Morrell_David_-_Podwójny_obraz_(SCAN-dal_1172).pdf

(1441 KB) Pobierz
344138755 UNPDF
1
DAVID MORRELL
PODWÓJNY OBRAZ
Scan – dal
Nowe releasy
Stirlingowi Silliphantowi (1918-1996).
Za Route 66 , Naked City i wszystkie inne
wspaniałe rzeczy, które napisałeś, a które spowodowały,
że zechciałem zostać pisarzem.
Drogi przyjacielu, osiągnąłeś to, do czego dąży każdy
prawdziwy pisarz – zmieniłeś czyjeś życie.
Pojęcia „zrobić zdjęcie” i „sfotografować” nie są wymienne:
pierwsze odzwierciedla postawę zdobywczą, drugie przyjmującą.
Kiedy fotograf stanie się jednością z otaczającym światem,
można użyć pojęcia „stworzyć fotogram”, a określa ono stan w którym
zacierają się granice pomiędzy obiektem zewnętrznym a aktem twórczym.
Stieglitz powiedział mi kiedyś:
„Kiedy fotografuję, to tak jakbym się kochał!”
ANSEL ADAMS
JEDEN
1
2
1
Jama śmierdziała gliną, pleśnią i moczem. Miała niecały metr szerokości, nieco ponad dwa
długości i mniej niż metr głębokości. Jak płytki grób. Coltrane leżał tu od trzydziestu sześciu
godzin. Pod sobą miał gumowaną pałatkę, nad głową rozpiętą nylonową płachtę w kolorze ziemi,
zamocowaną uschłymi gałęziami i przysypaną dla kamuflażu sosnowymi igłami. Dwieście metrów
poniżej, u stóp lesistego zbocza, na którym się ukrywał, pojawiły się pojazdy. Najpierw wąskim
duktem wjechało na pustą polankę sześć wielkich ciężarówek, za nimi, z odbijającym się dalekim
echem łoskotem, pojawiły się spychacz i koparka. Kiedy konwój stanął obok mierzącego jakieś
piętnaście na trzydzieści metrów prostokąta niedawno przekopywanej ziemi, podmuch wiatru
sypnął na zmarznięty grunt śniegiem.
Coltrane z niepokojem spojrzał na spływające w dolinę coraz ciemniejsze chmury
i pomodlił się chwilę. Byłoby straszne, gdyby po tylu godzinach czekania pogoda obróciła się
przeciwko niemu. Uniósł jeden z czterech leżących przed nim aparatów, wyregulował teleobiektyw
i zaczął fotografować. Z ciężarówek zeskakiwali uzbrojeni w broń maszynową mężczyźni
w poszarpanych zimowych ubraniach, każdy z nich uważnie rozglądał się po otaczających
zboczach. Choć Coltrane dołożył wszelkich starań, by go nie odkryto, to kiedy kierowali wzrok
w jego kierunku, drętwiał. Ze strachu, że go zauważono, pochylił głowę i przywarł do dna jamy.
Kiedy mężczyźni obserwowali teren oddalony od jego kryjówki, Coltrane odetchnął i wrócił do
robienia zdjęć. Operatorom spychacza i koparki wydawał rozkazy mężczyzna, który miał klatkę
piersiową jak baryłka, twarz niczym połeć surowej wołowiny, pałąkowate nogi, szopę czarnych
włosów i sumiaste wąsiska.
Mam cię, draniu! Coltrane, niezdolny do opanowania podniecenia i uszczęśliwiony naciskał
spust migawki. W Tuzli członek komisji ONZ rozłożył przed nim mapę i wskazał kilkanaście
nowych miejsc, które zamierzano przebadać – oczywiście dopiero po tym jak inspektorzy skończą
przyglądać się tym, którymi zajmują się aktualnie. Plan pracy zależał w znacznym stopniu od
pogody, która – jako że kończył się listopad – robiła się coraz gorsza. Ale zanim inspektorzy dotrą
do wszystkich podejrzanych miejsc, ci których komisja mogłaby oskarżyć, zdążą usunąć wszystkie
obciążające ich dowody.
Z planowanych do inspekcji miejsc Coltrane wybrał to najbardziej odcięte od świata,
2
3
i jedynie dzięki umiejętności posługiwania się kompasem oraz wojskowej mapie udało mu się nie
zgubić w trakcie trudnego marszu przez niezliczone strumienie i górskie grzbiety. Kiedy obciążony
dwoma plecakami dotarł do tego zbocza, skrył się w krzakach i odczekał dwie godziny, obserwując
nieprzyjazną okolicę. Sprawdzał, czy ktoś go zauważył. Dopiero po zapadnięciu zmroku zrobił
sobie prymitywną kryjówkę i wycieńczony wpełzł do jamy. Miał ochotę zasnąć od razu, ale
wiedział, że musi przedtem coś zjeść: kanapki z serem i podeschnięte kiełbaski, które przyniósł
w plecaku. Zanim jednak zabrał się do kolacji, sprawdził aparaty.
Przez cały następny dzień i następną noc nie wychodził z lodowatej kryjówki, poruszał się
tylko by wziąć sobie kolejnych kilka kiełbasek, i popić je kawą z termosu czy przekręcić się na
bok, by oddać mocz do plastikowej butelki. Co jakiś czas ogarniało go zwątpienie i nabierał
przekonania, że marnuje czas i przyszedł nie tam, gdzie trzeba nic się tu nie będzie dziać i może
sobie iść. Obskurny bar w Tuzli, w którym przesiadywali jego koledzy fotoreporterzy, teraz
wydawał mu się nawet przytulny. Coltrane nie mógł jednak znieść myśli, że podda się
zniecierpliwieniu. Poddawanie się w ogóle nie leżało w jego naturze. Teraz rozpierała go radość, że
wytrzymał. Nie tylko robił znakomite zdjęcia tego, ale także dokumentował uczestnictwo
w zbrodniczym procederze człowieka uznawanego za podejrzanego numer jeden.
DRAGAN ILKOVIČ. Cóż za idealne nazwisko dla potwora.
Skurwiel postawił karabin przy burcie ciężarówki i oparł dłonie na szerokich biodrach, by
z satysfakcją przyglądać się, jak spychacz zaczyna orać ziemię. Podjechała koparka. Czując jak
serce wali mu o pałatkę, Coltrane robił zdjęcie za zdjęciem, szczęśliwy, że przyniósł ze sobą cztery
aparaty, każdy z innym obiektywem i filmem innej czułości – dwa z czarno-białym, dwa
z kolorowym – dzięki czemu nie będzie musiał marnować czasu na zmianę rolek.
Jeden z mężczyzn trzymających karabin krzyknął i gorączkowo wskazał coś, co odkopał
spychacz. Ilkovič podbiegł do tego miejsca, równocześnie wydając rozkazy operatorowi koparki.
Coltrane nie mógł dostrzec, co poruszyło ludzi na dole, widział tylko kłębiący się tłum, po chwili
jednak mężczyźni się rozdzielili i kilku z nich podbiegło do jednej z ciężarówek, by pomóc
wyładować resztę sprzętu. Kiedy Coltrane spojrzał znowu w wizjer teleobiektywu – zamarł
przerażony.
Widział ciała. Plątaninę niezliczonych ciał. Trupy musiały być wrzucane do masowego
grobu w pośpiechu, więc teraz nie można było rozpoznać, która noga należy do którego tułowia,
która ręka do którego ramienia a który kark do której głowy. Pod wpływem ciężaru spychacza
3
4
w dole powstała miazga. Ubrania zetlały, a ciało zdążyło odpaść od kości, toteż z gęstej gnijącej
masy wystawały szare kości i pozbawione ust zęby, szczerzące się do nieba w cichym wiecznym
cierpieniu.
W czasie wojny ta okolica wschodniej Bośni została wyznaczona na kontrolowaną przez
siły ONZ strefę bezpieczeństwa dla Muzułmanów. W poszukiwaniu ochrony spłynęło tu – z miejsc
odległych nawet o kilkaset kilometrów – piętnaście tysięcy ludzi, w efekcie czego teren stał się
niezwykle ważnym celem dla Serbów, którzy otoczyli go i zaczęli intensywnie ostrzeliwać,
zmuszając siły międzynarodowe do tego aby się wycofały. Ku zaskoczeniu obserwatorów,
Serbowie po zajęciu strefy puścili wolno dzieci. Zgwałcili za to wszystkie kobiety – przy
istniejących animozjach zmuszenie muzułmańskich kobiet do urodzenia serbskich dzieci było
gorsze niżby odebrano im życie. Jeśli zaś chodzi o mężczyzn… Z każdym zdjęciem do ust
Coltrane`a napływała żółć, jednak nieprzerwanie fotografował to, co zostało z Muzułman, których
Serbowie załadowali na ciężarówki, zawieźli do dalekich dolin, wykopali jamy w ziemi, ustawili
nad nimi szeregiem i masowo mordowali.
Podobno niektóre jamy zawierały do czterystu zwłok. Aby wymordować taką liczbę ludzi
trzeba było wielkiej nienawiści i determinacji. Serbowie przygotowali się do tego zadania. Kiedy
ostatni stojący nad dołem Muzułmanin został zabity strzałem w tył głowy, spychacze zasypywały
doły i sprawę uznawano za załatwioną – sprawnie i gładko. Tyle tylko, że po zakończeniu wojny
i podzieleniu Bośni na rejony serbskie, chorwackie i muzułmańskie, w ONZ zaczęto mówić
o zbrodniach przeciwko ludzkości. W Holandii powstał międzynarodowy trybunał i nagle wielu
serbskich dowódców, podobnych do Dragana Ilkoviča, trafiło na listę poszukiwanych zbrodniarzy
wojennych. Musieli więc posprzątać.
Ryk uruchomionego silnika zwrócił uwagę Coltrane`a na potężną maszynę, którą
mężczyźni wyładowali z ciężarówki. Z jednej strony urządzenie miało wielki lejek, z drugiej otwór
wylotowy – przypominało stosowany przez służby oczyszczania miasta rozdrabniarkę do likwidacji
złamanych gałęzi i przewróconych drzew. Po chwili Coltrane zrozumiał, że Dragan Ilkovič
przywiózł z jednej z pobliskich kopalń rozdrabniarkę skał. Koparka wrzucała w wielki lejek kości,
a z otworu wylotowego wystrzeliwał na ciężarówkę strumień okropnego granulatu, który miał
wylądować w kopalnianym szybie. Jak podejrzewał inspektor komisji ONZ, z którym rozmawiał
Coltrane, proceder taki trwał od pewnego czasu, nikt jednak nie był w stanie nic udowodnić.
Do dziś, z furią pomyślał Coltrane. Kątem oka zauważył, jak szybko ciemnieją i gęstnieją
4
5
chmury. Pojedyncze płatki śniegu zbiły się w białe obłoczki. Musiał się spieszyć. Zrobił zbliżenie
Ilkoviča, przekręcił obiektyw na szeroki kąt i w tym momencie poczuł, że staje mu serce.
Kamuflująca jego kryjówkę pałatka została zerwana.
2
Ktoś złapał go za ręce i pod pachy. Usłyszał gardłowe głosy. Został wyciągnięty z jamy tak
gwałtownym szarpnięciem, że ledwie zdążył złapać paski aparatów. Obrócono go i stał twarzą
w twarz z dwoma potężnymi, wściekłymi mężczyznami w zimowych kurtkach. Szukających
intruzów żołnierzy musiały ściągnąć trzaśnięcia migawek aparatów, które – rezonując
w zamkniętej jamie – spowodowały też, że Coltrane nie usłyszał zbliżających się kroków.
– Dobra, chłopaki, spokojnie. – Nie miał najmniejszej nadziei, że go rozumieją. Nawet
jednak jeśli ton jego głosu przekazywał im intencję, nie mieli najmniejszego zamiaru się uspokajać.
Popchnęli go. Coltrane próbował dalej. – Słuchajcie, tylko tu biwakuję. Nie zamierzam nic złego.
Może wezmę swoje rzeczy i sobie pójdę?
Mężczyźni zdjęli z ramion karabinki szturmowe.
Niejeden raz, zwłaszcza na początku swej kariery – w Nikaragui, potem w Libanie i Iraku –
miał do czynienia z uzbrojonymi ludźmi, którym nie podobało się, że robi zdjęcia. Zawsze ich
zainteresowanie skupiało się na aparatach, ale ci tutaj nie zwracali na nie uwagi. Kiedy unosili
broń, sprawiali wrażenie, że koncentrują się jedynie na jego klatce piersiowej.
Boże drogi… Nie zastanawiając się, zareagował. Udając, że zatacza się do tyłu, obrócił się
kawałek wokół własnej osi jakby chciał odzyskać równowagę, tyle tylko że nie przerwał ruchu lecz
wirował dalej, by zrobić pełen obrót i ponownie stanąć z oboma mężczyznami twarzą w twarz,
równocześnie robiąc zamach trzymanym za pasek najcięższym aparatem. Kiedy masywny
obiektyw trafił mężczyznę po prawej prosto w podbródek, rozległ się chrzęst pękającej kości.
Wydając z siebie jęk, żołnierz poleciał na swojego towarzysza i zbił go z nóg. Drugi padając,
pociągnął za spust i posyłał w górę serię. Z pobliskiego drzewa sypnęły się drzazgi.
Coltrane rzucił się na mężczyzn, którzy właśnie wpadali do jamy w ziemi. Ponownie
zamachnął się aparatem i trafił drugiego żołnierza prosto w czoło. Trysnęła krew, pod mężczyzną
ugięły się nogi.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin