2 rozdział.doc

(219 KB) Pobierz

 

2 Koszmaru ciąg dalszy

 

Carlisle

 

  Pamiętam tamtą chwilę bardzo dobrze, kiedy ujrzałem tych wszystkich policjantów wyprowadzających z ruiny całą bandę jakiś przestępców od razu zorientowałem się, że wydarzyło się jakieś nieszczęście… Kiedy wszedłem do środka tej ruiny zaraz przy drzwiach ujrzałem dwa trupy… Mężczyzna i kobieta leżeli na ziemi cali we krwi, już wtedy wydało mi się, że mogli być parą. Moi koledzy zawieźli ich do kostnicy, a ja tam jeszcze zostałem. Dopiero po kilku minutach zorientowałem się, że w tej ruinie znajduje się jeszcze jakaś dziewczyna i dwójka małych dzieci. Im na szczęście nic nie było, policja od razu ich zabrała i zawiozła do rodziców, a ja podszedłem do tej biedulki…

  Kiedy na nią patrzyłem od razu zobaczyłem podobieństwo do tamtej nieżyjącej kobiety… To musiała być jej matka, a ten mężczyzna to mógł być jej ojciec… Biedactwo została sierotą… Widocznie policja zdążyła zainterweniować zanim tamte bandziory zadały jej ostateczny cios. Była trochę podrapana i poobijana. Jedynym problemem było to, że straciła dużo krwi… Ktoś zadał jej cios nożem w prawą nogę, ale jej życiu nie zagrażało nic poważniejszego.

- Hej!!! Tutaj mamy jeszcze jedną ranną!!! – zawołałem.

  Zawieźliśmy ją do szpitala, cały czas była nieprzytomna, a ja chciałem z nią porozmawiać o tym co tam się stało… Już od samego początku wydawało mi się, że mam dla niej propozycje… Ona była mniej więcej w tym samym wieku co piątka adoptowanych przeze mnie nastolatków, którzy tak jak ona przeżyli jakąś tragedię w swoim życiu. Chciałem żeby i ona stała się moją przybraną córką. Oczywiście najpierw musiała się zgodzić i o tym chciałem z nią porozmawiać.

  W szpitalu znalazłem dla niej miejsce w pustej sali. Nie chciałem żeby się obudziła wśród innych pacjentów, może pomyślałaby, że uratowaliśmy też jej rodziców…

  Chciałem cały czas przy niej siedzieć i czekać aż się obudzi, ale obowiązki wzywały niestety. Co jakiś czas zaglądałem do niej i miałem nadzieje, że w końcu otworzy oczy.

 

Alice

  Powoli otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Co się stało? Gdzie ja się znajdowałam? No cóż wygląd tego pomieszczenia wskazywał na salę szpitalną. Ściany były białe, a ja leżałam na łóżku podłączona do różnych maszyn i kroplówki. Spróbowałam się podnieść, ale zaraz tego pożałowałam… Wszystko mnie bolało, ręce miałam pokaleczone i posiniaczone. Jęknęłam i z powrotem upadłam na poduszkę. O co tu chodziło? Chciałam się dowiedzieć jak najszybciej, ale nikogo, kogo mogłam o to spytać koło mnie nie było. A gdzie moi rodzice? Aż chciało mi się krzyknąć żeby ktoś wreszcie tu przyszedł i wytłumaczył mi to wszystko, ale nie chciałam wyjść na wariatkę.

  Na powrót zamknęłam oczy i czekałam. Czekałam aż ktoś się koło mnie zjawi albo aż zasnę, wtedy przynajmniej przestanę myśleć o tym wszystkim…

  Mijały godziny, a ja w końcu zmęczona czekaniem na kogokolwiek zasnęłam… Śniłam o moich rodzicach… Wszystko było jak dawniej… Moi rodzice w kuchni jedli śniadanie, a ja wychodziłam do szkoły… Wszystko co w moim życiu było takie normalne i oczywiste w tym śnie wydawało się bajką…

- Witaj. - wyrwał mnie z krainy snów jakiś ciepły, męski głos.

- Dzień dobry. - odpowiedziałam odruchowo otwierając oczy.

- Jak się czujesz? - spytał.

- A jak mogę się czuć? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

- No pewnie nienajlepiej. Pamiętasz w ogóle co się stało? - mówił, a ja się mu przyglądałam. Miał około dwudziestu sześciu lat, był wysoki i miał blond włosy. Wydawał mi się bardzo miłym mężczyzną.

- Nie pamiętam… No i czemu tu jestem?! Co się stało i gdzie są moi rodzice?! - krzyczałam.

- Spokojnie…- zaczął- … Jesteś tutaj, ponieważ… - wyglądał na bardzo zasmuconego. Zaczęłam się bać…

- No powiedz mi, proszę! Stało się coś złego? - denerwowało mnie to, ze nie chciał mi nic powiedzieć i że ja nic nie pamiętałam.

- A więc wszystko zaczęło się od tego, że miałaś opiekować się dziećmi pewnej bogatej pary. Byłaś opiekunką pamiętasz? - spytał.

- Chyba tak… - powoli zaczęłam sobie przypominać…

- Niestety właśnie wtedy, kiedy ty miałaś je pod swoja opieką ktoś postanowił je uprowadzić… Ty nie chciałaś na to pozwolić, próbowałaś uciec razem z dziećmi, ale ci się to nie udało. Ten mężczyzna porwał, więc i ciebie… - opowiadał, wszystko to co mówił widziałam jak przez mgłę, ale zaczęłam sobie uświadamiać, że ta historia nie ma szczęśliwego finału. Przypomniało mi się jak prawie udało mi się uciec, a ten mężczyzna rzucił się na mnie i wbił nóż w prawą nogę… Poruszyłam nią i poczułam straszny ból… To była prawda…

- Wywieźli cię razem z dziećmi do jakiejś opuszczonej rudery za miastem… Zadzwonili do rodziców dzieci z żądaniami okupu, no a ty… nie byłaś im potrzebna. Sam nie wiem, kiedy ci się to udało, ale zawiadomiłaś swoich rodziców gdzie jesteś i co się dzieje… Wezwali policję, pogotowie, ale sami szybciej znaleźli się w tym strasznym miejscu… Zobaczyli jak tamci mężczyźni cię krzywdzili i nie wytrzymali… - głos mu się w końcu załamał, a ja zaczęłam sobie przypominać, co było dalej… Tamci mężczyźni ich zabili… Łzy napłynęły mi do oczu. Moi rodzice nie żyli i to była moja wina!

- Tylko spokojnie, tu ci nic nie grozi. - lekarz zauważył, że zaczęłam płakać - Twoich rodziców mi się niestety nie udało uratować chodź się starałem… - on tylko potwierdził moje przypuszczenia…

- Ale jak ja sobie teraz poradzę?! Zostałam sama!- przerwałam mu i się rozpłakałam.

- Tamta para w podziękowaniu, że uratowałaś ich dzieci założyła ci konto w banku i wpłaciła tam sumę 50 000 dolarów.- pocieszał mnie.

- I co mi z pieniędzy? Nie mam rodziny, domu… Niczego…- żaliłam się.

- No może masz, jeśli się zgodzisz…- zaczął.

- Na co?- zdziwiłam się.

- Jestem Carlisle Cullen i jeżeli byś tylko chciała mógłbym przygarnąć cię do swojej rodzina. Mam już piątkę nastolatków mniej więcej w twoim wieku, którzy też przeżyli różne życiowe tragedie.- przedstawił swoją propozycję.

- Nie wiem, co mam powiedzieć…- naprawdę mnie zaskoczył.

- Wiem jak ci teraz ciężko, więc dam ci czas na zastanowienia. Pójdę teraz do innych pacjentów i jak wrócę to powiesz mi co postanowiłaś, dobrze?

- Dobrze.- zgodziłam się i Carlisle wyszedł.

  Był bardzo miły, ale nie wiedziałam, co mam myśleć o jego propozycji… Moje całe życie się zawaliło. Straciłam dom, moją kochaną mamę i tatę… Znów się rozpłakałam. Nawet kiedy płakałam wszystko mnie bolało… Byłam szczęśliwa przynajmniej z tego powodu, że nie pamiętałam co ci mężczyźnie ze mną robili… Moja poduszka była już cała mokra od łez.

  Czas płynął, a ja nadal nie wiedziałam czy mam zgodzić się na propozycję Carlisle’a. W sumie chciałam znowu mieć rodzinę… Mamę, tatę i rodzeństwo, którego nigdy nie miałam… Ale jednocześnie czułam, że już nigdy nie będzie jak dawniej… Oni nie zastąpią moich rodziców nigdy… Czy potrafiłabym żyć w tamtej rodzinie tak po prostu? Z dnia na dzień zmienić swoje życie i… Wszystko byłoby inne, a ja nie miałam pojęcia czy byłam na to gotowa…

  Nagle otworzyły się drzwi mojej sali… Byłam przekonana, że to Carlisle, ale to nie był on… Zaczął do mnie podchodzić… Miał czarne włosy, ciemne oczy i był bardzo umięśniony… Byłam przekonana, że gdzieś już kogoś takiego widziałam…

- Pamiętasz mnie jeszcze? – spytał.

- A powinnam? – wystraszyłam się.

- Może moje imię coś ci powie. Jestem Ben. – uśmiechnął się.

  Teraz przypomniało mi się już dosłownie wszystko! A to był on! Mężczyzna, który porwał mnie i dzieci, który zabił moich rodziców… Który zniszczył moje życie…

- Masz taką słabą pamięć? – zaśmiał się.

- Czego ode mnie chcesz?!! – czy to, że zabrał mi wszystko co kochałam nie wystarczało?

- Widzisz tak się składa, że udało mi się zwiać policji i zamierzam dokończyć to co zacząłem… – podszedł do mnie bliżej.

  Chciał mnie pewnie zabić… Wtedy mi się udało, ale czy tym razem też ma tak być?

- Wiesz miałem cię od razu zabić, ale najpierw chce zrobić coś jeszcze innego… – zaśmiał się.

Nie musiałam zgadywać o co mu chodzi… Zerwał ze mnie kołdrę, potem bluzkę, spodnie… Chciałam uciec, ale nie mogłam… Cała byłam obolała i podłączona do tych jakiś wszystkich urządzeń…

- Ratunku!!! Pomocy!!! – krzyczałam, bo już tylko to mi pozostało…

- Zamknij się! – uderzyła mnie i sam zaczął się rozbierać… Łzy ciekły mi po policzkach… Już nic nie mogłam zrobić, musiałam się poddać i czekać na śmierć…

  Ben położył broń na szafce obok mojego łóżka… Zaczął mnie obmacywać… Czułam się okropnie…

- Pomocy!!!!!! – krzyczałam najgłośniej jak mogłam, znów mnie uderzył…

  Właśnie miał zaczynać kiedy do mojej sali weszła pielęgniarka… Kiedy zobaczyła Bena leżącego na mnie chciała wezwać pomoc i uciec, ale nie zdążyła… Zastrzelił ją… Wystarczył mu jeden strzał i kobieta leżała na ziemi w kałuży krwi… Tak jak moi rodzice…

- Ty potworze… - wyszeptałam przez łzy.

- Siedź cicho… - rozkazał.

  Znów zaczął błądzić rękami po moim ciele i wtedy do środka wszedł Carlisle… Ben znów wziął pistolet do ręki i chciał strzelić…

- Carlisle!!!!!! – krzyknęłam przerażona, nie wybaczyłabym sobie jeżeli z mojej winy miał zginąć ten dobry mężczyzna… Dopiero teraz zrozumiałam, że chcę należeć do jego rodziny… Nie mam już przecież nikogo, a on jest dla mnie dobry jak ojciec…

  Postrzelił go w rękę, ale zdążył wybiec… Na ziemi leżały tylko zwłoki tej pielęgniarki…

- Miałaś siedzieć cicho!!! – zdenerwował się i znów mnie uderzył…

  Teraz byłam już pewna, że to mój koniec… Już nikt mi nie pomoże, miałam tylko nadzieję, że Carlisle nie oberwał zbyt mocno i przeżyje…

- No teraz to już chyba nikt nam nie przeszkodzi. – ucieszył się kładąc broń powrotem na szafkę.

  Już nie chciałam nawet krzyczeć… Zacisnęłam usta, zamknęłam oczy i miałam nadzieję, że moje cierpienie zaraz się skończy…              Moja cała poduszka była mokra od łez.

  I znów w najmniej oczekiwanym momencie, kiedy myślałam, że już nie mam szans do sali wbiegło chyba dziesięciu policjantów. Od razu go skuli i wyprowadzili. Miałam nadzieję, że tym razem skoro jest ich tyle im nie ucieknie. Oczywiście nie czułam się najlepiej… Tyle mężczyzn widziało mnie nago, ale przynajmniej żyje…

  Na korytarzu chyba Carlisle rozmawiał z jednym z policjantów. Chciałam żeby już do mnie przyszedł… Było mi zimno.

  Po kilku minutach do mnie przyszedł, miał zabandażowaną prawą rękę.

- Przykro mi, że tak się stało. – mówił zasmucony przykrywając mnie kołdrą.

- Ty chyba żartujesz! To ja przepraszam, przeze mnie mogłeś zginąć… Jak twoja ręka? – spytałam.

- To było tylko draśniecie, dzięki tobie. Gdybyś mnie nie ostrzegła zastrzeliłby mnie jak tą pielęgniarkę.

- I moich rodziców… - posmutniałam.

- Przypomniałaś sobie? – spytał.

- On nie dał mi zapomnieć. – znów zaczęłam płakać.

  Przytulił mnie.

- Może nie powinienem cię teraz o to pytać, ale podjęłaś już decyzję?

- Tak… - wyszlochałam – Chcę dołączyć do twojej rodziny. Jesteś dla mnie jak ojciec, troskliwy i w ogóle… A ja sama sobie z tym wszystkim nie poradzę. Potrzebuje ciebie i twojej rodziny. – nie wierzyłam, że uda mi się to powiedzieć, ale powiedziałam…

- Cieszę się, ja oczywiście chętnie cię przygarnę. – uśmiechnął się – Przyniosę ci jakieś ciuchy i za godzinę kończę pracę i zabiorę cię do domu.

- Nareszcie… Już nie mogę tu wytrzymać.

Uśmiechnął się i wyszedł.

  Po godzinie wrócił tak jak obiecywał. Przyniósł mi jakąś bluzkę i dżinsy. Szybko się ubrałam. Carlisle odłączył mnie od tej całej aparatury i jeszcze zbadał.

- Nie jest ze mną tak źle? – spytałam.

- Jeżeli chodzi o stan fizyczny to jesteś tylko trochę posiniaczona chyba sama czujesz… Gorzej z twoja psychiką… Jak się czujesz?

- Mam nadzieję, że z twoją rodziną uda mi się o tym wszystkim zapomnieć i zacząć od nowa. – spróbowałam się uśmiechnąć.

  Wyszliśmy ze szpitala i wsiedliśmy do czarnego mercedesa. Trzeba było przyznać, że samochód robił wrażenie.

  Przez całą drogę Carlisle opowiadał mi o swojej rodzinie, a ja milczałam i tylko słuchałam…

  Kiedy po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu moim oczom ukazała się ogromna willa. Piękny ogród, weranda. Domyślałam się już jak to wszystko wyglądało w środku.

- Będziesz miała swój pokój. - zapewnił mnie Carlisle.

- Nie wiem jak ci za wszystko dziękować. – ucieszyłam się.

- Nie dziękuj, mam po prostu nadzieję, że uda ci się jakoś tu odnaleźć i zacząć nowe życie. – poklepał mnie po ramieniu.

  Ja też miałam taką nadzieję…

Carlisle otworzył drzwi domu i wszedł pierwszy, ja tuż za nim… Mimo, że teraz wszystko miało być już jak w bajce to ja troszkę się bałam…

  Jedna, tylko jedna rzecz była teraz dla mnie najważniejsza. Dostałam od życia drugą szansę i mam zamiar ją dobrze wykorzystać…

 

 

No i wreszcie skończyłam ten rozdział!!! Mam nadzieję, że się wam spodoba i zachęciłam was do dalszego czytania… Nie wiem kiedy dodam kolejny rozdział, ale najpierw będzie dodany kolejny rozdział ff-u Początek…

Dedykacja dla was wszystkich, którzy to czytacie!!! Dziękuje wam za to! Proszę jeszcze tylko o jakieś szczere komentarze J Pozdrawiam i dzięki za przeczytanie.

O, i jeszcze jedno każdy kto skomentuje ten rozdział będzie miał dedykację w następnym, wymienie nicki wszystkich moich czytelników i mam nadzieję, że będzie ich dużo J

                                                                            Ewu$

Zgłoś jeśli naruszono regulamin