T.Pratchett - Swiat Dysku - 10 - Ruchome Obrazki.txt

(567 KB) Pobierz
TERRY PRATCHETT
Ruchome Obrazki
  
Sp�jrzcie...
       Oto kosmos. Nazywany czasem ostatni� granic�.
       (Tyle �e - naturalnie - nie mo�e istnie� ostatnia granica, bo niby z czym mia�aby graniczy�? Ale jak na granic�, ta jest nale�ycie przedostatnia...).
       Na de roj�w gwiazd zawis�a mg�awica, ogromna i czarna; jeden czerwony olbrzym l�ni w niej niby szale�stwo bog�w...
       I raptem to l�nienie okazuje si� b�yskiem w gigantycznym oku, przes�oni�tym nagle mrugni�ciem powieki; ciemno�� porusza p�etw� i Wielki A�Tuin, gwiezdny ��w, p�ynie dalej przez mrok.
       Na jego grzbiecie - cztery s�onie. Na ich grzbietach, obramowany wod�, migocz�cy pod male�kim, orbituj�cym wok� s�o�cem, wiruj�cy majestatycznie wok� g�r otaczaj�cych zamarzni�t� O�, spoczywa Dysk - �wiat i zwierciad�o �wiat�w. 
       Niemal nierzeczywisty.
       Rzeczywisto�� nie jest cyfrowa, zero-jedynkowa, lecz analogowa. Jest czym� stopniowym. Inaczej m�wi�c, rzeczywisto�� to cecha, kt�r� obiekty posiadaj� w taki sam spos�b, w jaki posiadaj� - powiedzmy - ci�ar. Na przyk�ad niekt�rzy ludzie s� bardziej rzeczywi�ci ni� inni. Ocenia si�, �e na dowolnej planecie istnieje tylko pi�ciuset prawdziwych ludzi, i w�a�nie dlatego przez ca�y czas niespodziewanie na siebie wpadaj�.
       �wiat Dysku jest tak nierzeczywisty, jak to tylko mo�liwe, a przy tym dostatecznie rzeczywisty, by istnie�.
       I dostatecznie prawdziwy, by mie� prawdziwe k�opoty.
       
       ***
       Jakie� trzydzie�ci mil w kierunku obrotowym od Ankh-Morpork przyb�j hucza� na omiatanym wiatrem, pokrytym faluj�c� traw� i piaszczystymi wydmami skrawku l�du - w miejscu gdzie Okr�g�e Morze spotyka si� z Oceanem Kraw�dziowym.
       Samo wzg�rze by�o widoczne na wiele mil dooko�a - niezbyt wysokie, ale wznosi�o si� po�r�d wydm niby ��d� odwr�cona dnem do g�ry albo wyj�tkowo pechowy wieloryb. Porasta�y je kar�owate drzewa. Nie moczy� go �aden deszcz, je�li tylko m�g� si� jako� z tego wykr�ci�. I chocia� wiatr rze�bi� wydmy wok�, niski wierzcho�ek trwa� w wiecznej, dzwoni�cej ciszy.
       Nic pr�cz piasku nie zmieni�o si� tu od setek lat.
       A� do dzisiaj.
       Prymitywna chata z wyrzuconego przez morze drewna zosta�a zbudowana na d�ugim �uku pla�y... Chocia� okre�lenie �zbudowana� to obraza dla wszystkich w historii budowniczych prymitywnych chat z wyrzuconego przez morze drewna. Gdyby morze zwyczajnie zostawia�o drewno na stosie, pewnie uzyska�oby lepszy wynik.
       W tej chacie umar� w�a�nie pewien starzec.
       - Oj - powiedzia�.
       Otworzy� oczy i rozejrza� si� po izbie. Od jakich� dziesi�ciu lat nie widzia� jej zbyt wyra�nie.
       Potem zsun�� je�li nawet nie nogi, to wspomnienie n�g z legowiska z morskiego wrzosu i wsta�. Nast�pnie wyszed� na zewn�trz, w krystalicznie czysty poranek. Z zaciekawieniem spostrzeg�, �e cho� jest martwy, nadal ma na sobie widmowy obraz ceremonialnej szaty - poplamionej i wytartej, to prawda, jednak wci�� mo�na by�o pozna�, �e kiedy� uszyto j� z czerwonego pluszu ze z�otymi lam�wkami. Ubranie umiera chyba razem z cz�owiekiem, a mo�e cz�owiek ubiera si� w my�lach, ze zwyk�ego przyzwyczajenia.
       Przyzwyczajenie doprowadzi�o go te� do stosu drewna przy chacie. Kiedy jednak spr�bowa� podnie�� jakie� polano, d�o� przenikn�a przez nie na wskro�.
       Zakl��.
       Wtedy dopiero zauwa�y� jak�� spogl�daj�c� w morze posta� na granicy fali. Opiera�a si� na kosie. Wiatr szarpa� jej czarn� szat�.
       Ruszy� ku niej utykaj�c, przypomnia� sobie, �e nie �yje, i pomaszerowa� spr�ystym krokiem. Nie chodzi� tak ju� od dziesi�cioleci; zdumiewaj�ce, jak szybko wracaj� takie rzeczy.
       By� w po�owie drogi, gdy posta� si� odezwa�a.
       DECCAN RIBOBE.
       - To ja.
       OSTATNI STRA�NIK WR�T.
       - No, chyba tak. �mier� zawaha� si�. 
       JESTE� NIM CZY NIE? spyta�.
       Deccan poskroba� si� po nosie. To jasne, pomy�la�; trzeba nadal m�c siebie dotyka�. Inaczej cz�owiek rozpad�by si� na kawa�ki.
       - Formalnie rzecz bior�c, Stra�nik musi by� wyznaczony przez Najwy�sz� Kap�ank� - wyja�ni�. - A Najwy�szych Kap�anek nie ma ju� od tysi�cy lat. Widzisz, nauczy�em si� wszystkiego od starego Tento, kt�ry tu mieszka� przede mn�. Pewnego dnia zawo�a� mnie i m�wi: �Deccan, wygl�da na to, �e umieram, wi�c teraz wszystko spada na ciebie, bo je�li nie zostanie tu nikt, kto nale�ycie pami�ta, wszystko zacznie si� od pocz�tku, a wiesz, co to oznacza�. No i w porz�dku... Ale trudno to nazwa� oficjalnym naznaczeniem, ot co.
       Obejrza� si� na piaszczyste wzg�rze.
       - �yli�my tu tylko on i ja - westchn��. - Potem ju� tylko ja, kt�ry pami�ta�em Holy Wood. A teraz... Podni�s� d�o� do ust.
       - O rany...
       TAK, powiedzia� �mier�.
       B��dem by�oby stwierdzenie, �e po twarzy Deccana Ribobe przemkn�� wyraz paniki, poniewa� w tej chwili jego twarz znajdowa�a si� o kilka s��ni od niego i ozdabia� j� rodzaj zastyg�ego u�miechu, jakby Deccan wreszcie zrozumia� dowcip. Ale jego duch wyra�nie si� zmartwi�.
       - Widzisz, bo to jest tak - zacz�� pospiesznie. - Nikt tu nie przychodzi, tylko rybacy z s�siedniej zatoki, ale oni zostawiaj� ryby i uciekaj�, a to z powodu zabobon�w. No a przecie� nie mog�em i�� i szuka� sobie ucznia, bo musia�em podtrzymywa� ogie� i wznosi� mod�y...
       TAK.
       - ...To straszna odpowiedzialno��, kiedy jest si� jedynym, kt�ry potrafi wykonywa� jak�� prac�... 
       TAK! zgodzi� si� �mier�.
       - Oczywi�cie, tobie nie musz� t�umaczy�... 
       NIE.
       - ...I wiesz, mia�em nadziej�, �e znajdzie si� jaki� rozbitek albo kto� przyjdzie tu szuka� skarb�w, a ja mu wszystko wyt�umacz�, jak kiedy� stary Tento mnie, naucz� pie�ni... No, jako� to poza�atwiam, zanim umr�...
       TAK?
       - Pewnie nie ma mo�liwo�ci, �ebym tak jakby... 
       NIE.
       - Tak my�la�em - westchn�� przygn�biony Deccan. Spojrza� na fale za�amuj�ce si� przy brzegu.
       - Kiedy�, tysi�ce lat temu, sta�o tu wielkie miasto - powiedzia�.
       - Znaczy si� tam, gdzie teraz jest morze. Kiedy przychodzi sztorm, mo�na us�ysze� dawne dzwony �wi�tyni bij�ce pod wod�. 
       WIEM.
       - Lubi�em tu siada� w wietrzne noce i s�ucha�. Wyobra�a�em sobie martwych ludzi na dole, jak dzwoni� w dzwony. 
       A TERAZ MUSIMY JU� I��.
       - Stary Tento m�wi�, �e co� jest pod pag�rkiem i to co� mo�e kaza� ludziom robi� r�ne rzeczy. Wk�ada im w g�owy dziwne mrzonki - m�wi� Deccan, z oci�ganiem ruszaj�c za wysok� postaci�.
       - Ja tam nigdy nie mia�em �adnych mrzonek.
       ALE TY �PIEWA�E�, zauwa�y� �mier�. Pstrykn�� palcami.
       Ko� przerwa� skubanie suchej trawy na wydmach i podbieg� pos�usznie. Deccan spostrzeg� zdumiony, �e zwierz� zostawia na piasku �lady kopyt. Spodziewa� si� raczej snop�w iskier, a przynajmniej nadtopionych kamieni.
       - Ehm... - odchrz�kn��. - Mo�esz mi powiedzie�, no... co teraz b�dzie?
       �mier� powiedzia�.
       - Tak my�la�em - mrukn�� sm�tnie Deccan. Ognisko, przez ca�� noc p�on�ce na niewysokim wzg�rzu, rozsypa�o si� w chmur� popio�u. �arzy�o si� jeszcze kilka g�owni. Wkr�tce zgasn� i one.
       ....
       ...
       ..
       .
       Zgas�y.
       .
       ..
       ...
       ....
       Przez ca�y dzie� nic si� nie wydarzy�o. Potem, w niewielkim zag��bieniu u st�p drzemi�cego pag�rka, poruszy�o si� kilka ziarenek piasku. Ods�oni�y male�ki otw�r.
       Co� si� wynurzy�o. Co� niewidzialnego. Co� radosnego, samolubnego i cudownego. Co� tak niematerialnego jak idea, kt�r� w�a�nie by�o. Dzik� ide�.
       By�a stara w spos�b, jakiego nie mierz� kalendarze znane Cz�owiekowi; w tej chwili mia�a wspomnienia i potrzeby. Pami�ta�a �ycie w innych czasach i innych wszech�wiatach. Potrzebowa�a ludzi.
       Unios�a si� ku gwiazdom, zmieniaj�c kszta�t i wij�c si� jak dym.
       Na horyzoncie p�on�y �wiat�a.
       Lubi�a �wiat�a.
       Przygl�da�a im si� przez kilka sekund, po czym -jak niewidzialna strza�a - wyd�u�y�a si� w stron� miasta i pomkn�a naprz�d.
       Lubi�a te� akcj�...
       I min�o kilka tygodni.
       
       ***
       Przys�owie m�wi, �e wszystkie drogi prowadz� do Ankh-Morpork, najwi�kszego z miast Dysku.
       W ka�dym razie przys�owie m�wi, �e istnieje takie przys�owie, kt�re m�wi, �e wszystkie drogi prowadz� do Ankh-Morpork.
       To nieprawda. Wszystkie drogi prowadz� z Ankh-Morpork, ale czasami ludzie pod��aj� nimi w niew�a�ciwym kierunku.
       Poeci ju� dawno zrezygnowali z opisywania tego miasta. Teraz ci bardziej przebiegli staraj� si� je usprawiedliwia�. M�wi�, �e owszem, mo�e i jest �mierdz�ce, mo�e jest zat�oczone, mo�e faktycznie wygl�da tak, jak wygl�da�oby Piek�o, gdyby wygasi� tam wszystkie ognie i przez rok trzyma� stado kr�w z rozstrojem �o��dka, ale trzeba uczciwie przyzna�, �e pe�ne jest wszechobecnego, wibruj�cego, dynamicznego �ycia. To prawda, chocia� m�wi� o tym poeci. Inni, kt�rzy nie s� poetami, odpowiadaj�: co z tego? Materace te� bywaj� pe�ne �ycia, a nikt nie tworzy o nich sonet�w. Obywatele nienawidz� mieszkania tutaj. Kiedy musz� wyjecha� w interesach, szuka� przyg�d, czy - najcz�ciej - odczeka�, a� up�ynie termin jakich� prawnych ogranicze�, wr�cz marz� o powrocie, �eby nienawidzi� mieszkania tutaj jeszcze troch�. Z ty�u powoz�w przyczepiaj� naklejki z napisami: �Ankh-Morpork - rzygaj albo rzu�. Nazywaj� je Wielkim Wahooni1, od owocu.
       Od czasu do czasu jaki� w�adca buduje wok� Ankh-Morpork mur - oficjalnie po to, by nie wpuszcza� wrog�w. Ale Ankh-Morpork nie obawia si� wrog�w. Wi�cej nawet; wita wrog�w serdecznie, pod warunkiem �e s� to wrogowie zamo�ni2. Miasto przetrwa�o powodzie, po�ary, dzikie hordy, rewolucje i smoki. Niekiedy tylko dzi�ki przypadkowi, to prawda, ale przetrwa�o. Radosny, nieodwracalnie skorumpowany duch miasta okaza� si� odporny na wszystko...
       A� do dzisiaj.
       
       ***
       Bum!
       Eksplozja zniszczy�a okna, drzwi i wi�ksz� cz�� komina. Przy ulicy Alchemik�w taki...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin