123.Quinn Wilder - Samotnik z wyboru.pdf

(402 KB) Pobierz
Quinn Wilder
Quinn Wilder
Samotnik z
Wyboru
(The case of the confirmed bachelor)
Przełożyła Anna Bieńkowska
622023761.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Nic mi nie jest - Sarah bezskutecznie przekonywała samą siebie, nie
chcąc poddać się panice. Świetnie wiedziała, że wcale nie było z nią dobrze.
Wisiała głową w dół w przewróconym samochodzie i tylko pasy utrzymywały ją w
fotelu. Na zewnątrz szalała wichura, a strugi ulewnego deszczu tłukły o blachę
rozbitego auta. W nieprzeniknionych ciemnościach nic nawet nie majaczyło; miała
nieodparte wrażenie, że jeszcze chwila i ona też zostanie pochłonięta przez noc.
Wzdrygnęła się uświadamiając sobie, gdzie się znalazła. Była właściwie
nigdzie - to był dziki, odludny rejon, okolice zapomniane przez Boga i ludzi.
Przyszło jej do głowy, że samochód pewnie lada moment wybuchnie - na
filmach wypadki zawsze tak się kończyły. Ogarnął ją strach, silniejszy od obawy
przed tym odludziem. Pospiesznie odpięła pas, uderzyła głową o podłogę,
odszukała klamkę i wyczołgała się na zewnątrz, wprost w szalejącą burzę. Zerwała
się na nogi i pędem rzuciła przed siebie. Po chwili zatrzymała się i spojrzała w tył,
czekając na eksplozję.
Wybuch nie następował. Nie wiadomo dlaczego poczuła złość. Znów te
hollywoodzkie kłamstwa, pomyślała mimo woli.
Gruby sweter po kilku sekundach zupełnie przemókł. Mokre włosy oblepiały
jej twarz, po policzkach spływały strumienie wody.
Stała nieruchomo i wpatrywała się w rozbity samochód, myśląc o tym, co się
przed chwilą wydarzyło. Jechała za szybko, wiedziała o tym. Była zupełnie
wykończona, a po kilku tygodniach prowadzenia samochodu nabrała zbytniej
pewności siebie. Nie zważała na burzę, na krętą, wąską drogę i własne zmęczenie.
Coś takiego nigdy by się nie przydarzyło bardziej doświadczonemu kierowcy.
Zadrżała z zimna. Dość tego użalania się nad sobą. Przede wszystkim musi
znaleźć jakieś schronienie. Zmusiła się, by odwrócić oczy od sterty pogiętego
żelastwa. Powinna zaprzestać rozważania, jakim cudem wyszła z tego. I odegnać
od siebie natrętne myśli, że ten wypadek na samym początku wakacji to zła
wróżba.
Wakacji? Nie, to nie były żadne wakacje. Powiedziała tak tylko matce i
Nelsonowi. A teraz, zagubiona na tym pustkowiu, wpatrywała się w otaczającą ją
złowieszczą ciemność. Czy miało to coś wspólnego z beztroskim i radosnym
wakacyjnym wypoczynkiem?
Nie wybrała się na wakacje, a na poszukiwania. Postanowiła odnaleźć Sarah
Moore, którą wiele lat temu przesłoniła postać Sahary.
-
na Cher.
Dziwne. Jej ojciec już dawno wszystko zrozumiał. Ojciec, człowiek, którego
ledwie pamiętała i te ulotne obrazy zupełnie nie pasowały do oskarżeń, jakie matka
Krótkie imiona są najlepsze - przekonywała ją matka. - Popatrz tylko
622023761.003.png
wytaczała przeciw niemu. Te zapomniane wspomnienia ożyły, kiedy przeczytała
list od niego, doręczony jej za pośrednictwem firmy prawniczej. Wiele rzeczy się
wyjaśniło. Dopiero teraz dowiedziała się, że setki jego listów nigdy do niej nie
dotarły.
„Ciągle oglądam cię na zdjęciach, chociaż teraz to ty je robisz - czytała w
liście. - Słuchaj, jeśli przyjdzie dzień, że będziesz miała dosyć tej bzdurnej historii
z Saharą, w jaką wplątała cię matka, wtedy rzucaj wszystko i przyjeżdżaj tutaj.
Znałem i kochałem Sarah, i zawsze będę ją kochał. I nadal widzę ją w twoich
oczach”.
Jak przez mgłę ujrzała siebie, siedzącą na małym taboreciku, a ojciec, z
pędzlem i paletą w dłoni, uśmiechał się do niej znad sztalugi. Wtedy czuła się
kochana i sama była przepełniona miłością. Ten obraz trwał tylko chwilę,
bezskutecznie starała się znów go przywołać, jeszcze raz odszukać w sobie to
dawno zapomniane uczucie, zatrzymać na dłużej...
„Przyjedź - zachęcał ojciec. - To bardzo dziwny kraj, zapomniany przez
wszystkich. Trudno tu trafić, ale właśnie tak jest dobrze. Tego nam potrzeba, tym
wszystkim, którzy zdecydowali się porzucić swoje poprzednie życie i tu się
osiedlić. To dobrzy ludzie, choć każdy z nas jest jak wygnaniec, każdy przed
czymś ucieka. Ja przed twoją matką, inni mają inne powody. W latach
sześćdziesiątych nielegalne pisemko namawiało takich jak my do zamieszkania
tutaj. Od tego się zaczęło. Najpierw zaczęli tu ściągać niewypłacalni dłużnicy,
potem inni, uciekający przed zobowiązaniami, tak jak ja przed płaceniem
alimentów. Mój Boże, tak jakby twojej matce były potrzebne alimenty! Ale z niej
hiena! Jak się nie wstydzi? Jeszcze jej mało tego, co wyciągnęła dzięki tobie?
Są też tu tacy, którzy ścigani przez prawo znaleźli tu bezpieczne
schronienie... Sarah, proszę, przyjedź. Nie ma tu telefonów, ale łatwo z nami
nawiązać kontakt. I zawsze znajdzie się miejsce dla ciebie”.
Płakała i śmiała się, czytając ten list. To był cały ojciec. Przez moment
niemal nienawidziła matki za to, że przez tyle lat oszukiwała ją, uniemożliwiła ojcu
jakikolwiek kontakt z nią. Jednocześnie, jak zawsze, stawała w jej obronie,
oburzała się na sposób, w jaki pisał o matce. Nawet, jeśli to była prawda.
Jedno ulotne wspomnienie to było zbyt mało, by skłonić ją do wyjazdu.
Odpisała, dziękując za przyjemność, jaką sprawił jej tym listem, ale od razu
zastrzegła, że nie ma mowy, by kiedykolwiek wybrała się do jego domu,
położonego w najdalszej, dzikiej części Kolumbii Brytyjskiej. Aż się wzdrygnęła
na myśl o obdartych, brudnych uciekinierach zamieszkujących te góry i ich
nędznych domostwach. Dla ojca to było piękne, ale dla niej to byłby koszmar.
Jej życie nadal biegło swoim torem. List zachowała i jak coś cennego ukryła
na dnie szuflady. Sama nie wiedząc, dlaczego to robi, zostawiła też tę zabawną
mapę, dołączoną do listu. A kiedy nagle jej życie legło w gruzach, nie zastanawiała
622023761.004.png
się ani chwili. Wiedziała, że musi tam pojechać. Na świecie było tylko jedno
miejsce, w którym mogła odszukać Sarah Moore - serce jej ojca. Za wszelką cenę
musi tam pojechać.
Dopiero teraz, kuląc się przed deszczem, pomyślała, jak nieprzemyślana i
pochopna była jej decyzja. Drżała z zimna. Wbijała wzrok w ogarniającą ją
ciemność, w niewyraźne zarysy gęstego lasu. Wydawało jej się, że czuje na sobie
spojrzenia bandy łotrów, śledzących z ukrycia jej ruchy. Albo spragnionych krwi
niedźwiedzi.
Właściwie nawet nie odczuwała przerażenia - była na to zbyt przemarznięta.
- To moja ostatnia noc, koniec ze mną - jęknęła żałośnie. Wycie wiatru
zagłuszyło jej słowa. W gruncie rzeczy burza była teraz groźniejsza od bandytów
czy dzikich bestii. Zastanowiła się, kiedy widziała jakieś światło. Parę godzin temu.
A przecież jechała samochodem. Na piechotę będzie tam szła kilka dni. Jej
delikatne sandałki rozlecą się po pierwszym kilometrze. Wprawdzie w bagażniku
ma lepsze buty, ale nawet nie ma co marzyć o otwarciu klapy. Nie wiedziała co
robić - była zbyt zmęczona, by iść i zbyt przerażona tym, co się stało i co ją czeka.
Z bijącym sercem weszła między drzewa okalające drogę. Liczyła, że przynajmniej
schroni się pod nimi przed deszczem. Oczami wyobraźni widziała tytuły w
gazetach, kiedy odnajdą jej ciało. Pomyślała o reakcji matki i Nelsona. Odczuła
dziwną satysfakcję.
Las był ciemny i mokry, przerażający. Ani śladu suchego miejsca. Z
westchnieniem rozpaczy usiadła na mokrej, błotnistej ziemi i zaniosła się płaczem.
Wtedy zobaczyła światło. W pierwszej chwili była pewna, że to tylko złudzenie,
ale światełko nie znikało. Słabo migotało między tańczącymi na wietrze gałęziami.
Serce jej zabiło. Może nie wszystko stracone! Cały czas starała się jechać
dokładnie według mapy. Czyżby to dom ojca?
Zerwała się na równe nogi i puściła pędem przed siebie. Biegła, ślizgając się
na nierównej, grząskiej ziemi, wpadając na drzewa i niewidoczne w ciemności
gałęzie. Nawet nie czuła, jak biją ją po twarzy. Potykała się o korzenie,
przewracała, podrywała i biegła dalej.
Dopiero kiedy znalazła się tak blisko, że mogła dostrzec zarysy domu,
zatrzymała się znienacka, nagle niepewna i czujna.
Dom wyglądał na zaniedbany i mocno nadszarpnięty zębem czasu.
Przypominał jej widziane niegdyś rysunki góralskich chałup. Chociaż nie. Chyba
bardziej kojarzył się z jakimś starym kowbojskim filmem. Wyglądał jak miejsce, w
którym schronili się przestępcy. W mgnieniu oka cała nadzieja się ulotniła.
Sparaliżował ją strach. Stała ukryta w cieniu, nie mogąc opanować drżenia i
czekała.
Spodziewała się usłyszeć pijackie wrzaski, odgłosy strzałów, ludzi
wytaczających się na zewnątrz. Nic takiego nie nastąpiło. Skradając się na palcach,
622023761.005.png
podeszła bliżej.
Zatrzymała się tuż przy ścianie. W duchu modliła się, by w środku ujrzeć
starszą panią, siedzącą w bujanym fotelu z filiżanką herbaty i kotem na kolanach.
Albo swojego ojca, pracującego przy płótnie. Powoli wyprostowała się i zajrzała
przez szybę.
Światło zgasło tak nagle, że z wrażenia prawie straciła równowagę. Zamarła
i przytuliła się do szorstkiej ściany. Czyżby została zauważona? Wstrzymała
oddech i czekała. Wydawało się jej, że trwa to całą wieczność. Nikt nie wychodził.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że przemarzła do szpiku kości. Jej obawy były
chyba przesadne. Teraz światło zapaliło się z drugiej strony domu. Sarah podeszła
do wejścia i zaczęła wspinać się po zniszczonych frontowych schodach.
W oknach po obu stronach wejścia paliło się światło. Jedno jarzyło się
silnym blaskiem, drugie ledwie jaśniało.
Zajrzała do środka. W półmroku ledwie dostrzegła zarysy sprzętów - półki
zastawione książkami, brzuchaty piec. Na ten widok odetchnęła prawie z ulgą -
książki jakby przybliżały to miejsce do cywilizowanego świata. Popatrzyła na piec
i aż oblizała wargi. Czerwone płomyki migotały, ich odblaski tańczyły po ścianach,
niemal czuło się bijące od nich ciepło.
Wąski korytarz prowadził do innego, jasno oświetlonego pomieszczenia.
Przekrzywiła szyję i przycisnęła nos do szyby. Kuchnia. Dostrzegła blat stołu,
lodówkę, misę z jabłkami. To natchnęło ją otuchą. Przestępcy nie czytają przecież
książek, ani nie jedzą jabłek. Wystarcza im tytoń!
Jeszcze raz przebiegła w myślach wszystko, co zauważyła w tym domu.
Prawdę mówiąc, daleko mu było do zdjęć zamieszczanych w magazynach
poświęconych architekturze wnętrz, ale też nie można mu było wiele zarzucić.
Sprawiał wrażenie czystego i schludnego.
Znów zawył wiatr, gdzieś niedaleko uderzył piorun. Przestała się
zastanawiać. Wzięła głęboki oddech i pokonując strach, podeszła do drzwi.
Zapukała nieśmiało. Drzwi wyglądały na solidne, a szalejąca burza zagłuszyła
stukanie. Czekała, ale nikt się nie odzywał. Nie czuła się na siłach, by tak po prostu
wejść, wołając: „Halo! Czy jest tu ktoś?" Stała niezdecydowana. Naraz, kącikiem
oka, dostrzegła zwisającą z sufitu okrągłą szynę. To pewnie tutejsza odmiana
dzwonka, pomyślała z ulgą. Z całej siły pociągnęła za zardzewiały łańcuch.
Przeraźliwy ostry dźwięk przerwał nocną ciszę, zagłuszył nawet odgłosy
burzy. Przez dłuższy czas odbijał się przenikliwym echem. Wreszcie ucichł.
Cisza wydała się teraz jeszcze głębsza. Nagle rozległ się przeciągły krzyk i
odgłos tłuczonego szkła. A więc jednak przeczucie jej nie myliło! To siedziba
gangsterów! Już chciała zbiec i zanurzyć się w ciemność.
Opanowała się. Zebrała resztki odwagi, wspięła się na palce i zajrzała do
drugiego okna. Na podłodze, między rozbitymi talerzami i porozrzucanymi
622023761.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin