S.Michalkiewicz - Wstydliwe zakątki.pdf

(240 KB) Pobierz
Stanisław Michalkiewicz: Wstydliwe zakątki
Stanisław Michalkiewicz: Wstydliwe zakątki
Piątek, 26 Luty 2010 15:34
Ach, cóż za zawód! Julia Tymoszenko wycofała skargę z ukraińskiego niezawisłego sądu, dając
do zrozumienia, że próżno tam oczekiwać sprawiedliwości. Julia Tymoszenko jest na Ukrainie
premierem rządu, więc coś tam o własnych niezawisłych sądach musi wiedzieć, a skoro tak
mówi, to nie wypada zaprzeczać. Najwyraźniej musiała skądś się dowiedzieć, że niezawisłe
sądy nie będą już spełniały jej rozkazów, tylko słuchały „kryminalisty”, no a w tej sytuacji lepiej
zawczasu dogadać się z ruskimi szachistami, którym też przydałaby się na Ukrainie jakaś
demokratyczna alternatywa na wypadek, gdyby „kryminalista” zapomniał, skąd wyrastają mu
nogi i próbował brykać. Zresztą co ja mówię: jakie „zawczasu”? Przecież koordynacja istniała
cały czas, bo w przeciwnym razie jakże wytłumaczyć deklarację Jurija Łucenki, ministra spraw
wewnętrznych Julii Tymoszenko z grudnia ub. roku, że jeśli tylko Borys Abramowicz
Bieriezowski postawi stopę na Ukrainie, to zostanie natychmiast aresztowany i odstawiony
złowrogiemu Putinowi? Borys Abramowicz Bieriezowski – mąż zaufania „filantropa”, który za 20
milionów dolarów sprokurował na Ukrainie całą „pomarańczową rewolucję”! Słowem – i
pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić – oczywiście tego w postaci blond warkocza wokół
głowy, którym tak się rajcowali nasi mężykowie stanu. Co za banda niezłomnych idiotów!
Ale dlaczego zaraz „idiotów”? Może wcale nie „idiotów”, tylko realistów? Oczywiście realistów
nie w kategoriach wielkiej polityki, bo jej uprawianie nasi mężykowie stanu mają od 1 grudnia
ubiegłego roku w traktacie lizbońskim najformalniej zakazane i mogą co najwyżej groźnie kiwać
palcem w bucie oraz prężyć cudze muskuły – jak to właśnie robią ku niewątpliwej uciesze
złowrogiego Łukaszenki. Poczucie realizmu naszych mężyków stanu dotyczy raczej tubylczej
hierarchii władzy, w utrzymaniu której wielką rolę odgrywają z jednej strony tak zwane „haki” a z
drugiej – wstydliwe zakątki. Oto potykający się za każdym razem o własne nogi wirtuoz intrygi
Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla „Newsweeka” wspomina o jakimś wstydliwym zakątku
ministra Sikorskiego. Nic więcej powiedzieć nie może, bo to tajemnica państwowa, a kiedy
dziennikarze i Roman Giertych wspominają o gromadzeniu przezeń „haków” – grozi procesami,
bo – po pierwsze - nie użył tego zakazanego słowa, a po drugie – Giertych „kłamie”. Pierwszy
proces w sprawie „kłamie” już jest, więc tylko patrzeć, jak się posypią piękne wyroki –
oczywiście nie teraz, tylko najwcześniej za 15 lat, jak w aferze Oleksego, kiedy już najstarsi
ludzie zapomną o co właściwie chodziło.
No dobrze, ale cóż to mogą być za tajemnice państwowe? Rzecz może dotyczyć ustawy z 9
czerwca 2006 roku – przepisy wprowadzające ustawę o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego
oraz Służbie Wywiadu Wojskowego... i tak dalej – stanowiącą element pakietu ustaw o
rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych. Jak wiadomo, najpierw Komisja Weryfikacyjna
kierowana przez A. Macierewicza przygotowała „Raport”, uzupełniony później obfitującym w
smakowite szczegóły i wstydliwe zakątki „Aneksem”. Ten „Aneks” dostarczony został
prezydentowi Kaczyńskiemu, który miał go opublikować w „Monitorze Polskim”. W ten sposób
wszystkie tajemnice stałyby się własnością publiczną, a przecież wiadomo, że z agenta
zdemaskowanego żadnego pożytku już mieć nie można, podczas gdy agenta nieujawnionego
można eksploatować aż do śmierci. Tedy prezydent Kaczyński skierował do Sejmu projekt
ustawy o zmianie ustawy z 9 czerwca 2006 roku, dodając do niej art. 70a, obejmujący nie tylko
funkcjonariuszy WSI, ale i ich konfidentów oraz współpracujących z nimi przedsiębiorców i
redaktorów. Tę nowelizację Sejm uchwalił 14 grudnia 2006 roku.
Znowelizowana ustawa z 9 czerwca 2006 została zaskarżona do TK, który 27 czerwca 2008 r.
1 / 3
250343587.002.png
 
Stanisław Michalkiewicz: Wstydliwe zakątki
Piątek, 26 Luty 2010 15:34
uznał dodany przez prezydenta art. 70 a za niekonstytucyjny, zaś konsekwencją tej
niekonstytucyjności było „powstanie sytuacji, w której brak jest podstaw prawnych do
podawania do wiadomości publicznej danych osób wymienionych w tym przepisie. (...) W
konsekwencji publikacja uzupełnień raportu w tym zakresie wymagałaby anonimizowania
danych konkretnych osób” – stwierdził TK w uzasadnieniu. A ponieważ Polska jest
„demokratycznym państwem prawnym”, to jak nie ma podstaw do publikowania „Aneksu”, to
„Aneks” opublikowany nie został. Widzimy więc, że prezydent Kaczyński jest bardziej
przebiegły, niż wygląda, bo przecież w identyczny sposób zablokował ujawnienie dokumentów
sporządzonych przez UB i SB w latach 1944-1990, mrugając przy tym filuternie, że to niby
„dobrze chciałem, ale mi nie dali”. Dopiero w tym kontekście lepiej rozumiemy, co mógł mieć na
myśli poseł Antoni Macierewicz, mówiąc niedawno w Radiu Maryja, że „musimy” poprzeć
kandydaturę Lecha Kaczyńskiego na prezydenta, bo w przeciwnym razie „stracimy wszystko”.
„Wszystko” – czyli wiedzę tajemną, zwaną inaczej „hakami” zawartą w „Aneksie” i jeszcze
tajniejszych od niego dokumentach, które na przykład ja bym sobie skopiował i schował, a
przecież inni – ho, ho! - nie są głupsi ode mnie. To jest ta polisa ubezpieczeniowa „obozu
prezydenckiego” i przyczyna, dla której autorytety moralne, Salon i „niezależni dziennikarze”
pałają doń taką nieprzejednaną nienawiścią.
„Zdrada panowie, ale stójcie cicho!” Bo „każdy ma swoja żabę, co przed nim ucieka i swojego
zająca, którego się boi”. Wspomniałem o dokonanej przez prezydenta Kaczyńskiego nowelizacji
uchwalonej z inicjatywy PiS ustawy o ujawnieniu dokumentów UB i SB z lat 1944-1990. Być
może niektórzy posłowie PiS głosując za tą ustawą myśleli, że to wszystko naprawdę, ale nie
pan prezydent, a skoro on nie – to cóż dopiero brat-prezes, który w tym duecie jest przecież od
kombinowania? Jak pamiętamy, w Senacie powstała wówczas osobliwa koalicja senatorów
Romaszewskiego, Piesiewicza i Kutza, przestrzegająca przed ujawnieniem „danych
wrażliwych”. Twierdzili, że chodzi o ekscesy alkoholowe i obyczajowe, ale nie wyglądało to
poważnie, zwłaszcza, że jeszcze nikt nie słyszał o terapiach senatora Piesiewicza. Coś jednak
było na rzeczy, a mianowicie – pieniądze. Jak się okazało przy okazji afery Banco Ambrosiano,
przez „kanał watykański” Solidarność w latach 80-tych dostała co najmniej 200 mln dolarów,
przede wszystkim z Ameryki. Ale „kanał watykański” był mniejszy od głównego –
Międzynarodowego Biura Solidarności w Brukseli, którym kierował Tajny Współpracownik SB
Jerzy Milewski, później minister stanu w Kancelarii „drogiego Bolesława”. Tamtędy przeszło co
najmniej dwa razy tyle i to już bezpieka monitorowała na bieżąco; kto ile wziął i gdzie sobie
schował. Wprawdzie wszyscy zapowiadali, że „w wolnej Polsce” nastąpi pełne rozliczenie, ale
jak przyszło co do czego, to skończyło się na kapłańskim słowie honoru, które dał ksiądz prałat
Henryk Jankowski, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Nawiasem mówiąc, widać jak
na dłoni, jaką czarną niewdzięcznością odpłaciła księdzu Jankowskiemu michnikowszczyzna,
ale mniejsza już o to, bo ważniejsze, że pełną wiedzą na ten temat dysponują „człowieki
honoru”, przed którymi autorytety i mężykowie stanu muszą skakać z gałęzi na gałąź. Po tamtej
stronie FOZZ, a po tej - to. Dlatego nawet wirtuoz intrygi Jarosław Kaczyński wiosną ubiegłego
roku też nawrócił się na podstawową zasadę konstytuującą III RP: my nie ruszamy waszych, wy
nie ruszacie naszych.
Felieton  •  tygodnik „Najwyższy Czas!”  •  26 lutego 2010
Stanisław Michalkiewicz
2 / 3
250343587.003.png
 
Stanisław Michalkiewicz: Wstydliwe zakątki
Piątek, 26 Luty 2010 15:34
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika
„Najwyższy Czas!”.
3 / 3
250343587.001.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin