WIGILIJNY DRAMAT.doc

(49 KB) Pobierz
LESZEK FOLWARCZNY

 

 

 

LESZEK FOLWARCZNY

 

 



 

 

 

 

 

 

 

        Poszarzała ulica, zachlapana pośniegowym błotem, wita przechodniów w ten grudniowy poranek. Niby zwykły dzień, a tyle wokół niego zamieszania. Choć w całym miasteczku daje się odczuć świąteczny nastrój, to do tej dzielnicy nie dociera nawet jego echo. Brudne mury ruin, w których jeszcze ludzie mieszkają; a i sami mieszkańcy; nie przywodzą na myśl świąt Bożego Narodzenia.

 

        Z bloku,               którego drzwi wejściowe zeszłej nocy stratował jakiś menel, wyszła drobna kobiecina o posępnym wyglądzie. Pomarszczona twarz czterdziesto kilku letniej Ireny pokazuje trudy życia z Tadeuszem – pijaczyną spod ciemnej gwiazdy, który po pijaku robi awantury o byle pierdołę.

 

        Kiedyś życie Ireny wyglądało zupełnie inaczej. Wraz z córeczkami – Natalką i Agatką oraz mężem Tadeuszem mieszkali w wieżowcu w nowej dzielnicy miasteczka. Tadek choć od czasu do czasu wypił jakieś piwo, do domu nigdy nie wracał pijany. Oboje pracowali w „włókienniku”. Ona nadzorowała produkcję, natomiast on był mechanikiem maszyn. Nie opływali w luksusie, ale też nie narzekali na niedostatek. Ich idylla rozpadła się pięć lat temu, kiedy to Tadeusza oskarżono o kradzież beli materiału. Tadek, choć niewinny, to jednak nie miał solidnego alibi, a wszystkie fakty przemawiały przeciw niemu. Ze względu na Irenę i dzieci sprawy nie oddano w ręce policji. Jednak Tadeusz stracił pracę.

 

        Z powodu niesprawiedliwości, jaka go spotkała, z gniewu i żalu do całego świata, Tadzio w swoim załamaniu zaczął coraz częściej sięgać po alkohol. Po długich poszukiwaniach udało mu się podjąć pracę pomocnika murarza w jednej z firm remontowo – budowlanych. Jednak nie przestał pić. Jego współpracownicy bardzo często namawiają go, by po dniówce wyskoczyć do pierwszej lepszej speluny na kielicha. Oczywiście na jednym się nigdy nie kończy. Zdarzało się, że Tadzio przepijał całą wypłatę. W domu zaczął robić awantury. W miarę upływu czasu przybrały one na sile.

 

        Dwa lata po wydaleniu Tadeusza, Zakłady Włókiennicze ogłosiły upadłość. Wtedy świat Ireny się zupełnie zawalił. Na początku otrzymywała zasiłek dla bezrobotnych, lecz po jakimś czasie pieniążki się skończyły. Nie mogąc znaleźć nigdzie pracy, zdana na łaskę męża, pokornie znosiła jego wybryki. Irena chciałaby podjąć pracę, lecz nikt nie chce jej zatrudnić ze względu na wiek i brak odpowiedniego wykształcenia. Wszędzie potrzebują ludzi młodych, po odpowiednio ukierunkowanych studiach i ze stażem. A ona kończąc technikum włókiennicze, nigdy nie myślała, że nie będzie miała pracy w tym zawodzie. W końcu ludzie muszą się w coś ubrać. Niestety historia pokazała inaczej… z powodu braku środków do życia przestali płacić czynsz. Skutki były z góry przewidziane. Kilka miesięcy później, cała rodzina została eksmitowana do rozsypującej się kamienicy na peryferiach.

 

        Kiedyś pijackie wybryki Tadzia kończyły się na wrzaskach, ale ostatnimi czasy, pijaczyna coraz częściej zabierał się do rękoczynów. Najgorsze jest to, że swą agresję wyładowywał nie tylko na żonie, ale i na córkach. Kiedy Tadeusz przychodzi „na gazie” i wszczyna awanturę, dziewczynki ze strachu chowają się pod łóżko. Irena bardzo chętnie zabrałaby dzieci i wyjechała gdzieś, gdzie jej mąż ich nie znajdzie. Jednak nie ma dokąd pójść. Nie mając pracy, jest bez środków do życia. Jej rozpacz odzwierciedlają liczne siniaki i „karnawałowy makijaż” na twarzy.

 

        Robiąc najpotrzebniejsze zakupy, Irena zastanawiała się, czy jej mąż uszanuje święta i wróci do domu trzeźwy. Byłby to dla niej najpiękniejszy prezent gwiazdkowy, jaki kiedykolwiek otrzymała od Tadeusza. Pomimo, że nie miała dużo pieniędzy, chciała sprawić radość swoim córeczkom. Chciała osłodzić im życie chociaż w Boże Narodzenie. Wyskrobując ostatnie grosze, kupiła dwie paczki zwykłych landrynek. Zastanawiała się czy zdoła cukierkami zagłuszyć brak spokoju i harmonii w ich domowym ognisku. Przypomniała sobie poprzednie święta. Tadek nie zważając na prośby Ireny i płacz dzieci, wyniósł z domu choinkę i oddał ją komuś za butelkę wódki. Co to będą za święta bez choinki? I czy w ogóle warto zawracać sobie głowę świętami, które i tak z góry spisała na straty? Gdzie ten nastrój wigilii? Bez oczekiwania na pierwszą gwiazdę, bez życzeń i łamania się opłatkiem...

 

        Kiedy Irena przygotowywała wigilijny posiłek, który daleko odbiegał od tradycyjnych potraw wigilijnych, do kuchni wtoczył się narąbany, brudny i cuchnący Tadek. Od razu wydarł się na żonę, że jeszcze obiadu nie zrobiła. Wszedł do pokoju trzaskając drzwiami. Nagle do uszu Ireny dobiegł płacz Agatki. Nie zastanawiając się długo, trzymając patelnię w ręce, ruszyła na ratunek. Weszła do pokoju. Zobaczyła jak potwór tarmosi Agatę, jak targa ją za włosy. Instynkt macierzyński nakazał jej działać. Zamachnęła się i przywaliła Tadkowi patelnią prosto w twarz. Ten puścił dziewczynkę, lekko się zachwiał, po czym pognał za Ireną do kuchni. Zabrał pierwszy przedmiot, jaki napotkał na drodze. Na nieszczęście Ireny, Tadek w ręce trzymał ostro zakończony nóż. Z odrażającym błyskiem w oczach rzucił się na nią, wywijając nożem. Przyparł ją do ściany, szykując się do ostatecznego ciosu. Irena zdołała uwolnić się z potrzasku. Zanim Tadek zdążył się obrócić, Irena wyjęła z szuflady stalowy tłuczek do mięsa. Wiedziała, że zapędy męża na jej życie to nie są żarty, że teraz albo ona albo on. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami, zdzieliła Tadeusza w tył głowy i pobiegła w stronę drzwi, tak na wypadek gdyby jej cios go nie powalił.

 

        Dyszała jak lokomotywa, a serce łomotało jak na alarm. W jej drżących rękach tkwił jeszcze młotek, którym była gotowa zadać kolejny cios. Byle tylko chronić dzieci i siebie. Patrzyła, mokrymi od łez oczami, jakby w zwolnionym tempie, jak potwór się mozolnie odwraca i upada, nabijając się na trzymany w zaciśniętej pięści, nóż. Patrzyła jak czerwona kałuża zalewa posadzkę i jak on próbuje wbić palce w ziemię. Bez wyrzutów sumienia patrzyła, jak umiera jej mąż, a zarazem najgorszy koszmar ostatnich lat jej życia. Przez chwilę przeszła ją myśl, żeby go ratować, lecz poczucie wyzwolenia spod jego pijackiej tyranii i pewnego rodzaju satysfakcji, było silniejsze.

 

        Odczekała dobre piętnaście minut, nie odwracając wzroku od ciała Tadeusza. Zupełnie jak rycerz, pokonawszy smoka, czeka czy ten nie wyda jeszcze jednego ognistego ziewu. W końcu zadzwoniła na policję i pogotowie. Weszła do pokoju. Spod łóżka wyczołgały się jej kochane dziewczynki. Przytuliła je, wspominając, jak za dawnych dobrych czasów Tadeusz zabierał je na spacery po parku, a później stawiał im ciastka w małej cukierni; jak woził je na sankach, jakim kiedyś był czułym i przykładnym ojcem oraz dobrym mężem. Tak bardzo zapragnęła, by wrócił tamten Tadeusz, objął je i powiedział, że to był tylko zły sen. Łzy znowu zaczęły płynąć po jej twarzy. Przetarła oczy i spojrzała w kierunku okna. Zauważyła na niebie pierwszą gwiazdę. Po cichu zanuciła „Bóg się rodzi, moc truchleje...”

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin