10.Sinclair_Tracy_Wielka_wygrana.pdf

(590 KB) Pobierz
299735251 UNPDF
Tracy Sinclair
WIELKA
WYGRANA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pasażerowie w poczekalni dworca lotniczego nerwowo
sięgnęli po bagaże na widok kontrolerki biletów
podnoszącej mikrofon do ust.
- Dzień dobry państwu - powiedziała
profesjonalnie radosnym tonem. - Ogłaszam lot sześćset
dwadzieścia jeden do Wiednia. Proszę pasażerów pierwszej
klasy o skierowanie się do wyjścia. Za chwilę będziemy
wywoływać rzędy od dwudziestego pierwszego do
pięćdziesiątego. Zechcą państwo przygotować karty
pokładowe. Dziękuję i życzę miłej podróży.
Kelley McCormick dołączyła do grupki ludzi
przepychających się ku otwartym drzwiom wiodącym do
rękawa. Trudno uwierzyć, że oto naprawdę jedzie do
Europy! Ogarnęło ją takie samo poczucie nierealności jak
wtedy, kiedy dowiedziała się o wygranej.
W przedziale pierwszej klasy było zaledwie kilkanaście
miejsc, za to naprawdę szerokich i wygodnych. Stewardesa
powitała Kelley na pokładzie samolotu i powiesiła jej
płaszcz w szafie ściennej. Zjawiła się znów po kilku
minutach z kartą dań i mniejszą nieco kartą win. Wręczając
je Kelley, powiedziała:
- Koktajle podamy zaraz po starcie.
Lunch składał się z wielu dań, poczynając od
rozmaitych przystawek, jak kawior, wędzony łosoś i
pasztet z bażanta. Potem następowała zupa, sałatka i
jeszcze trzy inne potrawy przed serami i owocami,
ciastkiem truskawkowym, kawą i ptifurkami.
Gdy Kelley zastanawiała się, co ma wybrać, obok
usiadł jakiś mężczyzna. Był blondynem, miał niebieskie
oczy, orli nos i szerokie ramiona, które podkreślała
nienagannie skrojona marynarka z wielbłądziej wełny.
Nie uruchomiono jeszcze silników samolotu, lecz
Kelley już wiedziała, że podjęła słuszną decyzję. Wszyscy
jej powtarzali, że to szaleństwo płacić tyle za pierwszą
klasę. Mogła przecież polecieć do Wiednia za jedną
czwartą tej ceny.
Ale Kelley postanowiła choć raz w życiu niczego sobie
nie żałować. Miała dwadzieścia siedem lat, żadnych
długów ani zobowiązań, i do tej pory wiodła dość
monotonną egzystencję. To będzie podróż jej marzeń -
najlepsze hotele, najznakomitsze restauracje, zakupy w
najdroższych sklepach; jednym słowem wszystko, czego
tylko zapragnie.
- Wygrałaś raptem pięćdziesiąt tysięcy dolarów. To
wcale nie taki wielki majątek - upominała ją Marina, jej
przyjaciółka. - Lepiej byś wpłaciła te pieniądze na domek.
Albo mądrze ulokowała. Jak możesz być tak
nieodpowiedzialna!
- Bo pierwszy raz mogę sobie na to pozwolić - zaśmiała
się Kelley. - Nigdy nie kusiło cię, żeby pożegnać się z
urzędniczą egzystencją i zobaczyć, co się wydarzy?
- Podejrzewam, że każdy o tym myśli, ale nikt nie
potrafi się na to zdobyć.
- Są tacy. Ci, którzy odkrywają nowe lądy.
- Nie chciałabym cię zmartwić, ale wszystkie lądy
zostały już odkryte. Wydasz wszystkie pieniądze i nic ci z
tego nie przyjdzie.
Kelley nie miała ochoty się spierać. Wiedziała, że ta
podróż zmieni jej życie. A przynajmniej pozwoli jej
przebywać przez jakiś czas w świecie marzeń. Każdy ma
do tego prawo.
Mężczyzna siedzący obok obserwował Kelley z takim
samym żywym zainteresowaniem, jakie i on w niej
wzbudził. Z nie ukrywaną przyjemnością przyglądał się jej
delikatnej twarzy okolonej długimi, lśniącymi, czarnymi
włosami i jej oczom o fiołkowym odcieniu. Dyskretniej,
choć z nie mniejszym uznaniem, ocenił jednym
spojrzeniem szczupłą figurę i smukłe nogi dziewczyny.
Kelley była zadowolona, że kupiła specjalnie na tę
podróż koralową, dżersejową sukienkę. Wprawdzie nie
spodziewała się, aby coś wynikło z przypadkowego
spotkania w samolocie, ale była rada, że wywarła takie
wrażenie na kimś najwyraźniej bywałym w wielkim
świecie.
- Lot powinniśmy mieć spokojny - zauważył
mężczyzna. - Prognozy pogody są doskonałe.
- Cieszę się - powiedziała Kelley, choć nawet zła
pogoda nie mogłaby zepsuć jej radosnego nastroju.
- Łatwiej będzie znieść nudną podróż, prawda?
Zazwyczaj latam Concordem, żeby nie tracić czasu. Ale
tym razem się nie udało.
- Co za przykrość - zakpiła.
- Ależ skąd! - Oczy mu rozbłysły. - Mam
zachwycającą sąsiadkę zamiast tych starych dam, przy
których na ogół mnie sadzają. Pozwoli pani, że się
przedstawię: baron Kurt Ludendorf, do usług.
Kelley miała nadzieję, że nie widać po niej, jak jest
zachwycona. Baron! Prawdziwy, żywy baron! Jak dotąd
wszystko przebiegało tak, jak sobie wymarzyła.
- Czy to podróż służbowa, czy dla przyjemności? -
zapytał, kiedy Kelley wymieniła już swoje nazwisko.
- Dla czystej przyjemności. Nigdy jeszcze nie byłam w
Wiedniu.
- Nieprawdopodobne. - Uśmiechem złagodził przyganę.
- Kiedy zobaczy pani Wiedeń, pożałuje pani, że straciła
tyle czasu na Paryż i Londyn.
Nim Kelley zdążyła wyznać, że również tych miast
nigdy nie miała okazji odwiedzić, samolot zaczął się toczyć
po pasie startowym. Podekscytowana spoglądała przez
okienko na Los Angeles, zamieniające się w miniaturowe
miasteczko. Kiedy było już tylko niewyraźną plamą daleko
w dole, powróciła stewardesa i zapytała, czego się napiją.
- Ja poproszę o kieliszek szampana - powiedziała
Kelley bez namysłu.
Kurt zajrzał do karty i skrzywił się.
- Nie widzę żadnego importowanego szampana -
powiedział.
- Mamy znakomity amerykański - odparła stewardesa. -
Może chciałby pan spróbować?
Kurt jednak z wyniosłą miną poprosił o najdroższą
whisky. Kiedy stewardesa odeszła, zauważył:
- To oburzające, do jakiego stopnia linie lotnicze
zrobiły się ostatnio niedbałe.
- A ja jestem zachwycona.
- Pani jest nadzwyczaj łaskawa.
- Być może - zbyła go Kelley, znudzona błahym
tematem. - Proszę mi powiedzieć, co powinnam zobaczyć
w Wiedniu prócz pałacu Schonbrunn i Lasku
Wiedeńskiego?
- Lepiej sobie darować te turystyczne atrakcje. W takich
miejscach roi się od okropnie ubranych ludzi. Włóczą się
wszędzie z aparatami fotograficznymi.
Kelley zerknęła na swą podręczną torbę, w której
znajdował się nowiutki aparat fotograficzny.
- Jakoś to przecierpię - powiedziała sucho. - Trudno
byłoby wracać do domu nie zwiedziwszy tych miejsc. A co
by pan radził?
- Naturalnie Operę, no i sklepy przy Ringstrasse.
Przypuszczam, że zatrzyma się pani w Metropole Grande. -
Zgłoś jeśli naruszono regulamin