10 rozdział.pdf

(174 KB) Pobierz
516988521 UNPDF
10. Komplikacje
Jasper
Nareszcie byliśmy już w drodze do szpitala. Dopiero
teraz miałem pewność, że wszystko w pewnym sensie się
dobrze skończy... Alice znów zasnęła na moim ramieniu.
516988521.001.png 516988521.002.png
Niestety znów prześladowały ją jakieś koszmary. Skąd to
wiedziałem? Łzy spływały jej po policzkach i cichutko łkała.
Boże, czy ona kiedyś po tym wszystkim się pozbiera? A jak
ja będę mógł jej pomóc? Co mogę zrobić żeby znów widzieć
na jej twarzy uśmiech?
- Skąd on się wziął?! – wyrwał mnie z zamyślenia głos, a w
sumie to krzyk Emmetta...
- Ja przypominam, że wszystko słyszę! – oburzył się ten
chłopak, który trzymał Belle na kolanach.
- On znalazł Belle w lesie i ją uratował... Chce mieć pewność,
ze zawieziemy ją prosto do szpitala... Potem da nam spokój. –
wytłumaczył spokojnie Edward.
- Nie masz pewności. – odpowiedział mu Emmett, a Jacob
zaczął się śmiać jak jakiś wariat...
- Zamknij się. – warknął Edward.
- A jak nie to, co? – odgryzł się Jackob.
Edward spojrzał na niego wzrokiem mordercy. Mało
brakowało, a doszłoby do bójki...
- Chłopaki koniec. Bez żartów! – oddzieliłem ich od siebie
ręką.
Zapadła wreszcie cisza. Nikt już się nie odzywał i do końca
drugi był już spokój...
- Może niech ktoś poinformuje o tym wszystkim Carlislea i
policję. – zaproponował Edward.
- Mogę zadzwonić do Carlislea. – zgodziłem się i wyciągnąłem
telefon z kieszeni.
Wybrałem numer i nie musiałem długo czekać. Nie usłyszałem
nawet pierwszego sygnału a Carlisle już odebrał.
- Halo? Jasper? Co się z wami stało? Gdzie byliście? Czemu
uciekliście? – zadawał sto tysięcy pytań na sekundę... Czułem
na sobie wzrok Edwarda, Emmetta i Jacoba... Irytowało mnie
to, a jednocześnie musiałem się zastanowić, co odpowiedzieć
żeby go nie zdenerwować.
- Spokojnie. Mnie i Edwardowi nic już nie było poszliśmy
szukać dziewczyn... I znaleźliśmy. Właśnie jesteśmy w
drodze do szpitala... – powiedziałem.
- Jak to? A co się stało z Aro i tymi innymi? – zdziwił się.
- Nie żyją. – odpowiedziałem krótko.
- Jak to nie żyją? Zabiliście ich?! – wystraszył się.
- Nie to nie my... Aro i jednego z jego wspólników zabiła
Jane... Ona też zmarła, a była przez nich porwana jak
dziewczyny... Drugiego pomocnika zabiła Alice... – ostatnie
zdanie powiedziałem ciszej.
- Że co?! – nie mógł uwierzyć w to co słyszy.
- Wszystko dokładniej opowiemy ci na miejscu. – obiecałem.
- No, ale co z nimi? Co z Rosalie i Bellą? – pytał dalej... No
tak, a co z Alice to się już nie martwi. Nikt się o nią nie
martwi. Czuję się tak jakby dla nikogo z mojej rodziny nie
obchodziła, jakby nagle wszyscy o niej zapomnieli... A teraz
jeszcze pewnie Carlisle ma ją za jakiegoś potwora... A to ona
miała się najgorzej!
- Nie będę cię okłamywał jest źle, ale za chwilę już będziemy
sam ocenisz. – chciałem już zakończyć te rozmowę.
- No dobrze... To szybko. – pogonił mnie jeszcze i się
rozłączył...
Nadal nikt nic nie mówił... Wszyscy byli pogrążeni w
swoich myślach, albo jak w przypadku mojej Alice w swoich
koszmarach... Przytuliłem ją do siebie mocniej. Emmett
jechał strasznie szybko i już po kilkunastu minutach
znaleźliśmy się pod szpitalem.
- No to jesteśmy na miejscu. Szybko bierzemy dziewczyny i
zanosimy do szpitala. – powiedział Emmett i wysiadł z
samochodu.
- Jasne. – zgodził się Edward.
Emmett wziął na ręce swoją Rosalie, a Edward wyrwał Belle z
objęć Jacoba.
Ja potrząsnąłem lekko Alice.
- Co się dzieje? – spytała zaspanym głosem...
- Jesteśmy już na miejscu. – odpowiedziałem jej. Nie
chciałem jej budzić, ale jeżeli zostawiłbym ją samą w
samochodzie mogłaby się po przebudzeniu wystraszyć co
znowu się stało. A zresztą miała do opatrzenia te jedną ranę
na ręce.
- Aha. – powoli wstała i sama wyszła z auta. Poszedłem zaraz
za nią.
Szła chwiejnym krokiem tuż przede mną... Nagle się potknęła
i upadłaby gdybym jej nie złapał...
- Nic ci nie jest? – upewniłem się.
- Nie... Ja po prostu... Nie wiem, co się ze mną dzieje. –
odpowiedziała.
- To zrozumiałe... Ale pamiętaj, że masz mnie. –
uśmiechnąłem się do niej. Ona spróbowała go odwzajemnić...
- Wiem. – odpowiedziała.
- Jeżeli chcesz mogę cię wziąć na ręce. – zaproponowałem
jej.
- Nie chcę. – odpowiedziała i złapała mnie za rękę.
Razem dogoniliśmy resztę.
Wszyscy razem weszliśmy do szpitala i zaczęli szukać
Carlislea. Szybko go znaleźliśmy. On już na nas czekał...
- Boże... – szepnął widząc Belle i Rosalie...
Potem spojrzał na całą we krwi Alice... Miał ją pewnie za
morderczynie, ale nie wiedział, co naprawdę się stało...
- Słuchajcie już zajmuję się dziewczynami i trzeba
powiadomić o tym policję. – po tych słowach spojrzał na Alice.
Potem zawołał jeszcze jakiś lekarzy, którzy zabrali Belle i
Rosalie.
- Jasper ty masz zawiadomić o tym wszystkim policję. –
spojrzał na mnie.
- Dlaczego ja? – oburzyłem się.
- Uciekłeś ze szpitala razem z Edwardem. Uznaj to za rodzaj
kary. – odpowiedział. No tak, mimo, że był to pomysł Edwarda
ja mam za to odpowiadać, bo to zawsze ja jestem winny! To
było nie fair, a najgorsze było to, że taki los spotka też,
Alice...
Carlisle stał jeszcze i rozmawiał o czymś z Edwardem i
Emmettem. Jacob stał obok nich i chyba wszyscy starali się
wytłumaczyć Carlisleowi, co właściwie się wydarzyło... Ja
podszedłem do mojej Alice.
- Poczekasz tu na mnie ja mam zawiadomić policję o tym, co
się stało. Wyjdę przed szpital i postaram się im to wszystko
jakoś wytłumaczyć. Ty zostań tu, a ja zaraz wrócę, dobrze? –
poprosiłem ją.
- Jasne. – zgodziła się i usiadła na krześle przy ścianie. Nie
chciałem jej zostawiać, ale nie chciałem też przy niej
jeszcze raz powtarzać tej samej historii. Uznałem, że lepiej
będzie, jeśli zostanie tutaj przez chwilę sama.
Dałem jej jeszcze całusa na pożegnanie i poszedłem
przed szpital.
Gdy znalazłem się już na zewnątrz wyciągnąłem z
kieszeni telefon i wybrałem TEN numer... Nie wiedziałem
właściwie, co miałem powiedzieć, a nawet nie miałem czasu się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin