08 megre-wc582adimir-anastazja-2.txt

(18 KB) Pobierz
KTO JEST WINIEN?

Pewnego dnia Anastazja w czasie naszej rozmowy próbowała mi wytłumaczyć coś, co dotyczy obrazu ży­cia otoczenia i wiary, ale nie mogła znaleźć odpowiednich, zrozumiałych w naszym języku słów. Chciała jed­nak koniecznie mi to wytłumaczyć, dlatego szybko obróciła się twarzą do Dzwoniącego Cedru, położyła dłonie na jego pniu - i stało się z nią coś, czego się nie spodziewałem. Podniosła twarz do góry i, zwracając się albo do Cedru, albo do kogoś tam wysoko w górze, zaczęła namiętnie i z pełnym poświęceniem mówić na prze­mian słowami i dźwiękami.
Próbowała coś wytłumaczyć, udowodnić, błagała o coś. Niekiedy w jej monolog wplątywały się natarczywe i wymagające nuty. Wzmogło się potrzaskiwanie, dzwonienie Cedru, jego promień zrobił się jaskrawszy i grubszy. W tej chwili Anastazja zażądała:
Daj mi odpowiedź! Odpowiadaj! Wyjaśnij! Daj mi ją, daj! Potrząsnęła przy tym głową i nawet tupnęła bo­są nogą. Jasnoniebieskie światło korony Dzwoniącego Cedru podążyło w kierunku Promienia. Promień, ode­rwawszy się nagle od Cedru, wyleciał w górę i rozprysnął się. Na moment pojawił się inny promień, idący z gó­ry na dół, do Cedru. Przypominał on niebieskawą mgłę czy obłok. Końcówki igiełek Cedru skierowane w dół zabłysnęły takim samymi ledwie zauważalnymi mgiełkami - promyczkami. Te promyczki pędziły w kierunku Anastazji, ale nie dotykały jej. Jak gdyby znikały, rozpuszczając się w powietrzu. Kiedy ponownie surowo tup­nęła nogą, a nawet klepnęła dłońmi w ogromny pień Dzwoniącego Cedru, poruszyły się świecące igiełki i ich promyczki złączyły się w jednolity promień-obłok.
Lecz i ten promień, pędząc w dół na Anastazję, nie dotykał jej, znikając w powietrzu, jakby wyparowując w odległości metra od dziewczyny. Następnie podlatywał coraz bliżej. Kiedy rozprysnął już pół metra od Ana­stazji, ze strachem przypomniałem sobie, że chyba właśnie od takiego promienia ponieśli śmierć jej rodzice... Anastazja uparcie kontynuowała swoje prośby i wymagania, podobnie jak rozpieszczone dziecko natarczywie domaga się od rodziców spełnienia swojej zachcianki. Nagle promień runął na nią i oświecił ją całą jak błysk flesza.
Wokół Anastazji powstał obłok i zaczął się rozchodzić. Idący od Cedru promień rozpłynął się i zgasły pro-myczki wychodzące z igiełek. Obłoczek otaczający Anastazję stopił się. Albo wchodził do jej wnętrza, albo rozpływał się w przestrzeni.
Anastazja rozpromieniona i szczęśliwa, z radosnym uśmiechem na ustach odwróciła się do mnie. Zrobiła krok w moją stronę i zatrzymała się, patrząc gdzieś poza mnie. Obróciłem się. Zobaczyłem wchodzących na polanę dziadka i pradziadka Anastazji.
Pierwszy kroczył powoli, wspierając się na lasce, wysoki, siwy pradziadek. Zatrzymał się naprzeciwko mnie i spojrzał jakby w bezkres. Nawet nie wiem, czy patrzył. Stał, milcząc przez chwilę, a następnie lekko się ukło­nił. Nie przywitał się jednak, nie powiedział ani słowa, tylko podszedł do Anastazji.
Dziadek był ruchliwy i bardzo przyjaźnie nastawiony. Jego postawa wskazywała, że jest wesołym i dobrym człowiekiem. Kiedy zrównał się ze mną, zatrzymał się, przywitał, podając mi rękę, coś powiedział... Ale nic z jego słów nie zapamiętałem. Ze wzruszeniem zaczęliśmy patrzeć na zajście obok Cedru.
Pradziadek stanął około metra od Anastazji. Oboje, przez jakiś czas milcząc, patrzyli na siebie. Anastazja stała przed siwym starcem na baczność, jak dziewczynka albo studentka przed wymagającym profesorem. Była podobna do winnego dziecka, odczuwało się jej wzruszenIe.
W tej napiętej ciszy zabrzmiał głęboki, aksamitny i wyraźny głos prawego, siwego pradziadka. Z Anastazją też się nie przywitał, lecz od razu, powoli i dokładnie wymawiając słowa, srogo zapytał:
Kto ma takie prawo, by omijając podarowane Światło i Rytm, zwracać się bezpośrednio do NIEGO?
Każdy człowiek może się do NIEGO zwracać! Z początku ON sam z wielką radością rozmawiał z człowie­kiem. I dzisiaj też tego pragnie - szybko odpowiedziała Anastazja.
Czy wszystkie szlaki przez Niego są dane? Ilu żyjących na Ziemi jest zdolnych do ich zrozumienia? Czy jesteś zdolna widzieć te szlaki?
Tak, widziałam przeznaczenie dane ludziom. Widziałam, jak uzależnione są przyszłe zdarzenia od świa­domości żyjących dzisiaj.
Czy Jego Synowie, ich oświeceni zwolennicy, którzy poznali Ducha Jego, czy oni wystarczająco dużo zrobili dla zrozumienia żyjących w żywocie?
Oni zrobili i robią wszystko, nie żałując swego życia. Nieśli i niosą Prawdę.
Czy ci, którzy widzą, mogą zwątpić w rozum, życzliwość i wielkość Ducha Jego?
Nie ma równych Jemu! Jest jedyny! Ale On chce obcować! Chce, żeby Go rozumieli, kochali, tak jak On kocha.
Czy można dopuścić się zuchwałości i żądać w czasie kontaktu z Nim?
On dał odrobinkę swojego ducha i rozumu każdemu żyjącemu na Ziemi. Jeżeli ta mała cząsteczka, która jest w człowieku, Jego cząsteczka, nie jest zgodna z tym, co jest ogólnie przyjęte, oznacza to, że ON, właśnie ON, nie wszystko akceptuje w przeznaczeniu. ON rozważa. Czy można Jego rozważania nazwać zuchwało­ścią?
Kto ma zezwolenie, aby przyspieszać bieg rozmyślań Jego?
Pozwalać ma prawo tylko Pozwalający.
O co prosisz?
Jak uzmysłowić nie rozumiejącym, aby zrozumieli, dać poczuć tym, którzy nie czują.
Czy określony jest los nie odbierających Prawdy?
Tak, ich los jest określony. Ale na kim spoczywa odpowiedzialność za niewyznanie Prawdy: na nie odbie­rającym jej, czy na przynoszącym Ją?
Co...? Czy to oznacza, że ty...? - ze wzruszeniem wymówił pradziadek i zamilknął. Przez jakiś czas, mil­cząc, patrzył na Anastazję. Potem, opierając się na swojej lasce, powoli przyklęknął na jedno kolano, wziął rę­kę Anastazji i, skłoniwszy swoją siwą głowę, pocałował ją, mówiąc:
Dzień dobry, Anastazjo.
Anastazja prędko klęknęła przed pradziadkiem ze zdziwieniem i powiedziała wzruszona:
Coś ty, dziadulek, coś ty, jak z maleństwem? Jestem już dorosła. Następnie objęła go, przytuliła głowę do jego przykrytej siwą brodą piersi i zamarła. Wiedziałem: ona słuchała, jak bije jego serce. Od dzieciństwa uwielbiała słuchać bicia serca.
Siwy starzec, klęcząc, jedną ręką opierał się na lasce, a drugą głaskał złociste włosy Anastazji. Dziadek podniecił się, zaszamotał, podbiegł do klęczących ojca i wnuczki. Dreptał wokół nich, szybko przebierając no­gami, rozłożył bezradnie ręce. Nagle przyklęknął i objął ich...
Pierwszy podniósł się dziadek. Pomógł wstać swojemu ojcu. Pradziadek jeszcze raz wnikliwie popatrzył na Anastazję, powoli zawrócił i zaczął odchodzić. Dziadek szybko zaczął coś mówić, zwracając się nie wiadomo do kogo:
Bez względu na to, cokolwiek by robiła, i tak wszyscy ją rozpieszczają, Bóg też ją rozpieszcza. Na taki szczyt się targnąć! Nos swój wtyka, gdzie tylko zechce. Nie ma takiego, kto mógłby ją wychować. Kto będzie teraz pomagał ogrodnikom-letnikom? Kto?
Pradziadek zatrzymał się, płynnie się odwrócił i znowu rozszedł się jego głęboki, aksamitny głos:
Rób, wnusiu, co każe tobie serce i dusza, a w sprawie ogrodników to sam ci pomogę - i odwróciwszy się, szlachetny, siwy starzec powoli odszedł z polany.
Przecież mówię, wszyscy ją rozpieszczają - znowu zaczął mówić dziadek. - A ja zaraz będęją wychowy­wać - podniósł gałązkę i ruszył w kierunku Anastazji, wywijając nią.
Oj, oj - machnęła rękami Anastazja, udając przestraszenie, zaśmiała się i odbiegła od nadchodzącego dziadka.
Jeszcze uciekać chce... Żebym ja jej nie mógł dogonić! Wtem niezwykle prędko i lekko pobiegł za Ana­stazją. Ona ze śmiechem na ustach uciekała, co rusz zmieniając kierunek biegu. Dziadek nie zwalniał, ale do­gonić jej nie mógł.
Nagle jęknął, przysiadł i chwycił się za nogę. Anastazja prędko się obróciła, na jej twarzy odmalowało się zdenerwowanie. Podbiegła do dziadka, wyciągnęła do niego ręce i... zamarła. Jej fantastyczny, zaraźliwy śmiech wypełnił polanę. Przyjrzałem się uważnie pozie dziadka i zrozumiałem powód jej rozbawienia.
Dziadek usiadł na jednej nodze, a drugą, wyprostowaną, trzymał w powietrzu, ale w tym samym momencie głaskał jako uszkodzoną właśnie tę, na której siedział. Przechytrzył Anastazję, ale nie udało mu się jej nabrać.
Jak się później okazało, musiała w porę zauważyć niezgodność, komiczność jego pozy. Gdy Anastazja się śmiała, dziadek zdążył chwycić ją za rękę, podniósł gałązeczkę i lekko uderzył, jak dziecko. Śmiejąc się, Ana­stazja udawała, że ją to boli. Nie zważając na jej nieustanny śmiech, dziadek objął ją i powiedział:
-	Dobrze już. Nie płacz. Zarobiłaś? Słusznie! Teraz będziesz usłuchana, grzeczna... A ja starego orła za­
cząłem trenować. Chociaż jest stary, ma jeszcze siłę i dużo pamięta. A ty wtrącasz się wszędzie, gdzie cię nie proszono, nierozsądna. Anastazja przestała się śmiać, wnikliwie popatrzyła na dziadka i wykrzyknęła:
Dziadulek...! Miły mój dziadulek! Orła...! Trenujesz? To znaczy, że już wiesz o dzieciaczku?
Tak przecież gwiazda	 !
Anastazja nie pozwoliła dziadkowi dokończyć. Chwyciła go w pasie, uniosła nad ziemię i zakręciła. Kiedy go postawiła na ziemi, dziadek zachwiał się i rzekł, starając się zachować powagę:
Jak możesz w taki sposób obchodzić się ze starszą osobą? Mówię, wychowanie jest do niczego - i ba­wiąc się gałązką, prędko poszedł za ojcem. Kiedy zrównał się z drzewem na skraju polany, Anastazja krzyk­nęła za nim:
Dziękuję ci, dziadulek, za orła, dziękuję! Dziadek odwrócił się, popatrzył na nią:
Proszę cię, wnuczko, uważaj na siebie... - ton jego głosu był bardzo pieszczotliwy. Przerywając frazę, trochę surowiej dodał: - Żebyś wiedziała! - i zniknął za drzewami.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin