Blake Jennifer - Rodzina Benedictów 05 - Magia życia.pdf

(367 KB) Pobierz
Blake Jennifer - Magia życia
Jennifer Blake
Magia Ŝ ycia
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kobieta pojawiła się znikąd.
W jednej chwili Adam Benedict widział w świetle reflektorów auta tylko wyboistą, krętą drogę, w
następnej jego oczom ukazała się zjawiskowa postać, prawdziwa bogini. Dumnie wyprostowana stała
pośrodku drogi, długie włosy powiewały lekko na wietrze, zaś poły srebrzystego jedwabnego płaszcza
rozchylały się, ukazując cudowne kształty nagiego ciała.
Nacisnął gwałtownie hamulec i wpadł w poślizg. Z najwyŜszym wysiłkiem zapanował nad autem, o
milimetry omijając nieznajomą, co graniczyło z prawdziwym cudem, jednak samochód z impetem
wylądował w rowie. Na szczęście Adam miał zapięte pasy, bo w przeciwnym razie mogło się to dla
niego źle skończyć.
Przez długą chwilę siedział w bezruchu, zaciskając na kierownicy pobielałe dłonie. Serce waliło mu
jak oszalałe. Wreszcie wziął się w garść i wysiadł z auta. Na szczęście rów nie był zbyt głęboki, więc
terenówka z napędem na cztery .koła powinna sama, bez brania na hol, wydostać się na drogę.
Adam zamknął drzwi i ruszył poboczem w kierunku, z którego nadjechał. Promienie księŜyca
oświetlały opustoszałą drogę. Po nieznajomej nie było ani śladu, zniknęła równie nagle, jak się
pojawiła. Noc była ciepła, w powietrzu unosiły się intensywne zapachy wczesnego lata. Polne kwiaty,
Ŝywiczne aromaty, podmuchy przyjaznego wiatru. Szedł powoli, wypatrując wśród drzew
zjawiskowej postaci. Wsłuchiwał się w nocną ciszę w nadziei, Ŝe usłyszy kroki, trzask łamanych
gałązek, szelest liści, pokrzykiwanie spłoszonych ptaków.
Nie naleŜał do osób, którym przydarzały się takie rzeczy, nie miewał przywidzeń. S tąpał twardo po
ziemi, kierował się logiką, wierzył w to, co mógł zobaczyć i dotknąć. Rzadko zdarzało mu się
fantazjować, nastawiony był na konkret, dlatego teŜ nie przyjmował do wiadomości, Ŝe kobieta mogła
być jedynie wytworem jego wyobraźni. Z pewnością była istotą z krwi i kości, wyszła na drogę prosto
przed maskę jego auta i cudem uniknęła śmierci. Tylko gdzie się podziała? I co próbowała zrobić?
Zatrzymać go, rzucając mu się pod koła?
Pokręcił głową z niedowierzaniem. Ryzyko utraty Ŝycia czy choćby kalectwa było zbyt wielkie.
Zresztą nikt nie wiedział o jego wyprawie, bo zjawił się tu zamiast Roana: Detektyw Jack Whitaker
był przekonany, Ŝe Adam zleci to zadanie swemu kuzynowi Roanowi Benedictowi, szeryfowi Tunica
Parish. Tymczasem sam postanowił złoŜyć półoficjalną wizytę kobiecie, która mieszkała na końcu tej
krętej, leśnej drogi. Po pierwsze dlatego, Ŝe czuł się zmęczony Nowym Orleanem i chciał choć na
trochę wyrwać się w rodzinne strony, zwłaszcza Ŝe za parę dni miał się tam odbyć coroczny zjazd
rodzinny. Po drugie Jack, choć był dobrym kolegą i przyzwoitym człowiekiem, lubił się wysługiwać
innymi, by dojść do celu, nie wkładając w to zbyt wiele pracy. Dlatego Adam z wrodzonej przekory
nieraz robił mu na złość, po swojemu wykonując jego polecenia. Poza tym raz na jakiś czas lubił uciec
od komputera, wyjść do ludzi, pooddychać świeŜym powietrzem. Nie przewidział jednak, Ŝe na ciem-
nej, leśnej drodze przyjdzie mu bawić się w kotka i myszkę z niepoczytalną kobietą.
Musiał sam przed sobą przyznać, Ŝe zrobiła na nim niezwykłe wraŜenie. Jej ciało, widoczne spod
srebrzystego płaszcza, nie tylko zachwycało swą doskonałością, ale wzbudzało najpotęŜniejsze
pragnienia.
Przez moment zwątpił w swoje zmysły. MoŜe faktycznie była tylko wytworem jego wyobraźni?
Szybko przywołał się do porządku. Nie miewał omamów, widział ją na własne oczy, stała tam,
pośrodku drogi. Tylko, do licha, gdzie się podziała?!
Zawrócił do auta, wsiadł i z niemałym trudem wyjechał z rowu na drogę. Parę minut niespiesznej
jazdy wystarczyło, by dotrzeć przed rozłoŜysty wiktoriański dom z licznymi oknami mansardowymi
oraz wieŜyczką skrytą pod olbrzymim dębem. W kilku oknach na poddaszu paliło się światło, co
sugerowało, Ŝe mimo późnej pory ktoś Jeszcze czuwa.
Przez moment zastanawiał się, czy powinien, wbrew wpojonym mu w dzieciństwie zasadom,
niepokoić mieszkańców po dziewiątej wieczorem. Nowy Orlean był miastem, które nie kładło się
spać, lecz w Tum-Coupe obowiązywały bardziej staroświeckie zasady. Uznał jednak, Ŝe z uwagi na
powagę misji nie musi przejmować się lokalnym savoir-vivre'em.
Wysiadł z samochodu, podszedł do drzwi wejściowych i głośno zastukał. Gdy przez długą chwilę
panowała cisza, zaczął się obawiać, Ŝe został zignorowany, jednak wreszcie rozległy się kroki w holu.
Drzwi otwarły się z impetem. Za progiem stała bogini, która nie tak dawno zabiegła mu drogę.
Rozpoznał ją natychmiast po włosach, rysach twarzy i pełnym wyŜszości spojrzeniu. Zamiast
srebrzystego płaszcza miała na sobie wytarte dŜinsy i białą bawełnianą koszulkę, włosy zaś splotła w
gruby warkocz. Delikatna poświata, jaka otaczała ją na drodze, znikła, za to w oczach pojawił się
wyraz zmęczenia. Mimo to Adam nawet przez moment nie miał wątpliwości, Ŝe to ona.
- A więc tu się pani ukryła - stwierdził z satysfakcją.
Lara Kincaid przypatrywała się gościowi z nieskrywaną niechęcią. Był tak wysoki i mocno
zbudowany, Ŝe blokował wejście, zaś siła jego osobowości wręcz przytłaczała. Światło, które padało
zza jej pleców, rozświetlało kosmyki jego włosów, a takŜe podkreślało głęboki odcień niebieskich,
wpatrzonych w nią oczu. Nie, dotąd się nie spotkali, jednak męska twarz o wyrazistych rysach
wydawała się jej dziwnie znajoma. Otaczała go czerwona aura, charakterystyczna dla ludzi
odwaŜnych, gdzieniegdzie przechodząca w niebieską, co świadczyło o wierności. Lara bezbłędnie
odczytywała znaki niewidoczne dla innych. Rysy twarzy przypominały jej kogoś, z kim kiedyś
musiała się zetknąć, lecz takiej aury jeszcze nigdy nie widziała, a to przesądzało sprawę. T en
męŜczyzna był dla niej kimś zupełnie obcym. Wieloletnie doświadczenie podpowiadało jej
wprawdzie, Ŝe nie powinna się go obawiać, jednak instynkt nakazywał ostroŜność.
- Nie rozumiem, o czym pan mówi - stwierdziła lodowatym tonem.
- Zniknęła mi pani z oczu, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Nie mam pojęcia, jakim cudem tak
szybko tu pani dotarła.
- To jakieś nieporozumienie, panie ...
- Hm, nieporozumienie ... MoŜe jednak mi pani powie, o co w tym wszystkim chodzi? PrzecieŜ
mogłem panią zabić albo złamać sobie kręgosłup, wpadając z takim impetem do rowu.
- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi. Czy mogę w czymś pomóc? A moŜe ma pan zwyczaj
odwiedzać po nocy nieznajome kobiety i prowadzić z nimi dziwne rozmowy?
Musiał go zirytować jej pełen wyŜszości ton, a takŜe brak chęci do współpracy, bo nasroŜył się i
przybrał oficjalną postawę.
- Nazywam się Adam Benedict, szukam Laty Kincaid. Czy to moŜe pani?
- A jeśli tak?
- Muszę ustalić miejsce pobytu pani kuzynki, Kim Belzoni.
Oczywiście. Jak mogła się tego nie domyślić?
Niepotrzebnie go zdenerwowała, mogło to zaszkodzić sprawie, ale jego wizyta tak bardzo wytrąciła ją
z równowagi, Ŝe przez chwilę nie myślała logicznie.
- Dlaczego interesuje się pan moją ciotką?
- Kim Belzoni jest poszukiwana z powodu śledztwa, które ma ustalić okoliczności śmierci jej męŜa.
Będziemy wdzięczni za wszelkie informacje, które pomogą nam ustalić miejsce pobytu pani ciotki.
- Niestety, nie zasłuŜę na pana wdzięczność, bo nie mam pojęcia, gdzie Kim obecnie przebywa. Nie
wiem teŜ, czy chciałabym ją widzieć w więzieniu.
- A więc kontaktowała się z panią - stwierdził z satysfakcją w głosie.
- Tego nie powiedziałam.
- Oczywiście, jednak łatwo się domyślić, Ŝe wie pani o jej kłopotach.
Zanim zdąŜyła się zdecydować, co ma odpowiedzieć, przekroczył próg i korzystając z jej
dekoncentracji, przeszedł do nieduŜego holu. Lara odruchowo cofnęła się, by go przepuścić, i
dopiero po chwili zorientowała się, co zrobiła.
- Proszę nie marnować czasu, naprawdę nie jestem w stanie panu pomóc.
Jego usta lekko rozchyliły się w kpiącym uśmieszku.
- MoŜe tak, a moŜe nie. Ale za to ja mógłbym
pomóc pani.
- Wątpię. Jest późno, więc muszę poprosić pana o opuszczenie mojego domu - stwierdziła stanowczo.
- Nie tak szybko. - W ogóle nie przejął się jej "prośbą". - Musimy o czymś porozmawiać. Co pani
zrobi, gdy zjawią się ludzie wysłani przez rodzinę Belzonich ? TeŜ ich pani tak po prostu wpuści do
środka?
- Nie wpuściłam ...
- Nie zrobiła pani nic, by mnie powstrzymać.
- Bo wiem, Ŝe nie jest pan groźny.
Wreszcie zdołała go zbić z tropu.
- Naprawdę? A skąd ta pewność, jeśli moŜna spytać?
- MoŜe umiem czytać w myślach? - Spojrzała na niego wyzywająco.
JuŜ dawno odkryła, Ŝe wiele prawd moŜna przemycić pod płaszczykiem sarkazmu.
- CzyŜby? W takim razie proszę mi powiedzieć, co tu robię.
Czy powinna dać się sprowokować? A co dzie, jeśli sprowadzi to na nią następne kłopoty? Powinna
si ę wycofać, a jednak coś pchało ją do tego, by podjąć wyzwanie.
- Przysłała tu pana policja, choć nie jest pan policjantem. NaleŜy pan do tak zwanych Złych
Benedictów z Tum-Coupe. Przywykliście do tego, Ŝe na tym terenie wolno wam wszystko, uwaŜacie
to za swoje święte prawo. Ma pan dwóch braci, trzeci zmarł w dzieciństwie. Wychowywał się pan
piętnaście kilometrów stąd w rodowej siedzibie w Grand Point. Pańskim zdaniem ta rezydencja za
bardzo przypomina mauzoleum, więc woli pan raczej mieszkać w swoim nowoczesnym apartamencie
w Nowym Orleanie.
- Skąd pani. .. ?
Gestem nakazała mu milczenie. Jednocześnie zamknęła oczy, by odgrodzić si ę od wszelkich bodźców,
które mogłyby zaburzyć jej wizję.
- Nie jest pan Ŝonaty, nie ma pan teŜ obecnie narzeczonej ani przyjaciółki, bo wszystkie kobiety, z
którymi coś pana łączyło, nie mogły się pogodzić z tym, Ŝe przez większość czasu ignorował je pan,
koncentrując się na pracy. Jednocześnie lubi pan towarzystwo kobiet, zwłaszcza gdy łaknie pan
rozrywki lub dochodzi do głosu pański instynkt opiekuńczy. Nieraz zastanawiał się pan nad
małŜeństwem, ale nigdy nie zyskał pan pewności, czy akurat ta kobieta, z którą pan aktualnie jest,
okaŜe się tą właściwą.
- Zaraz, zaraz ...
- Szanuje pan moją ciotkę, ale uwaŜa pan, Ŝe w więzieniu byłaby bezpieczniejsza. MoŜna nawet
powiedzieć, Ŝe si ę pan o nią martwi, co nie jest dla pana typowe. Świadczy o tym fakt, Ŝe osobiście
pan się tu zjawił. Jest pan ... - Urwała, czując si ę niezbyt komfortowo z wizją, jaka roztaczała się przed
jej oczami.
- Proszę nie przerywać. Nie mog ę się doczekać, kiedy usłyszę wszystkie szczegóły, które wyszperała
pani na mój temat.
- Jest pan uzbrojony. - Otworzyła oczy. - Ma pan pistolet magnum 357 ukryty w dodatkowym
schowku w skrytce przed fotelem pasaŜera. Tam równieŜ leŜy pozwolenie na broń.
- Skąd pani to wszystko wie? Kto pani o tym powiedział?
- Nikt. - Wzruszyła ramionami. - W tej okolicy jest pan osobą powszechnie znaną, fizycznie
przypomina pan innych Benedictów, łatwo więc ustalić, kto pan zacz. Jednak poza oczywistymi
szczegółami, resztę po prostu wiem sama z siebie.
- Nie dam się na to nabrać.
- Pana sprawa - odparła spokojnie, bo brak wiary w jej umiejętności nie był niczym nowym.
Szczególnie nieufni byli męŜczyźni, którym zwykle nie odpowiadała świadomość, iŜ ktoś mógłby
wiedzieć o nich więcej, niŜ sobie tego Ŝyczą·
- Zna pani pewnie któregoś z moich braci. MoŜe Claya? Nie, raczej jego Ŝonę Jannę. A do tego ma
pani kontakty w Departamencie Policji w Nowym Orleanie.
- Pudło. - Uśmiechnęła się z lekką drwiną.
- Urodziłam się w Santa Fe, przeprowadziłam tu dopiero parę miesięcy temu po śmierci babci, która
zostawiła mi ten dom w spadku. Właściwie to zostawiła go mojej mamie, ale ona poprzysięgła sobie,
Ŝe nigdy więcej choćby na moment nie zajrzy do Luizjany. PoniewaŜ czuję się związana z prze-
szłością mojej rodziny, postanowiłam się tu osiedlić.
- Ach, juŜ wiem! Jest pani wnuczką babci Newton, którą powszechnie uwaŜano za ...
- Czarownicę - wpadła mu w słowo. - Tak, zgadza się.
- Niezupełnie. Wszyscy uwaŜali ją za wariatkę, bo nazywała siebie czarownicą i mamrotała dziwne
zaklęcia.
- Uprawiała białą magię, choć nigdy tego nie określała w ten sposób, nawet kiedy mama przycisnęła ją
do muru. Po prostu wypowiadała swoje zaklęcia i przygotowywała eliksiry, które miały sprowadzać
na ludzi dobro, a nie zło. Oprócz tego hodowała kury i sprzedawała okolicznym mieszkańcom jajka i
zioła, a potem otworzyła sklep z akcesoriami do szycia narzut, kap i kołder, który nadal prowadzę w
tym domu. - W skazała pomieszczenie na prawo od wejścia, pełne tkanin we wszystkich kolorach
tęczy oraz katalogów.
- Kiedyś dała Esther Goodman eliksir, który miał sprawić, Ŝe się w niej zakocham - stwierdził z
wyrzutem w głosie.
- Naprawdę? I jak? Zadziałał?
- Tak, na szczęście tylko przez chwilę. Kiedy zaczęła się przechwalać, co zrobiła i Ŝe teraz ma mnie w
swej mocy, czar prysł. Mieliśmy wtedy po piętnaście lat, teraz Esther jest Ŝoną hydraulika. Tak się
skończyła jej przygoda z magią.
- CóŜ, ma ona swoje złe i dobre strony, a jej działanie jest zaleŜne od wielu subtelnych czynników.
- A wie to pani z własnego doświadczenia, bo odziedziczyła pani nie tylko dom babci Newton, lecz
równieŜ jej talenty i klientelę? - spytał drwiąco.
- Owszem.
- W takim razie proszę mi powiedzieć, co teraz myślę. Właśnie w tej chwili.
Lara nie cierpiała takich wyzwań, między innymi z tej przyczyny, Ŝe jej zdolności czytania w myślach
nieraz zawodziły w chwilach napięcia. Wizje nawiedzały ją zwykle wtedy, gdy najmniej tego chciała,
natomiast kiedy sama starała się je przywołać, przekornie nie nadchodziły. Tym razem jednak musiała
spróbować choćby z tego powodu, Ŝe dzięki temu odkładała w czasie dalsze pytania dotyczące ciotki.
Znów zamknęła oczy, otwierając jednocześnie umysł na przekaz płynący od Adama Benedicta. Na
początku nie widziała nic poza jego niebiesko-czerwoną aurą. Nagle ujrzała coś srebrzystego. Był to
jedwabny płaszcz, który ją otulał. Poły rozchylały się na wietrze, ukazując nagie ciało.
Świecił księŜyc w pełni, rzucając srebrne refleksy na jej rozpuszczone, długie jasne włosy. W tej wizji
Adam Benedict podszedł do niej, objął w talii i przyciągnął do siebie. Jego rozgrzane ciało emanowało
namiętnością. Odchyliła głowę. Ich spojrzenia spotkały się. Zdawało jej się, Ŝe mijają całe wieki, a
czas odmierzało jedynie przyspieszone bicie ich serc. Wreszcie powoli pochylił się i pocałował ją.
Jego miękkie wargi miały zaskakująco słodki smak. Zatraciła się w zmysłowej pieszczocie ... i dopiero
po chwili zorientowała się w powolnej wędrówce jego dłoni, od jej talii ku górze, ku piersiom ...
Nabrała gwałtownie powietrza i odskoczyła w tył. Otworzyła oczy, mierząc go pełnym oburzenia
wzrokiem. Z zaskoczeniem odnotowała fakt, Ŝe on takŜe miał zamknięte oczy. Najwyraźniej dopiero
się zorientował, Ŝe się odsunęła, bo uniósł nagle powieki i przypatrywał się jej zmieszany.
- Całował mnie pan! Dotykał! Jak pan mógł?!
- Ja ... - Jego oczy pociemniały.
- Robił to pan w myślach. Niech pan się nie wypiera!
Uśmiechnął się kpiąco.
- W takim razie proszę mnie pozwać za molestowanie. Tylko niech pani nie zapomina, Ŝe to nie ja
zacząłem tę zabawę.
- Jak to nie pan? A niby kto?!
- To nie ja biegałem nago po lesie, przyprawiając nieszczęsnego kierowcę o palpitację serca. To nie ja
spowodowałem wypadek drogowy, którego padłem ofiarą i tylko cudem uniknąłem kalectwa.
- Owszem, widziałam pana w samochodzie.
Przyznaję teŜ, Ŝe stałam na drodze, przez co mogłam sprowadzić na pana nieszczęście, ale na pewno
nie byłam ... w takim ... stanie.
- Chce pani powiedzieć, Ŝe nie była naga?
PrzecieŜ widziałem to na własne oczy!
- NiemoŜliwe! Nie mógł pan tego widzieć.
- MoŜe mi pani nie wierzyć, ale w przeciwieństwie do pani nie Ŝyję w świecie fantazji i jeśli coś
widzę, istnieje to naprawdę. A na jawie nie zwykłem spotykać zjaw w postaci nagich kobiet.
Przez dłuŜszą chwilę przypatrywała mu się w milczeniu. Nie była wtedy naga. Owszem, wiedziona
instynktem wyszła na drogę, poniewaŜ wyczuła zbliŜające się niebezpieczeństwo, nie wiedziała
jednak, kto nadjeŜdŜa. Dopiero gdy dojrzała Adama Benedicta przez przednią szybę auta, poczuła, iŜ
nie jest w stanie się ruszyć, dlatego stała jak zaczarowana pośrodku drogi. Przez krótką chwilę
wyobraŜała sobie, jak by to było, gdyby znalazła się naga w jego obecności ...
CóŜ, była to noc świętojańska, kiedy czarownice rzucały swe czary, a więc mogło się zdarzyć
wszystko. Nie poszła w ślady matki ani babci i nie praktykowała magii, nie miała teŜ zwyczaju
. tańczyć nago w świetle księŜyca, a jednak coś kazało jej wybiec do lasu w tę jedyną w roku,
wyjątkową noc. Jeszcze bardziej wyjątkowy był fakt, iŜ Adam Benedict, człowiek zdawałoby się
kompletnie niepodatny na podobne stany, odebrał jej emocje, które przyjęły postać tak dziwnej
fantazji. Wprawiło ją to w przeraŜenie, bo skoro potrafił wniknąć w jej intymne myśli, znaczyło to, Ŝe
moŜe zrobić z nią, co tylko zechce, zmusić, czy wręcz zaprogramować do wszystkiego, ona zaś nie
będzie potrafiła przed nim się obronić.
Na szczęście nie mógł zdawać sobie sprawy z władzy, jaką nad nią posiadał. Odrzucał wszystko' co
niematerialne, nie wiedział więc, Ŝe dzięki swym nieujawnionym telepatycznym i empatycznym
zdolnościom potrafiłby wykorzystać ją do swoich celów. Dla własnego bezpieczeństwa musiała
uczynić wszystko, by nigdy się o tym nie dowiedział.
By nie . zgłębił wiedzy, odrzucanej przez większość naukowców, wykpiwanej i lekcewaŜonej, choć
przecieŜ naleŜy ona do naszej rzeczywistości. Są ludzie obdarzeni absolutnym słuchem, dzięki czemu
mogą zyskać sławę i szacunek jako wielcy muzycy. KaŜdy moŜe brzdąkać na gitarze, lecz nigdy nie
osiągnie doskonałości Carlosa Santany, bo tkwi w nim jedynie ślad muzycznej wielkości. Są inni,
obdarzeni nadzwyczajną zdolnością postrzegania świata i przetwarzania go w plastyczne wizje.
KaŜdy moŜe kreślić kształty na papierze czy płótnie, lecz nigdy nie osiągnie doskonałości Picassa, bo
tkwi w nim jedynie ślad malarskiej wielkości. Jednak we wszystkich dziedzinach Ŝycia zdarzają się
fenomeny i geniusze.
Są wreszcie tacy, którzy potrafią czytać w myślach innych i współprzeŜywać z nimi, tworzyć wizje na
jawie. KaŜdy moŜe tego próbować, co więcej, najpewniej w kaŜdym człowieku istnieje ślad
telepatycznych i empatycznych sił, czego nieraz moŜna doświadczyć w kontaktach z osobami
szczególnie bliskimi, lecz prawdziwą moc posiadają tylko nieliczni. Nie nazywa się ich jednak
geniuszami czy fenomenami, natomiast wyzywa od szaleńców, oskarŜa o oszustwo lub kontakty z
siłami nieczystymi.
ROZDZIAŁ DRUGI
Zdolności te, jak wszelkie inne, mogły słuŜyć dobru lub złu, czego Lara była doskonale świadoma.
CzyŜ moŜe być większa moc niŜ kontrolowanie i wpływanie na cudze myśli i emocje? Dlatego
postanowiła jak najszybciej pozbyć się Adama Benedicta, by raz na zawsze zniknął zarówno z jej
posesji, jak i z Ŝycia w ogóle. Była przeraŜona, bo starcie dwóch osobowości obdarzonych telepatycz-
nymi zdolnościami mogło być nieobliczalne w skutkach, a dla niej wprost zgubne. Przeczuwała
bowiem, Ŝe Adam Benedict moŜe zyskać nad nią ogromna władzę·
- Jest środek nocy - stwierdziła z naciskiem. - Proszę wrócić innym razem. Jutro albo jeszcze
lepiej pojutrze.
- Z przyjemnością sobie pójdę, jeśli powie mi pani to, co muszę wiedzieć.
- Niestety, nie mogę panu w Ŝaden sposób pomóc.
Nie ruszył się z miejsca, nie spuszczał z niej wzroku.
- Wydaje mi się, Ŝe jednak moŜe pani. Jeśli pani ciotki rzeczywiście tu nie ma, niech mi pani
Zgłoś jeśli naruszono regulamin