Nowy4.txt

(19 KB) Pobierz
Rozdział 4
      
      Mijał czwarty dzień, odkšd pojawili się nad jeziorem, a nawet nie zobaczyli płatnika na oczy. Rozbili mały namiocik na skraju kempingu, tuż obok podmokłej łški. Starczyło w nim miejsca akurat na dwie osoby i wodnika. Wokoło obozowiska unosiła się mgiełka rodków owadobójczych, rozpylanych obficie przez Monikę.
      Wodnik lipiak kšpał się w jeziorze, a po zmierzchu wracał do wypełnionego wodš wiadra ustawionego w przedsionku namiotu. Jens złapał kilka żab, które wieczorami rechotały razem z wodnikiem i lipiak był zachwycony. Tylko trochę narzekał, że po muchy dla swoich współlokatorek musi chodzić dziesięć metrów dalej, bo koło biwaku nawet jedna się nie uchowała. Monika przywiozła magnetofon i w kółko puszczała piosenkę o pannie z bagien, co nie ma lat i jest wolna jak marzenia. Póno w nocy zamieniała magnetofon na discmana, wkładała słuchawki na uszy i szła na łškę tańczyć. Za niš biegł lipiak, jego żaby i wszelkie żywiny poukrywane wokoło jeziora. Wszystkie oprócz płatnika, od którego mieli odebrać Podatek.
      Sum mieszkał w jeziorze co najmniej od trzystu lat. Gdyby nie był rybš, można by go było okrelić mianem szczwanego lisa. Od mniej więcej stu lat między nim a Urzędem kršżyła obfita korespondencja, dotyczšca ulg, odroczeń spłaty, umorzeń i progu skarbowego. Jak na rybę wietnie sobie radził z językiem urzędowym i wszystkimi możliwymi kruczkami prawnymi. Po wielu bataliach Urzšd postawił wreszcie na swoim i zażšdał spłaty zaległych Podatków z okresu stu dwóch lat wraz z odsetkami. W tak zwanym międzyczasie płatnik odwołał się do paru sšdów, oskarżył Urzšd o nękanie i uzyskał zakaz wstępu Poborców na teren jeziora. W toku było pięć spraw sšdowych z powództwa podatnika i trzy z powództwa Urzędu. Trybunał do Spraw Niezwykłych miał ciężki orzech do zgryzienia, a Urzšd zorganizował warty Poborców nad jeziorem. Sum napisał szósty pozew.
      Trzymanie warty połšczone z nękaniem psychicznym niesolidnego płatnika (polecenie było dopisane w aktach czerwonym flamastrem i trzykrotnie podkrelone) było całkiem przyjemnym zajęciem. Jens łowił ryby, pokazywał im odznakę Poborcy i wpuszczał je z powrotem do jeziora. Monika robiła z wezwań do zapłaty łódeczki i puszczała je na wodę. Wodnik zbierał kamyczki i puszczał kaczki przez całš długoć akwenu.
      Pištej nocy Jensa jak zwykle obudził chlupot wody w wiadrze, do którego wracali zmęczeni tańcami lipiak i żaby. Niemiec przewrócił się na drugi bok. Zazwyczaj zaraz za wodnikiem do namiotu wciskała się Monika i trwało chwilę, zanim uporała się ze piworem i ułożyła wygodnie. Dopiero wtedy Jens ponownie zapadał w sen. Jednak tym razem Monika jako nie wracała. Eksmag wyjrzał z namiotu. Rusałki nie było nigdzie widać, ale na rodku podmokłej łški płonęło ognisko. Strzelajšce w niebo płomienie miały dziwnš, zielonkawš barwę. Jens poczuł wzbierajšcy niepokój. Teoretycznie nic tutaj Monice nie groziło, ale, jak wiadomo, często teoria ma się nijak do praktyki. Niewiele mylšc, wygramolił się z namiotu i ruszył przez łškę. Dopiero kiedy był tuż przy ognisku, zobaczył Monikę. Najwyraniej czuła się doskonale, umiechnęła się do niego na powitanie. Pomysł, że co mogło jej grozić, wydał się teraz Jensowi co najmniej niepoważny. Uspokojony, a zarazem nieco zakłopotany, Niemiec zaczšł przyglšdać się ognisku. Ogień nie dawał ani wiatła, ani ciepła. Jens, zaciekawiony, zbliżył twarz do płomienia tak, że gdyby to było zwyczajne ognisko, musiałby się pożegnać z brwiami, brodš i kawałkiem skóry.
      - Błędny ogień - wyjaniła uprzejmie rusałka. - Nie grzeje, nie owietla, tylko zwodzi.
      Mężczyzna wycišgnšł dłoń.
      - Ostrożnie - ostrzegła Monika.
      Nie usłuchał jej i wsadził rękę w płomienie. To było dziwne uczucie. Paraliżujšce. Chłód i odrętwienie ogarnęły całe jego ciało. Wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Zatracał się. Zapadał w otchłań zimnego ogniska.
      Ocknšł się, gdy Monika klepała go po policzkach.
      - Czy ja cię przypadkiem nie ostrzegałam? - zapytała z kwanš minš.
      - To było... - Złapał się za głowę. Potwornie bolała.
      - To były błędne ognie! - niemal wyskandowała. - Czy to wszystkiego przypadkiem nie wyjania?
      Ognisko było już najzwyczajniejszym na wiecie ogniskiem, czerwonym i goršcym. Obok leżała buteleczka ze rodkiem odstraszajšcym insekty. Zawiesina w powietrzu wskazywała, że Monika nie pożałowała sobie ulubionego specyfiku.
      - Czy taki spray nie jest przypadkiem łatwopalny? - zainteresował się Jens.
      - Pewnie, że jest. A mylałe, że dlaczego paliłam błędny ogień, zamiast polać parę patyczków benzynš?
      Usiadła wygodniej i zapatrzyła się w płomienie.
      - Wiesz, że nawet mi się tu podoba? - powiedziała nagle, a z wyrazu jej twarzy można było wnioskować, że dla niej samej ta myl jest zaskoczeniem. - A zawsze kempingów nie znosiłam. Nawet telewizji mi nie brakuje. No, może trochę.
      - Brazylijskich telenowel?
      Rusałka popukała się w czoło.
      - Za kogo ty mnie masz? Brakuje mi Liberatora. A zwłaszcza Liberatora 2. - Westchnęła tęsknie. - No i jeszcze niemieckich seriali o lekarzach. Kto inny potrafi przeszczepić serce pod znieczuleniem z akupunktury? Tylko doktor Bruckner.
      - To kompletna fikcja - stwierdził Jens ciut zgorszony jej upodobaniami.
      - Przecież wiem. wiat nie jest aż taki szalony. Trochę szkoda.
      - I ty to mówisz?! - zdziwił się. - Trzy miesišce temu żyła sobie jak zwykłoczłek, w uporzšdkowanej, zwyczajnej rzeczywistoci, potem została Poborcš, okazała się rusałkš, a teraz sterczysz i pilnujesz suma ze skłonnociami do pieniactwa sšdowego. I to nie jest, twoim zdaniem, szalony wiat?
      - Teraz to jest moja codziennoć - stwierdziła rzeczowo Monika. - Trochę mi to ogranicza wyobranię. O czym marzyć, skoro ten fantastyczny wiat stał się zwyczajnym?
      - Ciekawa perspektywa. I trochę, a właciwie mocno pesymistyczna. - Jens popatrzył na uroczy profil panny z bagien, która, jako pierwsza chyba w historii wiata, była bez wštpienia pragmatyczna.
      - Moja, niestety. - Rusałka pokiwała w zadumie głowš. - Nie marzyłe nigdy o czarach, magii, tajemnicach, żeby być jak Henio Potter?
      - Jak byłem dzieckiem, to nie było Heńka Pottera. - Umiechnšł się lekko.
      - Jak ja byłam dzieckiem, to też go nie było. Ale przecież wiesz, o co chodzi.
      - No wiem. - Wycišgnšł z kieszeni kurtki papierosa, popatrzył na niego i skrzywiwszy się, wrzucił do ogniska. - Chciałem być lekarzem. Jak już byłem lekarzem, to chciałem być chirurgiem plastycznym. Ale zanim mi się udało, okazało się, że mam potencjał i zamiast upiększać skalpelem kobiety, zaczšłem się uczyć, jak to robić przy pomocy czarów. A potem... Potem już tylko marzyłem o tym, żeby ten cały koszmar nie skończył się tak le, jak mógł. Właciwie to moje marzenie się spełniło.
      - Nie powiesz mi, dlaczego cię wykrelili?
      Pokręcił głowš.
      - W takim razie ja też ci nie powiem - zadecydowała Monika.
      - O czym? - zdziwił się.
      Rusałka wzruszyła ramionami.
      - Tajemnica. Moja.
      Być może przekomarzaliby się dalej, ale nagle usłyszeli warkot silników i na kemping po drugiej stronie podmokłej łški wjechało kilka samochodów. Wysypało się z nich kilkunastu łysych chłopaków w eleganckich dresach.
      - Tylko takich tu brakowało - mruknšł Jens, nie kryjšc niechęci. - A tak było miło i spokojnie.
      Monika umiechnęła się nagle, najwyraniej tknięta jakš mylš. Wstała.
      - Co ty masz zamiar zrobić? - zainteresował się Jens.
      Położyła palec na ustach.
      - Ciii - szepnęła. - Nic nie mów i patrz.
      Podniosła magnetofon, który jak zawsze miała pod rękš, podkręciła gałkę głonoci do końca i włšczyła play.
      - Polne kwiaty we włosy wplótł Ci wiatr - ryknęło z głoników.
      Łysi, zdezorientowani, podnieli głowy. Na polanie zapłonęły małe ogniki, niedajšce ani wiatła, ani ciepła. Rusałka uniosła ramiona i zaczęła tańczyć. Jej stopy prawie nie dotykały ziemi. Przewracajšc w popiechu wiaderko, z namiotu wybiegł wodnik, a za nim wyskoczyły żaby. Ruszyli za Monikš, dajšc poczštek korowodowi. Tańczyli między zdumionymi chłopakami, z których każdy najpierw wytrzeszczał oczy na rusałkę i jej witę, a potem, cišgnięty pierwotnš, nieodpartš siłš, dołšczał do nich. Po chwili wszyscy już szli za Monikš, kilkunastu rosłych młodzianów z ogolonymi głowami, podskakujšcych jak baletnice, machajšcych ramionami jakby próbowali wzlecieć w powietrze. Byłoby to mieszne, gdyby nie było takie piękne. Blask błędnych ogników nadawał łšce odrealniony wyglšd, tancerze pełni byli rozmarzonego skupienia, a pozornie bezładne i komiczne ruchy układały się w najpiękniejszy układ choreograficzny wiata. Każdy zawodowy tancerz strzeliłby sobie w łeb po obejrzeniu takiego widowiska.
      Monika tańczyła na czele korowodu, do którego stopniowo dołšczali coraz to nowi uczestnicy. Pojawiło się jeszcze kilku wodników, jakie duszki, strachy, licha. Zmieszali się z ludmi, połšczeni melodiš i tańcem. Rusałka przetańczyła przez całš łškę i skierowała się na jezioro. Unosiła się kilka centymetrów nad powierzchniš wody, każdy ruch jej bosych stóp odbijał się w roziskrzonej wiatłem księżyca tafli. Tancerze podšżyli za niš, wkraczajšc na niewidocznš cieżkę, którš jej kroki wyznaczyły w powietrzu. Tańczyli nad wodš, opleceni nierzeczywistym blaskiem. Dotarli do drugiego brzegu i z wdziękiem zawrócili. Monika zeskoczyła na trawę tuż obok Jensa. Zaraz dołšczyli do nich lipiak i żaby.
      - Już koniec... - Wodnik posmutniał.
      - Będzie następny - obiecała Monika.
      Ruchem ręki zgasiła ogień i okropnie ziewajšc, wróciła do namiotu. Po chwili już spała.

*
      
      Z samego rana odwiedził ich Piotrek. Rozejrzał się tęsknie po kempingu, n...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin