McClure Ken - Rekonstrukcja.pdf

(1209 KB) Pobierz
341681805 UNPDF
KEN McCLURE
Rekonstrukcja
„KB”
Jedyną rzeczą konieczną do
zatriumfowania zła jest bezczynność
dobrych ludzi.
Edmund Burke (1729-1797)
341681805.002.png
Prolog
Edynburg, Szkocja sierpień 1997
Dzieci nagle ucichły. Ich matka, która siedziała na trawie
pogrążona w lekturze nowej powieści Virginii Andrews, uniosła
wzrok znad książki i zaczęła nasłuchiwać.
- Jemma? Graham? - zawołała. - Gdzie się podzialiście? Co
tam znowu kombinujecie?
Odpowiedzi nie było. Matka obróciła głowę w stronę drzew
i zawołała ponownie. Po chwili rozległ się dziwnie stłumiony głos
córeczki.
- Mamusiu? Tu jest... jakiś pan...
Kobieta odłożyła książkę, podniosła się niezgrabnie i boso,
tylko w pończochach, potruchtała między drzewa. Przestraszyła
się, że jakiś zboczeniec mógł napaść na jej dzieci. Zatrzymała się
na skraju polanki, skąd dobiegł głos Jemmy, i zobaczyła dzieci
wpatrujące się w koronę drzewa.
Gdy podniosła wzrok, ulga ustąpiła miejsca zgrozie. Na
wysokości swojej twarzy ujrzała parę powoli obracających się
jasnobrązowych butów. Przemknęła jej przez głowę niedorzeczna
myśl, że mężczyzna lewituje, nim zdała sobie sprawę z
rzeczywistości.
- Och, mój Boże! - wykrzyknęła. - Chodźcie tutaj,
obydwoje!
Dzieci podbiegły do matki. Zgarnęła je w ramiona.
Wcisnęły twarzyczki w poły jej spódnicy, szukając bezpieczeństwa
i pociechy. Kobieta nadal wpatrywała się w koronę drzewa.
Z początku niewiele widziała przez listowie, ale gdy wiatr
zakołysał ciałem, zdała sobie sprawę, że niczego więcej i tak nie
chce oglądać. Brązowe sztruksowe spodnie i zielonkawobrunatna
kurtka stanowiły niezamierzony kamuflaż. Kobieta podniosła
jeszcze bardziej wzrok i czekała, aż trup odwróci się do niej
przodem. Wciągnęła gwałtownie oddech na widok wpatrującej się
w nią spomiędzy gałęzi wykrzywionej, purpurowej twarzy z
341681805.003.png
wytrzeszczonymi oczyma i wystającym z ust językiem.
- Ten pan nie żyje, mamusiu? - zapytała Jemma.
341681805.004.png
- Chyba tak, córeczko. Musimy wezwać policję.
Funkcjonariusze przybyli fordem panda pięć minut po
wezwaniu. Po kolejnych dziesięciu minutach zjawiły się trzy
następne samochody, torujące sobie drogę syrenami i migającymi
światłami. Dookoła miejsca wypadku rozciągnięto kraciaste taśmy
znakujące. Zanim kobieta zdołała ochłonąć, wyciągnięto z niej
wszystko, co wiedziała - czyli niewiele. Kazano jej podać nazwisko
i adres, na wypadek gdyby była jeszcze potrzebna, chociaż
policjanci wątpili, czy okaże się to konieczne.
Kobieta czuła wyraźny zawód, że na tym skończył się jej
udział w całej sprawie. Przecież to ona podniosła alarm - bez niej
nic by się nie stało, a potraktowano ją jak osobę zupełnie
pozbawioną znaczenia. Miała nadzieję dowiedzieć się czegoś
więcej: kim był ten człowiek i dlaczego to zrobił - ale policjanci nie
chcieli jej nic powiedzieć. Po odegraniu głównej roli w krótkim
koszmarze ponownie została usunięta poza nawias, zatrzaśnięto za
nią drzwi. Zarówno ona, jak i dzieci okazali się zbędni.
Trzymając matkę za ręce, maluchy rzucały za siebie
wystraszone, ukradkowe spojrzenia w stronę zarośli. Było pewne,
że ten piknik pozostanie im w pamięci do końca życia; wiszący na
gałęzi mężczyzna będzie dekorować drzewa w ich snach aż do
samej śmierci.
- No i? - zapytał inspektor dochodzeniowy swego
podwładnego, gdy martwego mężczyznę ułożono na ziemi, by
przeprowadzić wstępne oględziny zwłok. - Co o tym myślisz?
- Wydaje mi się, że to zwyczajne samobójstwo, panie
inspektorze. Obcokrajowiec, doktorant na tutejszym uniwersytecie.
Miał ze sobą legitymację. Nazywał się Hammadi, Ali Hammadi.
-Legitymacja ze zdjęciem?
-Tak, to na pewno on.
Sierżant podał inspektorowi legitymację i przetrząsnął
zawartość portfela nieboszczyka.
- Trzydzieści pięć funtów gotówką, dwie karty kredytowe,
parę nazwisk i numerów telefonów, karta telefoniczna, zaproszenie
na przyjęcie i elektroniczny klucz do budynku Instytutu Nauk
341681805.005.png
Molekularnych.
Pojawił się sądowy anatomopatolog, niski, łysy mężczyzna
z nadwagą. Zanim dotarł na polankę, zdążył się zadyszeć od
dźwigania swojej torby.
-Miła odmiana, nie powiem - stwierdził.
-Odmiana?
- Kiedy wzywają mnie stróże prawa z Lothian, zwykle leje
jak z cebra i jest środek nocy.
-Bardzo śmieszne.
Patolog przyklęknął obok ciała i rozpoczął obdukcję.
341681805.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin