1988-07 - Partyzanci Bałtyku.pdf
(
406 KB
)
Pobierz
194797719 UNPDF
Stanisław Kierzkowski
PARTYZANCI BAŁTYKU
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1988
Okładkę projektował: Krzysztof Walczak
Redaktor: Wanda Włoszczak
Redaktor techniczny: Anna Lasocka
ROZDZIAŁ I
Okręt podwodny ciężko pracuje na fali. Dziób zapada między wzburzone grzywacze, wiatr porywa
biały pył i niesie go na pomost. Po godzinie marszu kiosk okrętu pokrywa się skorupą lodu.
Dowódca wychodzi na górę. Wachtowi zaczerwienieni od wiatru i mrozu wpatrują się w wyznaczone
sektory. Linia horyzontu stopiła się z morzem i teraz, kiedy zaczął prószyć śnieg, widać niewiele więcej niż
na pół mili.
— Kurs dwieście dziesięć! — rozkazuje dowódca.
Marynarz przy kole sterowym powtarza komendę i przekłada kilka obrotów sterem w lewo.
— Jest dwieście dziesięć!
— Tak trzymać...
Zmrok chytrze podkrada się do burty. Jest kwadrans przed zmierzchem — dla okrętu podwodnego
najbardziej niebezpieczna pora dnia. Za każdym załamaniem fal ukrywać się może oko peryskopu
nieprzyjacielskiej jednostki.
— Trzeba piekielnie uważać — przekrzykuje wiatr dowódca. — To przeklęty zakątek! To gdzieś tutaj
fryce pastwili się nad naszym „czterysta ósmym”. Trzymaj kurs! — Odwraca się w stronę oficera
wachtowego. — Na piętnastą trzydzieści zanurzenie.
Widoczność wciąż spada. Mrok gęstnieje. Nie widać już dziobu i spychacza sieci. Łzawią oczy od
wiatru i słonej wody. Okręt podwodny „S 13” znajduje się w rejonie operacyjnym, w pobliżu południowego
szlaku konwojów morskich nieprzyjaciela. Przeciąć linię komunikacyjną wroga w zanurzeniu i wyjść na
powierzchnię po przeciwnej, południowej stronie marszruty transportowców niemieckich, wiozących
zaopatrzenie dla odciętych w Kurlandii wojsk Wehrmachtu, oto plan akcji na dzisiejsze popołudnie, wieczór
i noc.
Sztorm, myśli dowódca „S 13”. Załoga szybko się zmęczy. A przecież to dopiero czwarty dzień zadania
bojowego. Powrót do bazy przewidziany jest w połowie lutego.
Donośny głos z centrali:
— Pięć przed!
Oficer wachtowy wyłania się z mroku. Spogląda na fosforyzowaną tarczę zegarka.
— Przygotować pomost do zanurzenia. Oba silniki stop!
Amunicja do działka przeciwlotniczego znika w kiosku. Artylerzyści zbiegają po pionowym trapie w
dół okrętu, do centrali.
Motorzyści odstawiają silniki główne... Diesle zamierają, ale już silniki elektryczne są przełączone na
wały i ruszają z dużą prędkością. W przedziale rufowym dowódca drużyny elektryków, postawny, o bladej
twarzy marynarz, omiata wzrokiem dziesiątki mechanizmów, od których zależy praca silników.
Zamknięto klapy wylotu spalin i dopływu powietrza. Okręt jest szczelny.
Siłownia melduje centrali o gotowości do zanurzenia. Dowódca oparł się o kolumnę peryskopu.
Zamknięto właz kiosku.
— Otworzyć odwietrzniki balastów. Napełniać! — rozkazuje główny mechanik.
Syk i potężne uderzenie niesie się wzdłuż kadłuba. Jakby lawina kamieni zwaliła się na okręt. To
powietrze, które utrzymywało jednostkę na powierzchni, ucieka grzmiącym strumieniem z balastów.
Przedni ster głębokości idzie w dół. Okręt ma teraz mocny trym na dziób. Wskazówka manometru
głębokości przesuwa się po cyfrach tarczy zanurzenia. Jeszcze chwilę słychać uderzenia fal o kiosk i w
mgnieniu oka zapada cisza. „S 13” zmierza w kierunku dna.
— Wyważyć na głębokość czterdziestu metrów!
„S 13” w niezmąconej ciszy sunie w dół. Zdąża na głębokość, na której wyważony balastem zatrzyma
grawitacyjne opadanie.
— Okręt wyważony — melduje mechanik.
— Wachta na stanowiska!
Hydroakustyk ze słuchawkami na uszach przeszukuje sektory wokół okrętu. Przymknął powieki, chce
lepiej wsłuchać się w ciszę głębin. Na twarzy widać skupienie. Powoli obraca pokrętłem stacji.
— Na piątą rano wynurzenie — spokojnym głosem oznajmia komandor podporucznik Aleksander
Marinesko, dowódca „S 13”, okrętu podwodnego Floty Bałtyckiej ZSRR. — O świcie zobaczymy Niemców
z drugiej strony.
Podchodzi do stolika nakresowego, pokrytego celuloidową, przezroczystą folią, pod którą leży mapa.
Bałtyk Południowy. Od prawego górnego rogu, skośnie ku środkowi arkusza, biegnie wykreślona ołówkiem
linia-kurs „S 13”. Kreska urywa się w miejscu opisanym danymi: „15.30. Odczyt logu 1467,3 Mm”.
— Zatoka Gdańska — mruczy Marinesko. — Nawigator! — zwraca się do dowódcy działu pierwszego.
— Do dziennika działań bojowych wpisać: „W zanurzeniu. Kontynuuję zadanie. Na stanowiska wstąpiła
druga zmiana. Rozpocząłem wachtę akustyczną”.
Marinesko przysiadł na rogu kanapy. Nakrywa się płaszczem. Tak przesiedzi do manewru wynurzenia.
Nie ma w zwyczaju kłaść się na koję, kiedy okręt jest w morzu. Spogląda na hydroakustyka. W wyrazie
twarzy nie zauważa zmian. Otwiera książkę, chociaż nie będzie czytał. Przerzuca machinalnie parę kartek.
Przymyka oczy i oddaje się rozmyślaniom. Wciąż jest pod wrażeniem wiadomości, którą wieczorem
trzeciego dnia rejsu przechwycił radiotelegrafista.
Radiogram adresowany był do „S 13” i pochodził od dowódcy brygady okrętów podwodnych. Obok
uzupełniających danych, związanych z zadaniem bojowym i sytuacją operacyjną na Bałtyku, dowódca
brygady kontradmirał S.B. Wierchowski życzył załodze „w dniu rozpoczęcia przez wojska radzieckie
kolejnej ofensywy” sukcesów w walce ze znienawidzonym wrogiem.
Kolejna ofensywa? Wiadomość lotem błyskawicy rozeszła się wśród marynarzy.
Póki okręt patrolował rejon w pozycji nawodnej, nieustannie czekano na uzupełniające informacje. A te,
niestety, nie nadchodziły. Radiotelegrafista, mający i tak sporo roboty przy porządkowaniu kodogramów i
uważnym wsłuchiwaniu się w eter, był ciągle niepokojony wizytami przełożonych i dowódców wacht.
Spoglądał z wyrzutem na „intruzów” i nie zdejmował słuchawek z uszu — usiłował wyłowić sygnały
przeznaczone dla „S 13”. Było to bardzo męczące. Kiedy ktoś zbliżał się do jego „kurnika”, jak marynarze
nazywali kabinę radio, przecząco poruszał głową. Pokazywał zapisane rzędami cyfr blankiety kodogramów
adresowanych do innych jednostek operujących na Bałtyku.
W południe uruchomiono nawet rozgłośnię bojową, transmitującą program radiowy z Moskwy. Do
godziny piętnastej słyszeli jednak wyłącznie muzykę poważną. Wkrótce poszli w zanurzenie i wszelki
kontakt ze światem został zerwany.
Musiało minąć kilkanaście godzin, zanim „S 13” mógł wyjść na powierzchnię.
Przedtem, przez peryskop, zlustrowano rejon wynurzenia. Nad szalejącym morzem wisiały szare
kłębiaste zasłony, z ciężkich ołowianych chmur prószył śnieg. Wokół okrętu pustka. Przy takiej pogodzie
Luftwaffe nie zapuszcza się w ogóle nad morze.
Wachty na pomoście szybko zajęły swoje stanowiska. Radiotelegrafista był teraz najważniejszą
postacią. Szybko założył anteny zdejmowane na czas zanurzenia i z miejsca popędził do „kurnika”.
Rozpoczął nasłuch.
Zegar nad nadajnikiem wskazywał godzinę 8.00. Gdy czerwona wskazówka sekundnika rozpoczęła
wędrówkę, by odmierzyć nową minutę, usłyszał sygnał radiostacji bazy radzieckich okrętów podwodnych i
w chwilę potem kod wywoławczy „S 13”. Poprawił słuchawki na uszach, drgnął w ręku ołówek...
— Wiadomość dla dowódcy — oznajmił uroczystym głosem, kiedy podpisał się pod telegramem.
Oficer-mechanik, który stał nad nim przez cały czas seansu łączności, chwycił telegram i długimi
krokami przemierzył centralę, by zniknąć we włazie prowadzącym do kiosku.
— Wiadomość dla dowódcy!
Marinesko wpatrywał się w horyzont.
— Uważać na prawy sektor dziobowy. Podejrzanie to wygląda — wskazał na szary, o jeden ton
ciemniejszy, punkt na morzu. — Meldować o wszystkich zmianach! Schodzę do centrali.
Zastępca dowódcy okrętu powitał go z iskierkami w oczach.
— Podobno jest sygnał dla nas. — Z trudem maskował podniecenie. — Może każą nam zmienić sektor
dozoru — próbował odgadnąć treść telegramu.
Marinesko zrzucił z siebie grubą ziudwestkę. Spojrzał po marynarzach zgromadzonych w centrali. Nie
odrywali od niego wzroku. Położył telegram na stoliku nakresowym, w samym środku kręgu światła.
Zapadła cisza. Tylko męczący, jednostajny szum wody, przelewającej się w zęzach, dochodził spod
metalowych podłóg.
Twarz dowódcy wypogodniała.
— Przekazać załodze! — zwrócił się do stojącego nie opodal zastępcy dowódcy okrętu i wręczył mu
blankiet telegramu. — Podać przez rozgłośnię bojową. Natychmiast!
Zachrypiały głośniki. Zastępca dowódcy wziął mikrofon do ręki:
— Towarzysze, koledzy marynarze! Wczoraj, dwunastego stycznia tysiąc dziewięćset czterdziestego
piątego roku, wojska Pierwszego Frontu Ukraińskiego przeszły do działań ofensywnych z rejonu na zachód
od Sandomierza i przełamały silnie umocnioną obronę nieprzyjaciela na szerokości czterystu kilometrów...
Gdy skończył czytać, po okręcie przetoczyło się gromkie „hura!”
ROZDZIAŁ II
Zima 1945 roku niosła zapowiedź wielkich zmian nie tylko w dotychczasowej taktyce walki na morzu,
ale przede wszystkim w charakterze działań Floty Bałtyckiej ZSRR przeciwko Kriegsmarine.
Ofensywa zimowa rusza 12 stycznia, jednak siły i środki radzieckiej marynarki wojennej na Morzu
Bałtyckim do rozstrzygającej walki gotowe są od tygodni. W bazach panuje ożywiony ruch, a okręty
podwodne z brygady kontradmirała Wierchowskiego przebywające w morzu otrzymują drogą radiową wciąż
nowe koordynaty. Widomy znak sposobienia się do boju.
Piątego stycznia, na tydzień przed ofensywą zimową Armii Czerwonej, Naczelny Dowódca Sił
Morskich ZSRR, minister Marynarki Wojennej admirał Nikołaj Kuzniecow, wydaje dyrektywę, w której
stawia zadania dla Floty Bałtyckiej. Jej treść dociera drogą radiową do wszystkich bałtyckich baz, w których
stacjonują między innymi radzieckie okręty podwodne. Brzmi ona zwięźle: „za pomocą aktywnych działań
lotnictwa, okrętów podwodnych i kutrów torpedowych dezorganizować niemiecką komunikację morską od
Zatoki Ryskiej do Zatoki Pomorskiej włącznie; natarcie wojsk radzieckich na wschodnim i południowym
wybrzeżu Morza Bałtyckiego wspierać uderzeniami lotnictwa, ogniem artylerii okrętowej i nadbrzeżnej oraz
wysadzaniem desantów na nadmorskich skrzydłach nieprzyjaciela; we współdziałaniu z nadmorskimi
jednostkami sił lądowych Armii Radzieckiej bronić własnych baz i wysp oraz zajętego wybrzeża Morza
Bałtyckiego, skutecznie chronić linie komunikacyjne w zatokach: Fińskiej, Botnickiej, Ryskiej oraz na
wodach Morza Bałtyckiego”.
Kiedy rozkaz trafił do dywizjonów okrętów bazujących w portach południowo-wschodniego Bałtyku,
natychmiast sięgnięto po mapy sztabowe, na których roiło się od czerwonych i niebieskich znaków
taktycznych. Zadanie nie było łatwe. Wynikało to wyraźnie z figur naniesionych na mapy.
Na początku 1945 roku siły Floty Bałtyckiej bazują głównie w portach Zatoki Fińskiej — zalodzonej i
naszpikowanej dryfującymi minami — skąd rozwinięcie działań jest niezwykle trudne. Obok uciążliwych
warunków nawigacyjnych, charakterystycznych dla tego rejonu, Flota Bałtycka dysponuje znacznie
mniejszą, w porównaniu do Kriegsmarine, liczbą okrętów oraz szybkich środków obrony wybrzeża.
Po klęsce na Atlantyku i morzach europejskich Niemcy zgromadzili na Bałtyku prawie wszystkie swoje
siły. Naczelny dowódca Kriegsmarine, wielki admirał Karl Dönitz, ma pod swoimi rozkazami pokaźną
liczbę jednostek nawodnych i podwodnych, z których większość operuje u wejścia do Zatoki Fińskiej z
zamiarem kontynuowania blokady radzieckich sił morskich. Spora liczba okrętów niemieckich patroluje też
wody środkowego Bałtyku, a ich zadaniem jest zwalczanie pojedynczych okrętów podwodnych Floty
Bałtyckiej, którym udało się przedrzeć przez szczelny pierścień blokady minowej we wschodniej części
morza.
Dodatkowym atutem, jaki mają hitlerowcy w swych rękach, jest fakt, że główne bazy Kriegsmarine
znajdują się w pobliżu linii frontu, w portach Zatoki Gdańskiej (Pilawa, Gdańsk, Gdynia), a część lekkich sił
rozmieszczona jest jeszcze bliżej linii rozgraniczającej strony walczące, w Windawie i Lipawie, niewielkich,
aczkolwiek bardzo wygodnych z wojskowego punktu widzenia, portach. Ponadto w bazach północno-
zachodniej części Morza Bałtyckiego, a także w portach duńskich i norweskich, stoją gotowe do
natychmiastowego wyjścia w morze jednostki okresowo wprowadzane do walki przeciwko radzieckiej
marynarce, stanowiącej jedyną liczącą się na tym akwenie siłę.
A zatem wydawać się mogło, że Dönitz nie ma powodów do zmartwień. Z jego optymistycznych
meldunków wysyłanych do Kwatery Głównej w Berlinie wynikało, że niemieckie okręty doprowadziły do
pełnej blokady radzieckiej floty w jej bazach. A że prawda była inna, to odrębna sprawa.
We Flensburgu, gdzie mieści się dowództwo Kriegsmarine, nikt nie okazuje zdenerwowania faktem, że
systematycznie maleje stan posiadania okrętów i baz na wschodnim teatrze wojny. Być może wpływa na to
świadomość, że pod banderą Kriegsmarine znajduje się wciąż potężna flota: 4 ciężkie i 4 lekkie krążowniki,
ponad 200 okrętów podwodnych, około 30 niszczycieli i torpedowców, 70 kutrów torpedowych, 64 trałowce
i około 200 jednostek transportowych oraz 300 dozorowców i kutrów trałowych.
Działania tej licznej i silnie uzbrojonej armady w każdej chwili może wesprzeć flota powietrzna złożona
z 350 myśliwców i bombowców Luftwaffe, których załogi mają sporą praktykę w zwalczaniu celów
morskich, szczególnie zaś w tropieniu i niszczeniu okrętów podwodnych. Pierwszoplanowe zadanie
niemieckiej marynarki wojennej sprowadza się, podobnie jak podczas całej wojny toczonej przeciwko
Związkowi Radzieckiemu, do blokowania sił morskich w Zatoce Fińskiej i niedopuszczenia do przerwania
się radzieckich okrętów podwodnych na otwarte wody Morza Bałtyckiego.
W realizacji tych zaleceń szczególna rola przypadła stale doskonalonym U-bootom, których całe stada
czają się u wrót Zatoki Fińskiej.
„Nasze okręty — brzmią meldunki słane z Flensburga do Berlina — niepodzielnie panują nad całą
zachodnią i środkową częścią morza, wzdłuż południowo-wschodnich wybrzeży operują ciężkie okręty
liniowe”.
Jednym z najważniejszych zadań Kriegsmarine na początku 1945 roku jest wsparcie nadmorskich
skrzydeł Wehrmachtu oraz zaopatrywanie i ewakuacja niemieckich wojsk okrążonych przez Armię
Radziecką w Kurlandii i Prusach Wschodnich. Hitler wpada w furię, kiedy generałowie meldują mu o
„komplikującej się z dnia na dzień” sytuacji na tym odcinku frontu. Nie dopuszcza myśli, że Kriegsmarine
może utracić panowanie w tej części Bałtyku, gdyż to oznaczałoby zaprzepaszczenie szansy utrzymania
łączności z dwustutysięczną Grupą Armii „Północ”.
Mijają pierwsze dni 1945 roku. O planowanej ofensywie Armii Radzieckiej wie niewielkie tylko grono
osób. Do wtajemniczonych należy dowódca Floty Bałtyckiej ZSRR, admirał Władimir Filippowicz Tribuc,
który jako członek Rady Wojennej Floty znać musi chociaż w zarysach najpilniej strzeżone tajemnice
wojskowe i państwowe. Na spotkanie, które nie było wcześniej uzgadniane, dowódca Floty Bałtyckiej stawia
się punktualnie — jeśli idzie o przestrzeganie dyscypliny może uchodzić za wzór we flocie. Początkowo jest
nieco zaskoczony, że naczelny dowódca Sił Morskich ZSRR, admirał floty Nikołaj Kuzniecow, zjawia się na
odprawie w towarzystwie marszałka Aleksandra Wasilewskiego z Kwatery Głównej. Ale zdziwienie mija po
pierwszych słowach marszałka, kiedy okazuje się, że będą omawiali sytuację strategiczną w rejonie
nadbałtyckim. Na ścianie pojawia się mapa Bałtyku i dla admirała Tribuca wszystko staje się jasne i
oczywiste. Nadszedł czas ofensywy także dla marynarzy. Musiały minąć prawie cztery długie lata...
Narada trwa kilka godzin, a sprawy podczas niej poruszane należą do tych najważniejszych, otaczanych
ścisłą tajemnicą. Uczestnicy spotkania omawiają plany jednej z największych w historii II wojny światowej
operacji wojskowej.
Zbliża się koniec obrad. Nadszedł czas sprecyzowania szczegółów rozkazu bojowego dla Floty
Bałtyckiej ZSRR. Zanim stanie się to faktem, admirał Tribuc wypowiada swoje zdanie. Uważa, że
niezależnie od rozwoju sytuacji, jaka wytworzy się z chwilą ruszenia siedmiu radzieckich Frontów, zadania
dla bałtyckich marynarzy powinny być tak określone, by dawały gwarancję powodzenia w walce przeciwko
przeważającym siłom niemieckim.
— Nie wolno narażać ludzi na zbyt duże niebezpieczeństwo — stwierdza. — Dosyć mamy strat z
pierwszych lat wojny. Chcę, by jak najwięcej moich podwodników doczekało zwycięstwa, które wydaje się
już bliskie.
W ogniu dyskusji zostaje określona rola, jaką mają spełnić w planowanej operacji okręty podwodne.
Winny one działać wzdłuż południowo-wschodniego wybrzeża Bałtyku z zadaniem niedopuszczenia do
wyrwania się Niemców zamkniętych w „kotle kurlandzkim”.
— Towarzyszu admirale — zwraca się marszałek Wasilewski do admirała Tribuca — starajcie się ściśle
współdziałać z Frontami Bałtyckimi, pierwszym i drugim, oraz z Frontami Białoruskimi, drugim i
trzecim, które ruszą na zachód wzdłuż Bałtyku. Jeśli to będzie możliwe, dajcie im osłonę ogniową z morza.
Blokujcie też niemieckie okręty liniowe w ich bazach.
Zwinięto mapy. Koniec odprawy. Gabinet znów przybiera swój codzienny wygląd.
Dopiero po powrocie do swego pokoju admirał Tribuc czuje, jak bardzo jest zmęczony. Wiesza kurtkę
mundurową na oparciu fotela, rozluźnia krawat. Podchodzi do kominka, wrzuca parę szczap brzozowych
prosto w ogień. Staje przy oknie. Myślał, że się położy, zaśnie, zregeneruje siły, tymczasem zaczyna
nerwowo spacerować wzdłuż i wszerz gabinetu. Kiedy skończy się ten wojenny koszmar, marzy, pojadę na
Krym, wygrzeję się w słońcu. Przyjdzie taki czas. I to chyba niedługo. Mam zszargane nerwy...
Każde, nawet najmniejsze, niepowodzenie floty admirał przeżywał szczególnie głęboko, a już zupełnie
nie mógł się pogodzić z wiadomościami o utracie okrętów. Trwały ślad w psychice admirała pozostawił
pierwszy okres wojny z hitlerowskim najeźdźcą, kiedy to Flocie Bałtyckiej jako pierwszej z 4 flot
radzieckich przyszło zmierzyć się z napastnikiem. W czterdziestym pierwszym i czterdziestym drugim życie
nie szczędziło mu trosk. Widział, jak waliły się wszystkie ówczesne plany odparcia agresji, jak mściły się
wszelkie zaniedbania w systemie obrony, jakie skutki przyniosło przecenianie własnych możliwości i
lekceważenie przeciwnika.
Początkowo niepowodzenia Floty Bałtyckiej zwykł admirał z właściwą sobie skromnością kłaść na karb
swego, jak sądził, niewielkiego doświadczenia.
Napłynęły wspomnienia. Jak kadry cofniętego filmu przed oczyma admirała pojawiły się obrazy, które
na zawsze pozostaną w pamięci.
Niemcy przystępując do realizacji planu „Barbarossa” — planu napaści na ZSRR — zaskoczyli stronę
radziecką. Wprawdzie dowództwo Czerwonej Armii od pewnego czasu zastanawiało się nad możliwością
Plik z chomika:
MarekMaly
Inne pliki z tego folderu:
1974-11 - Grenadierzy spod LAGARDE.pdf
(4239 KB)
1974-13 - Rajd ku morzu.pdf
(4575 KB)
1974-15 - Koń Trojański.pdf
(3958 KB)
1974-16 - Strzały pod krematorium.pdf
(4482 KB)
1974-17 - Skrzydła niosą odwet.pdf
(4359 KB)
Inne foldery tego chomika:
_A-B
_C-D
_E-F
_G-H
11 PRAW
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin