DAVID GIBBINS
ZŁOTO krzyżowców
Łupy niesiono w ogóle bez żadnego porządku, ale spomiędzy wszystkich rzucały się w oczy te, które zabrano ze świątyni jerozolimskiej: złoty stół o wadze wielu talentów i świecznik tak samo sporządzony ze złota, lecz wykonany według innego wzoru, niż jesteśmy przyzwyczajeni w codziennym życiu. Ze środka podstawy wyrastał trzon, z którego odchodziły delikatne ramiona tworzące rodzaj trójzębu; każde zaś miało na końcu lampę wykutą z brązu. Było ich siedem, co podkreślało wielkie poszanowanie siódemki u Żydów (...). Kiedy uroczystości triumfalne dobiegły końca i w państwie rzymskim zapanował należyty ład, Wespazjan postanowił wznieść Świątynię Pokoju (...). W świątyni tej zebrano i przechowywano wszystko to, co dawniej zmuszało chcących je zobaczyć do podróżowania po całej ziemi zamieszkałej, gdyż dotychczas to, co pragnęli oglądać, było rozproszone w różnych miejscach. Tutaj kazał złożyć także złote naczynia ze świątyni żydowskiej (...).
Józef [Flawiusz], Wojna Żydowska VII, 148—162
Oficyna wydawnicza Rytm, Warszawa 1992
Przekład: Jan Radożycki
Prolog
Dwa orły przednie nadleciały nad miasto od zachodu. Leciały nisko, powoli, mocno bijąc skrzydłami i kierując się prosto na podium. W pastelowym świetle świtu ich cienie przesuwające się po ścianach świątyń i pomnikach forum falowały i rosły, rzekłby kto — dwaj mieszkańcy Hadesu przybywają zająć należne im miejsce przy stole zwycięstwa. W ostatniej chwili orły skręciły ostro na północ i oddaliły się wzdłuż Świętej Drogi. Stojący samotnie na podium mężczyzna w wieńcu laurowym poczuł na twarzy prąd powietrza wzniecony ich skrzydłami, zobaczył purpurowe refleksy słońca odbijającego się w szponach i rozbłyski tam, gdzie upierzenie przyprószone było złotem. Była to jego zdobyczna para, potomkowie wspaniałych orłów, które przywiózł do Rzymu pół życia temu w związku z innym triumfem. Podebrał je z gniazd na dzikich turniach północnych krańców imperium. Teraz wzbiły się majestatycznie ponad samo serce miasta, jakby wynoszone prądem wstępującym zmasowanego oddechu ludzi stłoczonych po obu stronach biegnącej dołem Świętej Drogi. W najwyższym punkcie zawisły na moment nieruchomo, jakby podtrzymane przez samego Jowisza, potem zwinęły skrzydła i z ochrypłym krzykiem runęły w dół, by nad Świątynią Kapitolińską wyrównać lot i zniknąć z oczu tam, gdzie Pole Marsowe i czekające na sygnał do wymarszu legiony.
Zapadła pełna napięcia cisza, wszystkie oczy zwróciły się ku podium. Mężczyzna starym zwyczajem naciągnął na głowę opończę i uniósł prawą rękę dłonią skierowaną na zewnątrz. Dobry omen. Świętowanie największego w dziejach triumfu mogło się teraz rozpocząć.
Kiedy od Pola Marsowego dobiegło echo bębnów ruszającego pochodu, na podium wspiął się niewolnik i wyciągnął rękę.
— Prosto z mennicy, princepsie.
Mężczyzna wziął od niego monetę i szybko się odwrócił, żeby nie uronić nic z widowiska. Monetą uniósł tak, że obramował ją łuk triumfalny na początku Świętej Drogi, pod którym pojawi się za chwilę czoło pochodu. Był to srebrny denar wybity z wojennych łupów, które przetransportowano z portu rzecznego Ostia zaledwie wczoraj. Zmrużył oczy i odczytał inskrypcję na obwodzie. IMP CAESAR VESPASIA-NUS AUG. Imperator Cezar Wespazjan August, sprawujący władzę trybuna, konsul po raz. trzeci, pontifex maximus. Imperatorem był od niecałego roku i te słowa wciąż jeszcze przyprawiały go o drżenie serca. Spojrzał na wybitny pośrodku wizerunek przedstawiający zażywnego, niemłodego już, łysiejącego mężczyznę o wystającym podbródku, haczykowatym nosie, porytym bruzdami czole, z głębokimi zmarszczkami wokół oczu i ust. Nie była to twarz ładna, ale on mimo to odchrząknął z satysfakcją. Celowo kazał wykonać ten profil wedle dawnych wzorców republiki rzymskiej, bez upiększeń, z krostami i wszystkimi niedoskonałościami, na przekór swojemu niesławnemu poprzednikowi Neronowi, którego zniewieściałe wizerunki w greckim stylu starto i wymazano w całym cesarstwie. Wespazjan był człowiekiem twardym, zdecydowanym, prawym, mocno stąpającym po ziemi. Rzymianinem starej daty.
Przekręcił monetę i uniósł ją. Zabłysła srebrem w pierwszych promieniach wstającego za jego plecami słońca. Na rewersie widniała zgięta w ukłonie, zapłakana kobieta z włosami upiętymi na wschodnią modłę. Obok niej stał rzymski legionowy sztandar, taki sam jak te, które powiewały dzisiaj nad Świętą Drogą. Poniżej widniało słowo, które kazał umieścić na wszystkich swoich monetach, słowo, które czyniło ten dzień jego koronnym triumfem.
IVDAEA
Judea podbita.
W tym momencie tłum, wyciszony przelotem orłów, znowu się ożywił. Natarczywe bicie bębnów dolatujące od jakiegoś czasu od strony Circus Maximus narosło nagle do zdudnionego łomotu. Pod łuk wkroczył olbrzymi słoń afrykański. Jego tułów kołysał się na boki, dotykając niemal dłoni wyciągających ręce gapiów. Na grzbiecie słonia siedzieli okrakiem dwaj olbrzymi nubijscy niewolnicy o muskularnych ramionach i walili unisono w bębny zawieszone po obu bokach zwierzęcia. Za słoniem kroczyło sześć westalek z włosami zaplecionymi w warkocze. Mieniące się białe szaty upodabniały je do wysłanniczek samych niebios. Dalej maszerowała kohorta gwardii preto...
lewy111