Morawski F. - Dwaj cesarze.Tyberiusz i Hadrian.doc

(664 KB) Pobierz
Morawski Kazimierz

 

Morawski Kazimierz

DWAJ CESARZE RZYMSCY

TYBERYUSZ I HADRYAN

 

CESARZ TYBERYUSZ.

 

W pyłach bibliotek i w zabytkach życia i sztuki, w kamieniach rytych, a nawet w ziemi pokładach szuka dzisiaj historya światła dla rozjaśnienia przeszłości człowieka; jak na polu praktycznem, tak w życiu umysłowem mnożą się usiłowania, żeby to światło zdwajać, potęgować i mnożyć, aby z jego pomocą badacz mógł się przedzierać przez najskrytsze tajniki duszy ludzkości i całych społeczeństw. I niewątpliwie starania te szczęśliwym nieraz wieńczą się skutkiem; mamy obrazy dziejów i społeczeństw, które w szerokich rysach odbijają prawdę lub do prawdy mocno się zbliżają. — Ale trudniejsze zadanie napotyka historya wobec pojedynczych ludzkich postaci, z których trudniej wydrzeć ostateczną tajemnicę ich jestestwa i istoty. Bo dusza pojedynczego człowieka więcej jest subtelna i więcej skomplikowana, niż dusza całych społeczeństw, w labiryncie jednej piersi trudniej znaleść nić przewodnią Aryadny, któraby nas do ostatecznej celki zaprowadziła, skrytki, z której wychodzą stanowcze imperatywy czucia i działania. Pytanie, guid est veritas, ponawia się ciągle wobec tych postaci, a odpowiedzi wypadają najczęściej według duszy pytającego lub duszy epoki, która je stawiała.

             

 

I.

 

Do największych rozkoszy, których człowiek w wiecznem mieście doznaje, należy niewątpliwie przechadzka po sali biustów Kapitolińskiego Muzeum. Najlepiej się tam udać po zwiedzeniu Palatynu i pałacu Cezarów. Fantazya podniecona widokami ruin, przez które, mimo całego spustoszenia, prześwieca wszechwładza i majestat rzymskich imperatorów, spotka się tu oko w oko z głowami, przed których skinieniem i spojrzeniem drżał kiedyś i kiedyś się korzył nieomal świat cały, w, których się wylęgały myśli, wprawiające naprzemian ludzkość w podziw lub osłupienie.

Dynastya pierwsza JulioKlaudyuszów góruje nad innemi ustawieniem, typami i przeważającym interesem historycznym. Mamy tu prawdziwie świetny kamienny komentarz do jednej z najważniejszych chwil historyi, a zarazem do dzieła jednego z najznakomitszych historyografów, do roczników wielkiego Tacyta. Od Augusta do Nerona, w przeciągu lat kilkudziesięciu staczają się tu dzieje szalonemi krokami po pochyłości, od artysty, który z mistrzostwem grał swą sztukę na wielkiej arenie życia i historyi, do histryona, który po wielkim swym przodku przejął tylko w spuściznie pozy i przybory teatralne.

Augustus, Tyberyusz, Kaligula, Klaudyusz i Nero, tworzą etapy tego dziwnego i dziwacznego dramatu. Zastanawiano się już często, jaka głębsza przyczyna sprowadziła tak prędką degeneracyę i wyrodzenie się tych władzców i tej dynastyi. Przypuszczano, iż wpłynęły na to poczęści powody

czysto fizyologiczne, małżeństwa czyste wśrod rodziny, które mogą pewne przyrodzone skłonności wystopniować do demonicznej potęgi. Ale powody moralne z pewnością głębszą tu odegrały rolę. Ta władza cesarska nie była ścieśnioną żadnemi ściśle określonomi granicami; wystawioną jest ona ciągle na opozycyę i przeciwieństwa, które jednak łamać i gnębić nie przychodziło jej trudno. Niepewność stanowiska, z pewnością własnej wszechwładzy i świadomością wszechwładnych środków, wytwarzają ten niepokój zarazem i te okrucieństwa, które tak często zaprzęgają, się w jednej osobie i nawzajem wyradzają. Wyraził prawdę Nero, która leżała na dnie całego tego rozwoju, gdy upojony swemi powodzeniami powiedział kiedyś, że poprzednicy jego nie wiedzieli dokładnie, co im właściwie czynić było wolno.

Dynastya ta fizycznie szczycić się mogła przepięknemi typami. Kto widział popiersie młodego Augusta w Watykańskiem Muzeum, ten zawsze tęsknić już bedzie za tym ideałem piękności chłopięcej; kto się przypatrzył mądrej jego twarzy na statuach i biustach z wieku późniejszego, temu oczy te mądre przyświecać będą przy rozczytywaniu się w dziejach powstania cesarstwa, które bądźcobądź należało do najpotężniejszych tworów historyi ludzkości. Przejdźmy na chwilę obok głowy jego następcy, aby się zatrzymać przy twarzy trzeciego z rzędu, Kaliguli. Mamy tu przed sobą młodzieńca — bo Kaligula zamordowanym został mając lat  — ale rysy mają coś dziwnie twardego, samowolnego, wyraz jakiejś wyuzdanej junakeryi, która żadnych więzów nie ścierpi i wszelkie prawa obyczajów i tradycyi z lubością łamać będzie. Szał Cezarów na żadnem czole podobnie wyrazistego nie zostawił piętna (). Następuie piękna, ale już miękka, zmęczona postać dziwaka Klaudyusza. Słabnięcie energii w złem czy dobrem, wypisane na jej czole, pewna hypertrofia ciała zdradza nieudolność umysłową czy kalectwo. I po tem

 

 

() Straszny obraz jego twarzy odmalował Seneka. Dialog. lib, II, rozdz. .

             

               

 

 

  

 

             

 

 

wszystkiem zamyka ten szereg miękka, rozlana głowa Nerona, zmysłowa, że możnaby go wziąć za władzcę Wschodu, z wyrazem człowieka, który całą skalę sensacyi przeszedł i wyczerpał, przebył w bród całe kały rozpusty i krwi ludzkiej, a potężnemi nozdrzami wywietrzać się zdaje, coby mogło jeszcze podrażnić zużytą i znużoną wrażliwość i wyobraźnię.

Wszystkie te twarze poniekąd zrozumiałe, wytłómaczone dziejami i dzieje te naodwrót wyjaśniające — prócz jednej, pełnej zadumy i powagi, która sąsiaduje z Augustem. Jestto twarz pasierba jego i następcy Tyberyusza. Potężna, ale nie otyła ta głowa, na potężnem osadzona ciele, przykryta bujnym włosem, który spada z tylu głęboko aż na szyję, nos orli, w oczach i ustach dużo siły, ale zarazem pewnej goryczy, która świadczy, że w tej duszy rozstrój był na dnie, że przez te oczy nigdy nie biła pogoda, że jakieś wielkie smutki postać tę przeorały, których tajników dumne i zaciśnięte usta nie wyjawią, o których jednak twarz cala głośno, choć ogólnikowo nam świadczy.

Kilku historyków starożytności chciało z tej postaci wydrzeć jej tajemnicę. Pisał historyę Tyberyusza współczesny mu Wellejusz, człowiek drobnego umysłu i pojęć, przywalony i oślepiony majestatem panującego władzcy. Wśród dymu służalczego kadzidła zaciera się w jego przedstawieniu i tak ciemna postać Cezara, charakterystyka obraca się w superlatywach, które tak dużo mówią, że aż nic nie mówią. Los panujący nad spuścizną starożytności dziwnie igrał z powierzonemi mu skarbami, a naigrawać się zdawał z miłujących ją potomnych; poszarpał on dzieła Liwiusza i Tacyta, a z toni wyratował książeczkę drobną ciasnego Wellejusza, który nam daje fakta i szczególiki, ale nic daje obrazu osób i duszy, których swem zrozumieniem doróść nie potrafił, ani zdołał.

Wszyscy inni dziejopisarze Tyberyusza mają tę niższość a zarazem wyższość wobec Wellejusza, że żyli w późniejszych czasach i żadnemi względami na bohatera swojego

             

               

 

 

  

 

             

 

 

krepowanymi nie byli. Swetoniusz, biograf Cezarów z II w. jest niewątpliwie od Wellejusza uczeńszy, ale z drobiazgowością właściwą erudytom goni za drobnostkami i szczegółami, jego wiadomości gubią się w powodzi wiadomostek. Swetoniusza biografie, chociaż dla obfitości materyału nadzwyczaj cenne, są nujdobitniejszym przykładem, jak biografii pisać nie należy. Są tam rubryki dla cnót i występków, ale niema rubryki dla duszy i ostatecznych pobudek, z których te objawy wypłynęły. Ludzie traktowani jak martwe istoty lub medale, których naraz tylko jedną stronę widzieć można; po kartkach jasnych i promiennych następują ciemne i groźne, bez żadnego nawiązania do tego, co poprzedza. Biografia Swetoniusza, jak w ogóle najczęściej biografia starożytna, rozkłada człowieka żywego na martwe części składowe, drobi go w oderwanych słówkach i faktach, zamiast żeby z tych nagromadzonych cząsteczek składać organiczną całość, w którą pisarz powinien tchnąć życie i prawdę.

W późniejszych czasach, w początku III wieku, pisał o Tyberyuszu w Rzymskiej historyi Grek, ale rzymski senator, Cassius Dio. Wiele materyału nowego on nam nie przyniósł, charakterów działających osobistości mniej mógł rozumieć, jak rodowity Rzymianin. Autor, lubujący się w ogólnikowych poglądach i pojęciach, pod któremi pojedyncze fakta układa, nie ma zmysłu wielkiego dla zrozumienia osobistości i mało plastyczności w ich przedstawieniu. Pewna gadatliwość Grekom właściwa źle przystaje do twardych faktów i twardych postaci, które się przed naszemi przesuwają oczyma.

Z umysłu nakoniec pozostawiliśmy jednego historyka, który najgłębiej sięgnął w swej analizie Tyberyusza i panuje nad całym problemom tajemniczej tej postaci. W początku II wieku spisał Tacyt swoje wielkie historyczne dzieła, w epoce kiedy z tronu Cezarów po wielkich przewrotach pierwszego wieku jaśniejsze i pogodniejsze zabłysło światło, kiedy rządy mądrego Trajana godziły łudzi z teraźniejszością i panującym stanem rzeczy. Ale ta dusza ponura i smutna nic spo

             

               

 

 

  

 

             

 

 

częła na dniu dzisiejszym, lecz z lubością odrywała wzrok swój wstecz ku katastrofie upadku rzeczypospolitej, do tego pierwszego wieku, który kruszył i burzył, aby w miejsce form przeżytych nowy ustrój państwa wprowadzić. Tacyt w gruncie był przekonanym o konieczności tego przewrotu i przełomu, ale za dużo zajmował się przeszłością Rzymu, za rodowitym był Rzymianinem, aby wśród złomów rzeczypospolitej tęsknem okiem nie wodzić. Przesuwały się przed jego likiem mądrość i przebiegłość pierwszych cesarzy, wyrodzenie, swywola i rozbestwienie ich następców, służalczość i spodlenie potomków wielkich rodów, wszystko budziło jego ciekawość, podniecało uczucie, zaostrzało rylec czy pióro. Kto się rodził i lata dziecinne przepędził za Nerona, lata młodzieńcze i część wieku męzkiego przebył pod Domicyanem, ten mógł zapewne nieco przesiąknąć goryczą i na resztę dni się zasępić. Indywidualne te cierpienia zabarwiły też z pewnością jego sposób myślenia i przedstawienia rzeczy. To, czego pod gniotącemi rządami Domicyana wypowiedzieć nie było można, wezbrało w jego duszy, aby teraz wybuchnąć głosem sądu i potępienia. Tacyt nas zapewnia, że będzie pisał sine ira et studio, bez namiętności i stronniczości, a my dalecy jesteśmy od tego, aby mu świadome i zasadnicze fałszowanie prawdy zarzucać. Ale ira towarzyszyła minio tego jego dziełu ciągle, ta ira szlachetna, którą świętym gniewem nazywamy; w słowach jego drży zawsze jakiś przydźwięk współczucia czy odrazy, który wytwarza to nadzwyczajne ciepło, a nawet palący żar jego przedstawienia. Historyk też nie jest powołany do zamrażania prawdy, a najmniej historyk własnego narodu. Czy w bólu czy w radości, powinien on współczuć z pokoleniami przeszłości, przez pozornie nagą opowieść faktów wysłyszeć powinniśmy pulsacyę jego serca. To stanowi u nas niespożyty urok pióra Szujskiego i Kalinki, to stworzyło wyjątkowe stanowisko Tacyta wśród historyków starożytności. Bo nikogo z nim porównać nie będziemy mogli: wielki Tucydydes kryje się za swem dzielem i przysłania słowami swoje uczucia nawet tam, gdy o cierp

             

               

 

 

  

 

             

 

 

kie przejścia własnego życia potrąca. Wytwarza to majestat i wielkość w swoim rodzaju, ale duszy nowożytnego człowieka, przypadnie zawsze więcej do smaku subjektywizm Tacyta, ten subiektywizm, który tak szarpie wyrazy na myślach, jak te myśli szarpały mu duszę. Bo w formie przedstawienia ten subiektywizm przedewszystkiem się uwydatnia. Po dobrotliwej szerokości Liwiuszowej opowieści, która płynie prostem i regularnem korytem, mamy tu same zwroty niespodziane. Odcienia myśli i drgnienia serca odbijają się w niezwyczajnem ugrupowaniu wyrazów, które silić się zdają, aby nam zdradzić w całej pełni towarzyszące tworzeniu myśli i niepokoje autora. Co chwila podniecenie uczucia odmienia nagle spodziewane rozwinięcie zdania. Lapidarność i patetyczność rzymska, a z drugiej strony indywidualność autora, który dużo w życiu milczeć i przemilczać dużo musiał, złożyły się na krótkość okresów. Ale wyrazy ciężarne więcej tu mówią, niż rozwałkowane peryody. Chmura prawdziwa myśli i uczuć niewypowiedzianych uwiesiła się przy zwięzłym tekście i zapełniła puste odstępy wyrazów i linij. Z krótkich, urywanych zdań, wysłyszeć możemy nieraz jęki pokoleń, przekleństwa pisarza; czasem robią one wrażenie ostrego grotu, który musiał się wrażać w serce ofiary i wierci ją po dziś dzień.

Ta forma wytwarza już w części wysoką dramatyczność przedstawienia; dramatyczność ta podniesiona jest jeszcze artystycznem ugrupowaniem faktów i głęboką psychologią pisarza, który postacie działające w historyi do głębi duszy odsłonić nam się stara. Czy kiedy maluje tajniki ludzi, tęskniących za wolnością utraconą, czy kiedy roztwiera przed nami wnętrza tyranów, pełne rozstroju i rozterki, mistrzem jest on nieporównanym. Psychologia zbrodni ma w jego dziełach najpiękniejsze swe karty.

To też historyk ten po wszystkie czasy, obok interesu nadzwyczajnego gorącą miłość w duszach szlachetniejszych budzić będzie. Kochamy go za jego miłości i za jego nienawiści, za wszystkie szlachetne myśli w nieśmiertelnej wypo

             

               

 

 

  

 

             

 

 

wiedziano formie i za wszystkie przemilczenia, niemniej wymowne; kochamy go wreszcie za gromy jego rękami rzucone, które po wszystkie wieki furczeć będą nad głowami prześladowców narodów. Chateaubriand kiedyś nazwał Tacyta rzecznikiem qui s'est chargé de la vengeance des peuples, a jeden z najgłębszych filologów naszych czasów () powiedział: Biada pokoleniu, które Tacyta zupełnie zrozumie. Nikt pono niestety tyle do tego danych warunków nie ma, co my, którym krzywdy ręką innych Cezarów wymierzane codziennie od tylu pokoleń krwawią i ranią serca, którym tak dobrze i lepiej znane to wymuszone silentium, pełne łez, tłumionego oburzenia i rozpaczy, jak je po przebytych  latach strasznej Domicyanowskiej epoki w Agrykoli odmalował i pomścił zarazem Tacitus.

Ale wielki ten historyk znalazł w XIX wieku wielu poważnych i mniej poważnych przeciwników. Pobudki ich i powody były rozmaite i zarzuty też rozmaitej doniosłości.

Jedne zarzuty wyradzały się z pewnego kultu imperyalizmu, który w XIX wieku dosyć częstem bywa zjawiskiem. Na czele tych krytyków postawić należy największego imperatora stulecia, Napoleona I, który do Tacyta czuł żywą odrazę, a na kongresie książęcym w Erfurcie, w rozmowie z Wielandem wyraził się, że Tacyt działalności i uczuć nie dosyć zbadał, aby być nieuprzedzonym. Należałoby według Napoleona ludzi i narody tak brać i pojmować, jakiemi wśród danych okoliczności i warunków być mogli. Cesarze rzymscy nie byli tak złymi, jak ich Tacyt przedstawia. W ustach Napoleona objaw ten bardzo naturalny; ujmując się za ofiarami Tacyta, bronił on siebie i swojej sprawy. Mniej naturalnem za to, że że po za Renem, w Niemczech, zapanował zwyczaj natrząsania się i naigrawania z wszelkiej opozycyi, choćby ona z najszlachetniejszych płynęła pobudek. Pomijając mniejsze nazwiska, jak Stahra i Freytaga, przypominam, w jaki sposób Mommsen, posuwający kult Cezara do idololatryi,

 

 

() Lehrs: Populäre Anfsätze, str. .

             

               

 

 

  

 

             

 

 

obchodzi się z jego przeciwnikami; przypominam, ze uczeń Mommsena Herrmann Schiller naśmiewa się z marzycieli i utopistów, których szereg zaczyna się od Katona Utyceńskiego a kończy z Trascą Pactusem. Duch taki uznał za stosowne, aby te wszystkie postacie, które nie umiały się pogodzić z nowym stanem rzeczy, ochrzcić mianem Don Kiszotów. Schiller posunął się w swym zapale tak daleko, że nawet delatorów Cesarstwa rzymskiego tłómaczy i usprawiedliwia (). Wobec tego Tacyt musiał być oczywiście ogłoszonym za historyografa politycznej Don Kiszoteryi.

Inne źródło zarzutów jest daleko ważniejszem. W pojmowaniu Cesarstwa rzymskiego nastąpił w nowszych czasach przełom stanowczy. Od czasu, kiedy Mommsen napisy i dokumenta publiczne wciągnął w zakres badania, przekonano się, że ta epoka cesarska, tak ciemno przez historyków starożytnych przedstawiana, ma swe strony świetlane, że po za Rzymem, w bliższych i odległych prowincyach rosła kultura i cywilizacya, że było w nich mniej nędzy i ucisku, jak za republiki. Biorąc więc rzeczy na wagę, suma szczęścia ludzkości zdawała się przeważać nad nieszczęściami Rzymu. Tacyt bynajmniej nie przeocza dobrodziejstw przez cesarstwo wymierzanych prowincyom, ale według pojęć nowoczesnych nie dosyć je uwydatnia; giną one za bardzo w ponurych ciemnościach, które roztaczają się przeważnie nad jego opowieścią. Ale tu przypomnieć musimy, że Tacyt był historykiem starożytnym, a cała historyografia starożytna przeważnie jest polityczną i dzieje kultury rzadko tylko uwzględnia; że Tacyt przedewszystkiem jest Rzymianinem, że to, wskutek czego żywioł prawdziwy rzymski, tradycye dawne i obyczaj marniały, stanowczo zasępiać go musiało, a w cierpieniu tem wzgląd na to, że nieRzymianom, mieszkańcom prowincyi, nieco lepiej się działo, żadnej ulgi ani pociechy przynieść mu nie mógł. Żądać od Tacyta innego stanowiska i innego punktu widzenia, jestto żądać, aby o wieki wyprzedzał swe

 

 

() Geschichte Nero's, str. .

             

               

 

 

  

 

             

 

 

czasy i z wysokości tych wieków oceniał ten rozwój, który my dopiero z odległej trybuny nowoczesnej przejrzeć i pojąć zdobiliśmy.

Wreszcie piętnują inni Tacyta jako zakutego arystokratę, który dlatego tylko cesarzy źle sądzi, że oni tej arystokracyi dawali się we znaki. Cesarstwo rzymskie, jak każde cesarstwo, jest demokratyczne, opierało się na masach i popierało interesa tych mas wobec żywiołów, które miały dawne tradycye, dawne miłości i trudniej z nowym rzeczy porządkiem pogódzić się. mogły. Żywioły te znajdowały główne swoje ognisko w senacie, instytucyi, która przetrwała republikę, miała świetną i pełną chwały za sobą przeszłość, a dziś pozostała jedynym organem wolnego zdania, palladium wolności i ostatniem pewnej swobody zabezpieczeniem. Tacyt kochał te instytucyę za siebie i przeszłe pokolenia, śledził pilnie jej rozwój i może zbyt skrzętnie zapisywał wszelkie starcia między Cezarami i senatem (). Ale był arystokratą w dobrem tego słowa znaczeniu, od wielkich imion żądał i cnót wielkich i nielitościwemi razami smagał indywidua, które w kałuży serwilizmu lub upodlenia brzemię wielkiego nazwiska jeszcze głębiej pogrążało. Tacyt jest podobnym do tych szlachetnych wśród upadających narodów, którzy podwójny ciężar cierpień na swe barki brać muszą, cierpią za krzywdy wrogów i za swoich obojętność, grzechy lub obłędy, a mimo tego sztandar swój umiłowany wysoko wznoszą, aby sterczał tem jaskrawiej po nad karki zgięte czy skarłowaciałe i oddaleniem swem odstęp uwydatniał między smutną rzeczywistością a ideałem.

Nie myślimy bronić Tacyta od zarzutu pewnych zboczeń w odcieniach, pewnych niedokładności w szczegółach (); przyznamy, że nadużył niekiedy patetyczności, która mu

 

 

() Por. Wallichs: Geschichtschreibung des Tacitus. Rendsburg .

() Dobrze je uwydatnił Filip Fabia w wielkiem dziele: Les sources de Tacite, Paris, , mianowicie str.  i .

             

               

 

 

  

 

             

 

 

kładła w usta zbyt silne i dobitne wyrazy: ale szczegóły te, które tutaj nie należą, nie zmienią ogólnego naszego zdania, że po wszystkie wieki należeć; on będzie do największych mistrzów słowa i historyi i do najszlachetniejszych. Poruszyć zaś to wszystko musieliśmy, bo przedstawienie Tyberyusza dało pochop do największej liczby zarzutów, przeciw Tacytowi w nowszych czasach podnoszonych.

W charakterystyce Tyberyusza, odbiega on znacznie od innych historyków. Swetoniusz i Cassius Dio nie umieli bardzo skrajnych właściwości tej natury powiązać, rozłamali dlatego to życie na dwie połowy, z których pierwsza odznaczała się rzekomo rozmaitemi dodatniemi objawami, podczas gdy schyłek tego życia stał się jednym szeregiem zbrodni i występków. Opowiadają tutaj szczegóły tak straszne, że prawie trudno im wierzyć, zwłaszcza, że ulicy i ulicznym pogłoskom otworzyli narozcież święte podwoje historyi. Tacyt zbyt był wykwintną naturą i zbyt wykwintne miał pióro, aby siebie i czytelnika opowieścią tych wstrętnych kalać drobiazgów. U niego Tybcryusz jest więcej jednolitym, ani tak dobrym za młodu, ani tak kolosalnie przewrotnym później, jak go inni pisarze przedstawiają. Ale Tacyt popadł tu w drugie przeciwieństwo. Aby tę naturę, która niewątpliwie z biegiem czasu się psuła i rozstrajała, stanowczo wytłómaczyć, szuka on nici przewodniej, węzła, którymby całą postać spoił — i znajduje go w udawaniu i symulacyi. Tacyt skłonnym jest do tego, aby u Tyberyusza wszędzie przyjmować zakorzenioną przewrotność, i dlatego tam, gdzie lepsze rysy jego panowania porusza, których bynajmniej nie przemilcza, uważa cesarza za komedyanta, który jakąś rolę przed ludźmi odgrywał i to rolę najczęściej podszytą podstępem i złemi motywami. Ta symulacja Tyberyusza, która tutaj na pierwszy plan jest wysuniętą, dobrzeby licowała z nienawiścią, którą Tyberyusz przez całe życie ścigał tych, co z rzemiosła i za pieniądze udają histryonów i aktorów. Wypędzał ich cesarz z Italii i karał wszelkie ich wybryki, chciał nawet karę cielesną wprowadzić jako groźbę dla nich na przyszłość. Zda

             

               

 

 

  

 

             

 

 

waćby się mogło, że sztuka, którą według Tacyta sam z takiem mistrzostwem uprawiał, kłula go w oczy u drugich.

Jedyny to w swoim rodzaju objaw w literaturze historycznej wszystkich narodów, te zapasy Tacyta z Tyberyuszem, aby mu wydrzeć tajemnice jego jestestwa. Najsmutniejszy z historyków mierzy się tu oko w oko z najsmutniejszym Rzymu cesarzem, pisarz najoszczędniejszy w słowie staje wobec małomównego, najskrytszego człowieka i zapuszcza mu swą historyczną sondy aż do dna duszy; tajemnica, którą tamten przez życic zachował i wziął ze sobą do grobu, ma teraz po wieku nieledwie odsłonić się przed naszemi oczyma. Na wszystkie występne zamiary cesarza, które zawsze nie prostą drogą, lecz ubocznemi i przysloniętemi szlakami zdążają do celu, ma Tacyt broń podobną i piętno palące wypada u niego zpośród słów pozornie spokojnych równie niespodzianie, jak sztylet nagle z zanadrza wyciągnięty. Ale przed lepszemi objawami tego panowania cofa się psychologia Tacyta. Nie umie on ich zrozumieć i wytłómaczyć i rzuca tu cesarzowi w oczy słowo mordercze: Udajesz. Czyżbyśmy tu na ślepo mieli zawierzyć jego znajomości świata i ludzi?

My w takie mistrzostwo symulacyi u Tyberyusza nie wierzymy. Nie mamy bowiem w historyi dwóch tylko lokacyj, lewicy dla kozłów i prawicy dla aniołów, pod które całą dotychczasową i współczesną ludzkość umieścić czy wtłaczaćby należało, ale znamy natury skomplikowane, u których złe i dobre żywioły dziwnie się z sobą plączą i krzyżują, aż wreszcie jeden bierze górę i zwycięża. A taką natura, był Tybemisz.

             

               

 

 

  

 

             

 

 

II.

 

Jego młodość niejedno w jego historyi tłómaczy. Żadnym węzłem krwi z Augustem nie związany, pochodził on po mieczu i po kądzieli z jednego z najprzedniejszych rodów rzymskich, ze sławnej familii Klaudyuszów. Ród ten po wszystkie czasy odznaczał się śmiałością pomysłów, bezwzględnością w ich przeprowadzeniu, a przedewszystkiem niezmierną dumą arystokratyczną. Wspomnijmy choćby słowa kobiety, pewnej Klaudyi, która, gdy tłum w drogę jej wchodził na ulicach Rzymu, wyraziła w niecierpliwości życzenie, aby brat jej, który kiedyś w nieszczęśliwej bitwie morskiej dużo narodu wytracił, odżył nanowo i zdziesiątkował ponownie zgęszczone Rzymu pospólstwo.

Ojciec Tyberyusza należał do otwartych republikanów i ucierał się na polu walki z samowładczemi zakusami tryumwirów i Augusta samego; matką była sławna Liwia, owa Liwia, która zasiadła potem na tronie obok Augusta, swemi radami przyczyniła się do ustaleniu monarchii, a swym rozumem potrafiła własnemu synowi zgotować drogę do cesarstwa. Nie naszem zadaniem opisywać tu życie i dzieje Tyberyusza, uwydatnimy więc tylko kilka rysów i szczegółów doniosłych dla jego charakteru i przyszłości.

W roku  przed Chrystusem, pogodził się republikanin Tiberius Nero z jaśniejącem słońcem Augusta, a pogodził się tak dobrze, że mu nawet żonę swą własną Liwię w małżeństwo odstąpił. Wprowadziła ona do domu Augusta czteroletniego Tyberyusza, po kilku miesiącach urodził się już

             

               

 

 

  

 

             

 

 

w domu Augusta brat drugi, Drusus. Z pierwszej młodnści Tyberyusza, którego losy spoiły się odtąd z dziejami ojczyma, późniejszego cesarza Augusta, niewiele mamy szczegółów, ale ieden za to bardzo charakterystyczny. Autor żydowski Philo, który nam tyle ciekawych szczegółów o władzcach Kzyinu przekazał, donosi (), że go w chłopięcych latach "starcem" nazywano. Ciekawe to świadectwo dla człowieka, który nigdy wiosny naprawdę nie zaznał i bez uśmiechu miał przejść nieledwie przez życie.

Kiedy Augustus w  roku przed Chrystusem został jedynowladzcą Rzymu, liczył pasierb jego Tyberyusz jedenaście lat życia. Skoro doszedł do młodzieńczego wieku, postanowi! go August użyć do wypraw wojennych. Szczególnem zrządzeniem los go przeznaczył teraz do rzemiosła, które jako najbardziej pokojowy z Cezarów zupełnie zarzucił na tronie, do ciągłych walk i trudów obozowych. Nie będziemy opisywać jego tryumfów na północnej granicy państwa, które on, zdobywając Recyę i Noricum w r.  przed Chrystusem, podbijając Pannonię od r.  przed Chrystusem dopiero ustalił i ubezpieczył. Ale ze świadectw wszystkich autorów widocznem, że do wojennego rzemiosła szczególnie się nadawał, że był wodzem pełnym energii, ale i sprawiedliwości dla swych żołnierzy, że przed żadnym trudem ani niebezpieczeństwem nie uchylił czoła, ani się cofał ().

Gotowały mu te laury sławę, ale nie dawały szczęścia, a tem mniej uprawniać mogły do jakichkolwiek ambicyi, dążących do następstwa po Auguście. Z trzech małżeństw swoich miał cesarz August tylko jedną córkę po drugiej żonie Skribonii. Była nią sławna i obyczajami swojemi wkrótce osławiona Julia, słaba podstawa, na której całe zamysły cesarza dla zapewnienia następcy po sobie z konieczności opierać się musiały.

 

 

() Legatio ad Gaium, p. .

() Por. mianowicie Vell. U, .

             

               

 

 

  

 

             

 

 

Wydaną naprzód została piękna córka Augusta, którą na monecie azyatyckicj spotykamy z atrybucyaini Wenery, za siostrzeńca Augusta, Marcellusa, ale młodzieniec ten, sławiony przez poetów jako ulubieniec narodu, wydartym został już po latach dwóch małżeństwa, w roku  przed Chrystusem, przyszłości i chwale, nie zostawiwszy żadnego potomstwa. Szczęśliwsze pod ostatnim względem były drugie śluby Julii, z politycznych czysto względów sklecone. Nie żaden książę ani krewny Augusta, lecz mądry jego doradzca, M. Agrippa, wyniesionym został w roku  do godności cesarskiego zięcia. W roku  i  rodzą się z tego małżeństwa Gaius i Lucius a August adoptuje natychmiast tych wnuków i opiera na nich przyszłości nadzieje.

Niebawem losy Tyberynsza w dziwny sposób powiązać się miały z Julią i jej synami. Tyberyusz był ożeniony z Wipsanią Agrippiną, córką owego Agrippy i pierwszej jego małżonki Pomponii. Małżeństwo było szczęśliwe i przyniosło mu syna Drususa, ale krótkie to szczęście wcześnie zniszczonem i rozerwanem być miało. Kiedy bowiem Julia przez śmierć Agrippy w roku  przed Chrystusem owdowiała po raz drugi, postanowił August, nic wiemy z jakich powodów, wydać ją za mąż ponownie.

Cesarz August kochał ją szalenie, przebaczał jej wszelkie wybryki, nie śmiał wierzyć w to, co powszechnie o niej opowiadano: zapewniał, że dwie ma córki, których wszelkie kaprysy znosić mu należy, Julię i republikę. Otoczona zawsze zgrają wielbicieli, zadziwiała ona wszystkich nadzwyczajną wykwintnością i wykształceniem, olśniewała swą pięknością i wdziękami. August niepokoił się zbyt halaśliwem jej życiem. Raz po przedstawieniu gladyatorów śmiał jej zrobić uwagę, że przyszła na widowisko w zbyt wesołem młodych ludzi towarzystwie i porównał z tem poważne i spokojne otoczenie Liwii. Swywolna Julia rozbroiła ojca zapewnieniem, że i jej przyiaciele razem z nią się zestarzeją.

Jak sobie Agrippa z nią radził, nie wiemy; August po jego śmierci postanowił znowu ślubami ustalić jej życie,

             

               

 

 

  

 

             

 

 

a wzrok jego padł na pasierba Tyberyusza. Potrzeba jednak było do tego rozerwać przedtem pierwsze tegoż małżeństwo i to małżenstwo szczęśliwe. Wiek ów pod tym względem nie cofał się jednak przed żadnemi środkami. Przecież i do ślubu Augusta z Liwią aż dwa rozwody utorowały drogę. Teraz więc nakazano w podobny sposób Tyberyuszowi odesłać Wipsanię i zawrzeć związek z wdową po własnym teściu Agrippie.

Jestto jeden z najważniejszych przełomów w życiu Tyberyusza. Potargano przytem jego najświętsze uczucia miłości, a zbliżono do kobiety, odmiennej zupełnie usposobieniem, która swoją swywolą z pewnością nie zdołała rozchmurzyć tego posępnego czoła. Rozdarcie jego było wielkie. Swetoniusz opowiada (), że skoro raz w późniejszym czasie zoczył Tyberyusz pierwszą żonę na ulicy, tęsknym i załzawionym wzrokiem gonił jej postać i kroki. Jedyna to łza Tyberyusza, o której Historya nam opowiada. Ten, który swe uczucia wiecznie na uwięzi trzymał, zamykał swe wnętrze szczelnie przed oczyma bliźnich, tutaj zwyciężonym został przez wezbraną serca swego żałość. Łza ta tem zrozumialsza, że była wylaną nad minionem szczęściem nella miseria.

Bo zsprzężenie Tyberyusza z Julią było pod każdym względem nieszczęśliwym pomysłem. Rola księcia Konsorta była jego dumie wstrętna i przykrą; a gdyby przynajmniej domowe szczęście wynagradzało niemiłe pozory! Ale te dwu usposobienia żadną miarą iść z sobą nie mogły. Stary już za młodu Tyberyusz nie mógł się pogodzić z tą kobietą, która wiecznie młodą być chciała i jak Makrobiusz opowiada, później kazała sobie wyrywać z wielką gorliwością siwiejące już włosy. Przytem duma Klaudyuszów natrafiła tu na pychę rodową córki cesarskiej. Julia rzucała w twarz Tyberyuszowi nieznośny dla małżonka zarzut nierówności, nazywaiąc go parweniuszem. A jeżeli duma Tyberyusza się sromała przed stanowiskiem księcia Konsorta, to równie wstrętnem

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin