David James F. - Fragmenty.pdf

(1240 KB) Pobierz
307263536 UNPDF
James F. David
Fragmenty
(Fragments)
Tłumaczył Piotr Grzegorzewski
PROLOG
13 października 1953 r.
Czerwone błyski kogutów policyjnych radiowozów lizały twarze ludzi,
którzy zgromadzili się, by zobaczyć coś, o czym mogliby później
opowiedzieć swoim, żyjącym w błogiej nieświadomości, znajomym.
Udając zaciekawienie, przyłączył się do nich. Nie zamierzał pozostać
długo, by nie wzbudzić niczyich podejrzeń.
Tłum był zbity. Nowo przybyli zadawali szeptem pytania tym z przodu.
Co, kto, jak, dlaczego?, a w odpowiedzi otrzymywali zlepek faktów,
pogłosek i domysłów. Wmieszał się w tłum i sam zaczął zadawać pytania
niskiemu mężczyźnie w brązowym kapeluszu. Mężczyzna odwrócił się,
chcąc podzielić się z nim swoją wiedzą.
- Jeszcze jeden zabity chłopak - powiedział.
- Też student?
- Na to wygląda. Podobno na szybie samochodu miał nalepkę
uniwersytetu.
- I też zasztyletowany?
- No właśnie. I, tak samo jak tamci, najwięcej ciosów otrzymał w...
hm... podbrzusze. Policjanci mówią, że to ten sam m.o., Modus operandi,
czy jakoś tak. Mój szwagier jest gliną. Twierdzi, że zawsze poznaje się,
czy to ten sam morderca, po m.o.
- Czy ustalili już nazwisko chłopaka?
- Nie. Ale znaleźli jego ciało w zielonym chevrolecie, rocznik 49. Zna
pan kogoś, kto takim jeździł?
Potrząsnął głową, bezgłośnie kłamiąc, po czym pozwolił, by
mężczyzna odwrócił się i zaczął odpowiadać na pytania jakiejś młodej
kobiety.
Potem zaś ruszył przed siebie szybkim krokiem, wyglądając jak ktoś,
kto w ciepły październikowy wieczór wyszedł do 24 Flavors po podwójny
sos albo do Hickmana po zimne picie. Starał się nie wzbudzać podejrzeń.
Przeszedł przez trzypasmową jezdnię. Ogarnęło go przerażenie, które
wzrastało z każdym krokiem, aż wreszcie stało się niemal nie do
wytrzymania.
Doszedł do rogu Elm i skręcił w Lincolna. Jego dom znajdował się po
lewej stronie, w połowie przecznicy. Budynek był duży - zbyt duży na
jego obecne potrzeby. Kiedyś wszystkie sześć sypialni tętniło życiem;
obecnie dom był jedynie pustą skorupą.
Wszystkie światła były zapalone, nadając pokojom pozór życia. Lubił,
gdy jego dom był rozświetlony, nawet jeśli nikogo z mieszkańców nie
było. Mógł przynajmniej odegnać cienie przeszłości. Spojrzał w górę. W
otwartym oknie jej pokoju na pierwszym piętrze zobaczył jedynie białe
koronkowe firany powiewające na wietrze. Wszedł po schodach na ganek.
Drzwi wejściowe były zamknięte na klucz - tak, jak je zostawił. Po
wejściu do środka najpierw skierował kroki na piętro, przytrzymując się
poręczy. Zajrzał do jej pokoju z nadzieją, że zastanie ją w łóżku czytającą
albo słuchającą płyt. Nie było jednak nikogo - podobnie jak i w
pozostałych sypialniach. Salon, biblioteka i gabinet na dole również
okazały się puste, przeszedł więc przez jadalnię do kuchni. Na stole stała
pusta szklanka z wyschniętym kożuchem po mleku, a obok niej - talerz z
okruchami ciasta. Chciał już wyjść na werandę, gdy nagle zauważył, że
tylne drzwi są nieznacznie uchylone. Światło z kuchennego okna
rozpraszało mrok na podwórzu, nie na tyle jednak, by można było mieć
pewność, że nikt nie chowa się w krzakach. Zamknął drzwi. Klamka
okazała się lepka od krwi.
Ślady krwi na podłodze zaprowadziły go przez kuchnię do drzwi od
piwnicy. Na tej klamce było jeszcze więcej krwi, w piwnicy zaś paliło się
światło. Zaczął ostrożnie schodzić po schodach, próbując unikać
skrzypienia. Piwnica pełna była zapomnianych rekwizytów przeszłości.
Znajdowały się tu materace i ramy łóżek z pustych obecnie sypialni na
górze oraz rowery, na których nikt już nigdy nie będzie jeździł. Dziecięce
ubranka i zabawki leżały w pudłach - nigdy nie zdobył się na to, by je
komuś oddać. Były tu również rzeczy jego żony - dawno temu zniesione z
pokoju, który z nią dzielił.
Ledwo zszedł ze schodów, usłyszał szum wody. Po prawej stronie była
pralnia. Dźwięk jednak dobiegał z lewej, z jego warsztatu: małego pokoiku
wydzielonego w rogu piwnicy. Starając się nie robić hałasu, zaczął
przedzierać się przez stosy rupieci. I wtedy ją zobaczył. Pochylona nad
zlewem z nierdzewnej stali, myła ręce. Miała na sobie jedynie białe szorty
i biustonosz - bluzka leżała na podłodze. Myła się z pedantyczną wręcz
starannością. Namydlała dłonie, potem rękę, aż do łokcia. Najpierw prawą,
potem lewą. Kiedy skończyła, zaczęła wszystko od nowa. Patrzył na nią,
usiłując znaleźć jakieś wytłumaczenie dla faktu, że znajdowała się w jego
piwnicy i to robiła. Kiedy jednak podniosła z komory zlewu nóż, poczuł,
że cała nadzieja go opuściła. Znał ten nóż - pochodził z jego kompletu
kuchennego. Używał go wiele razy, zanim rozpoczęła się fala morderstw.
W tym momencie podjął tę straszliwą decyzję.
Prześlizgnąwszy się pomiędzy półkami z puszkami, odnalazł pośród
rupieci stary komplet kijów do golfa. Wyjął z torby jeden z nich. Zamarł,
gdy pozostałe kije zagrzechotały pozbawione swego towarzysza. Kiedy
nabrał pewności, że woda nadal leci, zaczął skradać się wzdłuż ściany z
półkami. Pochłonięta myciem noża, nie zauważyła jego nadejścia.
Podniósł kij, podbiegł kilka kroków i uderzył. Spojrzała w górę. Błysk
rozpoznania rozświetlił jej twarz. W jej oczach ujrzał nie strach, tylko
zdziwienie, że jej własny ojciec chce ją zgładzić. Ale w tym akurat się
myliła. Nie mógłby jej zabić. W ostatniej chwili próbował zmienić decyzję
i złagodzić uderzenie. Główka kija opadła w chwili, gdy ręka dziewczyny
podniosła się w obronnym geście. Jednak siła uderzenia była wciąż na tyle
duża, że jej ramię opadło, a kij dosięgnął głowy.
Osunęła się bezwładnie na podłogę. Podniósł kij do następnego
uderzenia, zdecydowany skończyć to, co zaczął. I wtedy zobaczył jej
twarz. Oczy miała zamknięte, a kosmyk jasnych włosów spadł jej na
policzek. Przypomniały mu się czasy, gdy sprawdzał, czy ona i jej siostry
zasnęły. Widok jego śpiących dzieci zawsze napełniał go wzruszeniem.
Zdarzało się, że siadał i po prostu im się przyglądał, aż w końcu
przychodziła żona, by zapędzić go do łóżka. Ukląkł teraz i odgarnął jej
włosy z twarzy. Wyglądała jak śpiący aniołek. Wrócił myślami do ich
wspólnej przeszłości, czasów, kiedy oboje byli czyści i niewinni. Nie było
w nim żądzy mordu - nieważne, co zrobiła. Cieniutka strużka krwi
znaczyła jej włosy, rana była jednak niewielka, a oddech równomierny.
Miał nadzieję, że przeżyje.
Przeniósł ją z warsztatu na materac, po czym związał ręce i nogi.
Oczywiście, że była szalona - chociaż nie na tyle, by nie mogła udawać
Zgłoś jeśli naruszono regulamin