W dodze 11 09(1).pdf

(719 KB) Pobierz
W dodze 11 09
W numerze 11/2009:
Spis treści
* ŚMIERĆ OSWOJONA
Jaka jest temperatura ognia piekielnego? nauka o rzeczach ostatecznych – Gisbert Greshake
Cielesność naprawiona wierzę w ciała zmartwychwstanie – Krzysztof Kocjan OP
A gdy będziemy razem w niebie jak pomóc dziecku pogodzić się ze śmiercią bliskiej osoby? –
Katarzyna Kolska
Źle się kojarzy spór o kremację – Jacek Kowalski
Przyzwyczaić się nie wolno na co dzień ze śmiercią – Stanisław Zasada
Zmarli to moi przyjaciele strażniczka zapomnianej nekropolii – Katarzyna Kolska
* MISTRZOWIE, KTÓRZY ODESZLI
Skazany na kłopot o Leszku Kołakowskim pisze Jan Andrzej Kłoczowski OP
Ostatnie słowo Posłańca Zbigniewa Zapasiewicza żegna Antoni Libera
Czasem zdarzały się cuda Zbigniewa Religę wspomina Jan Osiecki
* OPOWIADANIE
Pieśń słoneczna Róży Bluszcz (2) – Jan Grzegorczyk
* LISTY ZE ŚWIATA
„Piwo, knedliki i… Papież” Benedykt XVI w Czechach – Maciej Niedzielski OP
* ORIENTACJE
Protokół z życia „Dossier K.” Imre Kértesza – Marcin Cielecki
* SZUKAJĄCYM DROGI
Będziemy porwani w powietrze, na obłoki, naprzeciw Pana obrazy szczęścia wiecznego – Jacek
Salij OP
* FELIETONY
Listopad – Małgorzata Musierowicz
Jasność pomroczna dialogistów – Dariusz Kowalczyk SJ
Żółw i kogut – Grzegorz Górny
Kościół zaangażowany społecznie – Jarosław Makowski
Pożegnanie nowicjatu – Jan Góra OP
ŚMIERĆ OSWOJONA
GISBERT GRESHAKE
Jaka jest temperatura ognia piekielnego?
Jakiś czas temu pewien znany, dziś już nieżyjący, niemiecki egzegeta zapytał mnie z chochlikiem
w oczach, czy dogmatycy w końcu ustalili, w jakiej tonacji – dur czy moll – zadmą trąby w dzień
Sądu Ostatecznego.
Dzisiejsza krytyczna świadomość zaczęła podawać w wątpliwość tradycyjną naukę o „rzeczach
ostatecznych” w formie prezentowanej od czasów średniowiecznej scholastyki jako kompleksowy
traktat. Wypowiedzi dotyczące ostatniej przyszłości przedstawiane są w nim jako informacje
objawione przez Boga na temat końca indywidualnego życia i powszechnej historii świata, nie tylko
poza Kościołem, lecz także w obrębie samej teologii. Egzegeza historycznokrytyczna i pogłębiona
refleksja metodologiczna pokazały, że w przeszłości wielokrotnie całkowicie błędnie
interpretowano obrazowy język Pisma Świętego i Tradycji Kościoła. Próbowano z szyfrów
i symboli, a nawet czasami ze strzępków obrazowych wskazówek wyciągnąć informacje na temat
czasów ostatecznych, po czym zestawiano je z innymi strzępkami i w ten sposób powstawało
wrażenie, że Pismo i Tradycja zawierają przepowiednię nadchodzącej przyszłości objawioną
niczym przez jasnowidza. Jeszcze wcale nie tak dawno w katechizmach, książkach na temat wiary
i kompendiach dogmatycznych w rozdziale o „rzeczach ostatecznych” aluzyjne wypowiedzi Pisma
zestawiano z sobą niczym puzzle, kreując kompleksową scenerię końca, w efekcie czego powstawał
wielki zwarty opis zbliżającego się dramatu czasów ostatecznych i końca świata. Na podstawie
obrazów i symboli tworzono w ten sposób urzeczowiony obraz przyszłości, który krytycznego
człowieka raczej razi i odrzuca, niż miałby go przekonywać i trafiać mu do serca, jak przecież
przystawałoby Radosnej Nowinie.
W dziedzinie eschatologii bardzo teologicznie nagrzeszono i grzeszy się częściowo nadal. Żaden
inny temat teologiczny nie wywoła tak szybko efektu komicznego jak referat o treściach i metodach
tradycyjnej nauki wiary o „rzeczach ostatecznych”. Jakiś czas temu pewien znany, dziś już
nieżyjący, niemiecki egzegeta zapytał mnie z chochlikiem w oczach, czy dogmatycy w końcu
ustalili, w jakiej tonacji – dur czy moll – zadmą trąby w dzień Sądu Ostatecznego? Takie pytania
stawiano kiedyś całkiem serio! (Odpowiedź znanego dogmatyka niemieckiego, którą mi przesłał
listownie, nie była tak poważna. Napisał: „Oczywiście, że w esmoll! Górą Bruckner!”). Kiedy
pozwoliłem sobie wtedy na trochę niechętną pod adresem owego kolegi od egzegezy uwagę, że
dawno już minął czas takich teologicznych urojeń, przypomniał mi kilka podręczników i książek
o wierze, wcale nie tak starych, używanych po części dziś jeszcze, gdzie całkiem serio omawia się
wprawdzie nie tę, ale podobne, równie absurdalne kwestie.
Jeszcze jedno, dwa pokolenia wstecz można było znaleźć książki, w których na serio z niezwykłą
bystrością i wnikliwością umysłu zastanawiano się nad kolejnością wydarzeń w tak zwany dzień
Sądu Ostatecznego. Pytano w nich na przykład, czy najpierw dojdzie do pożogi świata czy do
zmartwychwstania umarłych i jak w porządku czasowym i merytorycznym będzie się miało do tego
dęcie w trąby i ponowne przyjście Chrystusa na chmurach niebieskich. Takie rozważania pokazują
wyraźnie, w jaki sposób błędnie zinterpretowano i uprzedmiotowiono obrazowe wypowiedzi, które
przybrały formę quasireportażu z przyszłości na temat dnia Sądu Ostatecznego.
Pod koniec XIX wieku profesor dogmatyki z Münster Josef Bautz obliczył na podstawie aluzji
biblijnych temperaturę ognia piekielnego. Mimo że od tego czasu minęło już ponad sto lat, nadal
szereg teologów prezentuje tezę, że ogień piekielny nie jest symboliczny, że należy go rozumieć
absolutnie realnie, tak samo realnie jak ożywienie ziemskich kości podczas powszechnego
zmartwychwstania umarłych, kiedy to oddzielona dusza utworzy sobie z pozostałości ciała
ziemskiego nowe ciało, ciało zmartwychwstałe, „nie pomijając »relikwii« starego ciała
ziemskiego”.
Zdaniem tychże teologów, ciało zmartwychwstałe to „prawdziwe ciało ludzkie, pozostanie także
różnica płci”. Takie i inne rozważania, podejmowane jeszcze nawet w przedostatnim wydaniu
szacownego, ukazującego się od 1957 roku leksykonu teologicznego ( Lexikon für Theologie und
Kirche ), i to przez ówczesnego profesora teologii Józefa Ratzingera (który tezy tej nigdy nie
odwołał), pokazują wyraźnie, w jak błędnym kierunku poszły wypowiedzi dotyczące „spraw
ostatecznych”, na skutek czego francuski teolog Yves Congar nie bez racji nazywał tradycyjną
naukę o „rzeczach ostatecznych” „fizyką rzeczy ostatecznych”.
Takie przykłady ilustrują szczególnie wyraźnie nieporozumienia dotyczące tego rozdziału nauki
wiary i każą z tym większym naciskiem pytać: Jaki jest faktyczny sens biblijnych i tradycyjnych
wypowiedzi na temat „kwestii ostatecznych”?
Nadzieja i obraz
Pierwszą rzeczą, z której teologia nowej daty (z egzegezą na czele) zdała sobie sprawę, była
obrazowość wypowiedzi na temat czasów ostatecznych. Pismo Święte to nie jasnowidz, który zna
przyszłość, naszą własną albo świata. Dlatego nie przepowiada, co się wydarzy w dzień X, czyli
w dzień naszej śmierci, albo w dzień Sądu Ostatecznego.
Z wypowiedziami Pisma na temat „kwestii ostatecznych” rzecz ma się podobnie jak z pierwszymi
rozdziałami Pisma Świętego, które traktują o „początku” (tak zwana historia stworzenia świata,
opowieść o raju, opowieść o stanie pierwotnym). Dziś wszyscy przyznają zgodnie, że historie te nie
stanowią zbioru o charakterze informacyjnoopisowym na temat tego, „jak to wtedy było”. Historie
te wyrażają natomiast w sposób obrazowy prawdy dużo bardziej fundamentalne, jak choćby
radykalną zależność człowieka od Boga, godność jego wolności, istotę grzechu i jego skutków.
W tych „prahistoriach” aktualne historyczne doświadczenia wiary Izraela w relacji z Bogiem
rzutowane są na początek wszelkich wydarzeń, aby przedstawić, że doświadczenia te miały i mają
zasadnicze znaczenie. Opisany obrazowo w owych prahistoriach „początek” nie oznacza w związku
z tym początku czasowego, lecz zawsze obowiązujące uzasadnienie i najgłębsze sedno wszelkiego
istnienia i wszystkich wydarzeń. Początek i koniec odnoszą się jednak ściśle do siebie wzajemnie
i odpowiadają sobie funkcjonalnie i strukturalnie. Stąd należy oczekiwać, że również wypowiedzi
dotyczące końca nie zamierzają po prostu poinformować nas o końcu historii w czasie, lecz że
wyrastają z aktualnych doświadczeń wiary, z nadzieją przedłużając je w przyszłość: Bóg, który
teraz i w przeszłości ogarnia całe ludzkie życie, który daje rzeczywistości podporę i oparcie,
prowadzenie i pomoc, sens i cel, co więcej, Bóg, który wybiera człowieka na partnera przymierza,
aby osobiście mu się powierzyć, zakomunikować – ten Bóg jest też przyszłością swego stworzenia,
jego ostatecznym sensem i ostatecznym celem; nic nie będzie mogło stanąć na przeszkodzie Bożej
woli, by powierzyć się człowiekowi, ani śmierć, ani koniec i zagłada. Kogo Bóg wybrał do
wspólnoty ze sobą, ten w sposób nieunikniony stoi przed Nim, teraz i w przyszłości, na dobre i złe.
Tym samym wypowiedzi na temat ostatecznej przyszłości, które znajdujemy w Piśmie i tradycji,
nie oferują wglądu w przyszłość na zasadzie jasnowidzenia. Wychodzą natomiast od wiary tu i teraz
i są jej obrazowymi eksploracjami i prolongaturami 1 na koniec historii życia i świata. Wyrażają
olbrzymi potencjał nadziei, w sposób istotny przynależny do wiary.
Jeśli spojrzymy na to w ten sposób, wypowiedzi na temat „rzeczy ostatecznych” są obrazami
nadziei. Wyrażenie to mówi nam dwie rzeczy:
1. Nie chodzi o wiedzę, o poznanie z góry przyszłości, lecz o nadzieję. Mieć nadzieję to coś innego,
niż wiedzieć czy poznawać. Wiedzący wie: jest tak, a nie inaczej; poznający stwierdza,
argumentuje, definiuje, dedukuje. Celem poznania są jasne, jednoznaczne, jeśli to możliwe,
zamknięte wyniki. Poznanie ma wartość wiążącą. Kto zaś ma nadzieję, zostawia wszystko otwarte.
Dla mającego nadzieję nic nie jest nieodwołalnie ostateczne, nic nie jest zamknięte. Dla człowieka
nadziei rzeczywistość, jakakolwiek by była, choćby pełna sprzeczności, pęknięć i przepaści,
ciemnych stron i niedorzeczności, nie jest ostateczna. Stawia on na to, że wszystko może się jeszcze
zmienić na dobre, że sytuacje pozornie bez wyjścia i takie, które ugrzęzły w martwym punkcie, nie
oznaczają definitywnego końca, ale że może nastać jeszcze jasna, dobra przyszłość. Ufa on, że
ostateczny sens ogarnia wszystko i wszystko znajduje swe zwieńczenie w ostatecznym pojednaniu
i uzdrowieniu, choć nie wiadomo, jak. Mieć nadzieję, to często ufać wbrew wiedzy i poznaniu.
Mądrość ludowa ukuła przysłowie: „Nadzieja matką głupich”. Przysłowie to wyraża głęboką
mądrość, taką mianowicie, że ten, kto ma nadzieję, stoi często po stronie głupich, że trudno go
znaleźć pośród tych, którzy posiadają wiedzę i poznają w sposób rozsądny i zdystansowany, znając
świat taki, jaki jest. Osoba mająca nadzieję staje często po przeciwnej stronie, kwestionuje wiążące
poznanie, nieodzowną wiedzę, traktuje wszystko jako otwarte, ufa w dobry cel, często wbrew
jakiejkolwiek nadziei. W tym sensie sformułowania Pisma Świętego dotyczące końca są obrazami
nadziei: wyrażają, że osobista historia i historia całego świata zmierza ku dobremu finałowi.
2. Są to obrazy! Obraz w sposób bardzo istotny wiąże się z nadzieją. Do domeny poznania
przynależy wzór, definicja, pewnik, teza, dogmat. Domeną nadziei jest natomiast obraz. Jakże
inaczej miałaby się wyrazić nadzieja, jeśli nie przez plastyczne wyobrażenia, sny i znaki, symbole
i szyfry. Nie pragną one konkurować z poznaniem, lecz chcą wskazać na to, czego z ludzkiego
punktu widzenia nie można sobie wyobrazić, pragną, by rzeczywistość była płynna i otwarta na to,
co czeka nas poza obszarem jakichkolwiek ludzkich możliwości i oczekiwań. Obraz, wykraczając
poza rzeczywistość tu i teraz, jest w stanie dać przebłysk tego, czego człowiek nie jest w stanie
definitywnie powiedzieć i zrobić. Obrazy mówią więc o rzeczywistości, która nie należy albo
jeszcze nie należy do sfery ludzkiego doświadczenia, ludzkiego poznania i możliwości. Więcej, tej
przemożnej przyszłej rzeczywistości nie da się antycypować inaczej jak w obrazach, nie może się
ona wykrystalizować i przybliżyć do człowieka inaczej jak w obrazach, dlatego właśnie obrazy
budzą nadzieję na ostateczną zbawienną przyszłość i utrzymują ją przy życiu.
Człowiekowi nowożytnego Zachodu obrazy, symbole i znaki sprawiają pewną trudność. Narażony
jest on nieustannie na niebezpieczeństwo potraktowania obrazu jedynie jako zbędnej ilustracji,
metafory i kodu jakiegoś stanu rzeczy, który można by było ująć bardziej precyzyjnie i adekwatnie
za pomocą pojęć, albo takiego potraktowania rzeczywistości, do której dostęp uzyskujemy dzięki
obrazom, wyłącznie jako czegoś mglistego, w najwyższej mierze wątpliwego, wręcz
„rozrzedzonego”. Jakże często po takich rozważaniach ludzie mówili do mnie: „A zatem to
wszystko jest jedynie obrazem?!”.
Owo „jedynie” jest w najwyższej mierze zdradliwe; pokazuje, jak bardzo nasze rozumienie
rzeczywistości opanowane jest przez ratio , przez pojęcie, przez abstrakcję. Jeżeli chcemy jednak
poprawnie zrozumieć Pismo i pierwotną chrześcijańską tradycję (a tym bardziej jeszcze praktykę
sakramentalną Kościoła jako opartą na symbolu i obrazie), trzeba postarać się o adekwatny przystęp
do świata obrazów. Obraz przekazuje nam więcej rzeczywistości niż pojęcie. A to dlatego, że
rzeczywistość, którą pojęliśmy, czyli ta, do której mamy nieskrępowany dostęp, stanowi tylko część
tego, co istnieje w sposób realny. Rzeczy w świecie najcenniejszych: miłości, piękna, szczęścia,
fascynacji, doświadczenia spełnienia zmysłowego – wszystkiego tego nie można pojąć ani ująć,
choć rzeczy te przytrafiają się nam w życiu niczym niepojęty szczęśliwy przypadek. Dlatego
językiem odpowiednim dla miłości, piękna, fascynacji i tym podobnych nie jest pojęcie, lecz obraz.
To zatem, że wiara chrześcijańska na pytanie o ostateczną przyszłość odpowiada obrazem, ma swe
głębokie uzasadnienie w istocie rzeczy: nadzieja na ostateczną przyszłość, na wszechogarniający
sens i dopełnienie oraz obraz przynależą do siebie w najgłębszym sensie.
Odczytywanie obrazów
Oczywiście, nawet jeżeli nie da się zastąpić obrazów pojęciami, otwarte pozostaje pytanie, jak
należy te obrazy rozumieć, do czego je odnieść. Obrazy coś znaczą, do czegoś nawiązują, chcą
zwrócić na coś naszą uwagę i na coś nas otworzyć. Obrazy można również źle zrozumieć,
zwracając uwagę na jakiś wątek poboczny, czy wręcz na jakieś aspekty mylące, nie zauważając
właściwej intencji wypowiedzi. Stąd pytanie: W jaki sposób należy odczytywać obrazy nadziei
wiary chrześcijańskiej, obwieszczające ostateczną, przynoszącą spełnienie przyszłość?
Nie należy interpretować ich – jak niegdyś w teologii – jako informacji o konkretnych zdarzeniach
w przyszłości (zmartwychpowstanie umarłych, zagłada świata, sąd) lub przestrzeniach (niebo,
piekło), lecz – z uwagi na to, że ich źródłem jest wiara w osobowego Boga – pojmować je trzeba
same ściśle „osobowo”. Oznacza to: Wiara chrześcijańska nie pokłada nadziei w tym czy owym, co
ewentualnie nastąpi albo będzie, lecz stawia na ostateczną, osobową wspólnotę z Bogiem i wieloma
ludźmi, braćmi i siostrami.
Puentując, można by powiedzieć tak: Człowiek mający nadzieję nie ma nadziei na niebo jako
błogosławiony stan raju, lecz pokłada nadzieję w Bogu, który, gdy Go zyskamy i do Niego
dotrzemy, będzie niebem, czyli spełnieniem wszystkich tęsknot za wieczną ojczyzną, za domem, za
komunikacją, miłością i pokojem. Albo: Człowiek wierzący nie boi się piekła, lecz obawia się,
ażeby nie rozminąć się z Bogiem i na wieki wieków nie żyć w wyizolowaniu i samotności; to
właśnie jest piekło. Mający nadzieję nie oczekuje też sądu w sensie wielkiego dramatycznego
widowiska na końcu świata, lecz wie, że przed Bogiem i ludźmi będzie musiał zdać sprawę
z odpowiedzialności za siebie i za swe życie i że odpowiedzialność ta, ponieważ nieustannie
okrywał się i okrywa winą, ma w sobie coś przygniatającego i napełnia obawą. W tym sensie
człowiek nadziei nie patrzy na sąd i czyściec jak na jakieś wydarzenie na końcu świata albo na
miejsce pobytu, ale oczekuje zarówno oczyszczającego spotkania z BogiemSędzią, jak i spotkania
z ludźmi, których przebaczenia potrzebuje, i z innymi, którym sam musi przebaczyć. W tym sensie
sąd i czyściec to pozbawione udawania osobowe spotkanie z Bogiem i ludźmi, braćmi i siostrami.
Mającemu nadzieję nic nie wiadomo na temat kosmicznego spektaklu w przyszłości na końcu
dziejów, nie musi więc wyobrażać sobie, co się wydarzy i w jaki sposób; ufa, że gdy wszystko, co
zostało stworzone na świecie, dojdzie do kresu, Bóg podejdzie do niego, a on do Boga; to właśnie
wyraża obraz przyjścia Syna Bożego na końcu czasów na ten świat („ponowne przyjście”).
Obrazy nadziei Pisma należy zatem interpretować osobowo. Z tego też względu relacje
interpersonalne, panujące między ludźmi tu i teraz, i to, co wydarza się w tych relacjach, są źródłem
właściwej analogii i bazą doświadczalną, by wyraźniej zobaczyć to, co ostateczne i definitywne.
Niech te pierwsze wskazówki wystarczą tymczasem jako wyjaśnienie, co mam na myśli, mówiąc
o osobowej interpretacji obrazowych wypowiedzi na temat ostatecznej przyszłości. Nie chodzi
o przepowiadanie przyszłości, a także nie o wiedzę na temat jakichś dramatycznych wydarzeń na
końcu czasów, lecz o wyraz ufności, że to Bóg jest nadzieją człowieka i że przyszłość ta jest
przyszłością dobrą właśnie dlatego, że jest to przyszłość Boga.
przeł. Joanna Kubaszczyk
Niniejszy tekst jest fragmentem książki Życie silniejsze niż śmierć. O nadziei chrześcijańskiej , która
ukaże się nakładem Wydawnictwa W drodze.
 GISBERT GRESHAKE ur. 1933, niemiecki ksiądz i teolog, studiował w Münster oraz
Rzymie, w latach 1960–1974 był współpracownikiem Waltera Kaspera, następnie
profesorem dogmatyki na Uniwersytecie w Wiedniu, w latach 1985–1999 wykładał
dogmatykę i ekumenizm we Fryburgu Bryzgowijskim, obecnie jest profesorem wizytującym
Uniwersytetu Gregorianum w Rzymie.
1 Pod pojęciem „eksploracja” („prognoza”) rozumiem tutaj wypowiedzi odnośnie do przyszłości,
które pozyskane są na bazie dotychczasowych doświadczeń. Prolongatury oznaczają „przedłużenie”
procesów dokonujących się już obecnie na przyszłość.
KRZYSZTOF KOCJAN OP
Cielesność naprawiona
Wskrzeszenie ciała oznacza, iż nic nie uszło uwagi Boga, ponieważ kocha on człowieka. Zebrał
wszystkie sny, nie umknął mu żaden uśmiech.
Co się kryje w często wymawianej formule „wierzę w ciała zmartwychwstanie”? Czy jest to tylko
pewna hipoteza eschatologiczna, która ma niewielkie znaczenie dla naszego codziennego życia?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin