więzy krwi.pdf

(292 KB) Pobierz
wiêzy krwi
~*~
Więzy Krwi
Więzy Krwi
~*~ By Annie_lullabell
thx za czytanie :)
~*~
~*~
Rozdział I: Spotkanie
Szłam wolno. Byleby tylko nie wzbudzać żadnych podejrzeń... Jednak te głosy. Te
wszechobecne głosy mnie dobijały. Były jak mnóstwo szpilek, ostrych szpilek,
wbijanych w mój umysł. Niekiedy miałam wrażenie, że moja głowa zaraz eksploduje
od tego hałasu. Usłyszałam po raz setny moje imię: Kimberly. Wypowiadała je w
myślach jakaś przeciętna szatynka o brązowych oczach. Zabawne, z jaką łatwością
przychodziło mi w ciągu ułamku sekundy, dostrzeganie tylu szczegółów, ile zwykły
śmiertelnik nie wyłapałby w ciągu minuty. To było często naprawdę śmieszne.
Zaraz po jej westchnięciu odezwało się też parę innych głosów. Tym razem byli to
chłopcy z najstarszej klasy, którzy uważali mnie za swoje bóstwo. No tak, poniekąd
byłam bóstwem. Ale także zupełnie inna. Ja i moje rodzeństwo różniliśmy się
wieloma cechami od zwykłych ludzi. Po pierwsze, nie byliśmy biologicznym
rodzeństwem. Ale najbardziej oczywistą cechą było to, że nie zaliczaliśmy się do,
jakże obszernego grona - ludzi - a wampirów. Tak, tak. Takie stwory nie istnieją. Też
tak kiedyś myślałam... do czasu, aż się sama nie stałam takim potworem.
Podobno byłam nieziemsko piękna, jednak ja sama nie mogłam w sobie dostrzec ani
krzty piękności. Podobno moje oczy świeciły radością i blaskiem w pewien
szczególny, bursztynowy sposób. Jednak ja nigdy tak na siebie nie patrzyłam.
Miałam na sumieniu za dużo osób, żeby zachwycać się swoim wyglądem i kusić
następne ofiary... Kiedyś byłam taka próżna. Kiedyś kusiłam swoim wyglądem
przyszłe ofiary. Ale to dawno i nieprawda. Miałam zamiar z tym skończyć.
Właściwie to nawet odcięłam się od własnej rodziny. Byłam pięknym wyrzutkiem...
- Kimberly - wyrwał mnie tym razem z zamyślenia czyjś nieznajomy głos.
- Tak?
- Cześć, nazywam się Paul. Może... - chłopak o śniadej skórze i intensywnie
zielonych oczach, myślał nad tym, jak się mnie o coś zapytać. Nie musiałam wytężać
swego daru, by usłyszeć, jak w myślach układa zdanie.
Kolejna ofiara losu, z której potem będą się nabijać kumple. Byłam w drugiej klasie
liceum. Co tak wszystkich do mnie przyciągało? "Zwykła" drugoklasistka. Z
mocnym naciskiem na słowo "zwykła".
- Może usiadłabyś ze mną dziś na matematyce? - wykrztusił cicho.
- Yhh. Koledzy ci nie powiedzieli, że wolę siedzieć sama? Człowieku, znajdź sobie
inny obiekt westchnień... - odparłam bezczelnie i trochę zdawkowo. Po raz kolejny
udowodniłam, jak bardzo nienawidziłam siebie oraz całego świata. Byłam
rozpuszczonym i bezczelnym bachorem. Tak, byłam. Bo teraz mam całą wieczność
by się zmienić... Jasne, jakby to było takie proste.
- Kim, chodźmy. - Poczułam czyjś dotyk na ramionach. Tak, to był Tom, mój
"starszy" brat, choć tak praktycznie to ja byłam starsza. Taa, on miał "tylko" sto
trzydzieści dwa lata, a ja "już" sto pięćdziesiąt cztery.
- Ok.
Pociągnął mnie za sobą pod klasę.
- Bądź grzeczna, bo na matmie nie ma cię kto kontrolować. - Zaśmiał się cicho.
- Obiecuję nikogo nie zabić wzrokiem - ach, ten mój sarkazm.
I tak oto przenudziłam się całą godzinę. Ten materiał przerabiałam już chyba ze sto
razy. Czemu kadra pedagogiczna na świecie nie może ustalić czegoś nowego? Cały
czas te same teorie. Masakra normalnie.
I znów głosy. Wszyscy myśleli o nadchodzącej dyskotece szkolnej. No oczywiście.
Kto był tematem głównych spekulacji? JA... No bo któż by inny. Z kim pójdę, czy w
ogóle pójdę, jak się ubiorę, czym podjadę, itp. Ludzie to naprawdę dziwna rasa.
Przez chwilę przemknęła mi myśl o tym, że może jednak nie przyjdę.., Nieee, tego
bym nie mogła zrobić największej plotkarze w szkole. Jennifer, to ona mnie
najbardziej denerwowała w tej szkole. Już chyba z tysiąc razy przeczytałam w
myślach innych uczniów, że jestem nałogową alkoholiczką, ćpunką i maniakalnie
podcinam sobie żyły. Może by im sobie coś podcięła, gdybym miała tam jeszcze
krew...
Dzwonek. No wreszcie. Wyszłam z klasy i po prostu oniemiałam. Wpadłam na
zabójczo przystojnego chłopaka. Jak mniemałam był Indianinem, ponieważ jego
skóra miała inny kolor niż zwykłego, przeciętnego Amerykanina. Jego uroda zwaliła
mnie z nóg. Nie wiedziałam, że śmiertelnik może być aż tak piękny. Przez chwilę
stwierdziłam, że śnię. Ale nie, to nie był sen, bo zaraz obok mnie zjawiła się Lindsay,
starsza siostra.
- Co jest? - zapytała się, widząc, że wgapiam swoje wielkie oczy w stojącego po
drugiej stronie korytarza Indianina.
- Kkkttoooo to... jest?? - wykrztusiłam z trudem.
- Hmmm... - Lindsay myślała intensywnie. Ona również posiadała dar. Potrafiła po
spojrzeniu na kogoś wyłapać wszystkie informacje na jego temat. Nigdy nie
rozumiałam do końca tego daru, ale zawsze się nabijałam, że wygląda to jakby była
małym komputerowym hakerem, włamującym się do federalnej bazy danych. Było to
zabawne, gdy tak wertowała w myślach wszystkie dane na jego temat.
- Nazywa się Bobby Silver i mieszka gdzieś na wybrzeżu.
Jego osoba coraz bardziej mnie interesowała, ale stwierdziłam, że lepiej będzie, gdy
już wrócimy do domu i tam oddam się rozmyślaniom o tym nowym...
- Chodźmy już. Nie podoba mi się ten typek - stwierdziłam.
Mam całkiem odmienne zdanie, pomyślała przelotnie Lindsay i zaraz znalazłyśmy
się w moim sportowym, różowym audi A3. Kolejna rzecz, która ewidentnie zwracała
na mnie uwagę. Ja chyba naprawdę to lubię, choć sama sobie przeczę.
Koniec części I.
Rozdział II:
Myślę i myślę, że nic nie wymyślę...
Tyle myśli cisnęło mi się do głowy. I nie były to tylko moje myśli. Bałam się tego, co
miało nadejść. Bałam się, choć nie wiedziałam co to takiego ma być. Czułam, jak
osoba Booby'iego Silvera mnie strasznie przyciąga, ale wiedziałam też, że powinnam
się trzymać od niego z daleka.
- Kim? Mogłabyś tak łaskawie zacząć się ruszać, bo zaczynasz przypominać kawałek
zamrożonej skały - powiedział zirytowany Jake, kolejny "starszy" brat, który akurat
był starszy. Łał, miał całe dwieście lat.
- Przeszkadzam ci? - zapytałam ironicznie.
- Nie, wcale. Tylko siedzisz na środku salonu i patrzysz się od czterech godzin w
okno oraz las. Jak mniemam kogoś podsłuchujesz albo rozmyślasz o KIMŚ...
- Tak długo? - Faktycznie, pomyślałam po chwili. Przecież dla mnie czas nie miał
większego znaczenia.
Nie wiedziałam, że byłam w stanie siedzieć tyle i rozmyślać o jakimś zupełnie obcym
chłopaku, który właśnie pojawił się u mnie w szkole. To było naprawdę dziwne.
Znowu zastygłaś - usłyszałam w swojej głowie głos Lindsay.
- Dacie mi spokój? - krzyknęłam i wychodząc z pokoju, wpadłam prosto na ojca,
który przygarnął mnie do swojej "rodziny", gdy tego potrzebowałam. W każdym
razie wpadłam na Josepha. Pracuje w pobliskim szpitalu. Ceniony chirurg oraz
onkolog. Jest naprawdę dobrym człowiekiem, a raczej wampirem.
- Sorry - wykrztusiłam i wybiegłam z domu.
Gdy tak biegłam, usłyszałam w myślach mnóstwo pytań oraz ostrzeżeń: Co się stało?
Jeśli coś jest nie tak, możesz przyjść i mi powiedzieć? Nie przekraczaj granicy
naszego terytorium! Nie oddalaj się za bardzo od domu. Pojawiło się nowe
zagrożenie. Przy tym ostatnim gwałtownie przystanęłam. O mało nie wpadłam na
drzewo.
Że co? Jakie zagrożenie? O co chodzi? Zawróciłam i powróciłam do domu.
- Joseph! - wrzasnęłam, wchodząc do kuchni. Byłam chyba najbardziej
wybuchowym wampirem na świecie.
- Co się stało? - Od razu pojawiła się cała moja rodzina w komplecie. Od lewej stał
Tom, Lindsay, Jake, Cormely, Lisa i Joseph.
- Jakie zagrożenie do cholery?
- Kimberly, spokojnie. - Podszedł do mnie Joseph i pogłaskał po policzku.
- O czym ona gada? Cornely, możesz to tak z grubsza nam wyjaśnić? - zapytał
zirytowany Tom. Moja siostra miała podobny dar do mnie, tylko, że ja słyszałam
wszystkie myśli, a ona mogła usłyszeć myśli tylko tej osoby, której spojrzała głęboko
w oczy.
- Mamy problem i to spory - powiedziała, po chwili wpatrywania się w niebieskie
tęczówki oczu Joseph'a.
- Czy ktoś z łaski swojej wreszcie raczy mi wytłumaczyć, co tu jest grane? - zapytał
się Jake, który dopiero teraz, w zestawieniu z pozostałymi, wydał mi się
przeogromny.
Po chwili wyjaśnień i kilku minutach milczenia, doszliśmy do ciekawych wniosków.
Tyle myśli nam się kotłowało w głowach, że naprawdę nie wiedzieliśmy, co robić.
Cornely co chwila zaglądała w nasze oczy, by odgadnąć o czym myślimy.
Najczęściej jednak wgapiała się we mnie, gdyż poprzez to mogła słyszeć wszystkich.
- Nie ma mowy! - zaoponowałam, gdy Lindsay pomyślała o przeprowadzce. - Nie
zgadzam się i koniec kropka - powiedziałam to, wystawiając język.
- Zostajemy i udajemy dalej normalną rodzinę. Ale... - Lisa zamyśliła się na chwilkę.
Moja "mama" posiadała dar przeczuwania, czy jakaś decyzja może nam zaszkodzić
lub pomóc. W pewnym sensie przypominało to trochę przewidywanie przyszłości,
ale takie bardzo niejasne.
Jakby tak podliczyć nasze dary, to byliśmy jedną z najpotężniejszych rodzin
niebieskich wampirów...
Ach, ten cały magiczny świat był tak bardzo skomplikowany. Wampiry czystej krwi
nazywały się wampirami białymi i należeli do nich tacy jakby "królowie" naszej rasy.
Posiadali oni najczęściej najsilniejsze możliwe dary. Ich księciem był niejaki Adam,
który wraz z bratem Karolem i siostrą Haubrey stał na czele całego naszego światka.
Kolejna rasą były wampiry żywiące się zarówno ludźmi, jak i innymi
przedstawicielami ciepłokrwistych i należeli oni do grupy 'niebieskich'. Ostatnia
grupą poddanych i pomiotów społeczeństwa wampirzego były wampiry czerwone.
Często obłąkane, bez żadnych zdolności, żywiące się tylko i wyłącznie krwią ludzką.
Byli oni poddanymi grupy 'białych', ponieważ tylko dzięki nim mogli w ogóle żyć.
Oczy 'królewskich' zawsze były piekielnie błękitne z odcieniami czerwieni, co przy
wypiciu krwi ludzkiej dawało piękny, fascynujący fioletowy odcień. Też kiedyś taka
byłam. Pochodziłam z tej koszmarnej rodziny. Ale teraz to się zmieniło, więc... My,
czyli grupa 'niebieskich', nie żywiliśmy się ludzką krwią, więc nasze oczy miały
odcień głębokiego morskiego. To bardzo pomagało w kontaktach z ludźmi, ale i tak
większość sądziła, że nosimy niebieskie kontakty. Jednak ci z najniższej grupy mieli
zupełnie czarne oczy. To było przerażające. Szczególnie jak na wampiry.
Ale teraz, gdy sobie przypomniałam dzieje wampirów, z powrotem do mojej głowy
wkradł się Bobby Silver. Choć zupełnie nie wiedziałam, co on ma wspólnego z
wampirami, z planowanymi bliskimi odwiedzinami naszych pobratymców z grupy
czerwonej. Mieli się zjawić bardzo szybko. Obawiałam się ich. Wiedziałam, że nie
przyjadą bez żadnego celu. To pewnie Adam ich po coś wysłał. Zastanawiało mnie
tylko, po co. Od dawna wiedziałam, że mnie potrzebował, że mnie... kochał.
I znów ten słodki uśmiech Bobby'iego.
Co się ze mną do cholery dzieje? Nie mam pojęcia, ale to jest dziwne i przyjemne
zarazem. Z jednej strony niebezpieczeństwo, obawa itp. a z drugiej Bobby Silver i
wybrzeże...
Już nic nie rozumiem.
Koniec części II.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin