Strugaccy Arkadij i Borys - Bialy stozek Alaidu.pdf

(136 KB) Pobierz
Microsoft Word - A. i B. Strugaccy - Bialy stozek Alaidu
A. Strugacki, B. Strugacki
B IAŁY S TO ņ EK A ŁAIDU
Embriomechanika jest to nauka o
modelowania procesów rozwoju
biologicznego i teoria konstruowania
samorozwijaj Ģ cych si ħ mechanizmów.
(Uwaga autorów.)
1
Wachłakow zwrócił si ħ do Aszmarina:
— Pojedzie pan na wysp ħ Szumszu.
— Gdzie to jest? — zapytał pochmurnie Aszmarin.
— Północne Wyspy Kurylskie. Wylatuje pan dzi Ļ o dwudziestej trzydzie Ļ ci. Towarowo —
pasa Ň erskim Nowosybirsk — Port Opatrzno Ļ ci.
Postanowiono wypróbowa ę mechanozarodniki w ró Ň nych warunkach. Instytut zajmował si ħ
głównie sprawami mi ħ dzyplanetarnymi, dlatego z istniej Ģ cych czterdziestu siedmiu grup
trzydzie Ļ ci udawało si ħ na Ksi ħŇ yc i inne planety. Pozostałe 17 grup miały pracowa ę na Ziemi.
— Dobrze — odparł powoli Aszmarin.
Spodziewał si ħ , Ň e powierz Ģ mu grup ħ mi ħ dzyplanetarn Ģ , chocia Ň by ksi ħŇ ycow Ģ . Miał na to
pewn Ģ szans ħ , gdy Ň dawno ju Ň nie czuł si ħ tak dobrze jak teraz. Był w doskonałej formie i do
ostatniej chwili nie tracił nadziei. Ale Wachłakow nie wiadomo czemu powzi Ģ ł inn Ģ decyzj ħ i nie
mo Ň na było nawet rozmówi ę si ħ z nim po ludzku, bo w gabinecie sterczeli jacy Ļ obcy ludzie z
niezadowolonymi g ħ bami.
— Dobrze — powtórzył spokojnie.
— Siewierokurylsk ju Ň wie — powiedział Wachłakow. — W Bajkowie ustalicie konkretnie
miejsce do Ļ wiadczenia.
— Gdzie to jest?
— Na Szumszu. Administracyjna stolica Szumszu. — Wachłakow splótł palce i patrzył na
Ļ cian ħ . — Sermus te Ň zostaje na Ziemi — dodał. — Jedzie na Sahar ħ . Aszmarin zbył to
milczeniem.
— No wła Ļ nie — ci Ģ gn Ģ ł Wachłakow. — Dobrałem ju Ň panu pomocników. B ħ dzie pan miał
dwóch pomocników. Dzielni chłopcy.
— Nowicjusze — rzekł Aszmarin.
— Dadz Ģ sobie rad ħ — odparł szybko Wachłakow. — Przeszli przygotowanie ogólne. Dzielni
chłopcy, mówi ħ panu. Potrafi Ģ si ħ zachowa ę w ka Ň dej sytuacji.
Nieznajomi w gabinecie u Ļ miechn ħ li si ħ z szacunkiem. Wachłakow dorzucił:
— Nawiasem mówi Ģ c, jeden z nich był równie Ň desantowcem.
— Dobrze — powiedział Aszmarin. — Czy to wszystko?
— Wszystko. Mo Ň e pan wyrusza ę , Ň ycz ħ powodzenia. Pa ı ski ładunek i ludzie s Ģ w sto
szesnastym.
Aszmarin skierował si ħ do drzwi. Wachłakow zawahał si ħ i powiedział jeszcze:
— I wracaj pr ħ dko, kolego. Mam dla ciebie ciekawy temat.
Aszmarin zamkn Ģ ł za sob Ģ drzwi i zatrzymał si ħ chwil ħ . Przypomniał sobie, Ň e sto szesnaste
laboratorium znajduje si ħ o pi ħę pi ħ ter ni Ň ej, i skierował si ħ do windy. W windzie spotkał Tacudzo
Misim ħ , kr ħ pego Japo ı czyka z ogolon Ģ głow Ģ , w niebieskich okularach. Misima zapytał:
— Dok Ģ d .udaje si ħ pa ı ska grupa, panie Fiodorze?
— Na Wyspy Kurylskie — odparł Aszmarin.
Misima przymru Ň ył zapuchni ħ te powieki, wyj Ģ ł chustk ħ do nosa i zacz Ģ ł przeciera ę okulary.
Aszmarin wiedział, Ň e grupa Misimy udaje si ħ na Merkurego, na Płon Ģ ce Płasko — wzgórze.
Misima miał dwadzie Ļ cia osiem lat i nie zrobił jeszcze swego pierwszego miliarda kilometrów.
Winda stan ħ ła.
— Sajonara, Tacudzo. Jarosiku — powiedział Aszmarin.
Misima u Ļ miechn Ģ ł si ħ szeroko.
— Sajonara, Fiodor–san — odparł.
W laboratorium numer sto szesna Ļ cie było widno i pusto. W prawym rogu stało Jajko —
wypolerowana kula si ħ gaj Ģ ca połowy ludzkiego wzrostu. W lewym — siedziało dwóch ludzi,
którzy wstali przy wej Ļ ciu Aszmarina. Aszmarin zatrzymał si ħ i przyjrzał im badawczo. Mogli
mie ę nie wi ħ cej ni Ň po dwadzie Ļ cia pi ħę lat. Jeden był wysoki, jasnowłosy o nieładnej, czerwonej
twarzy. Drugi ni Ň szy, smagły, przystojny, w typie hiszpa ı skim, w zamszowej kurteczce i ci ħŇ kich
butach sportowych. Aszmarin wło Ň ył r ħ ce do kieszeni, wzniósł si ħ na palce i znów opu Ļ cił na pi ħ ty.
„Nowicjusze” — pomy Ļ lał. Niespodziewanie zabolał go prawy bok, w tym miejscu gdzie
brakowało dwóch Ň eber.
— Dzie ı dobry — powiedział. — Nazywam si ħ Aszmarin.
Smagły wyszczerzył w u Ļ miechu białe z ħ by.
— Wiemy. — Spowa Ň niał i przedstawił si ħ : — Ku Ņ ma Soroczy ı ski.
— Wiktor Galcew — powiedział jasnowłosy. „Ciekawe, który z nich był desantowcem —
pomy Ļ lał Aszmarin. — Z pewno Ļ ci Ģ ten Hiszpan, Ku Ņ ma Soroczy ı ski”. I zapytał:
— Który z was brał udział w desancie?
— Ja — odparł jasnowłosy Galcew.
— I za có Ň pana…? — zapytał Aszmarin. — Je Ň eli to nie sekret.
ņ aden sekret — odpowiedział Galcew. — Dyscyplina.
Spojrzał Aszmarinowi prosto w oczy. Miał jasnoniebieskie oczy, ocienione g ħ stymi, kobiecymi
rz ħ sami, które dziwnie nie pasowały do jego wulgarnej, czerwonej twarzy.
— Tak — rzekł Aszmarin. — Desantowiec musi by ę zdyscyplinowany. Ka Ň dy człowiek
powinien by ę zdyscyplinowany. Zreszt Ģ to tylko moje osobiste zdanie. Co pan umie?
Zauwa Ň ył, Ň e Galcew Ļ ci Ģ gn Ģ ł brwi, i sprawiło mu to pewn Ģ satysfakcj ħ . Powtórzył:
— Co pan umie, Galcew?
— Jestem biologiem — odparł Galcew. — Specjalno Ļę — nematody.
— T–a–ak… — rzekł Aszmarin i zwrócił si ħ do Soroczy ı skiego. — A pan?
— In Ň ynier gastronom — powiedział Soroczy ı ski i znów pokazał białe z ħ by w u Ļ miechu.
„Wspaniale — pomy Ļ lał Aszmarin. — Specjalista od glist i cukiernik. Niezdyscyplinowany
desantowiec i zamszowa kurteczka. Dzielni chłopcy. Zwłaszcza ten niby desantowiec. Niech diabli
wezm Ģ Wachłakowa”. Aszmarin wyobraził sobie, jak Wachłakow dobieraj Ģ c starannie i
skrupulatnie skład grup mi ħ dzyplanetarnych spo Ļ ród dwóch tysi ħ cy ochotników spojrzał na
zegarek, rzucił okiem na wykaz i powiedział: „Grupa Aszmarina, Wyspy Kurylskie. Aszmarin to
człowiek do Ļ wiadczony. Wystarczy mu trzech ludzi. Nawet dwóch. To przecie Ň nie Merkury ani
Płon Ģ ce Płaskowzgórze. Damy mu chocia Ň by tego Soroczy ı skiego i tegoj Galcewa. Zwłaszcza Ň e
Galcew te Ň był desantowcem”.
— Czy jeste Ļ cie przygotowani do pracy? — zapytał.
— Tak — odparł Galcew.
— Jeszcze jak — rzekł Soroczy ı ski. — Obkuci. Aszmarin podszedł do Jajka i dotkn Ģ ł jego
chłodnej, wypolerowanej powierzchni. Po czym zwrócił si ħ do Gałcewa: — Czy pan wie, co to
jest?
Galcew wzniósł oczy w gór ħ , zastanowił si ħ i wyrecytował :
— Embriomechaniczna aparatura MZ–8. M ħ chanozarodnik i model nr osiem.
Samowystarczalny, samofozwijaj Ģ cy si ħ układ mechaniczny, ł Ģ cz Ģ cy w sobie programowe
kierowanie MChW — mechanochromozomy Wachłakowa, układ przyjmuj Ģ cych i wykonawczych
organów, układ dygiestalny i układ energetyczny. MZ–8 jest embrionalno–mechaniczn Ģ aparatur Ģ ,
która zdolna jest w ka Ň dych warunkach i z dowolnego surowca przekształca ę si ħ w ka Ň d Ģ
przewidzian Ģ programem konstrukcj ħ . MZ–8 jest przeznaczony…
— Teraz pan — zwrócił si ħ Aszmarin do Soroczy ı skiego. Soroczy ı ski odpowiedział bez
namysłu:
— Ten oto egzemplarz MZ — 8 przeznaczony jest do prób w warunkach ziemskich. Program
typowy, typ 64: zarodnik winien si ħ przekształci ę w hermetyczn Ģ kopuł ħ mieszkaln Ģ na sze Ļę osób
z przepustem i filtrem tlenowym.
Aszmarin spojrzał w okno i zapytał:
— Waga?
— Około półtora cetnara.
Pomocnicy w grupie eksperymentalnej mieli prawo tego wszystkiego nie wiedzie ę .
— Dobrze — powiedział Aszmarin. — A teraz ja wam powiem to, czego nie wiecie. Po
pierwsze Jajko zast ħ puje 19 tys. godzin pracy wykwalifikowanego człowieka. Po drugie, wa Ň y
rzeczywi Ļ cie półtora cetnara i gdy zajdzie potrzeba, b ħ dziecie je musieli d Ņ wiga ę na własnych
barkach.
Galcew skin Ģ ł głow Ģ , a Soroczy ı ski powiedział:
— Naturalnie, Ň e b ħ dziemy.
— To Ļ wietnie — rzekł Aszmarin. — Zaczynajcie od razu. Przetoczcie je do windy i
sprowad Ņ cie na dół. Potem udacie si ħ do magazynu po aparatur ħ rejestruj Ģ c Ģ . Z całym tym
ładunkiem zjawicie si ħ na miejskim lotnisku o ósmej wieczór. Postarajcie si ħ nie spó Ņ ni ę .
Odwrócił si ħ i wyszedł. Po chwili rozległ si ħ przeci Ģ gły łoskot: grupa Aszmarina przyst Ģ piła do
wykonania pierwszego zadania.
2
O Ļ wicie towarowo–pasa Ň erski stratoplan zrzucił grup ħ na pterokarze nad Drug Ģ Cie Ļ nin Ģ
Kurylsk Ģ . Galcew z wielk Ģ maestri Ģ wyprowadził pterokar z lotu nurkowego, rozejrzał si ħ ,
popatrzył na map ħ , na kompas i od razu znalazł Bajkowo — kilka rz ħ dów jednopi ħ trowych
budynków z białego i czerwonego litoplastu obejmuj Ģ cych półkolem niewielk Ģ , lecz gł ħ bok Ģ
zatok ħ . Pterokar wyl Ģ dował na bulwarze. Wczesny przechodzie ı (młodzieniec w koszulce
sportowej i brezentowych spodniach) wskazał im, gdzie znajduje si ħ administracja. Dy Ň urny
administrator wyspy, pełni Ģ cy równie Ň funkcj ħ naczelnego agronoma — niemłody, przygarbiony
Ain powitał ich uprzejmie.
Po wysłuchaniu Aszmarina zaproponował do wyboru par ħ niewielkich sopek na północnym
wybrze Ň u. Mówił po rosyjsku do Ļę dobrze, czasem tylko zatrzymywał si ħ w połowie słowa, jakby
miał trudno Ļ ci z akcentem lub te Ň troch ħ si ħ j Ģ kał.
— Wybrze Ň e północne — to dosy ę daleko — powiedział. — I nie ma tam dobrych dróg. Ale wy
macie pterokar. A poza tym nie mog ħ wam zaproponowa ę nic le ŇĢ cego bli Ň ej. Słabo si ħ znam na
do Ļ wiadczeniach fizycznych. Ale wi ħ ksza cz ħĻę wyspy jest zaj ħ ta pod plantacje, basztany,
inspekty. Wsz ħ dzie teraz pracuje młodzie Ň szkolna. Nie mog ħ ryzykowa ę .
— Nie ma Ň adnego ryzyka — powiedział Soroczy ı ski. — Nie ma Ň adnego niebezpiecze ı stwa.
— Dzi ħ kuj ħ — powiedział Aszmarin. — Wybrze Ň e północne całkowicie nam odpowiada.
— Tak — powiedział Ain. — Tam nie ma inspektów ani plantacji. Ro Ļ nie tam tylko brzoza. I
jeszcze gdzie Ļ tam pracuj Ģ archeolodzy.
— Archeolodzy? — zdziwił si ħ Soroczy ı ski.
— Dzi ħ kuj ħ — powtórzył Aszmarin. — Udamy si ħ tam natychmiast.
— Zaraz b ħ dzie Ļ niadanie — rzekł Ain. ĺ niadanie zjedli w milczeniu.
— Dzi ħ kuj ħ — rzekł Aszmarin wstaj Ģ c. — S Ģ dz ħ , Ň e musimy si ħ Ļ pieszy ę .
— Do widzenia — po Ň egnał ich Ain. — Je Ň eli b ħ dziecie czego Ļ potrzebowali, zwracajcie si ħ do
mnie. Bez ceremonii.
— Dobrze, bez ceremonii — powiedział Soroczy ı ski. Aszmarin przesun Ģ ł po nim wzrokiem i
znów zwrócił si ħ do Aina.
— Do widzenia — rzekł.
W pterokarze powiedział:
— Je Ň eli pan, młodzie ı cze, jeszcze raz sobie na co Ļ podobnego pozwoli, wyprawi ħ pana z
powrotem.
— Przepraszam — odparł Soroczy ı ski i zaczerwienił si ħ gwałtownie. Jego gładka, smagła
twarz z rumie ı cem stała si ħ jeszcze pi ħ kniejsza.
Na wybrze Ň u północnym rzeczywi Ļ cie nie było baszta — nów ani inspektów, była tylko brzoza.
Brzoza kurylska ro Ļ nie „le ŇĢ c”, Ļ ciele si ħ po ziemi i jej wilgotne, s ħ kate pnie i gał ħ zie tworz Ģ
zwarte, nieprzebyte zaro Ļ la. Z góry zaro Ļ la brzozy kurylskiej wygl Ģ daj Ģ jak nieszkodliwe zielone
ł Ģ czki, nadaj Ģ ce si ħ całkowicie na l Ģ dowisko dla niewielkich maszyn. Ani Galcew, który prowadził
pterokar, ani Aszmarin i Soroczy ı ski nie mieli poj ħ cia o kurylskiej brzozie. Aszmarin wskazał na
okr Ģ Ģ sopk ħ i zadecydował: „Tutaj”. Soroczy ı ski spojrzał nie Ļ miało na Aszmarina i powiedział:
„Bardzo dobre miejsce”. Galcew wypu Ļ cił podwozie i skierował pterokar do l Ģ dowania wprost w
Ļ rodek du Ň ej zielonej płaszczyzny u podnó Ň a okr Ģ głej sopki. Po upływie minuty pterokar z
trzaskiem zarył si ħ dziobem w blad Ģ ziele ı kurylskiej brzozy. Aszmarin usłyszał trzask, ujrzał
miliony ró Ň nobarwnych gwiazd i na krótki czas stracił przytomno Ļę .
Potem otworzył oczy i przede wszystkim zobaczył r ħ k ħ . R ħ ka była du Ň a, opalona, ze Ļ wie Ň ymi
zadrapaniami na palcach, które jak gdyby bezwiednie przesuwały si ħ po klawiszach tablicy
sterowniczej. R ħ ka znikn ħ ła i ukazała si ħ ciemnoczerwona twarz z bł ħ kitnymi oczami i kobiecymi
rz ħ sami.
— Towarzyszu Aszmarin — powiedział Galcew poruszaj Ģ c z trudem zranionymi wargami.
Aszmarin st ħ kn Ģ ł i spróbował usi ĢĻę . Bolał go bardzo prawy bok i zdawało mu si ħ , Ň e ma
zranione czoło. Dotkn Ģ ł czoła i spojrzał na palce. Były we krwi. Popatrzył na Galcewa, który
wycierał usta chustk Ģ .
— Mistrzowskie l Ģ dowanie — powiedział. — Jestem zachwycony, towarzyszu specjalisto od
nematodów.
Galcew milczał. Przyciskał do ust zwini ħ t Ģ w kł ħ bek chusteczk ħ , twarz jego była nieruchoma.
Zabrzmiał wysoki, dr ŇĢ cy głos Soroczy ı skiego:
— On nie jest winien.
Aszmarin powoli odwrócił głow ħ i spojrzał na Soroczy ı skiego. Soroczy ı ski był wzburzony.
— Galcew nie jest winien — powtórzył i odsun Ģ ł si ħ .
Aszmarin uchylił drzwiczki kabiny, wysun Ģ ł głow ħ na zewn Ģ trz i par ħ sekund ogl Ģ dał wyrwane
z korzeniami, połamane pnie wpl Ģ tane w podwozie. Wyci Ģ gn Ģ ł r ħ k ħ , zerwał kilka szorstkich,
błyszcz Ģ cych listeczków, roztarł je w palcach i rozgryzł. Listki były cierpkie i gorzkawe. Aszmarin
splun Ģ ł i zapytał nie patrz Ģ c na Galcewa:
— Maszyna cała?
— Cała — odparł Galcew przez chustk ħ .
— Wybili Ļ cie z Ģ b? — zapytał Aszmarin.
— Tak — powiedział Galcew. — Wybiłem.
— Zagoi si ħ do wesela — pocieszył go Aszmarin. — Spróbujcie unie Ļę maszyn ħ na
wierzchołek sopki.
Wydoby ę si ħ z idiotycznych krzaków było nie tak łatwo, ale wreszcie Galcew wyl Ģ dował na
czubku okr Ģ głego wzgórza. Aszmarin wysiadł i rozejrzał si ħ , rozcieraj Ģ c r ħ k Ģ prawy bok. Z tego
miejsca wyspa robiła wra Ň enie bezludnej i płaskiej jak stół. Sopka była naga i ruda od lawy. Od
wschodu pi ħ ły si ħ po niej zaro Ļ la brzozy kurylskiej, a na południu rozci Ģ gały si ħ zielone prostok Ģ ty
plantacji arbuzów. Do zachodniego wybrze Ň a było ze siedem kilometrów, a dalej w liliowej mgle
zarysowywały si ħ bladofioletowe kontury gór, a jeszcze dalej i bardziej na prawo na szafirowym
tle nieba nieruchomo le Ň ał dziwaczny trójk Ģ tny obłok o wyra Ņ nie zakre Ļ lonych konturach. Brzeg
północny był znacznie bli Ň ej. Opadał stromo ku morzu, nad urwiskiem wznosiła si ħ jaka Ļ
niedorzeczna wie Ň a — zapewne dach starodawnego japo ı skiego umocnienia. Koło wie Ň yczki
bielił si ħ namiot i krz Ģ tały male ı kie figurki ludzkie, f Byli to archeolodzy, o których wspomniał
dy Ň urny administrator. Aszmarin wci Ģ gn Ģ ł nosem powietrze. Pachniało słon Ģ wod Ģ i rozgrzanymi
skałami. I było bardzo cicho, nie dolatywał nawet szum morza.
„Dobry teren — pomy Ļ lał Aszmarin. — Jajko mo Ň na postawi ę tutaj, aparaty filmowe i inne
urz Ģ dzenia na zboczach, a obóz rozbi ę ni Ň ej, przy plantacjach. Arbuzy s Ģ pewnie jeszcze
niedojrzałe”. Potem pomy Ļ lał o archeologach. Znajduj Ģ si ħ wprawdzie w odległo Ļ ci jakich Ļ pi ħ ciu
kilometrów, ale w ka Ň dym razie nale Ň y ich uprzedzi ę , Ň eby si ħ zbytnio nie zdziwili, gdy
mechanozarodnik zacznie działa ę . Ciekawe, co archeolodzy maj Ģ tu do roboty.
Aszmarin przywołał Galcewa i Soroczy ı skiego i powiedział:
— Do Ļ wiadczenie przeprowadzimy tutaj. Wydaje mi si ħ , Ň e teren jest odpowiedni. Surowiec —
lawa, tuf, akurat to, co potrzeba. Zaczynajcie.
Galcew i Soroczy ı ski podeszli do pterokaru i otworzyli baga Ň nik. W baga Ň niku zamigotały
słoneczne zaj Ģ czki. Soroczy ı ski wlazł do wn ħ trza, st ħ kn Ģ ł i nagle jednym pchni ħ ciem wytoczył
Jajko na ziemi ħ . Gniot Ģ c z trzaskiem law ħ , Jajko potoczyło si ħ par ħ kroków i zatrzymało. Galcew
ledwo zd ĢŇ ył uskoczy ę z drogi.
— Niepotrzebnie — powiedział cicho. — Poderwiesz si ħ .
Soroczy ı ski zeskoczył i odparł basem:
— To nic, jeste Ļ my przyzwyczajeni.
Aszmarin obszedł Jajko dookoła, spróbował je popchn Ģę . Jajko nawet nie drgn ħ ło.
— Doskonale — powiedział. — Teraz aparaty filmowe. Stracili mnóstwo czasu ustawiaj Ģ c
kamery: z ultraczerwonym obiektywem, ze stereoobiektywem, z obiektywem rejestruj Ģ cym
temperatur ħ , z kompletem filtrów Ļ wietlnych. Było ju Ň koło dwunastej, gdy Aszmarin powoli otarł
r ħ kawem pot z czoła i wyci Ģ gn Ģ ł z kieszeni plastykowy futerał z aktywatorem. Galcew i
Soroczy ı ski przystan ħ li z tyłu, zagl Ģ daj Ģ c mu przez rami ħ . Aszmarin delikatnie wytrz Ģ sn Ģ ł
aktywator na dło ı — była to l Ļ ni Ģ ca rurka z przyssawk Ģ na jednym ko ı cu i czerwonym,
wy Ň łobionym guziczkiem z drugiej. „Zaczynamy” — powiedział na głos. Podszedł do Jajka i
przycisn Ģ ł przyssawk ħ do wypolerowanej powierzchni metalu. Wyczekał chwil ħ i wielkim palcem
nacisn Ģ ł czerwony guziczek.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin