Castillo Solórzano Alonso - Łasica z Sewille czyli wędka na sakiewki.pdf

(749 KB) Pobierz
Castillo Solorzano
ŁASICA Z SEWILLI
CZYLI WĘDKA NA SAKIEWKI
Wielce znamienitemu panu don Martinowi de Torrellas y Bardaxi Heredia Luna y
Mendoza, Andrada y Rocaberti, hrabiemu de Castel Florido, panu na baroniach de Antilión i
de Novallas, miast Almolda, Naval i Alarcón etc.
Dzieła, które z samej swej natury mają kruche podstawy, potrzebują niepomierniej
mocnego oparcia niż te, które stawia się w głębokich wykopach, a na mocnych fundamentach.
Dlatego to dzieło, które miałkością tematu pokazuje, jak słabe pióro je napisało, jak
ograniczony talent je obmyślił i jak niewielkie bogactwo wydobywa na światło, potrzebuje
wspomóc się forytowaniem Waszej Wielmożności, ku czemu skłania się jego twórca, by
Wasze imię i starożytność klejnotu je uzacnily, a jego szlachetna opieka osłoniła.
Jest rzeczą ze wszech miar właściwą u panów tak zacnej krwi jak Wasza
Wielmożność dodawać znaczenia pomiernym i ducha strapionym; zacne czynienie, bo ono
rodzi odwagę do podejmowania większych zadań; a zatem łaska uczyniona pisarstwu,
rozwijanie go i podnieta, dzięki której talenty sposobią się do większego sukcesu. Mój wybór
był słuszny, choć samo zwalenie tematu nie zanadto, a pod protekcją Waszej Wielmożności
(w której zbiegają się cnoty, jakie winien mieć wielki rycerz i pan roztropny) będzie mogło
ujrzeć światło, choć jest rzeczą pewną, że krytyk źle się z nim obejdzie, a oszczerca je zgani.
Autor dzieła chciałby, by cały ten tom traktował o doskonałości i zacności przodków
Waszej Wielmożności, o ich zacnej krwi, wielkiej estymie, o czołowym miejscu, jakie
zajmuje w tym starym królestwie, o ich sławetnych czynach podtrzymywanych przez Waszą
Wielmożność - jego miłe usposobienie i ujmująca gościnność jednają życzliwość wszystkich
innych -
lecz to byłoby sprowadzeniem do niewielkich rozmiarów stii, która wymaga opasłych
tomów. Niechaj zatem Wasza Wielmożność przyjmie tę małą ofiarę i niech z łaski swojej nie
uznaje jej za niegodną ze względu na materię, o jakiej traktuje, wszak wielkim książętom
ofiarowywano liczne w tym rodzaju i zostały przyjęte, nie tyle dla echa, jakie w nich
rozbrzmiewa, ile ze względu na cel, dla jakiego je napisano, a jest nim naprawa obyczajów i
ostrzeżenie niebacznych, by jedni się doskonalili, a drudzy nabierali doświadczenia.
Autor pokłada nadzieję w dobroci Waszej Wielmożności, że wyrazi zgodę na ten
podarek, by z silniejszym, duchem chwytał za pióro w dużo ważniejszych sprawach,
zabawiając się sławieniem możnych rodów.
Niechaj Bóg strzeże Waszą Wielmożność, jak tego życzy
sługa Waszej Wielmożności Don Alonso de Castillo Solórzano.
PROLOG
Czytelniku, przyjacielu mój! Łasica z Sewilli wychodzi na rynek, by stać się celem dla
strzałów ze wszystkich stron. Skromność jej autora przyznaje, że będzie w niej dużo błędów,
które możesz wytknąć; ta świadomość ochroni ją przed naganą z twej strony, bo tego
oczekuje, byle nie pozbawiała chęci zabawienia ciebie własnymi trudnościami, gdy widzi cię
surowym wobec jego pióra. Lecz czym się posłuży, by zjednać twą życzliwość, jeśli twoje
krytyczne usposobienie musi uczynić to, do czego budzi się w nim chęć? Niechaj Bóg
rozwiesi oględność na twych dłoniach, bo jeśli nie czytasz tego w dobrej intencji, to, co
najbardziej dobrane, wyda ci się prostackie i nie znajdziesz niczego, co by cię zadowoliło.
Zrzędź, kpij, strój żarty, wyśmiewaj się, ale nie odrzucaj tego, co zdrowe i zacne, bo dałem ci
materię, byś mógł wystawić na próbę swój zaczepny obyczaj. Vale.
KSIĘGA PIERWSZA
Łasica (nazywana tak pospolicie) jest zwierzęciem, które - jak piszą naturaliści - ma
skłonność do czynienia szkody, kradnąc, i to nocą; jest nieco większa od fretki, szybka i
przebiegła; jej łupem stają się kury; gdzie stąpi, nie ma pewnego kurnika, ściany dość
wysokiej ni bramy dość szczelnej, bo w każdej szczelinie znajdzie dość luzu, którym zdoła się
przepchnąć. Tematem tej książki jest sprawa pewnej kobiety nazwanej przeze mnie Łasicą, bo
urodziła się ze skłonnością przyrodzoną temu zwierzęciu, o którym mowa. Była dziewczyną
swobodną i zmienną, córką rodziców, którzy, gdyby zabrakło środków na jej wychowanie,
byli takich obyczajów, że nie zapobiegliby zepsuciu, jakie groziło ich córce. Wykiełkowała
wielce podobna do swych porodzicieli, z figlarnym usposobieniem, z nadmierną swobodą i
zuchwałą żywością umysłu. W młodości goniła z nieokiełznanym zuchwalstwem, oddana
swej bałamutnej skłonności, i nie było sakiewki dość ukrytej ani bogactwa dość strzeżonego
przeciw fałszywym kluczom jej sprytu i wytrychom jej chytrości.
Niechaj zatem służy ku ostrzeżeniu czytelnika to malowidło, dokonane z natury, przed
tym, co wydarza się z osobami tego pokroju. Wszystkie podobne sobie lisice tu prezentuje
jedna osoba jako przykład, a to w tym celu, by ulegli zechcieli stawiać opór, śmiali zyskali na
doświadczeniu, a niefrasobliwi zostali w porę ostrzeżeni, bo sprawy, o których piszę, nie są
zrodzone w wyobraźni, lecz bardzo prawdziwe w naszych czasach. W tej myśli daję początek
mojej opowieści.
W Przygodach bakałarza Trapazy zostawiliśmy tę postać na galerach; przyczyna była
prosta: przywdzianie płaszcza Zakonu Chrystusowego bez posiadania dostatecznych
dowodów, że nadała mu ten przywilej Jego Królewska Mość przez swą Radę Najwyższą
Portugalii. Było jego celem wejście do stolicy w estymie rycerza, by to stało się osłoną dla
jego szelmostw, jakie zamierzał czynić, ale nie skrywana zazdrość Stefanii, jego damy,
przymusiła go do służby, i to bez żołdu, dla wielkiego monarchy zjednoczonej Hiszpanii; to
dzięki niej stał się wioślarzem na galerach przez cały czas, na jaki został skazany, a nawet
nieco dłużej.
W tym stanie spraw znalazł się w konwoju galerników, jaki co roku wyrusza z
cesarskiego miasta Toledo - roczny przerób trybunału Jego Królewskiej Mości - dla różnych
eksadr przeznaczonych dostrzeżenia i obrony wybrzeża królestwa; z ich pomocą statki
wypłaszają nienawistnych korsarzy grabiących na bezkresach morskich Neptuna. Taki los
dotknął Hernanda Trapazę, ojca naszej heroiny; pływał w eskadrze Królestwa Hiszpanii i
dlatego towarzyszył zagarniętemu rojowi, kierowanemu do Puerto Santa Maria. Płynął
rozżalony, że nie wykorzystał zbożnego zamiaru względem siebie, czyli próby
wyswobodzenia się przy pomocy głuchych pilników z udziałem całej grupy; nie wyzwoli go
przecież pani Stefania, sprawczyni jego nieszczęścia.
Zupełnie inny zamysł miała zazdrosna dama, bo ledwie dowiedziała się o jego zsyłce
na tak ciężkie praktyki, wnet pożałowała szczerze, że stała się sprawczynią jego cierpienia, i
choć nie była zbyt sprawiedliwa, jednakże robaczek sumienia począł drążyć jej serce; wydało
się jej, że ta krzywda nie sprawiła jej zadowolenia; warto, by pobrała się z Trapazą (wszak
miała z nim córkę), wtedy jak przestanie być galernikiem. Z tym zamiarem opuściła stolicę
udając się do Sewilli, bo w tym wielkim mieście spodziewała się złapać trochę nowin o tym,
którego już pragnęła widzieć na wolności, z dala od tego obmierzłego życia; chętnie bym je
odmalował pokrótce, jakbym tylko potrafił, gdyby moje pióro nie było zatrudnione innymi
pomysłami z większą chwałą i erudycją.
Stefania była majętna, wszak pozostała jej fortuna po mężu genueńczyku, i za taką
uchodziła w Madrycie, gdzie straciła jednak na opinii, odkąd stało się wiadome, że przez
zazdrość pewnego intryganta i blagiera zesłała na galery; wśród jej przyjaciółek wrzało od
plotek, bo chyba musiała mieć niecne zamiary, by zakochać się w jakimś oszuście. To ją
zmusiło do opuszczenia Madrytu i udania się do Sewilli; i wcieliła to w czyn, wyprzedając
wszystkie cenne rzeczy, powiadam te, które są tylko zawadą w długiej podróży, jak biurka,
biureczka, obrazy wielkich formatów, a miała ich wiele, i to bardzo dobrych; zebrała niezłą
sumkę pieniędzy, wtedy z dwiema służebnicami, jakie stale jej towarzyszyły, zamówiła wóz
pocztowy na własny rachunek i we trzy wjechały do owego miasta, głośnego w świecie jako
skarbiec bogactw Zachodu. Tam zajęła dom podle swego gustu, wyczekując na Trapazę przez
długi czas, jaki pozostawał mu do końca pobytu na galerach; a jeszcze pobożną panią Stefanię
czekał z nim rozrachunek. Gdy upłynął przewidziany czas, dowiedziała się, że galery Króla
Hiszpanii znajdują się w Puerto de Santa Maria, i przygotowała się tam jechać; ale nie w
wyniosłej postawie, z jakiej była znana w Sewilli, lecz całkiem odmiennej, kornej, by nie
mówiono, że choć nosi się z godnością, jest przecież żoną galernika, a co najmniej tego,
którego ma wykupić z galer.
Dowiedziała się niebawem, że jej skazaniec wśród innych w obsadzie statku czuł się
bardzo dobrze, że pełnił funkcję starszego, co go zwalniało od zbyt ciężkich wysiłków, czyli
samego wiosłowania; uzyskał to od samego Admirała za zawsze dobry nastrój. Dzierżąc taką
funkcję, pogodził się z bytowaniem na morzu i zostałby z dobrej woli wioślarzem po
zakończeniu kary. Cóż, kiedy zapobiegło temu przybycie pani Stefanii, która wnet Wszczęła
starania, by przywrócono mu wolność, układając to z osobami ustosunkowanymi i jednając je
sobie pieniędzmi; nie wiedział o tym Trapaza, nie znał nawet daty opuszczenia galery; uznał
przeto za rzecz niezwykłą, gdy go powiadomiono, że ktoś usilnie zabiega o jego zwolnienie
nie szczędząc pieniędzy: nie przypuszczał, by to jego Stefania chciała odmienić to, co srogie,
w to, co miłe. Gdy już dokonało się wszystko, co
konieczne, gdy już opuścił ławę i zdjęto mu łańcuchy, i wreszcie poczuł się wolny,
ciągle nie wiedział, komu to zawdzięcza Z galery odstawił go dozorca galerników i stawił
wobec co chciała go zabrać, jak to było możliwe najszybciej, wiadomo bowiem, że gdy
galernicy kończą już karę, zawsze znajdą się powody, by im pobyt przedłużyć; stąd taki, co
otrzymał cztery lata, odrabia zazwyczaj pięć albo sześć.
Stanął Hernando Trapaza przed swą Stefanią, cały przejęty, bo to ona z nieustanną
troską zabiegała o zwolnienie go z galer Teraz o tym go powiadomiono. Ona podeszła i objęła
go ramionami, wtedy czułością zapłacił za czułość, bo byłby to prawdziwy niewstyd, gdyby
tej, co uznała swój błąd i naprawiła go uwalniając od cierpień, nie przyjął wspaniałomyślnie i
chętnie zapominając o gniewie przeciw niej; nadto doznał dla niej współczucia, widząc ją
teraz w skromnych szatach, choć w Madrycie zostawił ją w zbytkownym przepychu. Nie
odgadł jej chytrości, do jakiej uciekła się Stefania przybywając tu jakby w przebraniu; nie
można spodziewać się, by tacy świadkowie jak dozorca i pisarz na galerach, ludzie
pozbawieni skrupułów nie byli wrażliwi na wystawność; widząc jednak osobę skromnie
odzianą bardziej przypisywali to jej poświęceniu w imię przyjaźni niż obowiązkowi
małżonki. Zostali zaproszeni przez Stefanię na przyjęcie i wynagrodziła ich dostatecznie. Po
posiłku każdy z nich udał się na swą kwaterę. Trapaza z damą nie opuścili owej izby, bo
dobra to była gospoda. Gdy zostali sami, zabawa zaczęła się na nowo, bo zalotny galernik z
niezwykłą misternością dziękował Stefanii za okazane wobec niego miłosierdzie; ona
zapewniała go, że jej zamiarem, po wydobyciu z podłego bytowania, jest zadośćuczynić za
krzywdę, jaką mu wyrządziła, pojąć go za małżonka, jeśli mu to przypada do gustu. Jest sama
z córką, jego córką, a majątek ma dostateczny, by żyć bez troski; taki sam, z jakim zostawił ją
w Madrycie. Tu Trapaza otworzył szeroko oczy i ujrzał nad sobą otwarte niebiosa; nawet
gdyby mniejsza była łaska Stefanii, to tak był odmieniony po odprawieniu pokuty, że każdą
zmianę uznawał za ziemię obiecaną dla siebie. I znów płacił pieszczotami za nowiny tak
radosne, jakie teraz słyszał; przystawał na propozycję i tak
korzystny ożenek, spragniony zobaczenia córki. Wtedy Stefania wyłożyła
przygotowany dla niego strój podróżny, nie zbytkowny, by nie dawać powodu do szeptów
wśród galerników osądzających z postawy i niewiastę, i jej zalotnika.
Tego samego wieczoru wyjechali do Sewilli, gdzie Trapaza mógł nacieszyć się swą
córką, która już miała pięć lat, i wypełnił jako chrześcijanin to, czego jako poganin dotąd nie
dopełnił: ożenił się ze Stefanią in facie Ecclesiae.
Zamienili dom na inny, w innej dzielnicy, bo Stefania zabiegała teraz, by małżonek
szukał w Sewilli jakiejś godziwej rozrywki, by użył jej zacniej w tym mieście, siwe włosy
bowiem, z jakimi wyszedł z galer, już mu nie pozwalały na swawolenie jak przedtem ani na
niebezpieczne imprezy. Lecz przyrodzone zło niełatwo wykorzenić, tym bardziej u takiego
szaławiły jak Trapaza, który okazał się niepoprawny; dotąd żył jakoś w spokoju, głównie
dzięki upomnieniom żony i niewątpliwie świadomości, że jest ojcem córki, która chowała się
dzięki znacznym ekspensom matki do ósmego roku życia; Trapaza nie miał zajęcia w Sewilli
Zgłoś jeśli naruszono regulamin