Sawaszkiewicz Jacek - Kronika Akaszy 01 - Inicjacja.pdf

(1576 KB) Pobierz
Jacek
Sawaszkiewicz
Kronika Akaszy
INICJACJA
804966008.001.png
Doskonałością absolutną i jak gdyby boską jest dla człowieka umiejętność lojalnego
cieszenia się, z własnego ja.
(Montaigne: Essays, Księga 2)
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział I
Jestem.
Istnieję nadal.
Jestem ja: Jane Biorne, córka Kisy i Stena Bjorne'ow, którzy po emigracji do Stanów
Zjednoczonych zmienili pisownię nazwiska; rodowita Amerykanka urodzona przed 23 laty w
Dutson; absolwentka kursu żurnalistyki zatrudniona w redakcji popularnego tygodnika.
Jestem, lecz teraz te postaci, ten gorący piasek na wyspie Quharfa, to już zamknięta
przeszłość. Moi prześladowcy przestali być groźni.
Jestem i ogarnia mnie uczucie wyzwolenia, opuszcza mnie strach i wiem, że
niebawem zupełnie zobojętnieją. Jeszcze tego nie chcę. Obserwuję swoich prześladowców:
kapitana Soretta i sierżanta Corna. Obserwuję ich brutalność i gorliwość w czynieniu zła, ich
ślepotę i to, co robią z moim martwym ciałem rozrzuconym na spalonej słońcem ziemi, pod
tablicą z napisem NIEBEZPIECZEŃSTWO. Mam jakże niewiele czasu...
Oto już są. Dostrzegam twarz mojej matki, twarz mego ojca i twarze znajomych.
Widzę między nimi Telly'ego Thomasa. Uśmiecha się jak wtedy, gdy jego uśmiech wydawał
mi się przeuroczy, jak zresztą wszystko tamtego dnia. Świadectwo dojrzałości, koleżanki,
koledzy, muzyka, szampan i ów niepowtarzalny nastrój - czegóż więcej potrzeba do szczęścia
osiemnastoletniej dziewczynie?
Nie wiem, dlaczego tak się stało. Może jednak, mimo świadectwa dojrzałości, ciągle
nie czułam się w pełni dojrzała? Może to moje nieszczęsne dziewictwo tej nocy ukazało mi
się jako ostatnia przeszkoda w osiągnięciu prawdziwej dojrzałości? Myślałam wówczas o
Betty, córce Telly'ego Thomasa, i o jej podbojach. Ona miała już to z głowy; była w tych
sprawach tak otrzaskana, a przy tym tak towarzysko obyta, że raz po raz zapytywałam siebie,
czy istotnie jest ona moją rówieśnicą? Bawiliśmy się u niej w domu, w salonie, przy
cudownej muzyce, i oczywiście Betty miała największe powodzenie. Tańczyła ze wszystkimi,
także ze swoim ojcem, który zjawił się przed północą, aby nam pogratulować. Sprowadziła go
z góry schodów, w takt powolnej muzyki. Pamiętam ich, jakby to było dziś: Betty miała na
sobie różowo-perłową suknię prosto z Salonu Mody Empha, a we włosach - pąsową różę,
Telly był w oliwkowym garniturze i białej opalizującej błękitnawo koszuli ze skromnym
żabotem. Różnica wieku między nimi wynosiła dwadzieścia dwa lata, ale wyglądali niczym
małżeństwo. Schodzili wolniutko, nieomal dostojnie i było to bardzo uroczyste. Zatrzymali
się w połowie schodów.
- To jest mój kochany papcio - powiedziała Betty i pocałowała go w usta. Nie
przedstawiała go, wszyscy bowiem znaliśmy go od dawna; chwaliła się nim.
- Witam was, panie i panowie - powiedział Telly Thomas akcentując ostatnie dwa
słowa. Uśmiechnął się i z tym uśmiechem, ze zgiętymi w łokciach rękoma, zbiegł do nas. -
Od dzisiaj mówcie mi po prostu Telly. Serdecznie wam wszystkim gratuluję. I dajcie mi coś
do picia!
Na nowo podniósł się gwar. Stałam z boku i widziałam jak Telly Thomas rozdaje
wokół uśmiechy i komplementy. Zachowywał się swobodnie i naturalnie, i chwilami
upodabniał się do Jima Eystarrcka grającego rolę amanta w filmie „Nie mogę cię oskarżać".
Stałam tam sama, naburmuszona i zacięta. Wypadało do niego podejść, zamienić z nim parę
grzecznościowych zdań, lecz czułam się zignorowana i niepotrzebna. Zrazu wolno, potem
coraz szybciej ruszyłam do drzwi. Miałam zamiar poużalać się nad sobą w samotności.
- Jane! - usłyszałam jego głos. - Wychodzisz, kiedy chcę wygłosić mowę?
Wystarczyło odpowiedzieć mu uśmiechem, zbliżyć się do stołu i podjąć jedną z
napełnionych szklaneczek - cóż prostszego, zdawałoby się. A ja tkwiłam w miejscu i płonęły
mi policzki. Któryś z kolegów otoczył mnie ramieniem i powiódł do barku. Wcisnął mi do
ręki kryształowy pucharek.
- Któż się ważył onieśmielić naszą cnotliwą Jane? - zapytała głośno Betty.
Nie musiałabym podnosić oczu, aby cisnąć w nią pucharkiem i trafić. Lecz nie
zrobiłam tego. W sukurs przyszedł mi Telly Thomas.
- Myślę, że wszyscy jesteście dzisiaj odrobinę onieśmieleni - powiedział. -
Onieśmieleni sobą. Niektórzy z was pełnoletność osiągnęli już przed paroma miesiącami, inni
osiągną ją w niedalekiej przyszłości, ale w zasadzie od dziś możecie pracować i stać się
ludźmi samodzielnymi. Świadomość ta was przytłacza, chociaż miała czas, żeby w was
dojrzeć, a i wy mieliście czas, żeby się z nią oswoić. Wiem o tym z własnego doświadczenia.
Przez pewien okres byłem zdezorientowany i zagubiony, bałem się tej samodzielności, wprost
przerażała mnie... I wiecie, co zrobiłem? Wybrałem się na studia! - Telly Thomas uniósł
szklaneczkę. - Wznoszę toast za wasze przyszłe dyplomy!
Wypiliśmy do dna. Gardło i przełyk spłonęły mi żywym ogniem. Z wysiłkiem
powstrzymałam się od kaszlu. Chwyciłam za szklankę z wodą sodową.
- To rum - szepnął mi ktoś do ucha. - Czyściutki syjamski rum.
- W porządku - wychrypiałam - to rum.
Towarzystwo licytowało się nazwami uczelni.
Telly Thomas reklamował fizykę jako naukę mającą największą przyszłość. Sam był z
wykształcenia radiologiem: efekt integracji ukończonych przez niego z rozsądku studiów w
zakresie fizyki z jego prywatną pasją - medycyną. W swej specjalności odnosił znaczne
sukcesy, a praca naukowa zatytułowana „Radiacja a dziedziczność" przyniosła mu światowe
uznanie. O tym dowiedziałam się od Betty i od niej dowiedziałam się też, że jej rodzice
przeprowadzili ze sobą rozwód w miesiąc po opublikowaniu owej pracy. Nastąpiło to półtora
roku przed tym przyjęciem wydanym przez Betty.
Więc nie wiem, dlaczego tak się stało. To była ciepła czerwcowa noc i byłam wtedy
afektowaną kozą. Byłam również po dwóch kolejnych, wypitych już świadomie, kieliszkach
rumu. Nie pamiętam, jak się znalazłam w gabinecie Telly'ego Thomasa. Słabo paliła się
lampka ustawiona na beżowym ciężkim biurku, a przez okno zaglądał księżyc. Z dołu
dobiegała muzyka i podniesione głosy. Telly Thomas stał do mnie przodem, łagodnie
uśmiechnięty, z lewą ręką opartą na gładkim i lśniącym jak lustrzana tafla blacie biurka; w
poświacie księżycowej niknęły pasemka siwizny przetykające jego czarną, falującą fryzurę.
Podobna scena była w „Nie mogę cię oskarżać".
- Betty mówiła mi - powiedział - że doskonale sobie radzisz z przedmiotami ścisłymi.
Wasz wykładowca fizyki potwierdził to. Znam go od lat.
- Lubię przedmioty ścisłe - odparłam.
- Wiem, jak dziś trudno o stypendium. Ale ja ci pomogę, Jane. Szkoda, żeby się
zmarnował twój talent i zapał.
- Dziękuję - powiedziałam.
Nie to chciałam powiedzieć, lecz w głowie miałam pustkę. Na dole hałaśliwy
dixielandowy zespół przestał grać, i w tę ciepłą czerwcową noc wsączył się miękki tenor
Roberta Swena śpiewającego „Muśnięcia fal".
- Jutro wyjeżdżam - podjął Telly Thomas. - Po przyjeździe zajmę się twoim
stypendium, Jane. Pójdę do rektoratu naszej uczelni, zaniosę im sprawozdanie i wtedy
porozmawiam o tobie. Oni liczą się z moim zdaniem i mają kontakty.
- Na długo... długo cię nie będzie?
- Nie dłużej niż dziesięć dni. Może dwa tygodnie. To sprawa nie cierpiąca zwłoki.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin