List do zboru w Filadelfii.doc

(119 KB) Pobierz

 

 

 

List do zboru w Filadelfii

 

 

Erlo Stegen

 

 

 

A teraz przejdźmy do rozważenia szóstego listu Pana Jezusa Chrystusa, listu do społeczności miasta Filadelfii. Znajduje się on w 3 rozdziale Objawienia od 7 do 13 wersetu: „A do anioła zboru w Filadelfii napisz: To mówi Święty, prawdziwy, Ten, który ma klucz Dawida, Ten, który otwiera, a nikt nie zamknie, i Ten, który zamyka, a nikt nie otworzy. Znam uczynki twoje; oto sprawiłem, że przed tobą otwarte drzwi, których nikt nie może zamknąć; bo choć niewielką masz moc, jednak zachowałeś moje Słowo i nie zaparłeś się mojego imienia. Oto sprawię, że ci z synagogi szatana, którzy podają się za Żydów, a nimi nie są, lecz kłamią, oto sprawię, że będą musieli przyjść i pokłonić się tobie do nóg, i poznają, że Ja ciebie umiłowałem. Ponieważ zachowałeś nakaz mój, by przy mnie wytrwać, przeto i Ja zachowam cię w godzinie próby, jaka przyjdzie na cały świat, by doświadczyć mieszkańców ziemi. Przyjdę rychło; trzymaj, co masz, aby nikt nie wziął korony twojej. Zwycięzcę uczynię filarem w świątyni Boga mojego i już z niej nie wyjdzie, i wypiszę na nim imię Boga mojego, i nazwę miasta Boga mojego, nowego Jeruzalem, które zstępuje z nieba od Boga mojego, i moje nowe imię. Kto ma uszy, niechaj słucha, co Duch mówi do zborów”.

 

 

Słowo „filadelfia” oznacza „braterska miłość”. Niektórzy teolodzy uważają, że ta miejscowość została tak nazwana po tym, gdy powstała tam społeczność chrześcijańska, w której królowała miłość między członkami. Inni badacze Biblii twierdzą, że to miasto otrzymało swoją nazwę od króla o imieniu Atalus Filadelfus, który panował tam w 17 roku po narodzeniu Chrystusa. Jednak nie jest to ważne, skąd powstała nazwa miasta. Najważniejsze, że społeczność znajdująca się tam była jedyną, która w niczym nie została zganiona przez Pana. Już nieraz miałem okazję głosić w społecznościach, które nazywały się „Filadelfia”, jednak ani razu nie byłem i nie słyszałem o zborze, który nazywałby się „Laodycea”. Oczywiście, możemy nadawać dobre nazwy naszym zborom, społecznościom i misjom. Tylko, jeśli ta nazwa nie odpowiada życiu, uczynkom i zachowaniu znajdujących się tam członków lub pracujących w nich współpracowników, wtedy jest to kłamstwo i powód do szyderstw oraz obmowy ze strony świata. Wiele lat temu u nas w Południowej Afryce był pewien kaznodzieja, nazywający się Andrew Murray. Przeżywszy przebudzenie duchowe, głosił on tak, że wielu słuchających go mówiło:

 

 

Nie, on za daleko się zapędza i za wiele wymaga. Ani jeden człowiek nie może żyć tak, jak on głosi. — I oto kiedyś do niego do domu zostali wysłani dwaj bracia, którzy postanowili pomieszkać u niego dwa tygodnie, aby zobaczyć, jak wygląda jego własne życie, czy jest ono takie, jak on im głosi. Gdy minął ten czas, powróciwszy, powiedzieli:

 

 

Bracia! On głosi zaledwie połowę z tego, jak żyje! — Zatem, oczywiście, można zrozumieć, dlaczego ten człowiek mógł być naczyniem godnym Pana i przez Niego używanym.

 

 

Zwracając się do społeczności w Filadelfii, Bóg objawia się im jako Święty, Prawdziwy i mający klucz Dawida. Takim On był, jest i pozostanie na zawsze. Zastanówmy się nad każdym poszczególnym z tych określeń, którymi charakteryzuje Siebie Bóg. Pan Jezus jest święty i tej Jego świętości nie można opisać ludzkimi słowami. Ciągle słyszymy, że Bóg jest miłością. Tak rzeczywiście jest, jednak ten Bóg miłości jest jednocześnie i świętym Bogiem, nie tolerującym nic nieświętego i nieczystego. Sprawiedliwość Boża jest równie wielka, jak Jego miłość. „Ja jestem Bóg Święty” — tak przedstawia Siebie Pan zborowi w Filadelfii. Przypomnijcie sobie słowa tego Boga, skierowane do Mojżesza, stojącego przed płonącym krzewem na pustyni: „Zdejm z nóg sandały swoje, bo miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą” (2Mo 3:5). Usłyszawszy nakaz Boży, Mojżesz bezzwłocznie to uczynił. Na jego sandałach na pewno było błoto i pył dróg, a także nawóz owiec; przecież wtedy był on pasterzem. A wy, przyjaciele? Czy zdejmujecie, w sensie duchowym, swoje „brudne sandały”, gdy przychodzicie na zgromadzenie do domu Bożego — w miejsce, gdzie przez Swoje Słowo mówi do was Pan? Być może tydzień przedtem lub nawet dzień przed zgromadzeniem zabrudziliście się, pokłóciliście z żoną, nakrzyczeliście i zirytowaliście się na dzieci, osądziliście swojego bliźniego i zrobiliście jeszcze wiele innego, co mogło zasmucić waszego Zbawiciela. Czy doprowadziliście to do porządku? Czy oczyściliście się w krwi Chrystusowej, wyznając to i głęboko się upamiętując? Czy zdjęliście z siebie te „splugawione sandały”, w których nie można stać przed Panem i Jego Słowem, czy też tak jest, że oblepieni nawozem i błotem grzechu, przychodzicie na nabożeństwo i jakby nigdy nic zaczynacie śpiewać pieśni, modlić się i słuchać kazania, zapominając, że Bóg, który jest święty, nie może tolerować tej obłudy? Powiedzcie, jak długo jeszcze będziecie odgrywać ten pobożny spektakl? Jak długo będziecie doprowadzać Pana do gniewu swoją nieczystością, stojąc na Jego świętym miejscu?

 

 

Gdy do nas mówi Bóg, nie możemy liczyć się ani ze swoimi uczuciami, ani ze swoim rozumieniem i wyobrażeniem. Wtedy potrzebne jest tylko jedno — być posłusznym, wykonując to, czego On żąda. Tego należy się nauczyć, jeśli chcemy mieć do czynienia z Tym, który jest świętym Bogiem. Przed Jego słowem i nakazem wszystko pozostałe w nas musi zamilknąć.

 

 

Gdy prorok Izajasz, będący najznakomitszym ewangelistą swoich czasów, wzywający lud Boży do uświadomienia sobie swoich grzechów, upamiętania i oczyszczenia, spotkał się twarzą w twarz ze świętością wysoko wywyższonego w Swojej świątyni potężnego Boga i usłyszał okrzyki serafów: „Święty, święty, święty jest Pan Zastępów”, to w trwodze i z drżeniem wykrzyknął: „Biada mi! Zginąłem, bo jestem człowiekiem nieczystych warg” (Iz 6:1–5). Tak więc, jeżeli Bóg objawia Siebie człowiekowi w Swojej wstrząsającej świętości, wtedy nie tylko pijacy i cudzołożnicy, ale i głosiciele ewangelii gotowi są w strachu krzyczeć: „Biada mi! Zginąłem!” W tym momencie, gdy Izajasz ujrzał chwałę Bożą i poznał Jego świętość, pierwsze, co zobaczył u siebie, to nieczyste usta, które zdolne były przesadzać i kłamać. A wy, przyjaciele? Czy uświadomiliście już w sobie ten grzech: nieczystość swoich ust? Czy wiecie, że wyolbrzymiając i upiększając rzeczywistość, kłamiecie? Prawda połowiczna jest gorsza od najobrzydliwszego kłamstwa. Kryje ona w sobie duże niebezpieczeństwo i dlatego tak chętnie jest wykorzystywana przez diabła do zwiedzenia dusz. Gdy czysta trucizna znajduje się w butelce z naklejoną na niej etykietką, na której znajduje się czerwony napis ostrzegający: „Uwaga! Trucizna”, wtedy i dziecko będzie ostrożne. Natomiast jeśli małą ilość tej trucizny dodać do pożywienia, wtedy jest to szczególnie niebezpieczne. Kłamstwo zmieszane z prawdą działa na duszę człowieka podobnie jak trucizna. Oto dlaczego pierwszą rzeczą, którą uświadomił sobie prorok podczas widzenia chwały i świętości Bożej, była nieczystość jego warg. Stąd też jego pełny trwogi i przerażenia krzyk: „Biada mi! Zginąłem!” Te słowa nie były obłudne ani okazaniem pobożności. Nie, ten człowiek w mgnieniu oka mógł poznać swój zgubiony stan. I właśnie uświadomienie sobie naszego prawdziwego stanu jest tym, czego najbardziej pragnie Pan. Gdy tylko prorok doszedł do tego, Bóg od razu posłał Swojego anioła, który dotknąwszy ust Izajasza rozżarzonym węgielkiem z ołtarza, rzekł: „Oto dotknęło to twoich warg i usunięta jest twoja wina, a twój grzech odpuszczony”. Powiedz mi, przyjacielu, czy miałeś kiedykolwiek podobne spotkanie z Panem? Czy objawił On tobie Swoją świętość, w świetle której mogłeś poznać swoje grzechy i cały opłakany stan twojej sytuacji duchowej? I czy krzyczałeś już: „Biada mi! Zginąłem”? Jeśli tego nie miałeś, to jeszcze jesteś zgubionym. Tylko przez te drzwi uświadomienia sobie swojej grzeszności i głębokiego upamiętania można wejść do Królestwa Niebieskiego. Niestety, wielu wierzących szuka dziś innego wejścia do niego, zapominając, że takich Słowo Boże nazywa złodziejami i zbójcami (J 10:1). O, iluż jest obecnie takich, którzy przychodzą do Chrystusa ze względu na uzdrowienie z choroby lub jeszcze jakiegoś innego cudu! Nieznana jest im świadomość grzeszności i nie chcą oni słyszeć o konieczności oczyszczenia. Ci ludzie nie przeżyli spotkania z żywym Bogiem i dlatego nie mają najmniejszego pojęcia o Jego świętości. Przyjaciele! Są tylko jedne drzwi, przez które musimy wejść, a jest to Jezus Chrystus. A On jest Bogiem świętym. Świętość zaś zawiera w sobie wszystko. I jeśli służymy takiemu bogu, który nie wymaga od nas świętości, wtedy nie jest to prawdziwy Bóg.

 

 

Przez cały czas przebudzenia w Południowej Afryce ciągle mogliśmy być świadkami Bożej świętości. Maleńkie dzieci płacząc gorzko przychodzą wyznawać, gdyż ich serce wypełnione jest świadomością swojej grzeszności. U nas na stacji misyjnej była mała sześcioletnia dziewczynka z plemienia Zulu, na której spoczywało szczególne błogosławieństwo Boże. Było to dziecko, które można było zawsze postawić jako przykład innym dzieciom; tak nieskalane i pełne bojaźni Bożej było jej życie i zachowanie. I tak, gdy ta dziewczynka przeżyła spotkanie z Panem, ona, przybiegłszy do mnie cała w łzach, mówiła:

 

 

Pan objawił mi się w Swojej świętości i ujrzałam całą swoją grzeszność! Moje grzechy podobne są do ogromnej góry. Jest ich tyle, ile jest piasku na brzegu morza! — Słuchając tych słów sześcioletniego dziecka, byłem wstrząśnięty. Gdy została jej ukazana świętość Boża, ujrzała ona swoje grzechy nie oczami ludzkimi, ale oczami Pana — w świetle wieczności. W obecności Bożej nasza sprawiedliwość wygląda jak splugawiona szata lub, być może, jak brudna szmata do podłogi. „Święty, święty, święty jest Pan Zastępów!” — wołały serafy, które widział prorok Izajasz. Drodzy przyjaciele, jeżeli nie przeżyliśmy tej świętości Bożej tu na ziemi, to mało jest prawdopodobne, że uda się nam ujrzeć ją w wieczności. Właśnie taki święty Bóg przedstawia się społeczności w Filadelfii.

 

 

Dalej następuje drugie określenie, którym charakteryzuje Siebie Bóg: Prawdziwy, to znaczy Ten, który sam jest prawdą. On jest pierwszy i ostatni, początek i koniec. Przed Nim nie ma nic ukrytego. On jest ciągłym świadkiem wszystkiego, co myślimy, mówimy, zamierzamy i czynimy. Przed Jego wszystko widzącym okiem nie może nic się ukryć. Ani szczelnie zasłonięte okna, ani zamknięte drzwi, ani gęstwina leśna, ani najbardziej ukryte miejsca nie mogą odgrodzić i schować nas przed Tym, który jest światłością przenikającą wszystko. Kiedyś do Kwasizabantu przyszedł czarownik. Trzeba powiedzieć, że ludzie związani z ciemnymi mocami piekła są obciążeni strasznymi grzechami. Przez to nie chcę oczywiście powiedzieć, że u Boga istnieje podział na małe i duże, mało istotne i ciężkie grzechy. Oczywiście, że w Jego oczach grzech jest grzechem. Ale, mówiąc po ludzku, grzechy związane z okultyzmem są rzeczywiście straszne. Dla czarnoskórych pogan służenie mocom ciemności jest główną treścią ich życia. Oddają się temu całkowicie. Często myślę, że gdybyśmy my, chrześcijanie, tak samo poważnie podchodzili do naszej służby Panu, to dziś w chrześcijaństwie wszystko wyglądałoby inaczej. Tak więc, zobaczywszy tego czarownika, podszedłem do niego i przywitawszy się zapytałem, co go do nas sprowadziło.

 

 

Bóg posłał mnie tutaj — powiedział — abym doprowadził do porządku swoje życie.

 

 

Bóg?! — ze zdziwieniem przerwałem. — Ale jak mogłeś Go widzieć i jak On do ciebie mówił?

 

 

On przemówił do mnie we śnie — wyjaśnił czarownik — objawiając mi, że wkrótce umrę i biada mi, jeśli stanę przed Jego świętym obliczem nie oczyściwszy mojego życia z grzechów. Dlatego przyszedłem, aby wyznać i nazwać po imieniu wszystko, co zrobiłem.

 

 

Dobrze — powiedziałem. — Oto nasz współpracownik. Pójdź z nim do osobnego pokoju i tam opowiesz wszystko, co leży ci brzemieniem na sercu, a później on pomodli się o ciebie. —

 

 

Po długotrwałym wyznaniu ten człowiek znów przyszedł do mnie z prośbą o modlitwę o jego cielesne niedomagania. Po tym, gdy to uczyniłem, powiedział, że podczas modlitwy całą swoją istotą odczuwał moc Bożą, która przeszła przez jego ciało.

 

 

Tak mi lekko teraz! — radośnie wykrzyknął. — Moja dusza i ciało otrzymały uzdrowienie. Jakbym na nowo się narodził! —

 

 

Widząc ogromną przemianę, która zaszła w mężu, żona, która z nim przyszła, zaczęła prosić, aby się modlić też o jej uzdrowienie cielesne.

 

 

Nie, nie, matko! — odmówiłem. — Tak się nie robi. Najpierw dusza musi się oczyścić i uzdrowić z trądu grzechów, a później dopiero ciało. Czy już oczyściłaś się i doprowadziłaś do porządku swoje życie?

 

 

Nie , tego jeszcze nie zrobiłem.

 

 

To idź i zrób to. Zacznij od najważniejszego, a później, jeśli Pan zechce, dokona i tego, co drugorzędne. — Tak podchodzimy do tego problemu, przyjaciele. Serce, porażone trądem grzechu, przedstawia znacznie większe niebezpieczeństwo niż nasz artretyzm, bronchit czy jakaś inna choroba. Przecież choroba często zbliża nas do Boga, natomiast grzech oddziela od Niego.

 

 

I oto, po głębokim wyznaniu tej kobiety, nad nią też odmówiliśmy modlitwę. Mąż i żona wprost lśnili ze szczęścia.

 

 

No, teraz możemy wracać do domu — powiedział mąż.

 

 

Dlaczego tak się śpieszycie? Byłoby dobrze, gdybyście u nas zostali jeszcze kilka dni — próbowałem go zatrzymać.

 

 

Nie, nie. Dostałem wszystko, co chciałem, a teraz chcę tylko do domu. —

 

 

Od tego wydarzenia minęło kilka tygodni, gdy nagle zadzwonił do mnie główny lekarz pewnego szpitala i powiedział, że chce przywieźć do nas jednego ciężko chorego, starego człowieka.

 

 

Ale przecież u nas nie ma domu dla chorych i starców — próbowałem mu wyjaśnić. — To stacja misyjna, która jest miejscem głoszenia i modlitwy. — Jednak, nie słuchając moich wyjaśnień, lekarz położył słuchawkę i następnego dnia w towarzystwie sanitariusza przywiózł tego ciężko chorego. Spojrzawszy na niego, w myśli jęknąłem. Był to ten sam czarownik, który nie tak dawno przyszedł do nas.

 

 

Co się z tobą stało? — ze zdziwieniem zapytałem.

 

 

Ach, synku, sam nie rozumiem, co ze mną się stało. Jeszcze mi gorzej, niż było wcześniej.

 

 

Ale jak to się stało?

 

 

Wydaje mi się, że choroba mieszka w mojej chacie i gdy wróciłem tam, ona znów zawładnęła mną.

 

 

No nie — roześmiałem się. — W to nie wierzę. Powiedz raczej, czy w czymś znów nie zgrzeszyłeś. Pan Jezus powiedział kiedyś usprawiedliwionemu grzesznikowi: „Oto wyzdrowiałeś; już nigdy nie grzesz, aby ci się coś gorszego nie stało” (J 5:14). Czy z tobą tak nie było?

 

 

Nie. Po wyznaniu w niczym nie zgrzeszyłem.

 

 

To, być może, wyznając swoje grzechy, coś ukryłeś i nie ujawniłeś? Czy wszystko wtedy wyznałeś? (Na marginesie chcę powiedzieć, że coś takiego zdarza się, gdy wyznając swoje grzechy, człowiek coś mówi, a coś zataja; a co najgorsze, przemilcza właśnie to, co jest najważniejsze i najbardziej obrzydliwe. Wyznania tego rodzaju nie przynoszą dobrego owocu i oczekiwanego uwolnienia. Są to, jeśli można tak się wyrazić, patologiczne przypadki duchowe. Przecież wiecie, że w życiu, w przypadku normalnego porodu, dziecko rodzi się na świat, wychodząc z łona matki w ten sposób, że najpierw pojawia się jego najtwardsza i największa część — główka. Jeśli pierwsza jest rączka lub nóżka, wtedy życie noworodka jest w niebezpieczeństwie. Tak samo i duchowe narodziny powinny odbywać się normalnie. Wyznając, trzeba zacząć od największych i najbardziej odrażających grzechów. I mówiąc nie kręćcie w koło, ale nazywajcie rzeczy po imieniu. Jeżeli mieliście śmiałość grzeszyć, to też miejcie odwagę ujawnić to, wyciągając na światło dzienne nie ćwierć i nie połowę tego, co zostało uczynione, ale wszystko, tak jak było. Gdy zaś zostanie ujawnione najważniejsze, to pozostałe pójdzie bez szczególnych trudności, jak coś, co się rozumie samo przez się. Ujawniając grzech nie starajcie się wybielać i usprawiedliwiać go, a tym bardziej obwiniać o to innych. Wtedy lepiej w ogóle nie wyznawać. Jeśli już postanowiłeś się ujawnić, to stań taki, jaki jesteś. Nie zapominaj, że w tym momencie stoisz przed Tym, który był niewidocznym świadkiem tego i dlatego wszystko wie. Tak więc, to, co zataisz, nie dopowiesz i wybielisz będzie jeszcze jednym grzechem, który pociągnie za sobą oskarżenie ciebie).

 

 

Tak więc, wiedząc o takiej możliwości, zapytałem byłego czarownika, czy wszystko ujawnił podczas swojego wyznania, na co on nie namyślając się odpowiedział twierdząco.

 

 

Być może wracając od nas do domu poróżniliście się z żoną i kłóciliście się, dopuściwszy do serca urazę i zmartwienie? (Niestety, nie jest to rzadkie zjawisko. Często między małżonkami powstają podobne sprzeczki i nawet kłótnie z powodu głupstw. Coś nie tak — i już konflikt, poróżnili się, pogniewali się. Czy należy się dziwić, że krótko po weselu życie takich oto, kochających się kiedyś ludzi, zmienia się we współżycie kota i psa? Patrzysz na nich i mimowolnie nasuwa się pytanie: dlaczego oni w ogóle się pobrali? Kilka miesięcy temu lub lat tak bez pamięci kochali się wzajemnie, że ani sprzeciw rodziców, ani przekonywanie bliskich, ani ostrzeżenia przyjaciół nie mogły powstrzymać ich przed decyzją małżeństwa. Do wesela nie mogli napatrzyć się na siebie, a teraz nie chcą widzieć jeden drugiego. O, gdyby coś takiego miało miejsce tylko wśród ludzi tego świata! Ku naszemu wstydowi, często spotyka się to i wśród tych, którzy, nazywając siebie chrześcijanami, są członkami zboru. Myślę, że rozumiecie teraz, dlaczego zapytałem tego człowieka o jego wzajemne stosunki z żoną).

 

 

Nie — przecząco pokręcił głową. — Między nami nie było kłótni.

 

 

Możliwe, że później zawołałeś ją do siebie lub powiedziałeś, żeby coś robiła, a ona nie od razu posłuchała, w rezultacie czego w twoim sercu pojawiło się niezadowolenie i irytacja? Przecież to nie tajemnica, że wielu mężów cierpi na to.

 

 

Nie — dalej zaprzeczał chory. — Nic podobnego nie było.

 

 

Czy rzeczywiście nic w ogóle nie było? — dalej się pytałem.

 

 

Nie. Nic. (Należy się tylko dziwić, jak niektórzy ludzie umieją kłamać, przedstawiając siebie prawie jako aniołów).

 

 

No, — powiedziałem — w takim przypadku wiążesz mi ręce i nogi. W Liście Jakuba, 5:14–16, jest powiedziane, że chorzy powinni wyznawać swoje grzechy, po czym następuje modlitwa o ich uzdrowienie. Tak więc, musimy zaczynać od tego, od czego rozpoczyna Pan, a nie odwrotnie. Dlatego będę się modlić o uzdrowienie dopiero po tym, gdy strona duchowa twojego życia będzie w porządku.

 

 

Po kilku dniach, będąc w swoim gabinecie, usłyszałem nagle głośny krzyk i przenikliwe wołanie. Pomyślawszy, że jakiś chory psychicznie kogoś bije, wybiegłem z domu i zobaczyłem, że przed budynkiem szpitalnym tłoczą się ludzie. Duże pomieszczenie, w którym leżeli mężczyźni, było przepełnione i musiałem przeciskać się dosłownie między stojącymi. Przed moimi oczami ukazał się taki widok: stary czarownik siedział na pościeli, opierając się plecami o ścianę. Zwisające z łóżka nogi były szeroko rozstawione. Na twarzy, wypełnionej niewypowiedzianym strachem, niesamowicie błyszczały wybauszone oczy, które, wydawało się, że zaraz wyjdą z orbit.

 

 

Co się tu dzieje? — krzyknąłem, starając się przekrzyczeć rozdzierające duszę krzyki chorego. Rzuciła się ku mnie jego żona ze słowami:

 

 

O, synku! Co teraz będzie ze mną? Ja przecież zawsze usprawiedliwiałam go, gdy nagle umarł nasz sąsiad; a teraz on publicznie mówi, że zabił go! — Ten czarownik, który przez całe swoje życie nie był w kościele, nigdy nie czytający Biblii i nie słyszący ani jednego kazania, siedząc na łóżku z przerażeniem krzyczał:

 

 

O! Krew tego człowieka woła do nieba, wykrzykując moje imię! Ja zabiłem go! Ale przecież nikt tego nie widział! Ja wiem, że byłem z nim sam! A teraz Ten, którego imię Prawdziwy, mówi, że On był obecny przy tym i jest świadkiem tego, że jestem mordercą! —

 

 

Widzicie, przyjaciele. Czarownik nic nie wiedział o Tym, który jest ciągłym świadkiem wszystkiego, co się odbywa. Nie miał on nawet najmniejszego wyobrażenia o Tym, który w liście do zboru w Filadelfii nazywa siebie Prawdziwym. Nie wiedział też tego, że krew zabitego może wołać do nieba, podobnie jak krew Abla. Wszystkie te biblijne prawdy poznał on znajdując się w stanie niewyobrażalnego strachu, odbijającego się w jego oczach, rozszerzonych do granic możliwości. Minęło parę minut i znów rozległ się krzyk:

 

 

O, zgrozo! Teraz zaczęła wołać do nieba krew innego człowieka, którego też zabiłem! Biada mi! Biada mi! O, co mnie czeka za to! — Później zaczął wyliczać imiona kobiet, z którymi cudzołożył, żądając, aby one swoim ciałem płaciły za okazaną im pomoc czarnoksięską. Usłyszawszy, że wykrzykuje on wszystkie obrzydliwe szczegóły swego cudzołóstwa, nakazałem wszystkim dzieciom i nieżonatym opuścić pomieszczenie, aby nie wysłuchiwali tego brudu. A stary czarownik, prawie nie przestając, dalej wymieniał coraz to nowe imiona. Teraz wyliczał dziewczęta, które zbezcześcił. Później zaczął opowiadać o tym, co, gdzie i jak ukradł. Wszystko to robił wbrew swojej woli. Wydawało się, że ktoś niewidoczny przymuszał go do tego. Niekiedy pracownicy misji próbowali powstrzymać to publiczne wyznanie, jednak czym bardziej prosili go, aby zamilkł, tym głośniej wykrzykiwał swoje bezprawie. Pewna młoda pracownica, zbliżywszy się do niego, powiedziała:

 

 

Proszę, dziadku! Wyznawaj swoje grzechy w samotności i proś Pana o przebaczenie. Być może okaże On tobie jeszcze raz Swoją łaskę. — Spojrzawszy na nią otępiałymi oczami, starzec nagle konwulsyjnie wyciągnął swoją rękę, próbując schwycić ją poniżej pasa. Przerażona, odskoczywszy od niego, wykrzyknęła: — Dziadku, upamiętaj się! Co robisz? — na co on ochrypłym głosem odpowiedział:

 

 

Ktoś mi teraz powiedział: Dopełnij kielich swego bezprawia i zejdź do piekła! — Były to jego ostatnie słowa. Wydając ostatni, pełen śmiertelnego przerażenia krzyk, upadł na poduszkę i zmarł. Wydawało się, że w jego znieruchomiałych, szeroko otwartych oczach odbijało się samo piekło. Wszyscy znajdujący się w tym pomieszczeniu wstrząśnięci milczeli. Każdy miał takie uczucie, że stał się świadkiem ostatniego dnia sądu, który się dokonał nad tym człowiekiem już tu na ziemi. Podszedłem do współpracownika, który parę tygodni temu przyjmował jego wyznanie, i cicho zapytałem:

 

 

Ja nie chcę wiedzieć tego, co on wtedy wyznawał. Interesuje mnie tylko jedno: czy mówił on tobie o grzechach, które przed chwilą głośno wykrzykiwał?

 

 

Nie! — usłyszałem w odpowiedzi. — Ujawnił bardzo wiele, ale o tym nie wspomniał ani słowem. To wszystko zataił. —

 

 

Rozumiecie teraz, przyjaciele, za co spotkał tego człowieka taki straszny koniec? Czy macie świadomość, z jakim Bogiem mamy do czynienia? Czy poznaliście Go jako świętego i prawdziwego? Wiedzcie, że i dla was przyjdzie godzina, gdy będziecie musieli stanąć przed Nim. Wtedy zapomnicie o wstydzie! Wtedy będziecie musieli zbliżyć się do Jego światłości z tym wszystkim, co czyniliście. Przy tym, nie uda się wam już nic ukryć. Cały wasz bezwstyd zostanie obnażony i ujawniony. Sam Bóg stanie przed wami jako święty i prawdziwy świadek tego, co sami uczyniliście.

 

 

W 6 rozdziale Objawienia od 9 do 11 wersetu czytamy o tym, co zostało pokazane apostołowi Janowi po tym, gdy Baranek Boży zdjął piątą pieczęć z księgi, którą trzymał siedzący na tronie: „Widziałem poniżej ołtarza dusze zabitych dla Słowa Bożego i dla świadectwa, które złożyli. I wołały donośnym głosem: Kiedyż, Panie święty i prawdziwy, rozpoczniesz sąd i pomścisz krew naszą na mieszkańcach ziemi? I dano każdemu z nich szatę białą, i powiedziano im, aby jeszcze odpoczęli przez krótki czas, aż się dopełni liczba współsług i braci ich, którzy mieli podobnie jak oni ponieść śmierć”. Widzicie, drodzy przyjaciele! Pan może do czasu milczeć i nikt nie wie, jak długo. Nie ma tylko wątpliwości co do tego, że przyjdzie dzień, gdy On objawi Siebie jako sprawiedliwego Sędziego, który już teraz mówi: „Oto przyjdę wkrótce, a zapłata moja jest ze mną, by oddać każdemu według jego uczynków” (Obj 22:12). Tak więc nastanie dzień, gdy Bóg przemówi. Wtedy, czy tego chcecie czy nie, będziemy musieli za wszystko odpowiedzieć. W Księdze Kaznodziei Salomona, 9:11, jest powiedziane tak: „Raduj się, młodzieńcze, w swojej młodości i bądź dobrej myśli, póki jesteś młody. Postępuj tak, jak każe ci serce, i używaj, czego pragną twoje oczy, LECZ WIEDZ, że za to wszystko pozwie cię Bóg na sąd”. Tak więc, młody człowieku, i ty, dziewczyno, żyj, jak się tobie podoba. Rób wszystko, do czego pociąga cię twoje grzeszne serce. Tylko nie zapomnij, że każdy dzień takiego życia będzie twoim oskarżycielem w dniu sądu. Pamiętajcie o tym, cudzołożnicy i wszetecznicy, miłośnicy tak zwanego „pięknego, wesołego życia”!

 

 

Jednak to jeszcze nie wszystko. Przed sprawiedliwym Sędzią staną także chciwcy, oszuści, lichwiarze, zdziercy. Pieniądze, zdobyte przez nich nieczystą drogą, będą krzyczeć do Boga, oskarżając ich o kradzież, kłamstwo i łamanie prawa. W Liście Jakuba, 5:4, czytamy na przykład takie słowa: „Oto zapłata, zatrzymana przez was robotnikom, którzy zżęli pola wasze, krzyczy, a wołania żeńców dotarły do uszy Pana Zastępów”. Rozumiecie, jak odrażająca jest dla Boga każda nieczystość i nieprawda. Nie pocieszajcie siebie fałszywymi nadziejami, że wasze grzechy są zapomniane. Jeśli one nie zostały nazwane swoją prawdziwą nazwą, to i teraz są zapisane u Boga. Przeżyte lata nie są w stanie ich zatrzeć. Może je omyć tylko krew Jezusa, gdy są ujawnione. Dzień zapłaty i pomsty na pewno nastanie, dlatego zatroszczcie się o to, aby do jego nadejścia wasze życie zostało oczyszczone!

 

 

A teraz idźmy dalej. Zwracając się do zboru w Filadelfii, Bóg nazywa Siebie nie tylko świętym i prawdziwym, ale i mającym klucz Dawida, który otwiera, a nikt nie zamknie, oraz zamyka, a nikt nie otworzy. Znaczy to, że Bóg jest Panem i Władcą wszystkiego. Jak niebo, tak i ziemia, i wszystko, co na niej, znajduje się w Jego rękach. Nie ma niczego, na co nie rozciągałaby się Jego władza. Nie tylko pracownicy kościelni, ale i przywódcy polityczni państw, czy tego chcą, czy nie, muszą uznać nad sobą Jego władzę. Tylko Pan ma klucz. On otwiera drzwi i On też zamyka je. Ani jeden przywódca, w jakim nie byłby on systemie, nie pozostanie przy władzy dłużej, niż to zostało określone dla niego w górze. Dla Boga nie ma nic niemożliwego. W Jego rękach znajduje się klucz życia i śmierci, raju i piekła. Przypomnijcie sobie przypowieść o dziesięciu pannach: pięciu mądrych i pięciu głupich. Wszystkie one wyszły na spotkanie niebiańskiego Oblubieńca, jednak pięć z nich nie miało w sobie pełni mocy Ducha Świętego. Ich lampy gasły, życie nie świadczyło o bliskości z Panem. Właśnie tak objawia się sen duchowy. Lecz oto rozległ się krzyk: „Oblubieniec idzie!” Lecz niestety dla głupich ta wiadomość nie była radością, dlatego że drzwi dla nich były zamknięte. To uczynił Ten, który zamknął kiedyś drzwi arki Noego, do której weszły słonie, nosorożce, lwy, tygrysy, owce, konie i jeszcze wiele zwierząt oraz stworzeń, ale do której nie mogli wejść ludzie, za wyjątkiem rodziny Noego. Pomyśleć tylko! Osioł i wielbłąd weszły do zbawczej arki, a ludzie ze swoim zdrowym rozsądkiem i bystrym rozumem pozostali na zewnątrz! Dlaczego? Dlatego, bo naśmiewali się i szydzili z Noego, w którym przebywał Pan. O, ileż śmiechów, zniewag i drwiących słów musiał wysłuchać, pracując nad tym, co nakazał mu czynić Pan! (Cóż powiedzieć, mijają wieki, a ta historia się powtarza. Prowadzeni przez Boga, wypełniający Jego wolę, ciągle są narażeni na oskarżenia, obelgi i upokorzenia). I oto nastąpił dzień, gdy Bóg powiedział do Noego: „Ty i twój dom wejdźcie do arki, inni zaś — nie”. Ptaki, zwierzęta, gady weszły razem z Noem do arki. Nawet świnia znalazła w niej ratunek, zaś człowiek nie. A ty, przyjacielu? Czy wszedłeś do arki Pana, czy ciągle jeszcze znajdujesz się za jej drzwiami? Kiedy chcesz to zrobić? Czy będziesz czekał do tej pory, aż okoliczności wezmą cię za kark? A może ty, jak zgubieni w wodach potopu, zrozumiesz dopiero wtedy, gdy niebo zakryje się chmurami, zagrzmi, niebo przeszyją błyskawice, a na ziemię zaczną zlewać się strugi deszczu gniewu Bożego? Tylko wtedy będzie już za późno, bo drzwi arki, drzwi zbawienia będą zamknięte. Noe w niczym nie mógł pomóc dobijającym się do drzwi arki i krzyczącym na niego ludziom, bo gdy Bóg zamknął, nikt już nie mógł otworzyć. Co wtedy może uczynić dla ciebie pastor i kaznodzieja? On nie będzie mógł powiedzieć, że twoje grzechy są odpuszczone, jeśli Pan już więcej nie będzie odpuszczał ich. Jak mogę powiedzieć umierającemu „odchodzisz w pokoju”, jeśli Bóg mówi, że tak nie jest? Przecież człowiek może związać tylko to, co związał Bóg, i rozwiązać to, co On rozwiązał. Tak, ja wiem, że w chrześcijańskich kościołach i społecznościach wiele dziś się łączy i rozstrzyga na podstawie miejsca w Piśmie: Cokolwiek byście związali na ziemi, będzie związane i w niebie; i cokolwiek byście rozwiązali na ziemi, będzie rozwiązane i w niebie: (Mt 18:18). Tylko że w greckim oryginale Nowego Testamentu w tym wersecie jest powiedziane tak: „Co możecie związać na ziemi — to jest to, co związano w niebie; i co możecie rozwiązać na ziemi — to jest to, co już rozwiązano w niebie”. Jak ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin