Dick P.K. - Czlowiek o jednakowych zebach.rtf

(1400 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

PHILIP K. DICK

 

 

 

CZŁOWIEK O JEDNAKOWYCH ZĘBACH

(Przeł Tomasz Hornowski)

 

 

SCAN-dal


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Vincenta R Evansa

Człowieka o jednakowych zębach Philip K. Dick na­pisał zimą i wiosną 1960 roku w Point Reyes Station na zamówienie wydawnictwa Harcourt, Brace and Compa­ny w Nowym Jorku. Podobnie jednak jak dziesięć in­nych należących do głównego nurtu (nie fantastyczno-naukowych) powieści Dicka z lat pięćdziesiątych, i ta nie doczekała się wydania bezpośrednio po ukończeniu.

W chronologii twórczości Dicka Człowiek o jednako­wych zębach zajmuje miejsce między Wyznaniami łga-rza a Człowiekiem z Wysokiego Zamku - powieścią uho­norowaną nagrodą Hugo, która rozpoczęła nowy etap w karierze pisarza.

Paul Williams wykonawca testamentu literackiego Philipa K. Dicka


Rozdział pierwszy

 

 

Technik z West Marin Water Company rozrzucił nogą kamienie i liście, odsłaniając pęknię rurę, która zała­mała się pod ciężarem należącej do hrabstwa furgonet­ki, gdy ta najechała na nią podczas cofania. Samochód przywió ekipę robotników komunalnych, którzy mieli przyciąć drzewa rosnące przy drodze; od tygodnia wspi­nali się na cyprysy i piłowali gałęzie. To włnie ci ro­botnicy zatelefonowali z pobliskiej pożarniczej wieży obserwacyjnej do Carquinez, gdzie mieściło się przed­siębiorstwo wodociągowe.

Technik nie miał pretensji do kierowcy furgonetki, choć z powodu awarii musi przejechać dwadzieścia mil. Rury były stare i kruche. Co najmniej raz w tygodniu któraś z nich pękała - czasem nastąpiła na nią krowa, innym razem kruszyła się pod naporem korzeni drzew.

Technik wielokrotnie powtarzał klientom firmy, że rury należy wymienić. Nie robił z tego tajemnicy. Mówił też, że latem, kiedy ciśnienie wody spada, włciciel przedsiębiorstwa wodociągowego powinien uruchamiać pompę wspomagają. Mówił o tym także włcicielowi. Ponieważ jednak firma nie przynosiła żadnego zysku i każdego roku trzeba było do niej dopłacać, włciciel postanowił sprzedać i do minimum ograniczał koszty eksploatacyjne.

Technik wspiął się na wzgórze i znalazłknięcie:

między dwoma cyprysami widać było ciemną plamę wody. Nie miał jednak zamiaru się spieszyć.

Spomiędzy drzew dobiegły go dziecięce głosy i zobaczył idącego na czele grupki młodzieży mężczyznę, który mówił do swych podopiecznych i pokazywał na coś palcem. Tech­nik rozpoznał w nim nauczyciela czwartej klasy, pana Whartona, który wybrał się z uczniami na szkolną wyciecz­. Na poboczu, nieopodal furgonetki przedsiębiorstwa wodociągowego, stał zaparkowany samochód kombi. Pan Wharton i jego gromadka przyszli tą samą ścież co tech­nik i obaj mężczyźni stanęli twarzą w twarz.

- Znowu pęa rura - odezwał się technik.

- Wcale mnie to nie dziwi - powiedział pan Wharton.

- Idzie pan do kamieniołomów? - Wapienne kamie­niołomy znajdowały się kilometr od drogi, przy ścieżce. Technik wiedział, że co roku pan Wharton pokazuje je uczniom.

- Tak, znowu- odparł z uśmiechem pan Wharton. Twarz miał zaczerwienioną od marszu, a czoło zroszone potem.

- Niech pan nie pozwala dzieciakom łazić po rurze -zażartował mechanik.

Obaj roześmieli się na myśl, że stara, skorodowana rura mogłaby pęknąć pod ciężarem dzieci. Nie było to jednak nazbyt śmieszne i obaj spoważnieli. Dzieci rzu­cały w siebie sosnowymi szyszkami, krzyczały i paplały.

- Myśli pan, że Bob Morse ma rację, mówiąc o zanie­czyszczeniu wody? - zapytał pan Wharton.

- Tak - odparł technik. - Beztpienia.

Widząc, że nie rozzłcił go swoim pytaniem, Whar­ton dodał:

- Czasami jest tak mętna, że nie widać dna miski. I zostawia plamy na ustępie.

- To przez rdzę z rur - poinformował go technik. -Nie ma powodu do niepokoju. - Stopą rozgarnął ziemię i obaj mężczyźni spojrzeli w dół. - Bardziej martwią mnie

ścieki z szamb, która przesączają się do rur. W okolicy nie ma ani jednej studni, w której byłaby czysta woda. I niech pan nie wierzy, gdy ktoś twierdzi, że jest inaczej. Pan Wharton skinąłową.

- W tym rejonie w ogóle nie powinno się korzystać ze studni - ciągnął technik. - Wielu ludzi, którym nie po­dobała się nasza mulista woda, wykopało sobie studnie, w których mieli ładną, na pozór czystą wodę. Ale ta ich woda jest dziesięć razy bardziej zanieczyszczona niż do­starczana przez naszą firmę. Jedyne szkodliwe substan­cje, jakie mogą się dostać do naszej wody... Nie mówię o tym, jak wygląda, liczy się nie to, co widać... Krótko mówiąc, chodzi o zanieczyszczenia przesączające się do rur. A do tego potrzeba wiele czasu, nawet w wypadku tak starych i skorodowanych rur jak te. - Wyraźnie się rozkręcił i zacząłwić podniesionym głosem.

- Rozumiem- rzekł Wharton.

Szli jakiś czas obok siebie; dzieci podąży za nimi.

- Ładny dzień, w ogóle nie ma wiatru - zauważ pan Wharton.

- Tutaj, bliżej oceanu, jest chłodniej. Ja pochodzę z San Rafael. Tam są naprawdę piekielne upały.

- Uff, nie znoszę tej spiekoty w dolinie.

Obaj mężczyźni toczyli podobne rozmowy z niemal każ napotkaną osobą. Czasem rozmawiali o lekar­stwach, jakie doktor Terance, lekarz rejonowy, przepisy­wał pacjentom, a także o medykamentach sprzedawa­nych przez aptekarza z Carquinez ludziom, których nie było stać na wizytę u doktora Terance'a. Lekarz było­dym, wiecznie zajętym człowiekiem. Jeździł nowym chry-slerem, a w weekendy nigdy nie było go w swoim rejo­nie. Gdyby w sobotę lub niedzielę wydarzył się wypadek samochodowy, ranni mieliby pecha. Musiano by ich za­wieźć na drugą stronęry Tamalpais, aż do Mill Valley.

- No to jesteśmy przy cmentarzu - stwierdził pan Wharton.

- Proszę?

- Naszym następnym przystankiem jest cmentarz. Nie wiedział pan, że tu obok jest mały cmentarzyk? Co roku prowadzę tam swoich uczniów. Niektóre nagrobki mają nawet sto pięćdziesiąt lat.

Wharton zamieszkał w tej okolicy ze względu na jej historię. Każdy tutejszy farmer miał kolekcję grotów strzał, igieł i toporów zrobionych przez Indian. On także miał...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin