Komorka - KING STEPHEN.txt

(653 KB) Pobierz

KING STEPHEN

Komorka

King Stephen

"KB"

Id nie zniesie zwloki w zaspokojeniu. Zawsze czuje napiecie niespelnionej zadzy.

Zygmunt Freud

Ludzka agresja jest instynktowna. Ludzie nie wytworzyli zadnego zrytualizowanego mechanizmu tlumienia agresji, aby zapewnic przetrwanie gatunku. Z tego powodu czlowieka uwaza sie za bardzo niebezpieczne zwierze.

Konrad Lorenz

Slyszycie mnie teraz? Yerizon

Cywilizacja stoczyla sie w mrok drugiego sredniowiecza, czemu towarzyszyl latwy do przewidzenia rozlew krwi, jednak tempa tego procesu nie przewidzial nawet najbardziej pesymistycznie nastawiony futurolog. Niemal jakby na to czekala. Pierwszego pazdziernika Bog byl w swoim niebie, indeks gieldowy wynosil 10140, a wiekszosc samolotow latala zgodnie z rozkladem (z wyjatkiem startujacych i ladujacych w Chicago, czego mozna bylo sie spodziewac). Dwa tygodnie pozniej niebo znow nalezalo wylacznie do ptakow, a gielda pozostala wspomnieniem. W Halloween nad wszystkimi wielkimi miastami od Nowego Jorku po Moskwe unosil sie potworny smrod, a dotychczasowy swiat przestal istniec.

PULS

1

Zjawisko nazwane pozniej Pulsem rozpoczelo sie pierwszego pazdziernika o 15. 03 czasu wschodnioamerykanskiego. Oczywiscie nazwa ta byla niewlasciwa, ale w ciagu nastepnych dziesieciu godzin wiekszosc uczonych mogacych tego dowiesc umarla albo postradala zmysly. Poza tym nazwa nie byla az tak istotna. Wazne byly skutki.Tego dnia o trzeciej po poludniu po bostonskiej Boylston Street szedl na wschod - niemal radosnie podskakujac - pewien mlody czlowiek niemajacy odegrac zadnej istotnej roli w historii swiata. Nazywal sie Clayton Riddell. Szedl sprezystym krokiem, ktoremu towarzyszyl malujacy sie na jego twarzy wyraz nieskrywanego zadowolenia. W lewej rece trzymal duza teczke, taka, w jakich artysci nosza swoje zdjecia lub obrazy, zamykana na zatrzaski. Palce lewej dloni oplatal mu sznurek brazowej plastikowej torby na zakupy, na ktorej dla kazdego, komu chcialoby sie to czytac, wydrukowano napis small treasures.

W lekko kolyszacej sie torbie spoczywal niewielki okragly przedmiot. Prezent, jak moglibyscie sie domyslac. Moglibyscie ponadto zgadywac, iz ten mlody czlowiek, ow Clayton Riddell, zamierzal tym zakupem uczcic jakies niewielkie (a moze nawet nie takie male) zwyciestwo. Przedmiot znajdujacy sie w reklamowce byl dosc kosztownym przyciskiem do papieru z zatopiona we wnetrzu siwa mgielka puchu dmuchawca. Clayton kupil go w drodze powrotnej z hotelu Copley Sauare do znacznie skromniejszego Atlantic Avenue Inn, w ktorym sie zatrzymal. Lekko sie przestraszyl naklejka z dziewiecdziesiecio-dolarowa cena na podstawie, a chyba jeszcze bardziej speszylo go to, ze teraz mogl sobie pozwolic na cos takiego.Wreczenie sprzedawcy karty kredytowej stanowilo prawdziwy akt odwagi. Watpil, czy zdobylby sie nan, gdyby zamierzal kupic ten przycisk dla siebie; zapewne wymamrotalby, ze zmienil zdanie, po czym czmychnalby ze sklepu. Jednak to byl prezent dla Sharon. Ona lubila takie rzeczy i nadal lubila jego. "Trzymam za ciebie kciuki", powiedziala w przeddzien jego wyjazdu do Bostonu. Zwazywszy na to, w jakie szambo zmienili swoje zycie przez miniony rok, bylo mu przyjemnie. Teraz on chcial jej zrobic przyjemnosc, jesli to jeszcze mozliwe. Ten przycisk to drobiazg (small treasure), ale Clayton byl pewien, ze spodoba jej sie ten delikatny siwy opar zatopiony gleboko w szkle, niczym kieszonkowa mgla.

2

Uwage Claya przyciagnelo pobrzekiwanie dzwonka na furgonetce z lodami. Stala naprzeciw hotelu Four Seasons (jeszcze lepszego niz Copley Square), obok parku Boston Common, ktory przez kilka przecznic ciagnal sie wzdluz ulicy. Na tle dwoch roztanczonych rozkow z lodami widnial namalowany teczowymi literami napis MISTER SOFTEE. Przy okienku tloczyla sie trojka dzieciakow z tornistrami u stop, czekajacych na swoje lody. Za nimi stala kobieta w zakiecie i spodniach trzymajaca pudla na smyczy oraz dwie nastolatki w dzinsach biodrowkach, z iPod-ami i sluchawkami, ktore teraz wisialy im na szyjach, zeby nie przeszkadzaly w cichej rozmowie - powaznej, bez chichotow.Clay stanal za nimi, zmieniajac mala grupke w krotka kolejke. Kupil prezent zonie, z ktora byl w separacji, a w powrotnej drodze zajdzie do Comix Supreme i kupi synowi najnowsze wydanie "Spider-Mana", tak wiec sobie tez moze sprawic przyjemnosc. Chcial jak najpredzej przekazac wiesci Sharon, ale bedzie mogl sie z nia skontaktowac dopiero po jej powrocie do domu, czyli okolo trzeciej czterdziesci piec. Myslal, ze spedzi ten czas w hotelu, przechadzajac sie po pokoiku i zerkajac na zamknieta teczke ze swoimi rysunkami. Tymczasem lody mogly byc przyjemnym urozmaiceniem.

Lodziarz wlasnie obsluzyl dzieciaki: dwa Dilly Bars i ogromny rozek czekoladowo-waniliowy dla stojacego w srodku, ktory najwidoczniej placil za cala trojke. W chwili gdy chlopak wyciagal garsc wymietych banknotow z kieszeni modnie workowatych dzinsow, kobieta z pudlem siegnela do torebki, wyjela z niej telefon komorkowy - kobiety w takich kostiumach nie ruszaja sie z domu bez komorki i karty kredytowej - i otworzyla go wprawnym ruchem. Za nimi, w parku, zaszczekal pies i ktos krzyknal. Clay odniosl wrazenie, ze ten okrzyk nie zabrzmial zbyt radosnie, ale zerknawszy przez ramie, zobaczyl tylko kilkoro spacerowiczow, truchtajacego psa z frisbee w pysku (czy tu psy nie powinny byc trzymane na smyczy? - pomyslal), cale akry naslonecznionej zieleni i zapraszajacy do odpoczynku cien. Naprawde dobre miejsce dla czlowieka, ktory wlasnie sprzedal swoj pierwszy komiks - takze nastepny, oba za zdumiewajaco wysoka sume - a teraz chce usiasc i zjesc rozek czekoladowy.

Kiedy znow spojrzal na furgonetke, dzieciaki juz sobie poszly, a kobieta w kostiumie zamawiala deser lodowy. Jedna z dwoch stojacych za nia dziewczat miala przypieta do paska komorke w kolorze miety, a kobieta trzymala swoja mocno przycisnieta do ucha. Clay pomyslal - zawsze to robil, mniej lub bardziej swiadomie, na widok takiej sceny - ze jest swiadkiem tego, jak zachowanie, ktore jeszcze niedawno uznano by za przejaw wyjatkowego braku kultury, powoli staje sie czyms naturalnym i powszechnie akceptowanym.

"Wykorzystaj to w >>Mrocznym Wedrowcu<<, zlotko", powiedziala Sharon. Ta jej wersja, ktora zachowal w swoim umysle, czesto zabierala glos i nigdy nie dawala sie przegadac. (Dotyczylo to rowniez prawdziwej Sharon, bez wzgledu na to, czy byli w separacji, czy nie). Nigdy jednak nie rozmawiali przez komorke, bo Clay nie mial telefonu komorkowego.

Telefon w kolorze miety odegral poczatkowe takty melodyjki Szalonej Zaby, ktora tak lubil Johnny, chyba noszacej tytul Axel Fl Clay nie mogl sobie przypomniec - byc moze dlatego, ze usilnie staral sie go nie zapamietac. Wlascicielka wiszacej na biodrze komorki chwycila ja i przylozyla do ucha.

-Beth? - Posluchala chwile, usmiechnela sie i powie dziala do kolezanki: - To Beth!

Tamta rowniez nachylila sie do sluchawki i obie sluchaly, ich identyczne chlopiece fryzury rozwiewal popoludniowy wietrzyk (przypominaly Clayowi postacie z jakiejs kreskowki, na przyklad Powerpuff Girls.

-Maddy? - zapytala niemal rownoczesnie kobieta w zakiecie. Pudel siedzial w kontemplacyjnej pozie na koncu smyczy (ktora byla czerwona i oproszona czyms blyszczacym), spogladajac na uliczny ruch na Boylston Street. Po drugiej stronie, przed hotelem Four Seasons, portier w brazowej liberii - te zawsze sa brazowe lub granatowe - machal reka, zapewne na taksowke. Obok majestatycznie przeplynal turystyczny odkryty autokar w ksztalcie lodzi, wysoki i sprawiajacy dziwne wrazenie na suchym ladzie, ogluszajac wszystkich porykiwaniem kierowcy wykrzykujacego przez megafon jakies fakty historyczne. Dziewczeta z telefonem o barwie miety spojrzaly na siebie i usmiechnely sie, rozbawione czyms, co uslyszaly, ale wciaz nie chichotaly.

-Maddy? Slyszysz mnie? Czy mnie...

Kobieta w zakiecie podniosla reke ze smycza i wetknela sobie do ucha palec z dlugim paznokciem. Clay skrzywil sie, pelen najgorszych obaw o jej bebenek. Wyobrazil sobie, ze ja rysuje: psa na smyczy, kostium ze spodniami, modnie ostrzyzone krotkie wlosy... i struzke krwi saczaca sie spod tkwiacego w uchu palca. Zapchany turystami autokar wyjezdzajacy z kadru i portier w tle, bo takie szczegoly dodalyby rysunkowi realizmu. Z pewnoscia - takie rzeczy po prostu sie wie.

-Maddy, slabo cie slysze! Chcialam ci powiedziec, ze wlasnie ostrzyglam sie u tego nowego... ostrzyglam? Os...

Facet w furgonetce Mister Softee pochylil sie i wyciagnal reke z deserem lodowym. Z kubka wznosil sie bialy alpejski szczyt, po ktorego zboczach powoli splywala czekoladowo-truskawkowa polewa. Nieogolona twarz lodziarza nie wyrazala zadnych uczuc. Jej wyraz swiadczyl o tym, ze to dla niego nic nowego. Clay byl pewien, ze facet juz to wszystko widzial, nawet kilka razy. W parku ktos wrzasnal. Clay ponownie zerknal przez ramie, wmawiajac sobie, ze to na pewno okrzyk radosci. O trzeciej po poludniu, w sloneczny dzien w bostonskim parku, to przeciez musial byc okrzyk radosci, no nie?

Kobieta powiedziala jeszcze cos do Maddy, po czym wprawnym ruchem dloni zamknela telefon. Wrzucila go do torebki i nagle znieruchomiala, jakby zapomniala nie tylko, co robi, ale nawet gdzie sie znajduje.

-Nalezy sie cztery piecdziesiat - powiedzial sprzedawca, cierpliwie trzymajac deser lodowy w wyciagnietej rece.

Clay zdazyl pomyslec, ze w tym miescie wszystko jest kurewsko drogie. Byc moze kobieta w kostiumie tez tak uwazala - a przynajmniej tak mu sie z poczatku wydawalo - poniewaz jeszcze przez chwile sie nie poruszala, patrzac na bialy wzgorek i splywajaca z niego polewe z taka mina, jakby nigdy zyciu w zyciu nie widziala nic takiego.

Nagle z parku dobiegl kolejny przerazliwy wrzask - tym razem niewatpliwie niewydobywajacy sie z ludzkich ust i bedacy czyms posrednim miedzy zdumionym warknieciem a bolesnym skowytem. Clay odwrocil sie i zobaczyl tego psa, ktory niedawno truchtal z...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin