czasy i wszystkich ludzi, którzy tu żyli, a których my jesteśmy synami i dziedzicami. Nie powstydzimy się ojców naszych, zobaczymy, że dzielni to byli ludzie! W górę podniósłszy głowę, śmiało, głośno i hardo przyznamy się, żeśmy kość z ich kości i krew z ich krwi i pragniemy być godnymi ich następcami. Wiemy, że każde przecież pokolenie dźwigać musi jakiś ciężar nieszczęść; ale kiedy poznamy, jak przodkom naszym bywało nieraz o dużo gorzej, a jednak rąk nie opuścili, natenczas tem bardziej pokochamy ojczyznę i jej historyę i tylko chcieć będziemy, żebyśmy w przeciwnościach umieli brać sobie przykład ze sławnych ojców naszych. Daj nam Boże w nieszczęściach tyle sił, co im i tyle wiary, nadziei i miłości - bo tylko w ten sposób będziemy godni być ich dziedzicami, my, którzy dostaliśmy po nich spuścizną ich potu i krwi. Pomnijmy też, że pierwszym naszym obowiązkiem jest zostawić też po sobie jaki dorobek naszym następcom, potomnemu pokoleniu, ażeby kiedyś nie narzekano na nas, żeśmy polskie ojczyste dziedzictwo na Ślązku opuścili, żeśmy nie zachowali skarbów po ojcach, skarbów duchowych wiary i języka ojczystego.
Zaszczepiła boża wola ten polski szczep na naszym kochanym Ślązku, a więc trzeba go pielęgnować; dzisiaj ten szczep w naszym ręku, jutro dzieci nasze strzedz go będą i pilnować, ażeby wzrastał. Staramy się robić dobrze, jak umiemy, a postaramy się, aby dzieci nasze umiały tę polską robotę jeszcze lepiej od nas. Póki się da pracować koło tego szczepu, widać taka wola Opatrzności, żeby się pracowało, a oczywiście rzeźko i sumiennie; jak będzie za dużo, sam Pan Bóg już to sprawi, żeby znowu było mniej. Ale my nie możemy wiedzieć, kiedy roboty tej koniec, bo to nie należy do ludzkiego przejrzenia; my tylko mamy robić i robić wszystko, co w naszej mocy, ażeby zostało drzewo polsko-ślązkie, nad którem nas Bóg zrobił ogrodnikami. A poczem będzie poznać, żeśmy byli ogrodnikami zdatnymi a pracowitymi? Tylko po tem, że drzewo będzie coraz wyższe i coraz bujniejsze! Jeżeli za naszych czasów opadnie mu która gałąź, będzie to znak naszego niedbalstwa, nasza wina przed sumieniem a hańba przed historyą.
Chcemy więc poznać, jak tu przed nami pracowali i bronili polskości, chcemy się dowiedzieć, jakiemi to cnotami sprawili, że, chociaż seciny było przeszkód i czasy jak najgorsze, jednak polskość tutaj nie zginęła i zostało tu jeszcze dla nas ziemi i chleba. Otwieramy księgę dziejów, bośmy ciekawi, dla kogo też najpierw Opatrzność chleb z tej ziemi przeznaczyła? Bo nam mówią często po niemiecku, że my tutaj przybłędy i tylko z łaski cierpieni na komornem. Przepraszamy panów Niemców, że też i my czytać umiemy i zajrzymy sobie sami do historyi. Dawno to już trzeba było zrobić, ale lepiej choć późno, niż nigdy; możemy się zresztą jeszcze poprawić i dogonić tych, którzy się po niemiecku historyi ślązkiej uczyli, a z bożą pomocą, może ich też jeszcze nawet przegonimy. Nie brakuje nam do tego szczerej chęci, a zresztą, ta historya ślązkiej ziemi taka jest ciekawa, że pouczyć się o niej, to miły i łatwy obowiązek, to tylko pół pracy głową, a drugie pół przyjemnej zabawy. Zabawią się starzy, a młodych tak zawczasu do tej zabawy w czytaniu zaprawią, że za lat kilka nie będzie już na Ślązku ani jednego takiego Polaka, któryby się Niemca dopiero potrzebował pytać o historyę swego kraju.
Z przejrzenia bożego dzieli się rodzaj ludzki na rasy i szczepy, a szczepy na narody. Chińczyk jest żółty, Indyanin amerykański ma skórą koloru brudnej miedzi, a Murzyn cały czarny, bo każdy z nich do innej należy rasy. Ale i wśród tej samej rasy jakież różnice! Jakto łatwo poznać żyda; chociaż także biały, a przecież inaczej wygląda; chociaż on tej samej rasy, ale innego szczepu; jego szczep semicki, a nasz aryjski.
Za czasów Starego jeszcze Testamentu, praojcowie nasi, Aryowie, siedzieli w Azyi. Oni pierwsi zajęli się rolnictwem, oni pierwsi oswoili sobie pożyteczne zwierzęta i zrobili z nich domowe, a co najważniejsza, oni pierwsi zaprowadzili u siebie porządek rodzinny, wspólne życie rodziców z dziećmi i osobny dla każdej rodziny majątek, czyli prawo własności do tego, co własną pracą rodzina sobie zyska. Nie siła ciała, bo są rasy i szczepy silniejsze, ale siła moralna dała im przewagę nad innemi: poszanowanie własności i cześć czystości rodzinnego ogniska; siła moralna wyrobiła w nich te przymioty, któremi najbardziej wzrasta człowiek, wzmacniając sobie charakter i rozum. Rozumniejsi od innych, zdobyli sobie po wiekach panowanie świata, rozrósłszy się w liczne narody.
Część Aryów przesiedliła się do Europy i tu dzielą się oni dzisiaj na trzy działy; Romanów, Germanów i Słowian. Romańskie narody są te, które podbite przez starożytny naród Rzymian, należały długo do ich państwa, od nich nauczyły się zakładać miasta, a jeżyki swoje pomieszały z ich językiem łacińskim. Są to Włosi, Francuzi, Hiszpanie, Portugalczycy i Wołosi czyli Rumunowie. Inne znów narody, mówiące językami podobnemi trochę do niemieckiego, nazywają się germańskiemi, a są to: Anglicy, Niemcy, Hollendrzy, Duńczycy, Szwedzi i Norwejczycy. Nazwy Romanów i Germanów wzięte są z języka łacińskiego; oni sami nie mają dla siebie nazwy w swoich językach.
Jedni tylko Słowianie sami siebie tak nazwali i posiadają własne wspólne nazwisko, z własnego zaczerpnięte języka, a nie z łacińskiego słownika. Do tych Słowian i my należymy. Słowo znaczy tyle, co mowa, bo mowa ze słów się składa; podobne do siebie słowiańskie języki były dla naszych przodków ich wspólnem słowem; otóż wszystkich, którzy rozumieli to słowo, z którymi można się było dogadać rodzimem słowem, nazywano pomiędzy sobą od słowa Słowianami. Z tego samego powodu tłómaczy się też, dlaczego sąsiadów swoich nazwali praojcowie nasi Niemcami. Oto bo oni nie znając języka słowiańskiego, nie mogli się rozmówić z naszymi przodkami i byli dla nich, jakoby niemowy, niemi; dlatego cudzoziemca Niemcem nazwano. Do dziś dnia lud polski w niektórych stronach każdego cudzoziemca nazywa Niemcem, chociażby on ze zupełnie innego był narodu; np. można czasem jeszcze słyszeć, że w Berlinie są szwabskie Niemcy, a w Paryżu francuzkie Niemcy. Jestto zupełnie źle i błędnie, bo Francuz nie jest Niemcem, a nie wszyscy znowu Niemcy są Szwabami, (bo tylko część Niemców tak się nazywa) ale to wysłowienie poucza nas, co pierwotnie oznaczało w Słowiańszczyźnie to słowo: Niemiec, a mianowicie każdego człowieka, który był niemy na słowiańską mowę, t j. nierozumiał jej.
Słowiańskie narody są: Polacy, Łużyczanie, Czesi, Rusini, Słowacy, Słowieńcy, Kroaci, Serbowie i Bułgarowie, tudzież pół na pół Moskale czyli Rosyanie, którzy powstali ze zmieszania krwi ruskiej z tatarską. Moskale są narodem bardzo młodym; w tych czasach, kiedy się poczyna historya polska, czeska lub ruska, nie było jeszcze ani słychu o istnieniu Moskali czyli Rosyan; do historyi zaś europejskiej należą oni niespełna dopiero od 200 lat. - Słowianie zajmowali pierwotnie tj. za najstarszych pogańskich jeszcze czasów, o dużo więcej ziemi, niż dzisiaj. Wszystko koło rzeki Łaby (Elbe) było krainą słowiańską. Ludy te słowiańskie wyginęły w walkach z Niemcami, bo Niemcy zwykli byli po każdem prawie zwycięstwie urządzać rzezie miejscowej ludności, co zresztą sami niemieccy kronikarze opisują bez wstydu.
Ta pierwotna Słowiańszczyzna dzieliła się na części jeszcze o dużo więcej, niż dzisiaj. Zamiast narodów znaczniejszych, które są dzisiaj, były tylko drobne ludki, a każdy z nich żył sobie osobno. Nad każdą prawie większą rzeką siedział inny ludek, mający osobnych naczelników i odrębne często interesy, nie bardzo się stykając z sąsiadami. Na wyżywienie człowieka trzeba było wtenczas ziemi o dużo więcej, niż dzisiaj; całe grunta wielkiej, ludnej wsi dzisiejszej, starczyły wówczas ledwie na wyżywienie jednej rodziny, przez to, że więcej było moczarów, niż gleby, a i tej nie umiano uprawiać, jak należy, nie umiano sobie radzić. Ludzi było mało, a jednak raz wraz zdarzały się przeludnienia, tj. że na pewnem miejscu, w pewnej okolicy zebrało się ludzi więcej, niż ich ziemia, bór i rzeka mogły wyżywić; działo się to przez sam naturalny przyrost ludności; dorosły dzieci, przybyły wnuki, a kiedy pojawiły się prawnuki, było ich już tylu, że byle rok gorszy sprowadzał głód; nie było innej rady, jak wyprawić część młodzieży w świat, żeby sobie szukali nowych siedzib.
W ten sposób dokonała się kolonizacya Ślązka z Wielkopolski i to na dwa razy. Polanie, lud osiadły w dzisiejszej Wielkopolsce, mieszkali nad średnią Wartą, w okolicach, gdzie potem stanęły miasta Gniezno i Poznań, i zajmowali kraj na południe od Warty mniej więcej do rzek Orlej i Barycza. Do Barycza wpływa dużo rzek mniejszych, a wszystkie płyną z południa, tak, że sama przyroda wskazywała tym dzieciom Polan pochód na południe w górę rzek. Część ich została na prawym brzegu Odry, w dorzeczu Widawy, ale większa i znaczniejsza część przeprawiła się na drugą stronę Odry i osiadła nad rzeką, którą nazwali Ślęzą, a od której sami potem nazwali się Ślązanami. - Drugim zaś razem inna znowu drużyna emigracyjna Polan doszła do rzeki, której brzegi odznaczały się obfitością bobrów; nazwali ją przeto Bóbr, a sami siebie Bobrzanami. - Tak tedy istniały blisko siebie dwie kolonie z Wielkopolski; ale przez długie czasy nie miały ze sobą styczności, oddzielone dużą puszczą. Ślązanie rozrodzili się i zajmowali coraz więcej kraju. Powysyłali z biegiem czasu osadników nad Wystrzycę w jedną stroną, a w drugą stronę nad Oławę i Nissę; ci znowu przekroczyli Odrę i powysyłali nowych kolonistów nad Widawę, gdzie się zetknęli po czasie z potomkami braci swych przodków z nad Warty, nad Stobrawę, Brynicę i Małapanew. Tak Ślązanie w ciągu kilku pokoleń zajmowali kraj coraz szerszy i stali się ludem znacznie potężniejszym od Bobrzan; to tez kraj cały otrzymał od nich nazwę Ślązka, jako kraj zajęty i urządzony najpierw przez Ślązan.
Rozszerzając swe siedziby dotarli wreszcie Ślązanie do granic innych ludków drobnych i spotkali się z sąsiadami. Na wschód sąsiadowali z Łęczycanami i z Sieradzanami, a jeszcze później z Chrobatami nad Wisłą, a mianowicie z krakowską ich częścią. Na południe mieli Morawiaków i kilka drobnych ludków czeskich. Na zachodzie stykali się z swymi braćmi Bobrzanami, a na północ z swym własnym ojczystym ludem Polan. Teraz już nie było wolnej ziemi do okoła, którąby można było zajmować. Odtąd były tylko dwa sposoby, żeby uniknąć klęski głodowej z przeludnienia. Należało trzebić lasy bardziej, niż dotychczas i urządzać kolonizacyę wewnętrzną, w środku swoich borów i dbać o lepszą uprawę ziemi; to był jeden sposób. Drugi zaś polegał na tem, żeby przemocą zająć kawał kraju, do którego już inny ludek miał prawa. Rozpoczęły się tedy walki o posiadanie ziemi. Natenczas wytworzył się odrębny stan wojskowy; co do wojny było zdatniejszego, i ci, którzy woleli wojenkę, niż orkę, tworzyli potem straż zbrojną swojej ziemi, straż wojskową. Który ludek więcej miał czy zdatności czy szczęścia na tych wojenkach, ten najbardziej rozszerzał swoje posiadłości i narzucał sąsiadom swoją wolę. Tak np. Ślązanie widocznie więcej mieli szczęścia od Bobrzanów i zaczęli nad nimi panować, tak, że ich kraj do swojej dołączyli władzy; toteż zaginął potem słuch o Bobrzanach, a ich kraj stał się także częścią Ślązka.
Na wojnie potrzeba silnej władzy, surowego rozkazu i ślepego posłuszeństwa. Toteż skoro tylko zaczęły się wojny, powstała też niedługo władza naczelnika wojskowego, czyli władza książęca, sprawowana przez księcia, otoczonego drużyną wojenną, wyczekującą każdej chwili jego rozkazów. W czasach ustawicznej niepewności i ciągłych zawieruch, ten lud największe miał powodzenie, który największą w sobie wyrobił karność, którego książę największą miał władzę i najpowolniejszy dla siebie znajdował posłuch. W pośród tego ludu największy był porządek i bezpieczeństwo, a te ludy, które nie umiały czy przez niesforność nie chciały poddać się władzy jednego z rodaków, te które chciały żyć ciągle dalej po staremu, bez drużyny wojennej i bez księcia, te musiały z konieczności uledz innym. Zmieniły się czasy, nastał nowy okres, trzeba się było inaczej urządzić, dać sobie spokój z urządzeniem społecznem starem, które już było nieprzydatne, a przyjąć tę nową organizacyę, czyli nowe urządzenie porządku publicznego. Z tych-to przemian miała powstać po pewnym czasie nasza organizacya państwowa. Wytworzyła się ona najwcześniej w Wielkopolsce, dlatego też tam jest kolebka państwa polskiego.
Wkrótce też spostrzegli nasi praojcowie, że im o dużo lepiej jest, skoro więcej ludków należy do jednego państwa i nigdy już wojen o to nie było; owszem, garnięto się koło władzy książęcej, skupiono się coraz bardziej w gromadę, coraz większe i większe tworząc państwo. A że Polanie z Wielkopolski najlepszą mieli organizacya państwową, wkrótce też Ślązk do ich państwa się przyłączył.
Był już spory czas, żeby z tych różnych polskich ludków wytworzyła się jaka większa całość; gdyby nie to połączenie się w państwo polskie, pod zwierzchnią władzą jednego księcia polskiego, wspólnego Polanom, Ślązanom, Sieradzanom, Łęczycanom itd., gdyby nie to, byłyby te wszystkie ludy zmarniały w niemieckiej niewoli, tak że nie zostałby z nich ani jeden człowiek, z języka ich ani jedno słówko, a z ich osad ani jedna chatyna. Był już spory czas! Byłoby się stało z temi ludami to samo, co się stało z naszymi braćmi na Zachodzie za Odrą i Łabą.
Jak ze słowiańskich lechickich plemion powstawało powoli państwo polskie, tak samo, zupełnie w ten sam sposób powstawało z germańskich ludków państwo niemieckie. Ale u Niemców zaczęła się ta organizacya o dużo wcześniej, niż u nas, dlatego że znacznie wcześniej zaczął im doskwierać głód. Mieli bowiem Niemcy bardzo a bardzo mało ziemi; tyle, co jest pomiędzy Renem, Wezerą a Menem i to jeszcze nie ze wszystkiem; ziemia to nie taka żyzna, jak polska, ale przeciwnie, bardzo jałowa i nieurodzajna. Tem większa przez to była między nimi zawiść, tem wcześniej zaczęły się te graniczne wojny jednego pokolenia z drugiem, ale też za to tem wcześniej urządzili sobie przez to organizacje państwową. Zaprowadzony porządek i ład ten miał skutek, że ludność w spokoju bardzo prędko się pomnażała i niedługo nastało groźne przeludnienie. Dokąd teraz się udać? Na wschód, na Słowian, odebrać im ich ziemię! I tak się rozpoczęło to parcie na wschód (D r a n g n a c h O s t e n), które trwa do dziś dnia.
Walka była nierówna. Słowianie nadłabscy tj. nad rzeką Łabą (Elbe) nie mieli z początku ani książąt, ani drużyn wojennych; tego dopiero teraz od Niemców nauczyć się mieli. Ale chociaż urządzali się, jak mogli, i mieli potem książąt i wojowników, nie starczyło im jednakże już czasu, żeby założyć jakie większe państwo. Każdy ludek walczył osobno, a choć bronili bohatersko słowiańskiej ziemi, nic to nie pomogło, bo każdy z osobna walczył i ginął; zwyciężyć można było tylko walcząc wspólnie, pod wspólnym księciem, a tego jeszcze nie było. Największe organizacye państwowe pomiędzy Łabą i Odrą były na północy, blizko morza, państwa Wilków, Lutyków i Obodrytów, ale i te były za słabe na niemiecką nawałę, a w jedno nie połączyły się nigdy. Te zaginione ludy, po których nie zostało ani nawet najmniejszego śladu, to byli nasi rodzeni bracia, to także były ludy lechickie. Gdyby o sto lat wcześniej powstało było państwo polskie, język polski sięgałby może do dziś dnia za Odrę wzdłuż całego jej biegu; bo cała Odra, od źródeł aż do ujścia, płynie przez kraje pierwotnie lechickie, a zatem polskie.
Taki sam los, zupełna zagłada, czekała resztę lechickich plemion; ale na szczęście, gdy Niemcy doszli do Odry, było już przeciw państwu niemieckiemu państwo polskie, dosyć duże, żeby się podjąć tej walki z pomyślnym skutkiem. Lud też polski na Ślązku, ci potomkowie Polan z Wielkopolski, zawdzięczali ocalenie temu, że się jeszcze dość wcześnie połączyli z Wielkopolską.
Stało się to jeszcze za czasów pogańskich, przed przyjęciem wiary świętej. Niemcy byli już wcześniej chrześcijanami. Opowiemy teraz o nawróceniu Niemców i Polaków na wiarę chrześcijańską i od tego zaczniemy opowiadać historyę Ślązka, jak po kolei wypadki po sobie następowały.
II. W jaki sposób i jakiemi drogami dotarto do Ślązka światło ewangelii św.
Cesarstwo rzymskie
Europa cała była niegdyś pogańską, a długi ten okres historyi nazywamy starożytnym. Dwa wówczas narody były cywilizowane: Grecy i Rzymianie. Grecy posiadali cywilizacyą wyższą od Rzymian, ale nie umieli założyć państwa; podzieleni na mnóstwo drobnych państewek, mieli wśród siebie ciągłe wojny i swary, aż przez tę niezgodę popadli w niewolę rzymską. Rzymianie zaś znali się na sztuce zakładania i utrzymania państwa tak doskonale, jak żaden inny naród ani przedtem, ani potem. Mówi się o nich, że cały świat podbili. W Europie granice cesarstwa rzymskiego szły aż do Renu i Dunaju, a nawet za Dunajem należały do nich te kraje, gdzie dzisiaj Węgry i Wołoszczyzna, czyli Rumunia. Rzym był stolicą całego świata; dla tego też już pierwszy Naczelnik Kościoła, pierwszy Papież, Piotr św. do Rzymu się przeniósł. Dzieło rozszerzenia wiary św. było też ułatwione przez to, że cały świat cywilizowany tworzył jedno państwo.
Nawracanie Europy zaczęło się tedy od tych krajów, które podlegały berłu cesarzów rzymskich; wcześniej miały szczęście słyszeć ewangielię narody mieszkające na południe Dunaju, niż na północy tej rzeki. Polska zaś od Dunaju daleka i nietylko nie należała do państwa rzymskiego, ale przodkowie nasi owych czasów nie mieli nawet nigdy sposobności zetknąć się z Rzymianami, ani z językiem łacińskim. Zobaczmy pokrótce, jaką koleją nawracanie doszło od Rzymu do Ślązka, - którędy wiodła droga.
Cesarstwo rzymskie, jako państwo powszechne, spełniwszy dane mu przez Opatrzność zadanie, runęło. Odtąd nigdy już nie dało się założyć takiego powszechnego państwa, chociaż tego próbowano kilka razy. Już takie państwo do postępu ludzkości niepotrzebne. Na miejsce pogańskiej powszechności państwowej nastała powszechność inna, wyższa, duchowna, w powszechnym Katolickim Kościele. Zmienił się duch świata, a przez to zmieniły się także świeckie jego potrzeby i po nawróceniu ludów żyjących w starożytnem państwie rzymskiem niepotrzebne już są państwa sprzęgające w jedno jarzmo różne narody.
Cesarstwo rzymskie rozpadło się na dwie połowy; państwo zachodnie ze stolicą Rzymem i cesarstwo wschodnie ze stolicą Konstantynopolem, czyli Byzancyum; dlatego zwane także cesarstwem Byzańtyńskiem. Państwo zachodnie, właściwe rzymskie cesarstwo, ulegało coraz bardziej najazdom różnych barbarzyńskich ludów z północy, aż wreszcie w roku 476 przestało całkiem istnieć.
Frankowie i Karol Wielki
Skoro narody te zdołały podbić kraj włoski, toć tem bardziej a tem łatwiej pozajmowały one inne kraje, dawniej Rzymianom podległe i rozbierając to wielkie państwo, zakładały tam nowe swoje królestwa, a mieszając się z dawną ludnością z czasów rzymskich, wytworzyły dzisiejsze narody romańskie: włoski, hiszpański i francuski. Ludy te, przybyłe z północy, były pogańskie, ale wszedłszy pomiędzy chrześcian, zaczęły się po pewnym czasie nawracać, do czego Kościół nie szczędził apostolskich trudów. Z ludów osiadłych poza Włochami przystali do katolickiego Kościoła najpierw Irlandczycy, a niedługo potem Frankowie, praojcowie Francuzów. Oni też pierwsi użyczyli opieki swojej stolicy św., zagrożonej nieraz przez heretyków. Dopiero około r. 600 nawrócone już były wszystkie te kraje w Europie, które dawniej należały do cesarstwa rzymskiego, a minęło jeszcze dalszych przeszło sto lat, zanim św. Bonifacy począł nieść światło ewangelii do krajów germańskich poza Renem i Dunajem. Z Anglii przybyło chrześcijaństwo do Niemiec; w Anglii było dużo uczonych mnichów, świątobliwych zakonników, którzy pałali chęcią rozkrzewiania wiary św.; od nich też, z Anglii, pochodził św. Bonifacy. Apostoł ten zginął męczeńską śmiercią w roku 754. Założył on w Niemczech kilka biskupstw, z których niektóre sąsiadowały ze Słowianami, ale biskupi tych dyecezyj byli pasterzami bez owczarni i dosyć mieli roboty z nawracaniem pogan w granicach swych dyecezyj. Zresztą Sasi burzyli ciągle kościoły, a biskupów wypędzali.
Jak wiarę św. Niemcy z Anglii, tak porządki państwowe otrzymali Niemcy z Francyi. W północnej części tego kraju powstało królestwo Franków, czyli frankońskie, którego król, imieniem Klodwik, już w roku 496 nawrócił się na chrześcijaństwo. Władza jego rozciągała się też na sąsiednie, dzisiejsze niemieckie kraje, mniej więcej do rzeki Renu, a następcy jego znacznie poza Ren ją rozszerzyli. Państwo to frankońskie największe było za czasów sławnego króla imieniem Karola, z przydomkiem Wielkiego. Ten w kilku ciężkich wojnach podbił kraj Sasów i mieczem zmusił ich do uznania chrześcijaństwa, od czego napróżno się bronili kilkoma powstaniami; w kraju ich wyludnionym do połowy wojną i rzezią, założył Karol 8 biskupstw, a mianowicie w Osnabrück, Verden, Bremen, Paderborn, Minden, Halberstadt, Hildesheim i Münster. Z oddalenia tych miast widać, jak rozległym był kraj ówczesnych Sasów i - jak późno większa połowa Niemiec stała się przystępną cywilizacyi, nawrócona - m i e c z e m.
Karol Wielki stał się najpotężniejszym w zachodniej Europie monarchą. Państwo jego tak szybko rozszerzało się na wszystkie strony, że około r. 800 był on władzcą wszystkich niemal chrześcijan w zachodniej Europie, a z dawnego cesarstwa zachodnio - rzymskiego nie należała do niego tylko Anglia i Hiszpania (posiadał jednakże i tam cząstkę.) Zdawało się, że powstanie na nowo powszechne państwo w Europie, obejmujące różne narody! Papież Leon III. wskrzesił nawet tytuł cesarza rzymskiego i ukoronował na rzymskie cesarstwo Karola Wielkiego. Stało się to w Rzymie, w roku 800. W czternaście lat potem zmarł Karol, a wielkie jego państwo rozpadło się zaraz po jego śmierci; następcy jego nie mieli ani piątej części jego potęgi, w wzajemnych swarach wojennych osłabili nawzajem swoje państwa, a tytuł cesarski przypadł czasem takiemu pomiędzy nimi, który ledwie w swojej okolicy jaki taki posłuch mógł znaleść. Tytuł ten ważnym jest bardzo dla historyi Ślązka i całej Polski, bo przeszedł on później na królów niemieckich i miał się przodkom naszym dać nieraz we znaki. Pomówimy później o tem, czego sobie życzył Kościół i Ojciec św., kiedy ten tytuł dawał Karolowi W., a zobaczymy, do czego go użyli i jak go zrozumieli niegodni Karola Wielkiego następcy.
Za czasów tedy Karola W., przez założenie biskupstw pomiędzy Sasami, chrześciaństwo zbliżyło się do Słowian północnych i było coraz bliżej Polski. Ale nie było mowy o pokojowem nawracaniu i ze sąsiedztwa z niemieckiem chrześcijaństwem wyniknęły tylko - wojny. Pobiwszy Sasów zapragnął Karol W. dalej jeszcze rozszerzyć swe panowanie i zmusił też do posłuszeństwa lud Wilków, osiadły nad średnim biegiem Łaby, na prawym jej brzegu. Wkrótce potem wojsko jego wtargnęło do Czech, na szczęście bezskutecznie.
Państwo Wielkomorawskie
Równocześnie, kiedy u Niemców powstał porządek państwowy, dzięki przyłączeniu ich do państwa frankońskiego, w tymże czasie, a nawet wcześniej zaczęły się tworzyć państwa słowiańskie. Najstarsze jest państwo zwane od swego założyciela państwem Samona, obejmujące duży kraj od Brandenburgii dzisiejszej aż po rzeką Sawę na południu, daleko w dzisiejszem cesarstwie austryackiem. Frankowie chcieli zniszczyć tę słowiańską potęgę, ale nie poradzili, przegrawszy wojnę; cóż z tego zwycięztwa, skoro po śmierci Samona państwo to samo się rozpadło, przetrwawszy zaledwie lat czterdzieści (622-662). Przez przeszło sto lat następnych nie było żadnego większego słowiańskiego państwa, aż dopiero znowu za czasów Karola W. powstało państwo zwane wielko - morawskiem, dlatego, że zaczęło się na Morawach i ztąd rozszerzyło się z jednej strony aż za okolice krakowskie, z drugiej objęło całe Czechy. Książę tego państwa Mojmir, przyjął chrzest św. z rąk niemieckich kapłanów, a niedługo potem czternastu możnych Czechów dało się r. 845 ochrzcić w Ratyzbonie. Powinnoby-to było stać się nareszcie początkiem trwałego nawrócenia przynajmniej Czechów i Morawian, ale niemieccy apostołowie nie potrafili tego dokazać. Przyczyna tego była jasna, bo tymczasem samo imię. niemieckie znienawidzone już było pomiędzy Słowianami, z tego powodu, że gdzie tylko Niemiec nastąpił na ziemię słowiańską, zaraz niósł za sobą niewolę, chciał rządzić i panować.
Wielkie frankońskie państwo Karola W. rozpadło się tymczasem na dwie połowy, zachodnią, która stała się francuzką i wschodnią niemiecką. W ten sposób powstało królestwo niemieckie; królestwo a nie cesarstwo, bo tytuł cesarski nie do Niemiec się stosował, ale do Rzymu i do tytułu tego trzeba była koronacyi przez papieża, który mógł na "rzymskiego cesarza" ukoronować, kogo chciał; z potomków Karola W. dwóch tylko królów niemieckich było zarazem cesarzami; zwykle bywali cesarzami inni potomkowie Karola W., dalecy krewni niemieckich królów, starsi od nich w rodzie, bo pochodzili od najstarszego syna Karolowego, którzy też panowali nie w Niemczech, ale we Francyi, w Burgundyi, Lotaryngii i Włoszech. Królestwo niemieckie od samego początku wzięło sobie za zadanie zawojować jak najwięcej ziem słowiańskich i narody te na wieki ujarzmić. Zaczęły się więc wojny także z państwem wielkomorawskiem. Pierwszy król niemiecki, Ludwik, wyprawił się na księcia Mojmira, (który był już chrześcijaninem!) złożył go gwałtem z tronu a osadził na jego miejscu Rościsława, myśląc, że będzie miał w nim jakoby swojego tylko namiestnika. Co za przyczyna była tej wojny? Oto żadna inna, tylko ta, że królowi niemieckiemu tak się zdawało: jeżeli Słowianie są poganami, trzeba ich zawojować, żeby gwałtem nawrócić; jeżeli zaś mają książęcia chrześcijańskiego, także ich trzeba zawojować, chyba że książę hołd złoży i posłuszeństwo Niemcom przysięże. Mojmir zaś myślał sobie, że taki sam on dobry pan nad Morawami, jak tamten nad Niemcami. Kiedy król niemiecki wracał z tej wyprawy przez Czechy do domu, zażądał od czeskich panów i drobnych książąt posłuszeństwa; od pogańskich pewnie dla tego, żeby się nawrócili a od owych czternastu ochrzczonych pewnie za to, że się ochrzcili. Czesi jednak nie chcieli być wówczas niemieckimi poddanymi; i chrześcijanie i poganie chwycili razem za broń i przez cztery lata tak króla Ludwika turbowali, że nic na nich nie wskórał. Podczas tego opatrzył się Rościsław, że niegodnie byłoby podawać się dobrowolnie w jarzmo i zapewnił sobie też najzupełniejszą od króla niemieckiego niepodległość.
Jakżeż miała krzewić się u Słowian wiara św., skoro nie znali oni innych chrześcijan, jak Niemców, a Niemiec był ich wrogiem i ciemiężycielem. Oni nie mogli wiedzieć, że chrześcijaństwo jest religią powszechną, łagodną, sprawiedliwą i że surowo zakazuje nawracać mieczem, zostawiając to wierze tureckiej; oni sądzili według tego, co widzieli i myśleli, że chrześcianstwo, to wiara niemiecka, a zatem dla wolności słowiańskiej niebezpieczna. Dziwili się książętom swoim, Mojmirowi i Rościsławowi, jak mogą namawiać kogo na tę niemiecką wiarę, na taką wiarę, że od nawróconego żąda się zaraz jakiegoś poddaństwa.
Św. Cyryl i Metody
Książe Rościsław, władca mądry, poradził sobie; oto jął się okazać ludowi swojego państwa, że chrześcijaństwo nie koniecznie niemiecką jest wiarą; jął się okazać, że chrześcijaństwo niema nic a nic wspólnego z niewolą niemiecką, - boć może ono być tak samo słowiańskiem, jak niemieckiem. Postarał się tedy o słowiańskich apostołów.
Nie wszyscy bowiem Słowianie byli tak oddaleni od źródła prawdziwej wiary, jak Czesi i Polacy; nie wszyscy czekać musieli, aż dalekiemi drogami dojdzie do nich światłość. Słowianie południowi, mieszkający na półwyspie bałkańskim, sąsiadowali z Konstantynopolem. który przecież był stolicą niegdyś cesarza rzymskiego Konstantyna W. który wiarę chrześcijańską zaprowadził. Miasto to pozostało stolicą cesarstwa rzymskiego wschodniego, które ciągle istniało, zwane cesarstwem byzantyńskiem. Tutaj zamieszkiwał osobny patryarcha katolicki, oczywiście pod zwierzchnictwem rzymskiego papieża; ten patryarcha czynił także, co tylko się dało, ażeby sąsiednie ludy pogańskie nawrócić; toteż tamci Słowianie, bliższymi będąc chrzcielnicy, wcześniej też wielu mieli nawróconych. Za czasów właśnie księcia Rościsława słynęli dwaj uczeni kapłani katoliccy, Cyryl i Metody, którzy niedawno nawrócili księcia bułgarskiego. Ich tedy Rościsław do siebie zaprosił. Czy mógł książę zrobić co lepszego, jak pokazać swemu ludowi kapłanów, którzy po słowiański! nawracali, a którzy nie ciągnęli za sobą żadnego cudzoziemskiego panowania? Cyryl, bardzo uczony, wynalazł nawet pismo słowiańskie (zwane od niego cyrylicą) i tem pismem przełożył na słowiański język księgi liturgiczne, potrzebne do nabożeństwa, aby mszę św. odprawiać po słowiańsku. Naraz zaczęli ludzie patrzeć na nową wiarę zupełnie innem okiem; zrozumieli, że chrześcijaństwo nie jest niemieckie, ale powszechne! Cały kraj nawrócił się, a w sławnym grodzie Welehradzie wystawiono katedrę, do dziś dnia istniejącą.1) Ztamtąd-to odbywali słowiańscy bracia swoje apostolskie podróże i ztamtąd wysyłali uczniów swoich w dalsze strony - na Ślązk i do Wielkopolski. Ponieważ zatem pierwsze ślady chrześcijaństwa na Ślązku związane są na wieki z imionami Cyryla i Metodego, godzi się opowiedzieć tutaj życie tych apostołów słowiańskich. Są oni obaj świętymi, kanonizowani przez Kościół Katolicki.
Obaj świeci bracia urodzili się w mieście cesarstwa byzantyńskiego, w Salonice, zwanej po słowiańsku Soluniem, gdzie ojciec ich był znakomitym urzędnikiem cesarskim. Cyryl tak się odznaczał w naukach, że go już w młodości zaczęto nazywać filozofem; widząc te jego zdolności ojciec, oddał go na wyższe nauki do Konstantynopola, gdzie wkrótce został bibliotekarzem biblioteki patryarszej, a potem profesorem filozofii. Tymczasem Metody w innej stronie cesarstwa przebywając dosłużył się wysokiej godności namiestnika cesarskiego w jednej prowincyi słowiańskie. Obydwom jednakże braciom sprzykrzyło się życie na wielkim świecie; najpierw Metody, a potem także Cyryl poświęcili się żywotowi zakonnemu i mieszkali razem w klasztorze na górze Olimpie; odtąd już nie rozłączyli się nigdy. Ale nie długo im było używać klasztornej zaciszy: sława ich nauki i świątobliwości zbyt była wielką, żeby przy pierwszej sposobności nie miano od nich zażądać czynów, tam, gdzie właśnie tych dwóch przymiotów razem trzeba było.
W sąsiedztwie cesarstwa bizantyńskiego, na północy Czarnego Morza, pomiędzy wielkiemi rzekami Wołgą a Donem mieszkał lud Chazarów, obcy zupełnie Słowianom, a który-to lud tem się odznaczał, że różne wiary wśród niego się szerzyły; wiara mahometańska, a jeszcze bardziej żydowska coraz więcej tam miały wyznawców, swoją zaś drogą dużo było rozmaitych pogan. Władca ich ówczesny, czyli ich chagan, wolałby był jednak widzieć u swego ludu chrześcijaństwo, niż tamte błędne wiary. Posyła tedy do Konstantynopola, do cesarza i patryarchy, prosząc, aby raczył posłać im jakiego uczonego męża, któryby ich prawdziwej wiary katolickiej nauczył. Wybór padł. na Cyryla i Metodego. Wybrali się w podróż i stanęli po drodze w handlowem mieście Chersoniu, na granicy cesarstwa i chazarskiego państwa, gdzie już pomiędzy ludnością mieszkali także Chazarowie; zatrzymali się tutaj umyślnie czas dłuższy, aby się nauczyć języka chazarskiego; pamiętali bowiem dobrze, że słowo boże bardziej przylgnie do najtwardszego nawet serca, gdy mu się je opowiada w ojczystym języku.
Cherson jest miasto ważne w historyi Kościoła św. Tu bowiem przebywał na wygnaniu uczeń św. Piotra i następca jego na papiestwie, św. Klemens; tutaj też męczeńską śmierć poniósł z rozkazu cesarza rzymskiego. Św. Klemens bowiem tutaj na swem wygnaniu nie przestawał szerzyć słowa bożego, ale przeciwnie, tak gorliwie nawracał, że czasem po kilkaset osób naraz wiarę św. przyjmowało. Pisze o tem X. Skarga w Żywotach Świętych: "O czem gdy się cesarz dowiedział, posłał starostę swego, który też wielu chrześcijan pomęczył. Ale widząc, że wszyscy z radością na śmierć idą, zaniechał pospolitych ludzi i samemu Klemensowi kazał czynić bawochwalcze ofiary; gdy zaś święty papież ofiar pogańskich czynić nie chciał, kazał go tenże starosta zawieść na morze daleko i utopić z uwiązaną u szyi kotwicą, aby chrześcijanie ciała jego znaleść nie mogli. Chrześcijanie modlili się długo gorąco, aby im Bóg ukazał ciało męczennika swego; a Bóg sprawił i ustąpiło morze w zad trzy mile; co wierni widząc, nie bojąc się wrócenia wody, z wiarą wielką szli dnem morskiem i znaleźli marmurowy grobowiec zgotowany od aniołów, a w nim leżące ciało św. Klemensa, a wedle niego kotwicę ową, która u szyi uwiązaną była. Z objawienia bożego jednakże nakazanem im było nie ruszać ztamtąd świętego ciała i przyrzeczonem, że zawsze w rocznicę męczeństwa, morze tak samo cofać się będzie. Rzeczywiście trwał ten cud długie wieki, póki go godni byli mieszkańcy tej krainy; ale gdy ustały prześladowania, popsowala się ich pobożność, a potem różnych narodów przychodniowie zrobili z Chersonii handlowe miasto, w którem nie o św. Klemensie myślano, ale o robieniu pieniędzy." Z dawnych czasów zostało tylko proroctwo, że święte relikwie wrócą kiedyś do Rzymu.
Oczywiście, że św. Cyryl i Metody, przybywszy do Chersonu, dowiadywali się o św. Klemensa, ale kościół pod jego wezwaniem zastali zaniedbany i spustoszony, a nikt im wskazać nie zdołał, w którem miejscu na morzu kryją się męczeńskie zwłoki. Gdy tedy od ludzi niczego dowiedzieć się nie mogli, uciekli się święci bracia do modłów, do których uczestnictwa zawezwali też metropolitę tego miasta wraz z duchowieństwem i ludem. Po pewnym czasie, gdy raz morze było spokojne, wsiedli na okręt i płynąc przybyli do wyspy, na której zdawało im się, że spoczywa ciało świętego męczennika. Otoczywszy ją zewsząd i modląc się coraz gorliwiej, zaczęli kopać bardzo skrzętnie w miejscu, gdzie im się zdało, że tak wielki skarb złożony. Nagle za Bożą mocą jedna z kości męczennika, jakoby gwiazda zabłysła, a gdy to zjawisko ujrzawszy, wszyscy się mocno uradowali i ziemię gwałtownie zaczęli rozkopywać, pojawiła się i święta głowa. Powoli także znaleźli i inne wszystkie części św. relikwii, a nareszcie także kotwicę - dowodem będącą, że się nie pomylili. Tak tedy w ciągu wieków dno morskie podnosząc się w tem miejscu coraz bardziej, coraz wyżej, wytworzyło wysepkę, która była schronieniem zwłok papieża, męczennika, aż do przybycia tych, którzy miel...
glamdring3