Dominiak Ryszard - Tajemnica planety Hat.pdf

(553 KB) Pobierz
887771986.001.png
RYSZARD DOMINIAK
TAJEMNICA
PLANETY HAT
LUDOWA SPÓŁDZIELNIA WYDAWNICZA WARSZAWA 1986
887771986.002.png
Właśnie gdy At zamierzał udać się do pokoju wytchnienia, jaskrawym fioletem zamru-
gało oko aparatury M-16 i zaraz też z umieszczonego niżej głośnika dobiegły go słowa:
— Zgłasza się Zespół 3. Do bazy Oki zgłasza się Zespół 3 z ważnym komunikatem.
At wychylił się nieco z fotela. Jego lewe ramię zawisło na chwilę nad czarnym pulpi-
tem, którego połyskliwą płaszczyznę wypełniały przełączniki. Przekręcił jeden z nich i powie-
dział:
— Baza Oki przyjmuje informację Zespołu 3.
Teraz zamigotało jeszcze jedno, tym razem białe światełko i At usłyszał cichutki szelest
aparatury zapisu:
— Uwaga! W dniu siedemdziesiątym trzecim pa, czasu osiemnaście do dwustu osiem-
dziesięciu Zespół 3 utracił kontakt wizyjny i foniczny ze statkiem G-137. Pojazd ten realizo-
wał swój program w kwadracie czterdzieści jeden, osiemdziesiąt pięć planety Hat. Penetro-
wany przez G-137 obszar jest pustynny, słabo zaludniony. Wzdłuż linii czterdzieści jeden cią-
gnie się łańcuch skalistych gór, w lewym dolnym rogu kwadratu miasto Kasazata, a dalej, nie-
mal w środku pustyni, zakłady produkujące paliwo Wu. Zgodnie z planem załoga statku miała
pobrać próbki surowca i gotowego produktu. Jak wynika z relacji dowódcy, pojazd znajdował
się nad celem, gdy nagle urwała się fonia. Wówczas dyżurny operator natychmiast włączył
kanał awaryjny. Nie przyniosło to spodziewanego skutku. Jeszcze przez chwilę można było
obserwować G-137 na monitorze. Od tego momentu utraciliśmy z nim kontakt promienny. W
tej sytuacji Zespół 3 skierował na miejsce wypadku najbliższy pojazd G-135. Jego załodze
zalecono ustalenie przyczyn awarii, a w razie konieczności zniszczenie G-137. Mimo że od
chwili wydania polecenia statek G-135 był już po kilkudziesięciu sekundach w wyznaczonym
kwadracie i mimo że podczas poszukiwań zastosował jarzenie dematerializujące, nie natrafił
na jakikolwiek ślad pojazdu. Z tych względów Zespół 3 zgłaszając niniejszą informację pilnie
prosi o instrukcje. Podpisano: Kierownik Zespołu 3 — Mar.
At ponownie wychylił się nieco z fotela i powiedział w stronę ukrytego gdzieś między
aparaturą mikrofonu:
— Informację Zespołu 3 przyjęto. Do czasu nim otrzymacie szczegółowe instrukcje,
należy prowadzić poszukiwania statku. To wszystko.
Głos Ata brzmiał szeleszcząco, był równie cichy i bezbarwny jak głos w głośniku. Nie-
ruchome, szeroko rozstawione oczy Ata sugerowały, że otrzymana przed chwilą wiadomość
nie zrobiła na nim wrażenia. Było to jednak odczucie mylące. Już pierwsze zdania komunika-
tu uświadomiły Atowi rozmiar klęski. Odczuł ją szczególnie mocno, gdyż katastrofa statku G-
137 była jakby i jego porażką. To on, At, zaprogramował lot statku, wyznaczył załogę, cel,
zadania. Zrobił to wbrew zastrzeżeniom głównego specjalisty bazy, Gaja, i przy biernym
przyzwoleniu szefa, Duta. Wiedział, że stary Dut miał do niego słabość, że w wielu wypad-
kach pobłażał mu. Tę słabość szefa At wykorzystywał niejednokrotnie do własnych celów.
Tym razem jednak jego nieposkromiona ambicja, tkwiąca w nim żądza wybicia się za wsze-
lką cenę doprowadziły do klęski. Wiedział, bardzo dobrze wiedział, że w raporcie do Ferriego
Gaj nie omieszka przedstawić, kto był autorem projektu. Oczywiście uzasadni i swoje negaty-
wne stanowisko wobec planu Ata, co równoznaczne będzie z oskarżeniem skierowanym prze-
ciwko niemu i Dutowi. At zdawał sobie sprawę z konsekwencji. Wiedział, że Ferri, szef lotów
międzygwiezdnych planety Nurra, jest istotą bezwzględną, stosującą ostre kary wobec tych
wszystkich, którzy w swej działalności dopuszczają się jakiejkolwiek niesubordynacji. Pod
tym względem nie miał złudzeń. Jeśli szef lotów międzygwiezdnych otrzymałby raport o
zamierzonej bez jego wiedzy akcji, w wyniku której zaginął statek typu G-137, zarówno on,
jak i Dut skazani zostaliby na ciężkie roboty w kopalniach Tisco. Oczyma wyobraźni At
widział już siebie, jak obsługuje wielkie roboty w głębokich, pełnych wyziewów sztolniach.
Pomyślał o Ducie. Jeśli on — istota w sile wieku — mógł liczyć na przeżycie kilku, a nawet
kilkunastu lat, to stary Dut... At westchnął. Jego owalna głowa o wypukłym czole przechyliła
się na lewe ramię, a ręka zmierzająca do przełącznika wizji zawisła w pól drogi. Dla starego
Dula sztolnie to pewna śmierć. Właśnie wtedy postanowił nie informować swego szefa o
wydarzeniu. Cofnął więc rękę od włącznika radiotelefonu i opadł w głąb fotela. Zamyślił się.
Postanowił zniszczyć zapis przyjętej informacji. W ten sposób zyskałby kilkanaście godzin na
prowadzenie poszukiwań we własnym zakresie. Czy jednak jest to możliwe? Czym uzasadni
pilną potrzebę wyjazdu na satelitę Zi, na którym stacjonuje załoga Zespołu 3? Jeśli nawet
przekona Duta o potrzebie dokonania wymiany urządzenia gama w centrum obliczeniowym
Zespołu, to fakt ten wcale nie oznacza, że będzie mógł polecieć na planetę Hat. Chyba że
ominąłby satelitę Zi? Gdyby nawet tak zrobił, to i tak nasłuch wizyjny Zespołu wykryje
pojazd.
Im dłużej At rozmyślał nad sposobem wybrnięcia z trudnej sytuacji, tym bardziej utwie-
rdzał się w przekonaniu, że jego możliwości tylko pozornie były duże. Rzeczywistość zamy-
kała się w ciasnym, kontrolowanym ze wszystkich stron systemie, w którym spełniał on pod-
rzędną rolę starszego operatora nawigacji kosmicznej dalekiego zasięgu. Chociaż? Gdyby ze-
chciał, mógłby na przykład opanować statek Pirna-2. Pojazdy tego typu przystosowane są do
dalekich rejsów kosmicznych, a najważniejsze, że wyposażone są w taki system samoobrony,
który wyklucza jakąkolwiek ewentualność przechwycenia lub zniszczenia pojazdu. Jeśli więc
zdecydowałby się na porwanie Pirny, miałby przynajmniej pewność, że skoro nawet nie uda
mu się odszukać G-137, to i tak droga w przestrzeń kosmiczną będzie przed nim otwarta.
Ucieczka na Pirnie była przedsięwzięciem pewnym i tak bezpiecznym, że At mimo woli
uśmiechnął się. Nawiedziła go bowiem myśl, że mógłby wreszcie zrealizować swe marzenie
— polecieć w kierunku gwiazdozbioru Defa. Tam właśnie pięć lat temu wyruszyła wyprawa
kosmiczna kierowana przez ojca Ata — Atarina. Trzy statki typu Pirna-1 opuściły planetę
Nurra z poleceniem zbadania odległego o osiem lat świetlnych gwiazdozbioru Defa. Z obli-
czeń wynikało, że pojazdy miały osiągnąć pole grawitacyjne najjaśniejszej gwiazdy układu
Defa w ciągu trzech lat i siedemdziesięciu sześciu dni. Obliczenia sprawdziły się. Przy szy-
bkości krytycznej pojazdu wartość czasowa względem miejsca startu ulegała infilmacji i była
niewspółmierna do czasu planety Nurra o jeden i trzysta siedemdziesiąt pięć tysięcznych
sekundy. Tę zależność po raz pierwszy potwierdziła praktyka długotrwałego lotu wyprawy do
gwiazdozbioru Defa. Do momentu osiągnięcia pola grawitacji Defy utrzymywana była
pomiędzy statkiem a kosmodromem Baa stała łączność. Dopiero gdy pojazdy zbliżyły się do
jednej z planet, którą ojciec Ata nazwał Tiraza, co oznaczało „odchylona”, system łączności
wizyjno-fonicznej począł ulegać silnym zakłóceniom, aż w pewnej chwili zanikł. Nie pomo-
gły awaryjne generatory wielkiej mocy. Ostatni meldunek z wyprawy brzmiał tajemniczo:
„Znajdujemy się w sferze oddziaływania gwiazdy Omega. Jest to gwiazda, na której zachodzą
procesy energetyczne typu «widmo 5», a więc dokładnie nam znane. Natomiast niepokój bu-
dzi struktura masy i układ otaczających gwiazdę planet. Jedna z nich, połyskująca nieznanym
szarym światłem, posiada zadziwiająco silne, wirujące pole magnetyczne. Mimo znacznej od-
ległości przyrządy nasze wyraźnie odczuwają wpływ tego pola. Najlepszą ilustracją zjawiska
jest fakt, że nasze Pirny mają trudności z utrzymaniem właściwego kursu”. I jeszcze po małej
przerwie coś jakby westchnienie zakończone uwagą: „Od kilku godzin narasta we mnie uczu-
cie niepokoju. Jest to jakiś lęk wynikający z przeświadczenia, że znajdujemy się w obliczu
nieznanego zjawiska, które może okazać się dla nas groźne”.
I to były ostatnie słowa ojca. Z taśmą, na której były one nagrane, nie rozstawał się At
od chwili, gdy powszechnie uznano flotyllę statków badających przedpole gwiazdozbioru De-
fa za zaginioną. Tylko At nie podzielał tej opinii. Sądził, nie bez pewnych racji, że możliwość
zniszczenia bądź awarii trzech statków powietrznych klasy Pirna-1 jest mało prawdopodobna.
A jeśli tak, to na jednej z planet układu Omega prawdopodobnie wylądowały statki wyprawy.
Silne pole magnetyczne układu nie sprzyja, a nawet wyklucza nawiązanie łączności, co oczy-
wiście wcale nie oznacza, że załogi pojazdów nie żyją. At i inni członkowie rodzin uczestni-
ków wyprawy zabiegali u Ferriego, aby wysłał w rejon Defy ekipę poszukiwawczą. Ale szef
dowodzenia lotami dalekiego zasięgu, który zazwyczaj przejawiał niezwykłą konsekwencję,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin