MacDonald Laura - Niepokorna praktykantka.pdf

(644 KB) Pobierz
246915878 UNPDF
LAURA MacDONALD
Niepokorna praktykantka
246915878.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Lindsay, kochanie, gdzie jest ta zabita dechami dziura, do której wyjeżdżasz? – Romilly
Souter, wieloletnia przyjaciółka ojca, spojrzała na nią spod sennie opadających powiek.
– Mówisz tak, jakby to było na końcu świata – odrzekła Lindsay, usiłując nie okazać irytacji.
– A to przecież tylko północna Walia.
– To jest na końcu świata – stwierdziła Annabelle Crichton-Stuart, przyjaciółka Lindsay. –
Pamiętam, jak wiele lat temu tata zabrał Ruperta i mnie do Caenarvon. Myślałam, że nigdy tam
nie dojedziemy. Wlekliśmy się cały boży dzień beznadziejnymi górskimi drogami, omijając stada
owiec, a deszcz lał bez przerwy. Istny koszmar.
– Czemu w ogóle zdecydowałaś się na Walię? – spytał Charles Croad, stary przyjaciel ojca.
– A czemu nie? – Lindsay wzruszyła ramionami. Sprawiała wrażenie opanowanej, lecz w
duchu miała już serdecznie dość tych krytycznych opinii. Przewidywała, że jej decyzja wywoła
właśnie takie reakcje.
– Chyba sensowniej byłoby pracować bliżej domu. Nie mogłeś znaleźć jej miłego kącika na
prestiżowej ulicy Harley? – Charles spojrzał pytająco na siedzącego u szczytu stołu ojca Lindsay,
Richarda Hendersona.
– Myślisz, że nie chciałem? – Richard zaśmiał się niewesoło. – To Lindsay wybrała
prowincję i nie było żadnej dyskusji.
– Ale żeby jechać do Walii! – z dezaprobatą mruknęła Annabelle. – Tam tylko grają w
rugby, śpiewają i wydobywają węgiel.
– Muszę wam wyznać, że poniekąd przyłożyłem rękę do wyboru Lindsay – przyznał jej
ojciec, ściągając na siebie uwagę gości. Tylko Lindsay w zamyśleniu kreśliła kciukiem wzory na
adamaszkowym obrusie. – Henry Llewellyn, mój dobry przyjaciel, a jednocześnie ojciec
chrzestny Lindsay, prowadzi poradnię lekarską w pobliżu Betwsycoed. Zgodził się przyjąć
Lindsay na praktykę.
– Na praktykę? – zdumiała się Annabelle. – Przecież Lindsay już jest lekarką.
– Tak, ale chce zostać lekarzem rodzinnym i musi przez rok terminować w zawodzie.
– Potem pewnie wrócisz do Londynu i cywilizacji? – spytała Romilly.
– Może. – Lindsay szybko podniosła wzrok.
– Och, Linds, chyba tam nie zostaniesz? – jęknęła Annabelle. – I tak ominie cię tyle atrakcji!
Tata zamierza pożeglować do Cowes, potem planujemy wspaniały wyjazd do Włoch...
– Dziwne, że wybrałaś specjalizację lekarza rodzinnego. Przypuszczałem, że pójdziesz w
ślady ojca i zostaniesz chirurgiem.
– Wszyscy tak myśleliśmy – przyznał Richard. – I chyba właśnie to obudziło w niej ducha
przekory.
246915878.003.png
Nawet Lindsay zareagowała śmiechem na to stwierdzenie. Rzeczywiście od lat słynęła ze
swojej niezależności.
– Chcę pracować z ludźmi – wyjaśniła spokojnie.
– W gabinetach na ulicy Harley też leczy się ludzi – cierpkim tonem stwierdziła Romilly.
– Chodzi mi o takich zwyczajnych, a nie o uprzywilejowanych snobów z wyższych sfer,
którzy dostają wszystko podane na srebrnej tacy. A walijscy farmerzy mają za sobą kilka bardzo
trudnych lat. Za rok może wrócę do cywilizacji, jak to ujęłaś, lecz na pewno nie na ulicę Harley.
Podejmę pracę w biednej dzielnicy, gdzie nie brak problemów społecznych.
– Tam też potrzeba chirurgów – mruknął ojciec.
– Wiem, tato. I rozumiem, że czujesz się rozczarowany, bo nie wybrałam twojej
specjalizacji. Nie rezygnuję z chirurgii definitywnie, lecz na razie widzę siebie jako lekarza
rodzinnego.
Ku uldze Lindsay wreszcie dano jej spokój, lecz przy kawie, na którą goście przeszli do
salonu, Annabelle przypuściła kolejny szturm. Na szczęście tym razem rozmawiały tylko we
dwie.
– Będę za tobą tęsknić, Linds – rzekła z wyrzutem.
– Wiem, Bełle. Mnie też będzie ciebie brakowało, ale nie rozstajemy się na wieki. Rok
szybko zleci i wrócę, zanim się obejrzysz. Poza tym Walia nie jest aż tak daleko. Ty i Gideon
możecie mnie odwiedzać.
– Chyba tak... – W głosie Annabelle zabrzmiała nuta powątpiewania. – Zastanawiam się
tylko, dlaczego zmieniłaś zamiar. Przecież mówiłaś, że przesuniesz tę praktykę na przyszły rok.
– Cóż, sytuacja się zmieniła. – Lindsay umknęła spojrzeniem w bok.
– Z powodu Andrew?
– Może częściowo. Czemu pytasz?
– Tak sobie. – Annabelle utkwiła wzrok w dogasającym na kominku ogniu. – Już przebolałaś
to rozstanie, prawda?
– Oczywiście – potwierdziła przyjaciółka trochę zbyt ochoczo.
– To dobrze. Na pewno wkrótce poznasz kogoś interesującego.
– Skąd wiesz, że chcę? – Lindsay uniosła ciemne brwi.
– Chcesz. I następnym razem będzie inaczej. Zobaczysz. Kto wie, może nawet trafisz na
kogoś w tej Walii. Zauroczy cię jakiś dzielny, barczysty farmer ze stadem owiec.
– Uchowaj Boże! – Annabelle wzniosła oczy ku niebu. – Zapewniam cię, że to ostatnia
rzecz, jakiej pragnę!
– A ja sądzę, że właśnie tego ci trzeba.
Lindsay postanowiła jechać do Walii samochodem, chociaż ojciec szczerze jej to odradzał.
Przekonywał, że na górskich drogach przydałby się raczej solidny dżip, a nie małe, sportowe
autko. Ale Lindsay nie chciała się z nim rozstać, ponieważ dostała je właśnie od ojca, gdy zrobiła
246915878.004.png
dyplom. Było jej dumą i źródłem nieustającej radości.
Wyruszyła w drogę w piękny, majowy ranek. Prawie bez żalu wyjechała z Londynu,
ponieważ miała za sobą pracowity tydzień i dwa pożegnalne przyjęcia, zorganizowane przez
przyjaciół oraz dotychczasowych współpracowników ze szpitala.
Po namyśle postanowiła jechać przez Oxford i Gloucester, a nie autostradą. Była zadowolona
z tego wyboru – widok rozległych, zielonych pastwisk działał kojąco i podnosił na duchu.
Potrzebowałam czegoś takiego, pomyślała. Najwyższa pora uciec od dotychczasowego życia.
Na kolacji u ojca powiedziała prawdę. Rzeczywiście chciała pracować wśród zwyczajnych,
szarych ludzi, i stać się jedną z nich. Była zdegustowana wygodną egzystencją, jaką wiodła do tej
pory, lecz decyzję o wyjeździe podjęła także z powodu zerwania z Andrew Barlowem.
Poznała go na przyjęciu u przyjaciół i zakochała się prawie od pierwszego wejrzenia.
Andrew był przystojnym, pełnym uroku adwokatem, ona zaś uznała, że to jej wymarzony książę
z bajki. Po kilku miesiącach znajomości zamieszkali razem i Lindsay początkowo czuła się
niebiańsko szczęśliwa. Wkrótce przekonała się jednak, że Andrew obdarza swoimi względami
nie tylko ją.
Wspomnienia o tym romansie nadal były bolesne. Chcąc zmienić tok myśli, Lindsay skupiła
uwagę na pięknym w swej dzikości górskim krajobrazie. W oddali wznosił się częściowo
spowity we mgle masyw Snowdon, droga prowadziła przez gęsto zalesione doliny, a po skalnych
ścianach spływały górskie potoki. Ich krystalicznie czysta woda odbijała się po drodze od
licznych głazów, aby na koniec bulgoczącą, srebrzystą wstęgą zasilić kamieniste koryto jakiejś
rzeki. Na każdym zielonym wzgórzu pasły się pośród paproci i wrzosu stada owiec, a niektóre
wychodziły nawet na szosę, toteż jazda wymagała sporej ostrożności.
Lindsay była już mocno zmęczona podróżą, lecz na widok tablic z napisem Betwsycoed od
razu poweselała. Niestety, parę razy skręciła w złą stronę i dopiero po pół godzinie wjechała do
Tregadfan, gdzie praktykował Henry Llewellyn.
Miejscowość przerosła oczekiwania Lindsay. Była dość rozległa i bardziej przypominała
małe miasteczko niż wieś. Na głównej ulicy znajdowały się przynajmniej dwa puby i kilka
sklepów, a znaki wskazywały drogę do ośrodka informacji dla turystów i na kemping, lecz
Lindsay nigdzie nie zauważyła ośrodka zdrowia. Na drugim krańcu miejscowości droga
raptownie skręcała w prawo, prowadząc przez malowniczy, kamienny mostek. Lindsay
postanowiła zapytać o adres miejscowego lekarza. Zaparkowała auto w pobliżu sklepików z
pamiątkami, lecz wszystkie okazały się zamknięte. W pobliżu na szczęście znajdował się pub
„Pod Czerwonym Smokiem”, a obok – mały supermarket.
Stało przed nim parę samochodów, między innymi mocno ubłocony landrover, w którym
siedziały dwa owczarki: collie i pasterski. Pierwszy zaszczekał, a drugi groźnie warknął, gdy
Lindsay mijała auto, ona zaś ucieszyła się, że pojazd jest zamknięty, ponieważ zwierzaki
wyglądały na agresywne.
Otworzyła drzwi i zdziwiła się, słysząc brzęknięcie dzwonka. Nie przypuszczała, że jeszcze
246915878.005.png
istnieją sklepy, gdzie instaluje się takie rzeczy. Wewnątrz też współistniały dwa style:
nowoczesny i staroświecki. W głębi, za częścią samoobsługową, znajdowała się długa lada, przy
której gawędziło kilka osób. Jeszcze nie przebrzmiał dźwięk dzwonka, gdy wszyscy nagle
umilkli i wlepili wzrok w Lindsay.
Za ladą stał siwy, łysiejący mężczyzna o czerstwym obliczu oraz pulchna kobieta o
rumianych policzkach i nieco ptasim wyrazie twarzy. Kobieta po walijsku zadała jakieś pytanie, a
Lindsay natychmiast wpadła w rozpacz. Co będzie, jeśli tutejsi mieszkańcy nie mówią po
angielsku? W tej sytuacji nie byłaby w stanie porozumieć się z pacjentami.
– Przykro mi, ale nie znam walijskiego – oświadczyła, wziąwszy głęboki oddech. – Czy ktoś
z państwa mówi po angielsku?
Uśmiechnęła się przyjaźnie, lecz napotkała tylko chłodne spojrzenia i jeszcze bardziej upadła
na duchu. Zwłaszcza na widok jednego z mężczyzn: opartego łokciami o kontuar, dobrze
zbudowanego, trzydziestoparoletniego szatyna z kręconymi włosami i zdumiewająco błękitnymi
oczami. Miał na sobie dżinsy, kraciastą koszulę oraz przeciwdeszczową kurtkę i wręcz
przeszywał Lindsay wzrokiem. Ona zaś uznała, że to pewnie farmer, właściciel landrovera i
psów.
– Czego pani chce? – Tym razem kobieta odezwała się po angielsku, choć z typowo
walijskim, melodyjnym akcentem.
– Och... – Lindsay odetchnęła z ulgą. – Miałam nadzieję, że zechce pani mi pomóc. Gdzie
mieszka doktor Henry Llewellyn?
– Szuka pani lekarza? – spytał siwy osobnik zza lady.
– Właśnie – potwierdziła z uśmiechem, usiłując zignorować fakt, że mężczyzna patrzy na nią
podejrzliwie. Natomiast kobieta bez żenady oglądała ją od stóp do głów. Przyjrzała się
eleganckiemu kostiumowi z czarnej wełny w cieniutkie białe prążki, bluzce z kremowego
jedwabiu, ciemnym włosom związanym szyfonowym szalikiem oraz złotym kolczykom i
zegarkowi.
– A skąd pani przyjechała? – spytała w końcu.
Co cię to obchodzi, wścibska paniusiu, pomyślała Lindsay, lecz powstrzymała się od takiej
odpowiedzi. Tutejsi mieszkańcy pewnie rzadko mieli do czynienia z obcymi, więc poniekąd
zrozumiałe, że są nadmiernie ciekawscy, – Z Londynu.
– Aż? – wycedziła kobieta takim tonem, jakby Londyn był w innej galaktyce. – A na co pani
potrzebny doktor Llewellyn?
Zanim Lindsay zdążyła odpowiedzieć, że to wyłącznie jej sprawa, niebieskooki farmer
powiedział coś po walijsku i pomaszerował do drzwi.
Lindsay zauważyła, że po jego słowach wszyscy jakoś się odprężyli, choć nie sposób było
uznać tych ponuraków za rozweselonych. Doszła do wniosku, że bawią się jej kosztem. Ku jej
uldze rumiany mężczyzna zaraz wyjaśnił, jak trafić do doktora Llewellyna.
Wyszła ze sklepu i ruszyła do samochodu. Był już wczesny wieczór, cienie się wydłużyły, a
246915878.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin