Długosz Artur - Fortel.doc

(72 KB) Pobierz

Artur Długosz       

Fortel

 

Blask. Blask stu tysięcy wybuchających nagle gwiazd. A potem znowu ciemność, naturalny mrok i cisza kosmicznej otchłani. Ale blask przyniósł ze sobą odmianę; pozostawił w bezkresnej pustce maleńki wytwór ludzkiego umysłu, zagubiony i osaczony czernią. Statek.

 

- Bądź taka miła i zejdź z mojego fotela - powiedział mężczyzna do psa. -Jesteśmy na miejscu. Finał już blisko.

    Pies zszedł posłusznie, a kiedy jego pan usiadł, on także przysiadł obok niego i bacznie śledził jego ruchy. Mężczyzna przetarł oczy i zaczął wodzić wzrokiem po kokpicie statku. Wskaźniki informowały o stanie poszczególnych podzespołów, raportowały przebieg zaplanowanych wcześniej zadań, a ekrany wyświetlały dane niezrozumiałe dla ludzkiego umysłu w swej pierwotnej formie za pomocą przystępnych graficznych reprezentacji.

    - Jeszcze tylko kilka parseków - powiedział mężczyzna i pogłaskał psa.

    W jego dotyku było coś niezwykłego, co pies odczuł, jako wyraz smutku i determinacji. Jeszcze nie wiedział do czego zmierza jego pan, ale przekonał się, jak wiele to dla niego znaczyło. W końcu był przy nim tak długo, uczestniczył w poszukiwaniach, przemierzył na tym niewielkim stateczku wzdłuż i wszerz całą Galaktykę. Był ciekawy do czego zmierza jego pan. I warczał na tych, którzy określali go mianem szaleńca.

    Mężczyzna uruchomił napęd statku i sięgnął po mały komputer umieszczony na bocznej półce. Za pomocą specjalnego złącza podłączył go do systemu wspomagającego zarządzanie całym statkiem. Ekran rozbłysnął kolorowo. Jego palce zatańczyły na klawiszach, a na ustach pojawił się uśmiech, kiedy system przyjął polecenie i wyświetlił napis "Projekt: Ludzka perfidia". Wprowadził hasło i kolejny raz zaczął przyglądać się pomysłowi, który wykłuł się w jego głowie jeszcze podczas młodzieńczych lat. Już dzisiaj miał zdobyć ostateczny dowód, rozstrzygający zasadność jego podejrzeń.

    Czas płynął, statek przedzierał się przez mroki przestrzeni kosmicznej, a człowiek czytał, oglądał, wspominał i czekał. Aż czekanie dobiegło końca.

W wygodnym fotelu przed dużym ściennym ekranem siedział żołnierz. Patrzył tępym wzrokiem na zmieniające się obrazy i co pewien czas pstrykał pilotem. Obrazy przyspieszały i zwalniały, skakały i zamierały, a on patrzył. Kiedy ekran gwałtownie rozświetlał jasny kadr, żołnierz mrużył oczy i sięgał po butelkę stojącą na podłodze. Pił krótko i nerwowo nie odrywając wzroku od filmu. Odstawiał butelkę i powracał do zabawy z pilotem.

    - Ile razy możesz oglądać te same historie - dobiegło go wołanie z innego pomieszczenia. - Wyłącz to do jasnej cholery, głowa mi pęka!

    Żołnierz odczekał chwile i wyłączył fonię. Nagła cisza była widocznie jeszcze bardziej męcząca dla jego towarzysza, bo wkrótce usłyszał.

    - Mam kurwa dosyć tego wszystkiego!

    W drzwiach stanął drugi żołnierz. To był młody chłopak, ale jego sylwetka i spojrzenie przeczyły temu. Stał zgarbiony i wlepiał beznamiętne spojrzenie w swojego kolegę.

    - Spokojnie Nick. Jeszcze tylko... dwa tygodnie. I wracamy do świata żywych - odezwał się ten w fotelu.

    - Nie wytrzymam tego dłużej.

    - Idź i prześpij się.

    - Chyba zwariowałeś. Przespałem dziś większość dnia. Albo nocy. Straciłem już rachubę.

    - To znajdź sobie inne zajęcie. Wyczyść broń albo...

    - Steve, czy ty niczego nie rozumiesz? Siedzimy na tym zadupiu kompletnie sami i zapomniani. Co pewien czas przyleci tutaj ktoś tak ważny, że nawet nie możemy popatrzeć, po co ląduje na tej kurewsko martwej planecie. A ty wciąż oglądasz te same filmy...

    - Sierżancie Bardoll! Przywołuję was do porządku. Jesteście żołnierzem Kosmicznych Sił Narodów Zjednoczonych. Wasze zachowanie uwłacza honorowi armii. Odmaszerować!

    Młodszy żołnierz długo patrzy na swojego przełożonego. W końcu prostuje się, przybiera nienaganną sylwetkę, salutuje i prężnie odwraca się na pięcie. Znika w drzwiach.

    Żołnierz w fotelu spogląda w kierunku drzwi chwilę później. Na jego twarzy maluje się wyraz ulgi. On sam nie wie, ile razy jeszcze zdoła powstrzymać Nick'a. Czuje dokładnie to samo, a jeśli obaj poddadzą się apatii i otępiałości, jakie niesie ze sobą służba na tym dziwnym posterunku - na temat, którego nie można zadawać żadnych pytań - to zwariują obaj. Jeszcze tylko dwa tygodnie…

Nieczęsto się zdarza, że w czarnym oceanie kosmosu kursy statków zbiegają się. Statystyka zaprzecza takiemu przypadkowi, i wydaje się, że każde takie spotkanie niesie ze sobą konsekwencje. Tak właśnie miało być i tym razem.

 

 - Jednostka KSNZ. Podać swój kod identyfikujący i hasło wstępu do obszaru.

    Mężczyzna przyglądał się statkowi widniejącemu na monitorze przed nim. Oblizał nerwowo wargi, a pies zamrugał oczami. Potem pstryknął jeden z przełączników.

    - Że co?

    - Podać kod identyfikujący statek - padło ponownie.

    - Jaki kod? O co wam świrusy chodzi? Co wy tu u diabła wyrabiacie?

    - Wasz statek naruszył strefę wojskową. Jeśli nie zostanie zidentyfikowany...

    - Przestań mi tu koleś pieprzyć. Według map, to tutaj niczego nie ma.

    - Podaj kod identyfikujący, albo rozpoczniemy ogień.

    Mężczyzna popatrzył na psa, który przytulił do jego nogi swój wielki łeb. Teraz przejdziemy do właściwej części przedstawienia, pomyślał.

    - Spokojnie. Jesteście tutaj sami?

    - Kod identyfikujący i hasło. Otwieramy ogień za dwadzieścia sekund.

    - Bo ja nie jestem sam. Chcecie się przekonać, kogo mam ze sobą? Przejdźcie na wizję.

    Pstryknął kolejny przełącznik. Uśmiechnął się na sama myśl, jaką reakcję wywoła u nich oglądany obraz. Kontrolka odbioru transmitowanej wizji zabłysła na czerwono. Samotni żołnierze w małym statku zagubieni gdzieś w pustkowiach kosmosu zobaczyli właśnie pokój pełen powabnych, śmiejących się kobiet.

    - Jesteśmy burdelem na skrzydłach.

    Ze strony jednostki wojskowej dobiegała brzęcząca cisza. Cisza ta niosła ze sobą konsternację, w jaką wprawił żołnierzy oglądany obraz, walkę, jaka toczyła się we wnętrzu każdego z nich i pomiędzy nimi.

    - Chcecie pozabijać bezbronne kobiety?

    Kolejne sekundy mijały nieubłaganie odmierzając czas do pierwszy salw.

    - Mam inny pomysł - ciągnął mężczyzna. - Pozwolicie nam zniknąć stąd, tak szybko, jak się tutaj pojawiliśmy. A w zamian będziecie mieć okazję urozmaicić sobie monotonne, żołnierskie życie. Co wy na to chłopcy?

    I znowu brak reakcji. Mężczyzna spojrzał na zegarek; właśnie mijała dwudziesta sekunda... Przymknął na moment powieki i przygarnął mocniej do siebie psa. Ale strzał nie nastąpił. Zamiast tego usłyszał.

    - To dobry pomysł.

A kiedy już kursy statków zbiegną się przypadkiem, to jeszcze mniej prawdopodobne wydaje się nawiązanie między nimi kontaktu. Chyba że ogniowego. Ale to spotkanie nie było przypadkowe. Nasz bohater dążył do niego przez całe życie. Więc wszystko mogło się jeszcze wydarzyć.

 

Mężczyzna zgarbił się i przeciągnął palcami po ciemnych workach pod oczami. Jeszcze w tym momencie toczył wewnętrzna walkę ze swoim sumieniem. Pozostał w bezruchu przez pewien czas, a potem nagle wyprostował się; wygrał z samym sobą.

    Sięgnął ponownie po mały, przenośny komputer. Zanim położył dłonie na klawiaturze, zacisnął palce w pieść i rozwarł je szeroko. Zaczerpnął głęboko powietrze. I uruchomił androida.

    Android miał sylwetkę młodej kobiety. Uruchomiony rozwarł szeroko oczy, zesztywniał, a potem przeszedł w tryb pracy według specjalnie napisanego programu. Każdy jego krok, odwrócenie głowy, spojrzenie i maniery zostało opracowane w drobnych szczegółach. Jego pierwowzorem była nieletnia prostytutka ciesząca się wysokim uznaniem wśród mężczyzn korzystających z jej usług. Opłacony psycholog zdjął jej profil behawioralny i wspólnie z fanatycznym programistą stworzyli program umożliwiający nienagannie precyzyjne wypełnienie skorupy androida wdziękami uwodzicielskiej kobiety.

    Mężczyzna patrzył na dzieło rąk i umysłu ludzkiego tak niewiarygodnie imitujące prawdziwe zachowanie człowieka. Pokiwał z niedowierzaniem głowa, choć już niejeden raz przyglądał się temu.

    - Rozerwij ich mała - powiedział i uśmiechnął się paskudnie.

Statek intruza przycupnął nieopodal jednostki wojskowej. Z jego boku wysunął się rękaw z każdą chwilą dłuższy, aż wreszcie wczepił się w specjalne uchwyty patrolowca. W kosmicznej martwocie nie zabrzmiał żaden dźwięk, jedynie oboma obiektami wstrząsnęły krótkie dreszcze.

 

- Fiu-fiu - usłyszał mężczyzna pełną podziwu reakcję jednego z żołnierzy.

    Usiadł wygodnie w fotelu, prawą dłonią zaczął przeciągać wzdłuż grzbietu zwierzęcia. Pies pomrukiwał zadowolony, zastanawiając się wciąż do czego zmierza jego pan. A jego pan czekał. Tym razem oczekiwanie miało być znacznie krótsze.

    - A dlaczego tylko jedna wybawczyni do nas zawitała. Gdzie jest reszta kobietek, dobroczyńco?

    Mężczyzna odczekał chwilę i powiedział.

    - Już za moment chłopcy. Dajcie się im przygotować.

    Pies poczuł, jak gładząca go dłoń zadrżała zdradzając chwilą słabości jego pana. Otworzył ślepia. Mężczyzna spoglądał właśnie na zegarek. Dziewiećdziesiąt sekund, pomyślał i jednym ruchem uruchomił wyzwalacz.

    Żołnierze zachowywali się jak dziecko, które otrzymało długo oczekiwaną zabawkę. Rzucali głupie uwagi, i mężczyzna przysłuchiwał się z zadowoleniem, jak kobieta-android sprytnie i zabawnie wyszukuje odpowiedzi. Z każdą sekundą rósł jego podziw dla twórców tego urządzenia. Z każdą sekundą zostawało ich coraz mniej.

    Nagle błogie zabawy żołnierzy przerwał krzyk jednego z nich. W jego tonie było coś z przerażenia i paniki.

    - Hej! Co to u diabla jest? Co tu się dzieje...

    Mężczyzna szybko wyłączył fonie. Zapadła cisza. Pies podniósł nagle łeb.

    - Spokojnie przyjacielu - powiedział mężczyzna i wstał. Zaczął krążyć po pomieszczeniu, a zwierzę uważnie obserwowało każdy jego ruch. Mężczyzna spoglądał co pewien czas na zegarek i pies wyczuwał w tym ruchu przejawy zdenerwowania. Po kilku minutach podszedł do kokpitu i nie siadając włączył fonię. Ale usłyszał jedynie ciszę. Tego właśnie się spodziewał. Pstryknął palcami kilka klawiszy komputera. Ekran błysnął i wyświetlił napis "Istoty żywe wyeliminowane".

Kilka sekund po tym, jak mały statek intruza odczepił się od jednostki wojskowej i skierował w stronę patrolowanej planety, wskaźniki kontroli stref nadzorowanych przez wojsko błysnęły równocześnie czerwienią w stacjach nadzoru. Jednych wyrwało to ze snu, innym odebrało możliwość przespania nadchodzącej nocy. Dla wszystkich znaczyło to jednak to samo. Szybka interwencja.

 

Mężczyzna patrzył na ekrany monitorów i uśmiechał się. Oto właśnie miało ziścić się jego marzenie; udowodnienie sobie, czy ludzki egoizm i strach mają granice.

    - Jeszcze tylko godzinka, piesku. Nie dłużej - powiedział patrząc prosto w oczy psa.

    Był dobrze przygotowany do tej akcji. Poświęcił jej kilka ostatnich lat życia. A teraz wkraczała ona w ostatni swój etap. Równocześnie dobiegało końca jego życie. Nie rozpaczał nad sobą; cel, który mu przyświecał był wart takiego poświecenia. Jeśli już płakał, to tylko z powodu zwierzęcia, tak ufnie spoglądającego w jego oczy. Łudził się, że nie dostrzega ono wyroku śmierci w oczach swojego pana, który mu go zgotował kierując się własnym egoizmem. Ale pies mu pomagał. Jego obecność uspokajała mężczyznę, dodawała mu otuchy w chwilach zwątpienia. Nie umiał zrezygnować z tego bezinteresownego wsparcia. Wrócił spojrzeniem do ekranów i obserwował, jak bryła planety rosła z każdą chwilą.

    Z wykształcenia był archeologiem. Czas, w jakim przyszło mu żyć nie sprzyjał rozwojowi tej profesji. Ludzkość zatraciła chęć sięgania wstecz, poszukiwania swoich śladów w przeszłości, odnajdywania tropów, którymi dążyła kolonizując kolejne planety, systemy. Interesowała ją tylko przyszłość, to, gdzie jeszcze można dotrzeć, co zagarnąć dla siebie. Sytuacja naszego bohatera była jeszcze gorsza w porównaniu z innymi jego współpracownikami. Jego nie interesowała ludzkość.

    Będąc małym chłopcem wychowywanym na jednej z farm na planecie leżącej z dala od centrum cywilizacji, jego miłością było pisanie historyjek, które czytał potem swoim rodzicom. Pamiętał, jak matka głaskała wtedy jego głowę, a on wyczytywał w jej oczach smutek. Nie rozumiał go. Kiedy nieco podrósł dotarło do niego, to co chciała przekazać mu tym spojrzeniem matka. Czas opowiadaczy dobiegł końca. To nie zapewnia środków utrzymania. Ale on nie umiał rozstać się ze swoimi marzeniami.

    Wymyślił kiedyś pewną historię, która wzbudziła u rodziców jedynie śmiech. On traktował to, jako realną możliwość. Otóż napisał opowiadanie o obcej rasie napotkanej w pustce kosmosu przez ludzkość. Opisał pierwsze kontakty z nią, jej odmienną kulturę, trudności, jakie z takim abstrakcyjnym spotkaniem się według niego mogły wiązać. Potraktował ten wymyślony problem bardzo poważnie. Ale jego rodzice tylko roześmieli się i wrócili do swoich zajęć. Pewnego razu odważył się zapytać ojca wprost, co uważa na ten temat. Dobrze pamiętał odpowiedź "Kosmos jest nasz. Nigdy wcześniej tutaj nikogo nie było. I nigdy nie będzie. Przykro mi synu, ale jesteśmy sami. Wszyscy fantaści mylili się".

    Dlatego studiując archeologie sam sobie obrał kierunek, który określił, jako egzoarcheologia. Odpowiedź na pytanie, czy kiedykolwiek był w kosmosie ktoś jeszcze, zajęła mu cale życie. Teraz właśnie miała paść.

Statek powoli zanurzył się w błękitnej atmosferze planety. Przedarł się przez nią gładko i bezboleśnie. Z jej powierzchni musiało wyglądać to pięknie.

 

- Urządzimy sobie mały spacer - odezwał się mężczyzna do psa.

    Zwierzę postawiło uszy na dźwięk słowa kojarzącego mu się z przyjemnością. Nie było świadome, że miał to być ostatni spacer w jego życiu.

    Mężczyzna uruchomił skanery i detektory, które lustrując powierzchnię planety z powietrza wyszukiwały terenu spełniającego dwa kryteria; możliwość lądowania oraz ślady sztucznej działalności.

    Początkowo kierował nim niezdrowy fanatyzm. Doszukiwał się śladów potwierdzających jego teorię dosłownie wszędzie. Wraz z upływem lat uczył się precyzować pytania i znajdować właściwe odpowiedzi. Gromadzone materiały zwiększały swą objętość w zastraszającym tempie, więc tworzył specjalne programy umożliwiające analizę takiej ilości danych. Aż pewnego dnia zobaczył coś, co go przeraziło. Tego się nigdy nie spodziewał. Zdał sobie w jednej chwili sprawę, że tak naprawdę szukał na swoje pytanie negatywnej odpowiedzi.

    Nie mógł zasnąć, myślał intensywnie, aż w jego umyśle wykluła się niewiarygodna interpretacja poznanych faktów. Poczuł, jak wkracza na grząski grunt, ale jego determinacja była większa niż jego strach. Przezwyciężyła wszystko - obawy, przeszkody i wreszcie sumienie - bo dotarł aż tutaj.

    Ludzkość już na początku okresu kolonizacji kosmosu poszukiwała śladów obcych form życia. W całym zakresie spektrum elektromagnetycznego słała w bezmiar czerni wszechświata pytania, informacje i pozdrowienia. I nasłuchiwała odpowiedzi. Bezskutecznie. Kosmos milczał. Kontakt, o którym marzyli fantaści i naukowcy oraz, którego obawiali się politycy i księża miał nigdy nie nastąpić. Potem, podczas kolonizacji każdej napotkanej planety spełniającej warunki dla rozwoju form żywych wykonywano szczegółowe badania. Ale i one przynosiły negatywne odpowiedzi; nikogo tu przed nami nie było. Tak informowały raporty, tak pisały książki, takie informacje przekazywały media, takich wypowiedzi udzielali fachowcy. Tego dnia, kiedy przeraził się, mężczyzna poznał prawdę. Prawdę o ludziach i pozostałych mieszkańcach kosmosu. Oni istnieli od zawsze. Starożytne opowieści o niezidentyfikowanych obiektach latających nie były mitem, kosmos dopominał się o zauważenie. Zostawiał ślady, pytał i, jak ludzkość, oczekiwał odpowiedzi. Tyle, że nie takich, jakie były mu udzielane.

    System nawigacyjny statku zasygnalizował, że jeden z badanych terenów spełnia kryteria. Oba kryteria. Mężczyzna przerwał rozmyślania i uruchomił procedurę lądowania.

Mały statek usiadł na spękanym, wysuszonym gruncie pomiędzy zmurszałymi, rozpadającymi się konstrukcjami. Było ich więcej, rozciągających się we wszystkie strony. Zapytany o nie człowiek, odpowiedziałby, że to wszystko wygląda, jak miasto. Wymarłe, dziwne miasto.

 

- Niestety nie będzie to długi spacer. Nie mamy zbyt wiele czasu - pies zamachał ogonem. - Rozprostujemy tylko nieco nogi i zabierzemy pamiątkę.

    Mężczyzna sprawdził informacje na temat atmosfery planety. Były zgodne z jego oczekiwaniami. Spełniały warunki rozwoju niezbędne dla rozwoju form żywych i były też do zaakceptowania przez ludzki organizm. W istocie niewiele różniły się od ziemskich.

    Mężczyzna przeszedł do innego pomieszczenia i założył cieplejsze ubranie; spodziewał się silnych wiatrów. Pies nieomal skakał ze szczęścia i natychmiast ruszył za panem trzymając się jego nogi. Człowiek uruchomił proces dekompresji w zewnętrznych komorach statku, odczekał chwilę, pogłaskał psa.

    - Jeszcze tylko chwila. Niezwykła chwila. Szkoda tylko, że czekamy na nią z różnych powodów - uśmiechnął się smutno.

    Przeszedł do innego pomieszczenia i szarpnął dzwignię otwierania drzwi. Patrzył, jak jego oczom ukazuje się niezwykły widok opustoszałego miasta. Zastanawiał się, ilu ludziom było dane patrzeć na to, i jakie były ich uczucia.

    A potem postawił pierwsze kroki na schodach i poczuł pierwsze targnięcia wiatru. Postawił kołnierz i ruszył na spacer. Pies obwąchiwał wszystko. Szczekał ze szczęścia ścigając się z wiatrem. A mężczyzna szedł spokojnie i cieszył się radością swego przyjaciela. Dotarł do pierwszych zabudowań, wszedł przez pięciokątne drzwi do wnętrza budynku, a pies pozostał na zewnątrz. W środku było bezwietrznie. Mężczyzna oparł się o ścianę i rozglądał się naokoło. Czuł się, jak spełniony egzoarcheolog.

    Po pewnym czasie zajrzał do środka budynku pies, zaniepokojony nieobecnością swego pana. Wyrwało to mężczyznę z zamyślenia i popatrzył na psa.

    - Masz rację. Już idziemy. Robi się późno. Wezmę tylko pamiątkę i wracamy na statek.

    Wyjął z kieszeni dziwne urządzenie i przyłożył jego płaską powierzchnię do ściany budynku. Odczekał, aż dioda zamigota na zielono sygnalizując pobranie próbki i ostrożnie oderwał je od ściany. Schował do kieszeni i popatrzył na psa.

    - Wracamy do statku - powiedział i ruszył w powrotną drogę. Pies biegł za nim.

Blask. Blask stu tysięcy wybuchających nagle gwiazd. A potem znowu ciemność, naturalny mrok i cisza kosmicznej otchłani. Ale blask przyniósł ze sobą odmianę; pozostawił w bezkresnej pustce maleńkie wytwory ludzkiego umysłu, zagubione i osaczone czernią. I groźne. Okręty.

 

Mężczyzna patrzył, jak wskaźnik postępu analizy próbki przesuwa się w prawo. Jeszcze nie miał żadnych wyników, ale po tym, co zobaczył wiedział, jakie uzyska.

    Pies siedział spokojnie tuż obok niego i przenosił spojrzenie z mruczącego urządzenia na pana. Bezustannie.

    Wreszcie ekran rozświetliły linie pełne cyfr, liter i symboli. Mężczyzna czekał, aż pojawi się ostateczny wynik. I ostateczny dowód ludzkiej perfidii. Czekał, aż zobaczy wzór chemiczny pewnego silnie zabójczego środka używanego przez wojsko do eliminacji każdego żywego organizmu spełniającego określone kryteria. Środka opracowanego specjalnie na potrzebę wymordowania mieszkańców tej planety. Odpowiednio niszczącego, skutecznego i silnego. Myślał o tym, jak w ludzkim umyśle rodziła się ta idea. Skąd się wzięła? Czy odpowiedzialny był za nią strach, nienawiść, czy też zwykły ludzki egoizm. Nieważne. Ludzkość słała w kosmos fałszywe informacje na temat własnej biologii, fałszywe pozdrowienia, które miały być pretekstem do zdobycia informacji o innych istotach. I otrzymywano je, a potem wykorzystywano do opracowania środków umożliwiających zniszczenie danej rasy. Czekano tylko chwili, kiedy nastąpi czas, że sięgniecie w dowolny zakątek kosmosu będzie możliwe. I wreszcie nastąpił. I był to początek eksterminacji każdej żywej istoty w kosmosie. Aż pozostali tylko ludzie. I poczuli się pewnie i bezpiecznie...

    Wreszcie wypłynął na ekran wynik podsumowujący całą analizę i całe życie mężczyzny. Był pozytywny.

Jeden ze statków wypluł z siebie trzy pociski. Poszybowały w kierunku kuli planety, przedarły się przez atmosferę i namierzyły cel. Na kontrolnych ekranach okrętu żołnierze zobaczyli potwierdzenie dotarcia do celu.

    - Operacja zakończona. Rezultat pomyślny - zakomunikował strzelec.

    Uśmiechnął się. Był przecież żołnierzem i człowiekiem.

Ona mi nie wystarczy - Ziemia
I konstelacji chcę wszystkich, choćby najdalej
Były; wiem, że im dobrze, gdzie są
Ale bez tych, którzy należeli do nich

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin