Aleksander Krawczuk
UPADEK RZYMU Księga wojen
Wrocław • Warszawa • Kraków • Gdańsk
Zakład Narodowy imienia Ossolińskich
(c) Copyright by Zakład Narodowy im. Ossolińskich — Wydawnictwo
Wrocław 1978
PROLOG
Kronikarze i historycy
„Jako wszytkie narody Rzymowi służyły,
Póki mu dostawało i szczęścia, i siły,
Także też, skoro mu się powinęła noga,
Ze wszytkiego nań świata uderzyła trwoga.
Fortunniejszy był język, bo ten i dziś miły;
Tak zawżdy trwalszy owoc dowcipu niż siły.”
Słowa Jana Kochanowskiego z Fraszek księgi wtórej brzmiały
w wieku XVI jakby optymistycznie, dziś wszakże nasuwają
smutne refleksje. Przecież to. właśnie obecnie, właśnie w naszych
czasach, miły język Rzymian milknie wśród wielu ludów, a na-
wet instytucji, którym tak długo służył wiernie i pożytecznie.
Ostatni Rzymianie, czyli ci, co jeszcze rozumieją łacinę, poja-
wiają się wprawdzie między nami, ale z roku na rok szczuplej-
sza ich garstka. Mimo to zdanie poety wciąż uderza swą traf-
nością: owoc dowcipu istotnie okazał się trwalszy od dzieł siły,
przetrwał bowiem upadek struktury politycznej o pełnych pięt-
naście wieków.
Katastrofa, która powaliła ogromne imperium w roku 476,
nie była oczywiście skutkiem wydarzeń tylko jednego roku i jed-
nej przyczyny. Przebiegała wszakże stosunkowo szybko: wszystko
dokonało się w ciągu lat kilkudziesięciu. W tym dramacie dzie-
jowym, jednym z najbardziej pasjonujących, jakie zna historia
ludzkości, wyraźnie znaczą się dwa akty. Pierwszy z nich,
dłuższy, to okres najazdów i wojen, ale też rozpaczliwych prób
obrony; trwał on od klęski pod Adrianopolem w roku 378 aż
po bitwę na Polach Katalauńskich w roku 451, kiedy to oręż
Rzymian triumfował po raz ostatni. Akt drugi obejmuje dokład-
nie ćwierć wieku, bo od tamtej bitwy aż po symboliczne zło-
żenie z tronu ostatniego cesarza; było to 25 lat agonii. Toteż
rzecz o upadku cesarstwa rzymskiego na Zachodzie dzieli się
w sposób naturalny na dwie części; dla pierwszej z nich obrano
tu tytuł „Księga wojen".
Istnieje cała biblioteka dzieł, rozpraw, esejów poświęconych
rozważaniu przyczyn, które doprowadziły do katastrofy. Swoje
uwagi w tej sprawie wypowiadali już naoczni świadkowie dra-
matu, ale dopiero od wieku XVIII tematyka ta stalą się uluła
bionym przedmiotem prac nie tylko historyków. Każde niemal
pokolenie stara się dać własną odpowiedź, zgodną ze swoimi
doświadczeniami i modą na te lub inne poglądy. Każde też,
wysuwając na plan pierwszy szczególny rodzaj przyczyn, i ze komo
najistotniejszych, wystawia przede wszystkim świadectwo sobi.- sa-
memu : swoim lękom, urazom, rojeniom, a nawet modom myśle-
nia. Oczywiście tylko niewielu piszących zdaje sobie sprawę, co
wpływa na ich sposób widzenia i ujmowania przedmiotu, a także
na samą stylistykę; mniemają na ogół, że przedstawiając dzieje
7
tak odległe, potrafią zdobyć się na pełny obiektywizm. Owe
uwagi zapewne odnoszą się w jakiejś mierze i do tej książki,
pisanej w roku, w którym mija dokładnie 1500 lat od zgonu
cesarstwa na Zachodzie. I ona przecież jest owocem swego czasu.
Co prawda nie stawia sobie celów historiozoficznych, pragnie
bowiem przede wszystkim przypomnieć sam bieg wydarzeń,
dalsze zaś ich przyczyny wskazuje raczej pośrednio. Ale powinna
również stać się wyrazem hołdu dla tych naszych przodków
i braci duchowych sprzed piętnastu wieków, którzy — świadomie
lub nieświadomie, w pełni lub choćby tylko częściowo — usiło-
wali sprostać najcięższemu obowiązkowi, jaki spada na każdego
Europejczyka w chwilach srogiej próby; to jest wówczas, gdy
cały porządek wartości idzie w gruzy i prawdziwie zmienia się
oblicze świata. Istotę zaś owego obowiązku poeta naszego wieku
ujął w słowach celnych i prostych:
Nie jesteś jednak tak bezwolny. A choćbyś był jak kamień
polny, lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się ka-
mieniach. I, jak zwykł mawiać już ktoś inny, możesz, więc
wpłyń na bieg lawiny. Łagodź jej dzikość, okrucieństwo. Do
tego też potrzebne męstwo.
KRONIKA
„Kiedy konsulami byli Walentynian po raz ósmy i Antemiusz.
Wnet po śmierci Aecjusza przyszła też śmierć Walentymana.
Nie unikał jej wcale. Postępował tak nierozważnie, że on, za-
bójca Aecjusza, przybrał sobie za towarzyszy jego przyjaciół
i giermków. A ci podstępnie tylko wyczekiwali chwili sposobnej,
aby wprowadzić w czyn swój zamiar zbrodniczy. Gdy więc
cesarz udał się za miasto i uważnie obserwował musztrę żoł-
nierską, zabili go zadając ciosy niespodziewane. Zabili także
Herakliosa, najbliższego w otoczeniu. Nikt z tłumu ludzi cesar-
skich nie śmiał wystąpić jako mściciel. A gdy zbrodnię tę po-
pełniono, władzę przejął Maksymus, poprzednio konsul dwu-
krotny, mający godność patrycjusza.
Dzień był XVI przed kalendami kwietnia"'.
W przeliczeniu na nasz sposób rachuby lat i miesięcy dato-
wać należy: 17 marca roku 455.
Przytoczona relacja pochodzi z kroniki napisanej przez czło-
wieka współczesnego wydarzeniu. Czy był on świadkiem naocz-
nym zamachu? Wątpliwe; w każdym razie tego nie da się
obecnie ustalić. Wiadomo natomiast z całą pewnością, że prze-
bywał wtedy w samym Rzymie, a ze względu na swoją szcze-
8
gólną pozycję — był mianowicie sekretarzem papieża — mógł
bez trudu zebrać wszelkie informacje o tym, jak dokonano
zbrodni. Zresztą na cóż by się zdały badania, wywiady, śledztwo?
Zabito przecież cesarza w miejscu publicznym, na oczach setek
osób, mordercy zaś zgoła nie próbowali ukrywać się i uciekać.
A więc świadectwo kronikarza, to wydaje się oczywiste, zasługuje
na wiarę. Powiedzmy też tutaj od razu, że jest to jedyny zapis,
wywodzący się od kogoś tak bliskiego scenie i chwili zabójstwa.
Wszystkie inne — a jeszcze je poznamy kolejno — są odleglej-
sze miejscem i czasem powstania. Lecz jakże pobieżna to notat-
ka, jak sucha i bezbarwna! Prawdziwie i wyłącznie protoko-
larna. Nasuwa się więc naturalne pytanie, wynikające z rozbu-
budzonej ciekawości czytelnika: czy istniało pełniejsze, szczegó-
łowsze i stylistycznie dojrzalsze przedstawienie sprawy tak drama-
tycznej, tak ważnej ? Przecież brutalne obalenie cesarza musiało
odbić się głośnym echem w całym świecie ówczesnym, a zwłasz-
cza na łacińskim Zachodzie; bo jego to władcą był Walenty-
nian, trzeci już tego imienia w dziejach Imperium.
Otóż odpowiedź musi brzmieć przecząco, przynajmniej jeśli
idzie o kraje zachodnie. W ciągu całego V w. n.e. nie powstało
tam żadne dzieło, które by rzeczywiście zasługiwało na miano
historii tego okresu. Zważmy dobrze: nie chodzi o to, że księgi
takiej treści nie dochowały się do naszych czasów! Problem
w tym, że w ogóle ich nie było, nigdy ich nie napisano.
Żadne poszukiwania nie doprowadziły na ślad, fragment lub
choćby tylko tytuł rzeczy, która by miała prawo mienić się
historycznym obrazem epoki; można co najwyżej mówić o pew-
nych próbach, bardzo cząstkowych i niedoskonałych, w począt-
kach i pod koniec wieku. W zakresie dziejopisarstwa prowadzono
wtedy w kręgu łacińskim jedynie kroniki; informowały one skró-
towo 0 ftapaimqsTyc\\ wydarzeniach roku, a ściś\q mówiąc
o tych, które uchodziły wtedy za doniosłe i godne pamięci.
Brak poważnego dzieła historycznego zastanawia tym bardziej,
że piśmiennictwo łacińskie w ciągu owych lat stu, a więc od
roku 400 do 500, zgoła nie zamarło. Przeciwnie, prezentuje się
ono nawet w tym, co do dziś pozostało, wcale bogato i różno-
rodnie. Płodzono więc, jak zawsze i wszędzie, okolicznościowe
utwory pochwalne, wierszem i prozą, ku czci osobistości możnych.
Powstawały poematy opisowe. Pisywano i wydawano w specjal-
nych zbiorach listy. Nade wszystko zaś układano liczne i obszerne
dzieła z zakresu teologii, zarówno prozą, jak i mową wiązaną.
Niektóre z nich zajmują się także aktualną wówczas problematyką
polityczną i społeczną. Inne zawierają refleksje nad biegiem i sen-
9
sem wydarzeń dziejowych. Pracami wszakże historycznymi w ścis-
łym tego słowa znaczeniu ani te, ani tamte nie są; bliżej im
raczej czy to do pamfletów, czy też do esejów historiozoficz-
nych.
Mówiąc krótko: kto bada tamten okres, jego kulturę i men-
talność, ma do dyspozycji dość obfity materiał w języku ła-
cińskim. Sprawa to inna, że wykorzystywać go musi ostrożnie,
dobrze bowiem wiadomo, jak mętnym i podejrzanym źródłem
są pełne uwielbień panegiryki oraz stronnicze traktaty polemicz-
ne — także, a nawet zwłaszcza, jeśli dotyczą kwestii religijnych.
W każdym razie uprawiano na Zachodzie w V w. z mniejszym
lub większym powodzeniem różne rodzaje literackie. Tylko jeden
gatunek skarłowaciał i zanikł niemal zupełnie: właśnie historio-
grafia.
Ostatni wybitny dziejopis rzymski, Ammian Marcellinus, two-
rzył u schyłku wieku IV. Doprowadził swe dzieło do roku 378,
do opisu bitwy pod Adrianopolem i jej bezpośrednich następstw.
Zachowane księgi Ammianowe imponują szerokością horyzontów,
bogactwem wiadomości, artyzmem charakteryzowania i kompo-
zycji, a nawet kunsztownością dziwnej stylistyki; poniekąd zresztą
usprawiedliwia jej niezwykłości ta okoliczność, że Ammian był
z pochodzenia Hellenem, toteż choć pisał po łacinie, myślał po
grecku. Lecz ten świetny pisarz kontynuatorów nie znalazł, za-
błysł i zgasł niby fajerwerk; nad łacińskim piśmiennictwem hi-
storycznym zapadł mrok stuletniej nocy, nierozjaśniony żadną po-
chodnią. Dopiero w początkach wieku VI pojawiła się na ciem-
nym tle gwiazda rzeczywiście godna podziwu: mowa o Kasjodo-
rze, zwanym zwykle Senatorem, i o jego dziełach, dotyczących
zresztą częściowo także stulecia poprzedniego. Ale to już średnio-
wiecze, to już początek zupełnie nowych form i nurtów, rów-
nież w zakresie historiografii.
Tak głęboki, tak nagły i długotrwały upadek rzymskiej sztuki
historycznej zdumiewa i stawia przed wielu pytaniami. Zważmy
przede wszystkim, że chodzi o epokę dziejową, którą powszechnie
i słusznie uważa się za niezwykle burzliwą i doniosłą w swych
skutkach. Na ogromnych przestrzeniach Europy i Afryki północnej
dokonywały się masowe przesunięcia różnych ludów. Rozpadał
się w gruzy organizm polityczny mocarstwa, które jeszcze do nie-
dawna uchodziło za nieśmiertelne, a na jego gruzach wyrastały
nowe państwa, niby dzikie drzewa i krzewiny. Oblicze wszystkich
krain Zachodu zmieniało się w ciągu życia zaledwie dwóch- trzech
pokoleń w sposób niesłychanie gwałtowny. I to pod każdym
względem: etnicznie, gospodarczo, kulturowo i religijnie. Przybie-
10
rało ono ten kształt, jaki odtąd miał się utrzymywać w zasadzie
przez całe stulecia, a poniekąd trwa aż po nasze czasy. Czy
więc nie znalazł się w ówczesnej Italii lub Afryce, w Hiszpanii
lub Galii nikt, kto by zdawał sobie sprawę z rozmiarów i wagi
wydarzeń? Nikt, kto by chciał i potrafił odmalować obraz tego,
co dzieje się wokół, odmalować w sposób przynajmniej wierny,
jeśli już nie artystycznie dojrzały — potomnym ku nauce
i przestrodze?
Owszem, na Zachodzie wielu rozumiało doskonale, że świat
dotychczasowy bezpowrotnie gaśnie, przemija, ginie. Jednakże
zawierucha najazdów, wojen i walk wewnętrznych poważnie nad-
szarpnęła, a na pewnych obszarach niemal całkowicie zmiotła
warstwę elity intelektualnej, albowiem była ona stosunkowo cienka
i mało odporna na brutalne wstrząsy — co zresztą cechowało
ją nie tylko w starożytności. Zniszczeniu uległa struktura szkol-
nictwa. Co najważniejsze, dotychczasowe ideały kształcenia za-
wisły jakby w próżni, utraciły bowiem zarówno swoją materialną
podbudowę, jak też cele. Umierające państwo już nie potrzebo-
wało, jak przedtem, rzesz urzędników, sędziów, adwokatów i mów-
ców. Nie było też w stanie łożyć na pensje dla profesorów i na-
grody dla pisarzy. Miasta, opustoszałe i zbiedzone, również nie
mogły pozwolić sobie na zbytek utrzymywania nauczycieli. To
prawda, że sporo przedstawicieli inteligencji przetrwało wszystkie
burze. Ci, co ocaleli, szukali oparcia w Kościele albo też w do-
mach możnych arystokratów, niekiedy zaś po prostu na dworach
barbarzyńskich zdobywców, którzy przy całym prymitywizmie
potrzebowali z różnych względów praktycznych pomocy ludzi
piśmiennych. Wśród intelektualistów zdarzali się również majętni
panowie; toteż na rozległych polach ruin można było tu i ówdzie
spotkać zakątki względnego spokoju i dobrobytu, gdzie z lubością
czytywano dawnych autorów oraz uprawiano pisarstwo, niekiedy
wręcz manierycznie wyrafinowane pod względem formy, stylu,
języka. Nikomu wszakże — ani wielmożom, ani ubogim nauczy-
cielom, ani kapłanom chrześcijańskim, ani też skrybom barbarzyń-
skich królów — nie starczyło sił duchowych, ^odwagi i oddechu,
by podjąć wielką pracę historyczną; taką, która by dała pełne
świadectwo dramatom nieszczęsnej epoki. Co jednak najbardziej
interesujące, niektórzy z nich znakomicie rozumieli, że dokonać
tego powinni, albowiem taka rzecz stanowi obowiązek człowieka
myślącego w chwili, gdy coraz szerzej się rozlewają rwące fale
barbarii. Wzajem więc zachęcali się do dzieła, wysuwając przy
tym przeróżne preteksty, aby odsunąć od siebie trudne zadanie.
Zachował się niezmiernie pouczający dokument owych zabiegów,
namów, uników.
11
KTO
MA PISAĆ
HISTORIĘ?
W roku 476 lub z początkiem 477 Sydoniusz Apollinaris, po-
tomek znakomitego rodu arystokratycznego w Galii południowej,
pisarz wybitny i ceniony, od pewnego czasu piastujący godność
biskupa w mieście zwanym dziś Clermont-Ferrand i srodze przez
los doświadczany, wystosował obszerny list do retora imieniem
Leon; był on wysokim dostojnikiem na dworze króla Wizygotów
w Tuluzie. Oto wyjątki owego pisma2:
„Powrócił niedawno z miasta Tuluzy mąż wspaniały Hesperius,
klejnot przyjaciół i piśmiennictwa. Przekazał mi Twoje zalecenie,
abym obecnie, gdy księgi listów już ukończone, skierował cały
wysiłek, jaki dotychczas im poświęcałem, ku pracy historycznej.
Przyjmuję zadanie tego rodzaju i tak ważkie z największym sza-
cunkiem oraz uczuciem wdzięczności. Skoro bowiem sądzisz, że
winienem porzucić zajęcia skromniejsze, oznajmiasz tym samym,
że zdolny jestem do dzieła doniosłego. Wyznać jednak muszę,
że łatwiej jest cenić taką opinię, niż pójść za nią. Rzecz istot-
nie godna jest Twojego zalecenia, lecz jeszcze godniejsza, abyś to
Ty sam się nią zajął!
Tak, słusznie będzie, jeśli Ty weźmiesz na siebie ciężar zada-
nia, które stawiasz przede mną. Rozporządzasz przecież obok daru
niezwykłej wymowy ogromną łatwością uzyskiwania wszelkich
wiadomości. Dzięki bowiem temu, że co dzień uczestniczysz
w radach potężnego króla, niepokoją Cię wydarzenia całego
świata; poznajesz jego sprawy i prawa, przymierza i wojny,
miejsca, odległości, cechy. Któż więc sprawiedliwej winien zabrać
się do pracy tego rodzaju, jeśli nie ten, kto przejrzał doskonale
ruchy ludów, rozmaite zabiegi poselstw, czyny wodzów, układy
władców, wreszcie wszystkie tajemnice państwowe? I kto stojąc
na wyniosłym szczycie nie musi ani prawdy ukrywać, ani też
kłamstw zmyślać?
Moja natomiast sytuacja jest zupełnie odmienna. Ostatnia
podróż sprawiła mi wiele bólu. Lektura książek, jaką uprawiałem
dawniej, nie przynosi już pożytku. Moim zawodem sprawy religii,
celem pokora, skromność zaś służy temu, aby zostać zapomnianym.
Nie przywiązuję znaczenia do tego, co dzieje się obecnie, i nie
pokładam też nadziei w przyszłości. Przeszkadza mi również
osłabienie; z tej to przyczyny, choć może nazbyt późno, zagościło
w sercu pragnienie odpoczynku. Na pewno zaś nie troszczę się
już o sławę doczesną; ba, nawet o pośmiertną!
Lecz w szczególności jestem przekonany, że dzieło historyczne
12
niewielką przyniosłoby mi chwałę. Jeśli bowiem człowiek stanu
duchownego przedstawi w nim sprawy kościelne, postąpi lekko-
myślnie; jeśli obce, zarozumiale. Ma więc zająć się wypadkami
minionymi? Ależ to trud bezowocny! Teraźniejszymi? Powie coś
tylko połowicznego. Jeśli skłamie, ściągnie na siebie hańbę, jeśli
zaś całą prawdę odsłoni, narazi się na niebezpieczeństwo. Tema-
tyka mianowicie i rzecz historyczna mają to do siebie, że wspo-
minając o ludziach prawych zyskasz wdzięczność umiarkowaną,
o znacznych zaś podłością wywołasz obrazę straszliwą. Tak więc
styl od razu nabiera barwy i posmaku satyry. Stąd wniosek, że
uprawianie dziejopisarstwa jest niezgodne z naszym stanem.
Podjęcie pracy tego rodzaju wzbudza zawiść, jej kontynuowanie
wymaga wysiłku, ukończenie zaś przynosi dużo wrogości.
Tobie jednak dane jest uginać karki obmawiaczy w drodze
ku chwale, dane Ci jest jakby biec ponad nimi. Otóż gdybyś
łaskawie zajął się dziejopisarstwem, tworzyłbyś na pewno jak nikt
wzniosie i w duchu antycznym — nawet traktując o sprawach
aktualnych. Bogactwo wysłowienia posiadasz już od dawna, obec-
nie zaś służy Ci również rozeznanie polityczne; nigdzie więc nie
zdoła Cię ranić ząb jadowity. I dlatego też w przyszłości rada
Twoja będzie pożyteczna, możność słuchania Cię — przyjemno-
...
cac666