Spychalski Dariusz - Krzyżacki poker t.1.pdf

(961 KB) Pobierz
1020768647.007.png
1020768647.008.png
SPYCHALSKI DARIUSZ
Krzyzacki poker tom I
1020768647.009.png
DARIUSZ SPYCHALSKI
Tom 1
2005
Rozdział 1
Wschodnie wybrzeża Emiratu Irlandzkiego
25 października 1955 roku
Komandor Johan Gibert stał oparty o metalową barierkę, okalającą kiosk okrętu
podwodnego, i wpatrywał się z niepokojem w pokryte chmurami niebo. Noc miała się
ku końcowi. Blada poświata, widoczna na wschodzie, zwiastowała rychłe nadejście
dnia. Morze było spokojne – łagodne fale uderzały miarowo w kadłub „Hermana von
Salzy”. Dowódca zapalił nerwowo papierosa i zerknął w dół. Przy wielkim pontonie,
zajmującym całą szerokość pokładu, trwała gorączkowa krzątanina. Dwóch ludzi,
pochylonych nad silnikiem, wlewało do miniaturowego zbiornika paliwo, dwóch
innych sprawdzało w pośpiechu zawory powietrza, mieszczące się na dziobie
jednostki. Z ust komandora padło stłumione przekleństwo.
Odwrócił się w stronę pierwszego oficera.
pewnie, że mój Herman jest niewidzialny!
Porucznik Hase skinął głową, przetarł zaczerwienione z niewyspania oczy.
–Nasi dzielni komandosi grzebią się jak muchy w smole! – mruknął nie bez
złośliwości.
–Idźże wreszcie! – Gibert machnął niecierpliwie ręką. – Im szybciej ich się
pozbędziemy, tym szybciej będziemy mogli położyć się na dnie!
Hase zbiegł na pokład. Komandor powrócił do obserwacji nieba. Nie obawiał się
okrętów wojennych, które sporadycznie patrolowały wschodnie wybrzeża Irlandii, a
samolotów. Na płytkich przybrzeżnych wodach okręt podwodny był dla nich
1020768647.010.png 1020768647.001.png 1020768647.002.png
wymarzonym celem. Gibert westchnął ciężko. Ten desperacki rejs wystawił jego i
całą załogę na ciężką próbę. Pokonali prawie dwa tysiące mil morskich w ciągu
zaledwie ośmiu dni, dotarli szczęśliwie do brzegów Emiratu i, gdy cel podróży był już
na wyciągnięcie ręki, spotkało ich coś takiego! Konwój Pielgrzymkowców płynących
cenne godziny. Wyładunku powinni dokonać w nocy i pod osłoną bezpiecznych
ciemności położyć się na dnie, tymczasem zbliżał się świt, a oni wciąż tkwili w
niewielkiej odległości od brzegu.
Na pokładzie kiosku stanął człowiek ubrany w ciemny kombinezon. Był to
mężczyzna czterdziestoletni, barczysty, o szczupłej twarzy i zimnym, twardym
spojrzeniu.
–Komandorze, za chwilę ruszamy. Zsynchronizujmy zegarki, jest szósta piętnaście.
– Major Hans Gruber, dowódca Sonderkommando, odchylił brzeg rękawa, by
spojrzeć na połyskującą blado, fosforyzującą tarczę.
–Potwierdzam, szósta piętnaście. – Gibert skinął głową. – Jesteście gotowi? Nie
mogę dłużej czekać.
–Proszę jeszcze o pięć minut, zaraz kończymy. – Gruber zerknął na pokład, gdzie
kilku marynarzy przenosiło wyposażenie grupy na unoszący się przy burcie okrętu
ponton.
–Niczego nie zapomnieliście? W pośpiechu łatwo coś przeoczyć. – W głosie Giberta
pojawiło się rozdrażnienie.
–Bez obaw – odparł spokojnie major. – Moi ludzie zadbali o wszystko.
Komandor zmieszał się wyraźnie.
–Przepraszam. Nie mogę powiedzieć, żebym był spokojny, każda minuta zwłoki
naraża okręt i ludzi.
–Rozumiem pana doskonale. Dokonał pan prawdziwego cudu, docierając tu w tak
krótkim czasie.
–Zrobiłem co było w mojej mocy – stwierdził Gibert, lekkim skinieniem głowy
dziękując za uznanie. – Mam nadzieję, że zdążyliśmy…
–Musimy być dobrej myśli. – Ton Grubera wyraźnie sugerował dezaprobatę dla tego
typu wątpliwości.
Gibert nie zamierzał się z nim kłócić. Popatrzył w dół. Załoga „Hermana von Salzy”
schodziła właśnie pod pokład.
1020768647.003.png 1020768647.004.png 1020768647.005.png 1020768647.006.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin