Lerum May Grethe - Córy Życia 11 - Miasto niewolników.pdf

(578 KB) Pobierz
27947878 UNPDF
MAY GRETHE LERUM
MIASTO NIEWOLNIKÓW
ROZDZIAŁ I
St. Petersburg, 1713
Czuła jakiś zapach, dziwny odór przynoszony przez wiatr, który nieprzyjemnie drażnił
nos na długo, zanim mogła wyraźnie zobaczyć miasto. Nad ujściem rzeki wisiała mgła, spoza
niej ledwie majaczył złocistofioletowy cień słońca. Pod stopami kobiety stary galeon kiwał się z
tym samym skrzypieniem i pojękiwaniem, co przez całą drogę, chociaż teraz, w zatoce, fale
były dużo niższe niż te, z którymi statek zmagał się, odkąd opuścili Norwegię.
Pasażerka wspierała się o zniszczone, wymagające pomalowania futryny i próbowała
oczyścić chociaż kawałek szyby, by lepiej widzieć. Ciężki zapach dochodzący z miasta zdawał
się wciskać poprzez ściany statku, przez drzwi i szyby, do wnętrza pawilonu, który kołysał się
jak w nieustannym tańcu na rufowej części statku. Kobieta poczuła ostre, niecierpliwe ssanie w
żołądku. Wkrótce dobiją do brzegu. Wkrótce kapitan sprowadzi ją ostrożnie po trapie na ląd.
Wkrótce... wkrótce będzie mogła się przekonać, czy naprawdę dotarła do domu.
Śniła pełne nadziei sny, ścigała blednące wspomnienia przez całe życie. Teraz,
ostatecznie, będzie mogła zmierzyć się z prawdą. Nadjana starała się uchwycić tę prawdę
obiema rękami, wiedziała, że teraz już się jej nie wymknie. Podróż statkiem dostarczała jej
coraz to nowych dowodów na to, że zbliża się do miejsc, za którymi tak tęskniła. Jakaś ulotna
wizja kraju. Strzęp języka. Nawet jakieś twarze.
Rosja.
Państwo Piotra Wielkiego.
Och, tak, nie miała najmniejszych wątpliwości, wciąż potrafiła wywołać w ustach smak
czarnego chleba i blinów. Widziała też we wspomnieniach wielkie pozłacane kopuły i piękne,
barwne domy. Czerwone koszule? Obszerne płaszcze? Proste ulice i niskie, małe sklepiki.
Wiedziała, że to nie jest to samo miasto. W tamtych czasach nikt nie znał miejsca
zwanego Sankt Petersburgiem, tutaj nad ujściem Newy, pośrodku rozległych bagien.
Ale teraz...
Mrużyła oczy, czuła, że nogi pod nią słabną. Chyba nie zdoła wyjść na brzeg o
własnych siłach, jeśli zaraz nie usiądzie i nie odpocznie, podczas gdy statek będzie się zmagał z
ostatnimi falami, z utęsknieniem dążąc do portu.
Chłopiec wciąż tkwił na pokładzie razem z dwoma innymi pasażerami. Po długich,
nudnych dobach spędzonych na morzu panowała tam gorączkowa atmosfera. Marynarze
krzyczeli coś do siebie w dawno zapomnianym przez nią języku, słowa unosił wiatr, nie
wszystko do niej docierało, lecz Nadjana rozumiała niemal dokładnie, co mówią. Przypominała
sobie wszystko dziwnie szybko, przyjmowała to jako ostateczny dowód. Język rosyjski był jej
językiem macierzystym. Mówiła po duńsku, norwesku, nawet po francusku i trochę w języku
niemieckim, którego nauczyła się w Kopenhadze. Ale te śpiewne, przeciągłe słowa, którymi
posługiwali się marynarze na tym statku... Tak, te słowa należały do mowy dzieciństwa.
Puściła okienną ramę, wsparła się na niewielkim stoliku i z trudem dotarła do miękkiej
sofy, podczas gdy statek znowu zmieniał kurs i wzburzone morze tłukło w jego burtę. Siedziała
wysoko, wysoko ponad wodą w wyposażonym w okno drewnianym szałasie prawie na samej
rufie statku. Kapitan i załoga nazywali to pomieszczenie pawilonem, ale tak naprawdę
przypominało ono niewysokie pudło. Kiedy w tym pawilonie zbierali się oficerowie wraz z
pasażerami, robiło się ciasno i tłoczno. Nadjana cieszyła się, że podróż dobiega końca. Nie
lubiła morza. Przez pierwszą noc nieustannie wymiotowała, chora od wspomnień o innym
sztormie, ucieczce, nocach spędzonych w łodzi wiosłowej daleko stąd na dzikich wybrzeżach
Helgelandu...
Czasy Skjaervaer minęły już dawno. Uciekła z tego więzienia w pozbawionej wioseł
łodzi, wypłynęła na wzburzone morze, wydawało jej się, że nigdy nie dotrze do lądu. Wichry
jednak były i gwałtowne, i litościwe. Poradziła sobie. Jeszcze raz. Nadjana wielokrotnie bywała
uciekinierką, ale teraz to już na pewno będzie ostatnia podróż. Docierała oto do domu.
Wyjechała stąd jako osoba pozbawiona praw i jako taka wracała.
Ta posunięta już w latach kobieta jęknęła cicho, gdy poczuła ostrzegawczy i bolesny
skurcz w piersiach. Od dawna była chora. Odczuwała te bóle od czasu, gdy przyjechała do
Lyster jako świeżo poślubiona żona Justitiana. Może to ta sama choroba, która w końcu jego
pokonała? A może coś całkiem innego? Nawet Marja Karlsgard nie mogła jej pomóc. Nadjana
wstrzymała oddech i dotykała napiętej skóry na twarzy pod maską. Ból powinien za chwilę
ustąpić. Czuła, że serce bije z wysiłkiem i bardzo wolno, szumiało jej w uszach. Napięcie
dawało się we znaki, wiedziała, że nie potrafi już znosić zbyt wielkich emocji i wzruszeń.
Ostatnie lato było przecież bardzo niespokojne.
Karl Martin przeważnie spędzał czas na pokładzie. Teraz statek kiwał się leciutko,
mogli już dostrzec wysokie wieże na jakiejś twierdzy i widzieli, że wzdłuż pasa lądu stoi rząd
galeonów oraz wiele głęboko się zanurzających fregat. Nowo stworzona flota Rosji, Karl
Martin opowiadał Nadjanie szczegółowo. Marynarz, za którym nieustannie się włóczył, mówił
mu o tej flocie z taką dumą, jakby to on sam zbudował wszystkie okręty.
- W Archangielsku, możesz mi wierzyć, budują najpiękniejsze okręty na świecie! Car
osobiście jeździł po dalekich krajach i uczył się szkutnictwa. Staje często w doku z tubą, która
wzmacnia jego słowa, i dogląda, czy kil jest naprawdę prosty, sam wykuwa żelazne gwoździe i
nigdy nie bywa zmęczony. A okręty, okręty, mój młody przyjacielu, one będą najlepszymi i
najszybszymi, a także najbardziej groźnymi wojennymi jednostkami, jakie świat widział!
Karl Martin rozszerzonymi zdumieniem oczyma patrzył na młodego marynarza.
- Czy ty będziesz na nich żeglował?
- Och, tak, niech no tylko skończę służbę tutaj na tym pokładzie... Może już przyszłego
lata. Albo następnego. Żeby tylko wojna nadal trwała... - Oczekiwanie marynarza mieszało się z
odrobiną troski. - Chociaż człowiek nie powinien sobie czegoś takiego życzyć, skoro w całej
Rosji wdowy i matki opłakują poległych... Ale okręty, rozumiesz... Okręty to coś zupełnie
wyjątkowego. I wiesz, on jest Norwegiem, tak jak ty, ten, który dowodzi wszystkimi
jednostkami!
Karl Martin przybiegał do Nadjany z wypiekami na twarzy, żeby przekazywać jej te i
inne nowiny od marynarza. Każdego dnia uczył się więcej słów, a któregoś późnego,
bezwietrznego popołudnia Nadjana porozmawiała z samym kapitanem i nawigatorem.
Wypytywała ich o ten kraj, do którego się zbliżali, a oni dodawali wciąż nowe fragmenty do jej
układanki. Zjedli kapuśniak i bliny, czosnek przyjemnie palii w ustach i Nadjana czuła, jak jej
ciało przyjmuje ten smak, który powinien był być jej całkiem obcy.
Kapitan długo się zastanawiał nad swoją tajemniczą pasażerką. Kosztowało ją sporo,
zanim zdołała go przekonać, by wziął na pokład ją i chłopaka. Kobieta w masce wzbudzała
powszechną uwagę, mimo że nosiła też kapelusz z gęstą woalką, by ukryć ten straszny kawałek
jedwabiu, którym zawsze zasłaniała twarz. Dłonie również ukrywała, pod rękawiczkami lub w
haftowanej mufce. Nie odsłaniała ich nawet do jedzenia. Kiedy zabierał ich na pokład w
Christianii, był pełen sceptycyzmu. Skąd tych dwoje uciekło? Zamaskowana kobieta
najwyraźniej pochodziła z wysokiego rodu. Chłopak miał się wkrótce przemienić w
młodzieńca, podczas rozmowy spuszczał wzrok i odzywał się rzadko. Matka i syn, tak
powiedziała. Może to odepchnięta przez rodzinę arystokratka? A może zbiegła przestępczyni?
No trudno, srebro, które położyła przed nim na stole, rozstrzygnęło wątpliwości. Poza
tym, powiedział sam sobie, matuszka Rosja potrzebuje w tych dniach każdego młodego
mężczyzny. Szwedzi nie ustępują. Anglia i Francja wciąż są w stanie wojny. A co do króla
polskiego, to kapitan nie wierzył mu ani na słowo. Car Piotr rzeczywiście miał pełne ręce
roboty.
I krwi, dodał ze smutkiem jakiś cichy głos w sercu kapitana.
Kobieta okazała się sympatyczną towarzyszką, szczerze powiedziawszy, stała się bardzo
przyjemnym dodatkiem do pełnej trudów podróży. Na pokładzie panie zdarzały się nieczęsto,
ale kapitan nie przejmował się starymi przesądami. Czyż bowiem wielki ojciec narodu nie
zabiera swojej małżonki nawet na wojenną wyprawę? Czy nie posłał kobiety do akademii, by
wyuczyła się nawigacji?
Nie, teraz nastały nowe czasy dla ludzi, którzy wiedzą to i owo o świecie.
Kapitan z rozbawieniem obserwował, jak inni pasażerowie rzucają przeciągłe
spojrzenia, kiedy zapraszał Nadjanę do swojej kajuty i dotrzymywał jej towarzystwa. Chłopak
natomiast pracował, choć przecież zapłacił za podróż, szorował pokład i pomagał w mesie, poza
tym nauczył się od marynarzy wiązania węzłów.
Tak jest, nie żałował, że zabrał ze sobą tych dwoje. Młodszy marynarz obiecał na
dodatek znaleźć im lokum, kiedy nareszcie dobiją do portu.
Stała niepewnie na szerokich deskach, które położono od kamienistego nabrzeża przez
wypełniony błotem rów. Karl Martin trzymał ją mocno pod ramię, ale deski uginały się pod
ciężarem obojga i Nadjana miała wrażenie, że podróż wcale się jeszcze nie skończyła.
Wszystko się pod nią chwiało, kręciło jej się w głowie, przy każdym oddechu wciągała
wilgotny smród jeszcze głębiej do płuc.
Ale mgła zelżała. Słońce rzucało teraz fioletowe, chorobliwe cienie. Mogli już widzieć i
mieniące się pozłacane wieże, i piękne, barwne fasady.
Marynarz Jewgienij szedł krok w krok za nimi. Rozpościerał ręce i zachwycony
pozdrawiał ojczysty kraj.
- Matuszka! Ukochane dziedzictwo moich ojców!
Później wysunął się naprzód i raz po raz machał do swych towarzyszy ręką.
- Chodźcie! Chodźcie szybciej, nie mogę dłużej czekać. Mama trzyma gorące garnki na
piecu, wiem dobrze, o Boże, jak ja tęsknię za tym, żeby zobaczyć ją i ukochaną siostrę Saszę!
Jeśli będziemy mieć szczęście, dostaniemy na kolację gotowane mięso i cebulową zupę!
Prowadził Nadjanę i Karla Martina w górę szeroką, prostą ulicą. Teraz naprawdę mogli
podziwiać miasto.
- Wszędzie nowe domy - powiedział cicho. Dumnie spoglądające oczy promieniały, ale
głos był dziwnie drżący. - Spójrzcie na ten pałac po drugiej stronie Wyspy Zajęczej! Zdaje mi
się, że został zbudowany z włoskiego marmuru. Jakie piękne kolory! Car miał go jakoby
zaprojektować osobiście, patrzcie na te sztukaterie!
Rozglądając się ciekawie, szli dalej. Pośrodku rzeki, na sporej wyspie, widać było
masywny kompleks budynków. Cytadela wzniesiona z kamienia lśniła bielą w popołudniowym
słońcu. Wysokie mury Twierdzy Petropawłowskiej były dokładnie tak niedostępne, jak
Nadjanie opowiadał kapitan.
Marynarz dźwigał znaczny ciężar, prócz swojego worka niósł też skórzaną torbę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin