Zieliński Dawid - Głęboki Grób 01.pdf

(399 KB) Pobierz
217643994 UNPDF
Głęboki Grób – część 1
– I teraz pojawia się drugie pytanie, znacznie ciekawsze od poprzedniego. Jeśli stworzylibyśmy
sobie w tym świecie dowolnych ludzi, to czy mogliby oni zejść do naszego świata tak samo, jak
my dostaliśmy się do ich? Drzwi prowadzą przecież w obie strony. Teoretycznie nie powinniśmy
więc wykluczać takiej możliwości. A co jeśli to oni pierwsi…
Pokryte grubą warstwą brudu drzwi drgnęły i otworzyły się, pozwalając światłu z korytarza
rozciąć panujący w pustym pokoju mrok i wydobyć z niego nagie, naznaczone kurzem i
pajęczynami ściany. Siedzący pośrodku na osamotnionym krześle mężczyzna w pierwszej chwili
nie zwrócił uwagi na postać, której cień pojawił się w prostokącie światła. Drżąc na całym ciele,
z plecami zroszonymi kropelkami zimnego potu, wpatrywał się tylko z napięciem w mozaikę
pęknięć na jednej ze ścian. Jego usta, suche i spierzchnięte, poruszały się lekko, wypowiadając
bezgłośnie jakieś słowa.
Stojąca w progu kobieta zawołała coś do niego i dopiero jej pełen niepokoju głos wytrącił go z
otępienia. Odwrócił głowę i spojrzał na nią półprzytomnym wzrokiem.
– To te ściany… – zaczął łamiącym się, cichym głosem i urwał, kiedy słowa uwięzły mu w
krtani.
Podeszła do niego. Miała nieruchomą, bladą twarz, a w jej oczach widać było lęk. Objęła go.
Przywarł do jej ciała jak dziecko; przez cienki materiał jej nocnej koszuli wyczuł, że także
zaczęła drżeć.
– One znowu to robią – dokończył, wtulony w jej ramiona. – One znów do mnie mówią…
Trwali tak przez jakiś czas, a żadne z nich nie odważyło się więcej odezwać.
Kiedy nastał ranek, niewyspani i zmęczeni zeszli na dół do kuchni, by zrobić śniadanie dla siebie
i dzieci; nie poruszali tematu nocnych zdarzeń, jakby w obawie, że jakiekolwiek nierozważnie
wypowiedziane słowa mogą wskrzesić dawne upiory, lecz mimo to wisiały one między nimi,
rzucając ponury cień na wszystko wokół. Zbyt dobrze znana im, znienawidzona groza przebijała
się przez każdy ich wzajemny gest, krótkie, zdawkowe słowa czy ukradkowe spojrzenia.
Chociaż wpadające przez obszerne okno promienie słońca napełniały kuchnię przyjemnym
ciepłem, to jednak oboje czuli podskórny, czający się na pograniczu zmysłów chłód. Dopiero
gdy przebudziły się bliźniaczki, udało im się na chwilę zapomnieć o nieodpartym lęku.
Na odgłos płaczu, dolatującego z sąsiedniego pokoju, oboje niemal jednocześnie wstali od stołu,
a ich spojrzenia na moment spotkały się. Wzrokiem spróbował uspokoić żonę, przekazać jej, że
wszystko jest w porządku, że to, co było należy do przeszłości i już nigdy nie powróci, a nocny
incydent nie ma żadnego znaczenia. Odpowiedziała mu bladym, lecz szczerym uśmiechem i
posłała w powietrzu całusa.
W progu drzwi kuchni ujął jeszcze jej dłoń; odwzajemniła uścisk na swój typowo kobiecy,
ciepły sposób.
– Wszystko będzie dobrze – zapewnił, całując ją w czoło. – Obiecuję.
– Wiem – odparła, kładąc mu dłoń na nieogolonym jeszcze policzku i pocierając kciukiem
czubek nosa. – Kocham cię. Tylko to ma znaczenie.
1.
217643994.001.png
Na ekranie podwieszonego pod sufitem kuchni telewizora wciąż jeszcze przewijało się pasmo
reklam poprzedzających powtórkę programu Janusza Jarosza z zeszłego wieczoru, kiedy Marta
dźwignęła się na małych rączkach i na wpół wypełzła ze swojego krzesełka, gaworząc przy tym
beztrosko. Od dobrych kilku minut kręciła się niespokojnie, usilnie unikając połknięcia
zawartości łyżeczki, którą do jej buzi wytrwale podsuwał Karol. Po drugiej stronie stołu jej o
trzy minuty młodsza siostra Weronika spokojnie wcinała dziecięcy jogurt z drobno posiekanymi
owocami i chociaż jej wzrok skakał raz tu, raz tam, a rączki tarmosiły piszczącą, gumową
zabawkę, Oliwia nie miała najmniejszych kłopotów z jej karmieniem. Kątem oka obserwowała
wysiłki męża, nie kryjąc rozbawienia.
Karol, który bezskutecznie próbował posadzić opierającą się córeczkę z powrotem w krzesełku,
w końcu westchnął.
– No dobrze, znowu wygrałaś, dziubasku – powiedział dziewczynce, po czym podniósł ją i
usadowił sobie na kolanach. – Już ty wiesz, jak mnie podejść, mała diabliczko.
Martusia uspokoiła się niemal od razu i gdy tylko dostrzegła uniesioną w jej stronę łyżeczkę,
roześmiała się i rozdziawiła buzię. Od pewnego czasu tylko tak dawała się nakarmić – siedząc na
kolanach u ojca.
– Już chyba wiem, do którego z nas pobiegnie najpierw z jakąś prośbą, kiedy trochę podrośnie –
stwierdziła Oliwia, nie przestając się uśmiechać. – Szybko potrafi znaleźć sposób, żeby cię
przekupić.
– Ale przecież nic nie poradzę, że moja mała słodycz chce do tatusia – odparł Karol, łaskocząc w
nosek córkę. – Jakim okrutnikiem musiałbym być, aby jej tego zabronić. Mam rację,
księżniczko?
– Jeszcze nie skończyła roczku, a już wie, jak owinąć sobie mężczyznę wokół palca – pokręciła
głową Oliwia, aktorsko przewracając oczami. – Aż strach pomyśleć, co będzie się działo, kiedy
dorośnie na tyle, by móc łamać męskie serca.
Marta, zupełnie jakby doskonale zdając sobie sprawę, że to o niej się właśnie mówi, zakwiliła w
swoim dziecięcym języku, po czym sięgnęła po pluszową maskotkę w kształcie uśmiechniętego
słońca, leżącą na stole nieopodal. Jednocześnie posłusznie otwierała buzię za każdym razem,
kiedy podjechała w jej stronę łyżeczka z pożywieniem; dziecięca podzielność uwagi czasem
bywała naprawdę zdumiewająca.
– Dużo masz na dziś pracy? – zapytała Oliwia, wycierając krawędzią swojej łyżki ściekający po
brodzie Weroniki jogurt. – Myślałam, że może zabralibyśmy dziewczynki nad jezioro.
Pamiętasz, jak ostatnio śmiały się do łabędzi?
Karol zerknął przez okno na bezchmurne niemal niebo i kiwnął głową.
– Dzień zapowiada się całkiem nieźle – odparł. – A nam wszystkim przydałoby się nam trochę
świeżego powietrza. W porządku, możemy się przejść. Jak raz nie wyrobię się z limitem, to nic
strasznego się nie stanie. Popracuję do obiadu, a potem zjemy i pójdziemy na spacer.
– Po drodze pokażę ci te zasłony do twojego gabinetu, o których ci mówiłam. Pamiętasz? Te
ciemnobrązowe w sklepie u Brodzkiego.
– Skarbie, wiesz, że nie mam głowy do takich rzeczy. Jeśli ci się podobają, to i mnie nie będą
przeszkadzać. Urządzanie domu to twoja działka. Ufam ci bezgranicznie.
– Ale chciałabym, żeby i tobie się podobały. Nie chcę wciskać ci czegoś, z czego nie będziesz
zadowolony.
– Uwierz mi, jeśli uznam, że są koszmarne, na pewno to powiem i zapomnimy o sprawie. Może
tak być?
Oliwia kiwnęła głową, najwyraźniej usatysfakcjonowana taką odpowiedzią. Karol spojrzał na nią
akurat w chwili, kiedy niby zwyczajnym, ale jednak wyjątkowo zmysłowym ruchem dłoni
odgarnęła z twarzy długi kosmyk ciemnych włosów, który jakimś sposobem wyswobodził się z
jej warkocza. Nie po raz pierwszy zapytał sam siebie, czy możliwe jest, by każdego ranka
kochać kogoś bardziej niż poprzedniego. W miłości zawsze najbardziej zaskakiwało go to, jak w
takich zwykłych, z pozoru nieistotnych gestach można było odnaleźć głębię uczuć do drugiej
osoby. Przez chwilę czuł nieodpartą chęć pochwycić ją w ramiona, pokryć pocałunkami i nigdy
już nie wypuścić.
– Edyta mówiła ostatnio, że jej bobasek zaczyna się już ruszać – podjęła Oliwia, nie zauważając
tej drobnej zmiany na twarzy męża. – Pewnie nawet w połowie nie będzie się jej tak kręcił, jak te
dwie kaczuszki tutaj.
– Może powiemy im, żeby też wybrali się nad jezioro? – zaproponował Karol. – Pewnie
będziecie miały teraz sporo tematów z Edytą, a ja chętnie pogawędzę z…
Oliwia przerwała mu niecierpliwym ruchem ręki, spoglądając na telewizor.
– Ciii, zaczyna się – powiedziała nieco ciszej, nie przestając kątem oka zerkać na kończącą już
śniadanie Weronikę. – Wiem, że nie lubisz, jak ci się przerywa, ale nie chcę stracić ani sekundy.
Jasne, możemy ich poprosić, żeby przyszli, nie ma sprawy, ale załatwimy to później, dobrze?
Karol uśmiechnął się kącikiem ust. Chociaż w zasadzie oboje zdążyli już przyzwyczaić się do
tego faktu, to jednak widok męża w telewizji wciąż jeszcze wywoływał w niej tę iskierkę
nieskrępowanej ekscytacji, jaką oboje odczuwali, odkąd po raz pierwszy zaczął pojawiać się w
mediach. Teraz, mimo upływu tylu lat, Oliwia nadal reagowała z tą samą co kiedyś pasją i
szczerze mówiąc, bardzo go to cieszyło.
Chociaż akurat ten wywiad najchętniej wymazałby z istnienia, gdyby tylko miał taką możliwość.
Na ekranie telewizora pojawiła się krótka, animowana czołówka, z wklejonymi w tło dwiema
splecionymi literami „J, po czym kamera wykonała szeroki przejazd nad głowami zebranej w
studiu publiczności, by w końcu zrobić zbliżenie na siedzącego za masywnym, dębowym
biurkiem prezentera.
– Ostatnio coraz częściej słyszy się o pewnym, bardzo niepokojącym, zjawisku, jakim jest
spadek czy niejednokrotnie wręcz zanik popularności słowa pisanego – zaczął. – Porzucamy
czytanie na rzecz innych, można by rzec „łatwiejszych intelektualnie mediów, ograniczając się
jedynie do kilku kolumn w prasie porannej, do której sięgamy przy śniadaniu czy w drodze do
pracy. Usprawiedliwiamy się zawsze w ten sam, bardziej wymijający niż prozaiczny sposób –
zwykły brak czasu. Zdarza się jednak, że pojawiają się pewne fenomeny – a nie boję się użyć
tego słowa w odniesieniu do mojego dzisiejszego gościa – które sprawiają, że jednak potrafimy
znaleźć tę odrobinę wolnego czasu i zanurzyć się w świat ukryty na kartach książek.
– Fenomen, no proszę – cmoknęła z podziwem Oliwia. – Takiego określenia chyba jeszcze nie
znaliśmy, co?
Karol puścił do niej oko i ponownie spojrzał na ekran.
Janusz Jarosz wstał zza biurka i wolnym krokiem przemierzył stylizowane na
dziewiętnastowieczny gabinet studio.
– Świat ten jest z pewnością fascynujący i niezwykły – ciągnął dalej swój wprowadzający
monolog. – Czasem bywa też okrutny i przerażający, lecz to zdaje się nie stanowić dla nas
żadnej przeszkody. Człowiek, którego dzisiaj zaprosiłem, doskonale zdaje sobie z tego sprawę,
może nawet lepiej od nas samych. Lubimy się bać, lubimy obcować z tym, co nieuchwytne,
mistyczne czy wręcz paranormalne. Wszyscy kochamy przecież tajemnice. To leży w naszej
naturze.
Prowadzący zatrzymał się obok dwuskrzydłowych, obitych skórą drzwi.
– Mam zaszczyt przedstawić wam człowieka, który wyjątkowo umiejętnie wykorzystuje tę naszą
słabość, za co, nawiasem mówiąc, wszyscy jesteśmy mu wdzięczni. Jego książki sprzedały się
dotąd w większej ilości, niż jakiegokolwiek innego polskiego autora na przestrzeni ostatnich
kilkudziesięciu lat. Przed wami Karol Wroński.
Wśród gwałtownego aplauzu publiczności drzwi otworzyły się szeroko i do studia wszedł
wysoki, ciemnowłosy mężczyzna po trzydziestce. Pozdrawiając z wyraźnym zakłopotaniem
publiczność, uścisnął dłoń gospodarza programu, po czym zasiadł we wskazanym przez niego
fotelu, tuż obok dębowego biurka.
Karol, siedząc w kuchni własnego domu i obserwując siebie na szklanym ekranie, nie po raz
pierwszy doznał ukłucia dziwacznego, wręcz abstrakcyjnego wrażenia oderwania od
rzeczywistości, zupełnie jakby patrzył teraz na kogoś jedynie łudząco, wręcz niepokojąco
podobnego. Możliwość spojrzenia na siebie z perspektywy drugiej osoby nieodmiennie
wprawiała jego świadomość w rodzaj osobliwego, odczuwalnego na pograniczu zmysłów
rezonansu i nigdy specjalnie nie potrafił sobie z tym poradzić.
– Popatrz, skarbeńku – odezwała się do Weroniki Oliwia, wyciągając ją po skończonym posiłku
z krzesełka i sadzając sobie na kolanach. – Tatuś jest w telewizji. Widzisz tatusia?
Młodsza z bliźniaczek podążyła ciekawie oczkami za wyciągniętym palcem mamy i nawet przez
chwilę przyglądała się siedzącemu w studiu Karolowi. Potem jednak zapiszczała tarmoszona
przez nią zabawka, tym samym skupiając na sobie całą uwagę dziewczynki. Z ich perspektywy
nie ma rzeczy mniej i bardziej ciekawych, pomyślał Karol. Wszystko jest po prostu magiczne.
– Karolu – zaczął gospodarz. – Chyba nie masz nic przeciwko temu, bym zwracał się do ciebie
po imieniu?
– Nie, skądże. Proszę bardzo.
– Na początku chciałbym ci podziękować za znalezienie chwili wolnego czasu, by tu do nas
zajrzeć.
– Ja też się cieszę, że tu jestem. Podoba mi się twój program, często go oglądam.
Oliwia spojrzała pytająco na męża i roześmiała się; Karol wzruszył tylko ramionami.
– Musiałem mu trochę pochlebić – odparł. – Zastrzelił mnie tym „fenomenem.
Płonący stos , twoja najnowsza powieść, od kilku tygodni niezmiennie utrzymuje się szczycie
zestawienia bestsellerów – mówił Janusz Jarosz, stawiając jednocześnie egzemplarz książki na
specjalnej podpórce i obracając go okładką do kamery. Widniała na niej wysoka, przygarbiona
postać łysego człowieka w czarnym prochowcu. Mimo że stał on w kręgu ognia, na jego
sylwetkę nie padała nawet odrobina światła. Oblicze mężczyzny także było pogrążone w
nieprzeniknionym mroku, z wyjątkiem błyszczących, czerwonych, skośnych oczu. – Słyszałem
jednak, że zakasałeś rękawy i pracujesz już nad kolejną. Zdradzisz nam, o czym ona będzie?
– Na razie jest na bardzo wczesnym etapie, więc wolałbym zachować to dla siebie.
– Standardowa wymówka – wtrąciła Oliwia.
W rzeczy samej najnowsza książka miała już grubo ponad sto stron i – o dziwo – rozwijała się
najłatwiej z dotychczasowych, ale Karol nigdy nie lubił opowiadać o tym, nad czym aktualnie
pracował. Wychodził z założenia, że jeśli ktoś lubi jego literaturę, to odrobina niepewności tylko
zaostrzy mu apetyt, a resztę i tak niewiele to obejdzie. Jedynie Oliwia – jego zawsze pierwszy i
najsurowszy krytyk – miała dostęp do bieżących tekstów. No i naturalnie czasem musiał
pokazywać co nieco w wydawnictwie, po prostu dla świętego spokoju.
– W porządku, nie będę więc nalegał – powiedział gospodarz programu. – Powiedz, proszę,
wobec tego, czy presja oczekiwań, wynikająca z faktu, że jesteś obecnie jednym z
najpopularniejszych autorów literatury grozy, ma jakiś wpływ na twoją twórczość. A jeśli tak, to
jaki?
– Myślę, że po trochu zarówno pozytywny, jak i negatywny – odparł Karol po krótkiej chwili
zastanowienia. – Presja jest tutaj może zbyt dużym słowem, ale istotnie na nowe teksty patrzę
teraz nieco przez pryzmat wcześniejszych dokonań. Czy im dorównają, czy może przewyższą, a
jeśli nie, to jak zrobić, by to osiągnąć. I to motywuje mnie do dalszego udoskonalania tworzonej
akurat historii, tak pod kątem fabularnym, jak i technicznym. Często łapię się nawet na tym, że
mam chęć odpuścić sobie w jakichś wyjątkowo trudnych czy nieprzyjemnych miejscach, ale
szybko się reflektuję, spoglądając chociażby na nagrody, które stoją u mnie w gabinecie.
– Jak rozumiem, to ten pozytywny wpływ. A negatywny?
– Wynika dokładnie z tego samego. Kiedyś napisanie historii przyszłoby mi dużo szybciej i
łatwiej. Teraz, kiedy nie chcę sprawić zawodu moim wiernym czytelnikom, ślęczę nad kartkami
papieru znacznie dłużej, starając się ulepszyć to, co wymyśliłem i napisałem.
– Nadal piszesz ręcznie?
– Tak, to dla mnie najdogodniejsza forma obcowania ze słowem. Czuć wtedy jego autentyczną
bliskość, niemal jedność, a to z kolei…
– Jak na razie wszystko gra – odezwała się Oliwia; doskonale znała obawy Karola przed
przypadkowym zdyskredytowaniem się w jakimś wywiadzie. – Może trochę nieskromnie i z
lekka patetycznie to brzmi, ale akurat ty chyba możesz sobie na to pozwolić – uśmiechnęła się.
– Na razie – powtórzył z naciskiem. – Najgorsze zaczęło się, kiedy wyskoczył z tym
nieśmiertelnym, amatorskim pytaniem.
Marta, najwidoczniej znudzona już do granic przesiadywaniem bez ruchu, zaczęła kręcić się na
jego kolanach, domagając się ostentacyjnie poświęcenia wszelkiej uwagi tylko sobie. Karol
zmuszony był ją posadzić na wypolerowanej do połysku podłodze, gdzie raczkując nieporadnie
wpadła w wir eksploracji kuchennych szafek – tych, do których mogła sięgnąć.
Dalsza część wywiadu toczyła się w tradycyjny, niewyróżniający się niczym sposób. Janusz
Jarosz zadawał niewyszukane pytania, na które Karolowi zdarzało się już kiedyś odpowiadać, w
stylu: „Którego z pisarzy cenisz sobie najbardziej? lub „Jak przygotowujesz się do pisania?.
Oliwia co jakiś czas dorzucała swój komentarz czy kąśliwą uwagę pod adresem prowadzącego,
ale po jej błyszczących oczach dało się zauważyć, że dobrze się bawi. Karol odzywał się raczej
mało, niespokojnie oczekując nadejścia tego feralnego momentu, lecz w pewnym stopniu
odczuwał też zadowolenie; Oliwia sprawiała wrażenie, że zupełnie zapomniała o nocnych
zdarzeniach.
A przynajmniej taką miał nadzieję.
– No, zaczyna się – rzekł z westchnieniem.
Janusz Jarosz odchylił się w swoim fotelu, aż zaskrzypiało i podkreślając każde słowo
stuknięciem w blat biurka, zapytał:
– A skąd w ogóle bierzesz takie pomysły?
Oliwia parsknęła.
– A to się nam pan prowadzący wysilił – skwitowała sarkastycznie.
Karol w studiu pokręcił głową powoli, jakby ze znużeniem i odpowiedział niemal natychmiast:
– Janusz, nie ma na to wyjaśnienia. Żadnego. Każdy autor powieści powie ci to samo. To jest ten
typ pytania, na które nie da się, ot tak, odpowiedzieć. Mógłbym rzec teraz, że z głowy i tyle, ale
czy takie postawienie sprawy byłoby uczciwe? Nie. Poza tym nawet w połowie nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin