David_Trisha_Wszystko_dla_Jacka.pdf

(393 KB) Pobierz
313316061 UNPDF
Trisha David
Wszystko dla Jacka
(Fetting for Jack)
313316061.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Hodowca owiec Jack Morgan przez sześć lat próbował uwolnić
się od wszelkich uczuć. Daremnie; serce mu się wyrywało do
stojącej za barierką Maddy, a na wybiegu towarzyszyła mu
Jessika, jego druga miłość. Jakże ich nie kochać?
Pokaz zbliżał się do końca. To zbyt piękne, żeby było
prawdziwe. Jack czuł, że coś go ściska za gardło, gdy
przygotowywał się do wydania ostatniej komendy. Owce zbiły się
w gromadkę przy bramce. Wsadził palce do ust i wydał przeciągły
gwizd, który spowodował efekty dalekie od spodziewanych.
Z trybuny dla widzów zbiegł mały szary piesek – niepodobny
do owczarka collie, którym była jego Jessika, niski i krępy, z
kępkami jasnej sierści na piersiach, lśniącymi czarnymi oczyma,
sztywną grzywką i brodą. Pędził jak strzała, wzbijał łapami obłoki
kurzu, i głośno ujadał. Jack gwizdnął raz jeszcze.
– Zaganiaj owce, Jessiko! Szybko! Zaraz będą w zagrodzie, a ty
zostaniesz championem Australii!
Jessika straciła szansę na tytuł. Szary pies był szybszy. Wpadł
w sam środek stada, a owce rozpierzchły się, jakby eksplodowała
wśród nich bomba. Jessika i Jack byli całkiem bezsilni. Owce
ruszyły w stronę płotu i żadna siła nie mogła ich zatrzymać. Głupi
kundel gonił stado, Jessika pognała za nim, a zaskoczony Jack
został sam na wybiegu.
– Harry! – rozległ się w tłumie kobiecy głos. Jack nie widział,
kto wola. Wokół niego panował kompletny zamęt. Widzowie
otaczający wybieg rozstąpili się, by przepuścić zwierzęta. Nikt się
nie kwapił, żeby je zatrzymać. Przewodnik stada przeskoczył
niskie ogrodzenie. Szary kundel zaczął ujadać jeszcze głośniej,
kiedy owce, jedna po drugiej, bez trudu pokonywały przeszkodę.
Zbita z tropu Bryony Lester rozglądała się wokoło. Katastrofa
to bardzo łagodne określenie tego, co się działo. Myrna radziła jej
zabrać Harry’ego na wystawę, ponieważ to dobry sposób, by
313316061.003.png
zaprezentować się sąsiadom od najlepszej strony. Teraz na pewno
mieli już o niej wyrobione zdanie. Wcale by się nie zdziwiła,
gdyby unurzali ją w smole, wytarzali w pierzu i wygnali z miasta.
Kiedy Bryony mamrotała pod nosem, pomstując na nieobecną
przyjaciółkę, tłusta owca omal nie zbita jej z nóg, ale w ostatniej
chwili, becząc, uskoczyła w bok i pognała przed siebie.
– Harry, ja cię chyba zamorduję! – krzyknęła Bryony. – Zbiję
cię na kwaśne jabłko, głuptasie! – Przyłożyła dłonie do ust i
jeszcze raz zawołała psa, chociaż zdawała sobie sprawę, że to się
na nic nie zda.
Widzowie rozbiegli się na wszystkie strony. Część z nich
próbowała chwytać owce, ale większość tylko się gapiła
zdumiona, że po raz pierwszy od wielu lat Jack Morgan przegrał z
kretesem, a pierwsza nagroda przeszła mu koło nosa. Psy zniknęły
z pola widzenia, nim wziął się w garść i przywołał swoją Jessikę.
Kiedy ponownie wykrzyknął jej imię, zamiast psa na wybiegu
pojawiła się kobieta. Nawiasem mówiąc, było na co popatrzeć:
wysoka, bardzo szczupła, w obcisłych białych spodniach z
dzianiny, jasnych wysokich butach i w ogromnym kremowym
swetrze sięgającym kolan. Wyraźny akcent kolorystyczny
stanowiły tylko zielone oczy i sięgające ramion płomiennorude
włosy. Aha, jeszcze zarumienione policzki, które nabierały powoli
barwy ciemnego szkarłatu, jakby nieznajoma była zdenerwowana.
– O Boże, ratujcie! Gdzie ten Harry... – Bryony umilkła w pół
zdania, gdy stanęła oko w oko z Jackiem, który natychmiast pojął,
że ma przed sobą sprawczynię całego zamieszania. Zapewne głupi
kundel ścigający owce to Harry, którego tak rozpaczliwie szukała.
Jack przeskoczył ogrodzenie nie stanowiące przeszkody dla
mężczyzny o wzroście prawie metr dziewięćdziesiąt; zresztą owce
także bez trudu je pokonały.
– To pani kundel mi przeszkodził? – spytał cicho. Przed chwilą
gromkim głosem wołał Jessikę, ale teraz nie miał powodu, by
forsować struny głosowe. – Ten szary kurdupel ma na imię Harry?
– dodał, nie słysząc odpowiedzi.
313316061.004.png
Bryony nie mogła biec dalej, bo zastąpił jej drogę. Milczała.
Ten mężczyzna prezentował na wybiegu owczarka collie
imieniem Jessika. Gapiła się na niego z zainteresowaniem, bo
rzeczywiście był tego wart. Harry wykorzystał jej nieuwagę,
wyślizgnął się z objęć i zwiał. Ten facet sam jest sobie winien.
Gdyby nie był taki przystojny...
– Tak, Harry należy do mnie. – Bryony trzykrotnie odetchnęła
głęboko, by odzyskać spokój. Właściciel Jessiki nie zamierzał jej
przepuścić. W jego obecności nie mogła się skupić! – Czy to...
pańskie owce?
– Skądże – odparł głośno i wyraźnie, jakby rozmawia! z
kompletną idiotką. Obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem. –
Należą do Towarzystwa Rolniczego. Używa się ich w czasie
pokazu tresury psów pasterskich.
Bryony rozejrzała się bezradnie i zacisnęła pięści. Ten drań nie
zamierzał oszczędzić jej żadnego upokorzenia, lecz mimo
wszystko postanowiła szukać zgody.
– Przykro mi z powodu tego incydentu. Co mogę dla pana
zrobić?
Iść do diabła, pomyślał, ale był zbyt dobrze wychowany, żeby
powiedzieć to na głos.
– O co pani chodzi?
Wpatrywała się uważnie w noski swoich butów. Nagle
podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Zawsze uważała,
że tchórzostwo jest najgorszą ułomnością.
– Chcę to panu jakoś wynagrodzić.
Jack milczał. Wokół rozlegały się gorączkowe okrzyki
miejscowych dzieciaków biegających za owcami, które głośno
becząc z łatwością przed nimi umykały. Kobieta i mężczyzna
stojący obok wybiegu spoglądali na siebie bez słowa.
Milczenie się przedłużało. Gdyby spotkali się w innych
okolicznościach, można by powiedzieć, że tworzą ładną parę.
Bryony miała ponad metr siedemdziesiąt wzrostu, Jack był od niej
prawie dwadzieścia centymetrów wyższy. Dobrze się trzymał jak
na swoje trzydzieści cztery lata. Bryony skończyła dwadzieścia
313316061.005.png
osiem lat. Wystarczyło na nich popatrzeć, by dojść do wniosku, że
pochodzą z różnych światów.
Jack był ogorzały, zwinny, muskularny i wyglądał na
prowincjusza. Szeroki kapelusz i gęstą ciemną czuprynę pokrył
kurz wzniecony na wybiegu przez psa. Robocze spodnie i rozpięta
koszula nosiły ślady wieloletniego używania. Drobne zmarszczki
wokół oczu świadczyły, że ciągle mruży powieki, chroniąc się
przed oślepiającym blaskiem słońca. Od razu można było poznać,
że zarabia na życie, pracując pod gdym niebem.
Bryony była śliczna i... trochę wystraszona, jakby nigdy w
życiu nie widziała żywej owcy, a gospodarstwa rolne znała
jedynie ze zdjęć’.
– Chyba naprawdę chce pani odpokutować swoje winy, ale
ostrzegam, że to nie będzie łatwe – powiedział w końcu Jack.
– Słucham?
– Nie wiem, czy dam się przebłagać – dodał, rzucając jej
karcące spojrzenie. – Ten kundel...
– To pies z rodowodem! Rasowy sznaucer!
– Istnieje taka rasa?
W oczach Bryony zapaliły się zielone ogniki. Nie pozwoli, by
ktoś wyrażał się pogardliwie o jej Harrym.
– To wspaniały pies. Sznaucery zostały wyhodowane w
Niemczech.
– I tam powinny zostać!
Bryony odgarnęła niesforne kosmyki rudych włosów,
opadające na twarz. Postanowiła spróbować raz jeszcze.
– Jak wspomniałam, bardzo mi przykro. Chciałabym
przeprosić, panie... – Zamilkła, spoglądając wyczekująco na
swego rozmówcę.
– Nazywam się Jack Morgan – odparł ponuro.
– Bryony Lester. – Z promiennym uśmiechem, który dawniej
rzuciłby go na kolana, podała mu smukłą dłoń. Wyglądała
prześlicznie, ale Jack Morgan był odporny na kobiecy wdzięk.
– Dobra. – Popatrzył na wyciągniętą rękę, ale jej nie uścisnął. –
Niech pani zawoła swego psa.
313316061.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin