Alfabet Mafii - Ludzie Mafii.doc

(186 KB) Pobierz
DZIAD

                               DZIAD

 

Henryk N. (rocznik 1948) – domniemany boss grupy wołomińskiej. Urodził się na warszawskiej Pradze-Północ. Z rodzicami i trzema braćmi mieszkał i dorastał na Targówku.
Kiedy miał 13 lat, zmarł mu ojciec. Ciężar wychowania spadł na matkę, która pracowała przez kilkanaście godzin na dobę. Dla rodziny nastały ciężkie czasy biedowania. W l. 70. Henryk N. zajmował się sprzedażą złomu, rozwożeniem węgla i handlował (tak jak jego ojciec) na Różycu, czyli bazarze Różyckiego przy ulicy Targowej. Sprzedawał tam pyzy. Przez długi czas Henryk N. mieszkał na warszawskiej Pradze przy ulicy Okrzei. Tam też dorastało jego dwóch synów.

W połowie l. 90. prowadził legalne interesy: założył w Ząbkach kantor i lombard. Według policyjnych ustaleń DZIAD miał już wówczas zajmować się m.in. przemytem i nielegalną sprzedażą spirytusu. Po raz pierwszy DZIAD został zatrzymany w 1992 roku, kiedy wpadł "na gorącym uczynku" podczas przemytu spirytusu, ale sprawa nie znalazła swego finału w sądzie. Drugie zatrzymanie Henryka N. nastąpiło w lutym 1997 roku. 20 października tego samego roku warszawski sąd uznał go winnym czynnej napaści na policjanta i skazał na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Zaledwie 9 dni później DZIAD został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat za nieumyślne spowodowanie śmierci dwóch robotników na nielegalnej budowie obok swojego domu w Ząbkach. Jego brat – Wiesław N. pseudonim WARIAT – zginął 6 lutego 1998 roku w Warszawie na parkingu obok delikatesów przy ulicy Płowieckiej.

26 maja 1999 roku nad ranem DZIAD został zatrzymany w swoim domu w podwarszawskich Ząbkach. Antyterroryści bez jednego wystrzału weszli na teren posesji. Decyzję o zatrzymaniu Henryka N. podjęto dzień wcześniej wieczorem w biurze do walki z przestępczością zorganizowaną Komendy Głównej Policji. O trzeciej nad ranem rozkaz zatrzymania DZIADA otrzymała brygada antyterrorystyczna.

W specjalnie strzeżonym konwoju Henryk N. został przewieziony do Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku. DZIADA oskarżono m.in. o kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą oraz o przemyt i handel narkotykami. Wyrok w tej sprawie został wydany 24 stycznia 2001 roku. Białostocki sąd skazał DZIADA na 7 lat pozbawienia wolności i 40 tysięcy złotych grzywny. Pozbawił go również praw publicznych na trzy lata. DZIADA uznano winnym dwóch czynów: podżegania do zabójstwa Leszka D. ps. WAŃKA oraz zlecenia napadu na małżeństwo R. spod Warszawy. Sąd odrzucił jeden z głównych zarzutów prokuratury i nie uznał Henryka N. przywódcą gangu. Dodatkowo DZIAD będzie musiał odsiedzieć jeszcze dwa lata za obrazę sądu i prokuratora podczas rozprawy.

Przed kamerami ALFABETU MAFII DZIAD stwierdził, że być może więzienie uratowało mu życie...

Według opinii sąsiadów z Ząbek DZIAD żył skromnie. Jeździł samochodami średniej klasy, a przed zatrzymaniem w maju 1999 roku był posiadaczem kilkunastoletniego MERCEDESA i CHEVROLETA VOYAGERA. Samochodu nigdy nie prowadził sam; zawsze zabierał ze sobą kierowcę. DZIAD również ubierał się w niewyszukany sposób: najczęściej nosił spodnie od dresu i bawełniane podkoszulki.

W roku 2001 Tomasz Lengren ukończył dokumentalny film telewizyjny DZIAD DOMNIEMANY.

W roku 2003 ukazała się autobiograficzna książka ŚWIAT WEDŁUG DZIADA z podtytułem: SENSACJE XXI WIEKU.
 

 


                          MASA

 

Jarosław S. (rocznik 1962) – najsłynniejszy świadek koronny w Polsce. Dorastał na Żbikowie – w czasach PRL-u dzielnicy Pruszkowa o "złej sławie".
Jego ojciec był bokserem. Trenował w warszawskiej LEGII. Nie odnosił jednak większych sukcesów sportowych. Kiedy Jarosław S. miał dwa lata, ojciec porzucił rodzinę. Ciężar wychowania jedynego syna spadł na matkę, która pracowała w jednej z miejscowych fabryk. Zarabiała niewiele.

Po ukończeniu podstawówki Jarosław S. uczęszczał do Technikum Samochodowego w Grodzisku Mazowieckim oraz Zespołu Szkół Budowlanych w Pruszkowie. Później zajmował się m.in. handlem walutą pod miejscowym PEWEKSEM.

Na początku lat 90. zaczął brać udział w kradzieżach traków z papierosami i legalizacji samochodów pochodzących z kradzieży. Miał też określone "procenty" z zysków grup podporządkowanych "zarządowi" Pruszkowa. Były to m.in. wpływy z haraczy.

MASA był jednym z najbliższych przyjaciół Wojciecha K. pseudonim KIEŁBASA; przez pewien czas także jego ochroniarzem. Znał również PERSHINGA oraz NIKOSIA.

Od 1994 roku - jak przyznał przed kamerami ALFABETU MAFII - był agentem policyjnym. W latach 90. kilkakrotnie organizowano zamachy na jego życie. Jeden z nich - nieudany - miał miejsce na początku 1996 roku.

MASĘ zatrzymano 8 grudnia 1999 roku i przewieziono do Aresztu Śledczego w Wadowicach. Ponad pół roku później (w sierpniu 2000) uzyskał status świadka koronnego i zeznawał w procesach dotyczących m.in. działalności gangu pruszkowskiego.

Miejsce jego pobytu jest ściśle chronioną tajemnicą. Nie wiadomo gdzie wraz z ochroną z CBŚ przebywa on i jego rodzina.

 

 

 

 

                           PERSHING

 

Andrzej K. (rocznik 1954) – legenda polskiego świata gangsterskiego. Pochodził z Ożarowa Mazowieckiego, miasteczka położonego niedaleko Pruszkowa.
Po ukończeniu szkoły zawodowej pracował w nieistniejącej dziś fabryce kabli i jeździł jako kierowca w "Transbudzie". Uprawiał także zapasy i grywał w miejscowej drużynie piłki nożnej KS OŻAROWIANKA.

Kariery sportowej nie zrobił. Większe sukcesy zaczął odnosić jako hazardzista: namiętnie grywał w karty i ruletkę; ogromne sumy stawiał podczas wyścigów konnych na Służewcu. Był także miłośnikiem zawodowego boksu i pięknych kobiet. Był przesądny i korzystał z usług jasnowidzów.

W biznesie zaczął działać na początku lat 80., kiedy założył w Warszawie nielegalny dom gry stylizowany na lokale zachodnie. Zachodnie były również ceny: drogi bilet wstępu dawał klientowi prawo do darmowych posiłków i alkoholu. Sam PERSHING był krupierem przy ruletce. Od roku 1983 oficjalnie nie był nigdzie zatrudniony. W Ożarowie wybudował duży dom. Lubił jeździć luksusowymi samochodami. Był współzałożycielem kilku działających legalnie firm; w tym m.in. wytwórni płyt.

Na początku lat 90. PERSHING prawie każdego dnia miał swoje "godziny przyjęć"w dwóch warszawskich lokalach: na ostatnim piętrze GRAND HOTELU oraz w klubie GoGo w HOTELU POLONIA.

Wieczorem, 11 sierpnia 1994 roku na sopockim molo PERSHING został zatrzymany. Policjanci zatrzymali wraz z nim jeszcze 19 członków gangu pruszkowskiego. Po przewiezieniu do Warszawy PERSHING został oskarżony przez stołeczną prokuraturę o m.in. wymuszenie 40 tysięcy dolarów. To wtedy - według ustaleń jednego z policyjnych śledztw - "wypłynęłą" grupa Marka Cz. ps. RYMPAŁEK, który przejął kilku "żołnierzy" z grupy przebywającego w areszcie PERSHINGA.

Sam PERSHING przeżył kilka zamachów na swoje życie. W jednym z nich w kwietniu 1994 roku przez pomyłkę został ranny ochroniarz PERSHINGA – FLOREK. W lipcu tego samego roku pod mercedesem PERSHINGA eksplodowała bomba domowej roboty. Pięć lat później – 5 grudnia 1999 roku w Zakopanem – dosięgły go trzy kule. Zmarł podczas reanimacji.

Okazało się, że zabójcą, który oddał śmiertelne strzały do PERSHINGA był Ryszard B. W zamachu brał też udział Ryszard N. (do tej pory poszukiwany międzynarodowym listem gończym po ucieczce z Aresztu Śledczego w Wadowicach).

18 lipca 2003 roku, po 9 miesiącach procesu Sąd Okręgowy w Nowym Sączu skazał Ryszarda B. na 25 lat więzienia za zabójstwo PERSHINGA. Mirosław D., ps. MALIZNA, który według prokuratury miał zlecić zastrzelenie PERSHINGA, otrzymał karę 10 lat pozbawienia wolności. Prokurator żądał dożywocia dla Ryszarda B., a dla Mirosława D. 15 lat więzienia. Według prokuratury, śmierć PERSHINGA była zabójstwem na zlecenie.

 

 

 

 

                            SŁOWIK

 

Andrzej Z. (rocznik 1960, właściwie: Andrzej B. – obecne nazwisko przyjął po żonie) pochodzi ze Stargardu Szczecińskiego. Z zawodu fryzjer.
Po raz pierwszy został skazany pod koniec lat 70. jako nastolatek. Był to wyrok 1,5 roku więzienia i wysoka grzywna. Karę odbywał m.in. w zakładzie karnym w podwłocławskim Mielęcinie. Po odsiedzeniu wyroku oraz grzywny, na spłacenie której nie było stać jego rodziców, wyszedł na wolność. Po 58 dniach ponownie zostaje zatrzymany, skazany na 4 lata pozbawienia wolności i umieszczony w jednym z najcięższych zakładów karnych w Polsce - w Czarnem. Wychodzi na warunkowe zwolnienie i ponownie jest na wolności tylko 2 miesiące. Kolejny wyrok i kolejna odsiadka. Na Boże Narodzenie w 1989 roku wyszedł na jedną z przepustek i do więzienia nie wrócił. Ukrywał się. Jednocześnie rozpoczął starania o ułaskawienie. Udało się. 18 października 1993 roku prezydent RP Lech Wałęsa podpisał dokument, którego publiczne ujawnienie w lutym 2001 roku wywołało medialną burzę i wszczęcie śledztwa.

Na początku lat 90. SŁOWIK (według ustaleń policji) zajmował się m.in. haraczami i okradał przemytników spirytusu. Ułaskawiony SŁOWIK inwestował również ogromne sumy w legalny biznes; jednym z takich interesów był jeden z warszawskich pubów. Jednocześnie piął się po szczeblach gangsterskiej kariery i znalazł się w tak zwanym „zarządzie” grupy pruszkowskiej. Latem 1996 roku pod blokiem, w którym mieszkał, eksplodowała bomba domowej roboty.

Rok później SŁOWIKA oskarżono o wymuszanie haraczu w wysokości tysiąca dolarów miesięcznie od właściciela jednej z restauracji na Żoliborzu. Sąd uznał jednak, że właściciel dawał SŁOWIKOWI pieniądze dobrowolnie. Kolejne śledztwo w sprawie SŁOWIKA zakończyło się poważniejszym oskarżeniem (chodziło o wymuszenie rozbójnicze) i jego zatrzymaniem. Jednak Andrzej Z. większość czasu spędził w szpitalu aresztu śledczego. W roku 1999 odzyskał wolność, przedstawiając sądowi zaświadczenie lekarskie, w którym znalazło się stwierdzenie, iż dalszy pobyt Andrzeja Z. w areszcie grozi trwałym kalectwem. Kiedy rok później – latem 2000 roku – zaczęto wyłapywać członków gangu pruszkowskiego, SŁOWIK ponownie zaczął się ukrywać. Kiedy policja wytropiła i zatrzymała m.in.: Leszka D. ps. WAŃKA, Janusza P. ps. PARASOL oraz Zygmunta R. ps. BOLO, rozpoczęto zakrojone na szeroką skalę poszukiwania SŁOWIKA.

W sierpniu 2001 roku ponownie zaczęło być głośno o SŁOWIKU w kraju. Powodem rozgłosu nie było jednak jego zatrzymanie. Sensacją okazało się wydanie przez obrońcę SŁOWIKA autobiograficznej książki gangstera „Skarżyłem się grobowi” (jej tytuł jest cytatem z krótkiego wiersza Juliusza Słowackiego). SŁOWIK podważał w niej m.in. wiarygodność zeznań MASY, obciążając go kilkoma poważnymi przestępstwami. W tym samym miesiącu, w programie POD NAPIĘCIEM, emitowanym na antenie TVN, widzowie mogli usłyszeć rozmowę telefoniczną reportera ze SŁOWIKIEM, który twierdził, że ukrywa się niedaleko Warszawy. Był to jednak blef. Na tropie Andrzeja Z. była już od dłuższego czasu specjalna policyjna grupa o kryptonimie ENIGMA. Okazało się, że SŁOWIK ukrywa się w Hiszpanii. 23 października 2001 roku o godzinie 7 nad ranem do willi w Casa Gaudia pod Walencją wkroczyli antyterroryści. Oprócz SŁOWIKA został wówczas zatrzymany Zbigniew Ś. ps. PYZA – bliski współpracownik Janusza T. ps. KRAKOWIAK.

W pierwszym tygodniu lutego 2003 roku hiszpański rząd wyraził zgodę na ekstradycję SŁOWIKA do ojczyzny. W czwartek 20 lutego specjalny samolot ze SŁOWIKIEM na pokładzie ląduje na stołecznym lotnisku Okęcie. Ponad rok później (26 kwietnia 2004 roku) warszawski Sąd Okręgowy skazał SŁOWIKA na karę 6 lat pozbawienia wolności. Proces się jednak nie odbył, ponieważ SŁOWIK oraz dwaj inni oskarżeni (Jerzy W. ps. ŻABA oraz Robert B. ps. BEDZIO) złożyli przez swoich obrońców wnioski o dobrowolne poddanie się karze. Sąd przychylił się do ich prośby, ale SŁOWIKA czekają następne procesy, w których jest jednym z oskarżonych.

 

 

 

                             OCZKO

 

Marek M. (rocznik 1954, właściwie: Marek K. – obecne nazwisko przyjął po żonie) – pochodzi z robotniczej dzielnicy Szczecina. Przez wiele lat był bramkarzem w nocnych lokalach, m.in. w Małej Scenie Rozrywki. W latach 90. uchodził za rezydenta grupy pruszkowskiej na terenie Pomorza Zachodniego.
Używał także pseudonimów: PREZES i DYREKTOR. W latach 80. na Żelechowie - dzielnicy, w której dorastał - poznał Marka D. ps. DUDUŚ oraz Jacka P. ps. ŚLEPAK. Miejscowa prasa ukuła nawet znacznie później określenie: „chłopcy z ulicy Żabiej”. Do legendy szczecińskiego półświatka przeszło rzekome sprzedanie przez OCZKO na początku lat 90. TIR-a z papierosami, w którym (jak się później okazało) były paczki wypełnione trocinami.

Według policji i prokuratury grupa OCZKI rozpoczęła działalność w pierwszej połowie lat 90. Początkowo jego ludzie mieli opanować miejscowy rynek handlu narkotykami i ściąganie haraczy. Później mieli się także zajmować przerzutem kokainy. Według policyjnych ustaleń to grupa OCZKI nadzorowała tzw. północny szlak przemytu tego narkotyku. Z czasem grupa zaczęła inwestować w legalne i półlegalne interesy. Jednym z nich miała być agencja towarzyska prowadzona w centrum Szczecina „pod przykrywką” innego lokalu.

Poważnym konkurentem OCZKI na terenie Szczecina miał być – według policji – Leszek K. ps. KASZA, który zasłynął z tego, iż założył legalną firmę ochroniarską zajmującą się „opodatkowaniem” miejscowych agencji towarzyskich i hoteli. To właśnie ustalenia ze śledztwa przeciwko KASZY oraz egzekucje wykonane na Agnieszce B. (zamieszanej w handel narkotykami) oraz na Wiktorze F. (rezydencie białoruskich grup przestępczych) pozwoliły w dużej mierze na postawienie grupy OCZKI przed sądem.

Początkiem końca grupy OCZKI okazało się jednak - według prokurator Barbary Zapaśnik - krótkie pismo, które wpłynęło do szczecińskiej prokuratury, "z którego wynikało, że osoba, która ma aktualnie już prowadzone postępowanie przed sądem, chce złożyć zeznania i powiedzieć o wszystkim, co jest jej wiadome na temat właśnie tej grupy przestępczej. I to w zasadzie było wszystko i od tego niejako zaczęła się cała sprawa, a było to w maju 97 roku." Prokuratura wszczęła śledztwo, które zakończyło się aktem oskarżenia oraz zatrzymaniami w lutym 1998 roku większości członków grupy OCZKI.

Przed kamerami ALFABETU MAFII Marek M. powiedział m.in.: „Zostałem pomówiony dlatego, że nie zapłaciłem okupu. To znaczy szantaż... Nie uległem szantażowi, gdzie CZARNY żądał ode mnie pół miliona marek, bo w innym wypadku będzie mnie pomawiał. Kiedy odmówiłem – właśnie mnie pomówił i na tej podstawie zostałem zatrzymany.”

Pytany przed sądem o majątek OCZKO odpowiadał, że dorobił się ciężką pracą w Niemczech. Publicznie twierdził, że brzydzi się narkotykami. Według policji OCZKO był ekspertem od przemytu, równym CARRINGTONOWI. Do niego miała należeć większość przemytniczych „bramek” na zachodniej granicy.

OCZKO lubi dobrą kuchnię. Już po zatrzymaniu, do Aresztu Śledczego w Szczecinie przy ulicy Kaszubskiej donoszono mu na specjalne zamówienie dania z najlepszych miejscowych restauracji.

Aktualnie OCZKO jest jednym z oskarżonych w procesie gangu Janusza T. ps. KRAKOWIAK, który toczy się przed Sądem Okręgowym w Katowicach.

 

 

 

                                  NIKOŚ

 

Nikodem S. (rocznik 1954) – „ojciec chrzestny” polskiej mafii samochodowej. Urodził się i dorastał w Gdańsku. Tam zaczynał karierę jako bramkarz w nocnym lokalu LUCYNKA – ulubionym miejscu spotkań półświatka oraz piłkarzy LECHII Gdańsk. Z wykształcenia był ogrodnikiem.
Był także bramkarzem w gdyńskim MAXIMIE oraz ochroniarzem MECENASA – króla waluciarzy i paserów z Trójmiasta. Według ustaleń policji w połowie lat 70. Nikodem S. założył pierwszą zorganizowaną grupę przestępczą zajmującą się przerzutem kradzionych samochodów z Niemiec i Austrii do Polski. Oficjalnie udowodniono mu paserstwo lub kradzież zaledwie ponad 20 samochodów. Prawdopodobnie jednak jego grupa mogła przemycić do Polski nawet kilka tysięcy (głównie luksusowych aut) pochodzących z kradzieży. Ich odbiorcami byli m.in. PRL-owscy dygnitarze. Samochody często sprowadzano na konkretne zamówienie klienta.

Na początku lat 80. NIKOŚ był sponsorem klubu piłkarskiego LECHIA Gdańsk. Był namiętnym kibicem tej drużyny. Na mecze przyjeżdżał MERCEDESEM 500. Po zdobyciu przez (wówczas trzecioligową) LECHIĘ w sezonie 1981/82 Pucharu Polski, NIKOŚ otrzymał z rąk ówczesnego prezydenta miasta tytuł „Zasłużonego dla Gdańska”.

W połowie lat 80. NIKOŚ wyemigrował do Niemiec, skąd nadal kierował przemytem kradzionych samochodów. Jego grupa była perfekcyjnie zorganizowana. Według wstępnych ustaleń policji dla NIKOSIA pracowało wówczas blisko 300 osób po dwóch stronach granicy: złodzieje, przemytnicy, właściciele „dziupli”, fałszerze dokumentów i celnicy. Oficjalnie NIKOŚ mieszkał z pierwszą żoną w Hamburgu, gdzie był współwłaścicielem firmy SKOTEX i sklepu z elektroniką. W listopadzie 1986 roku NIKOŚ przeniósł się z Hamburga do Berlina. Tam, w roku 1989 został zatrzymany przez policję na „gorącym uczynku” podczas kradzieży luksusowego AUDI. Otrzymał wyrok 1 roku i 9 miesięcy pozbawienia wolności i został osadzony w słynnym berlińskim więzieniu Moabit. Po niecałych trzech miesiącach podczas widzenia z młodszym bratem Markiem zamienił się z nim ubraniami i w ten sposób odzyskał wolność. Niemcy odkryli fortel po 90 dniach.

Do ojczyzny NIKOŚ powrócił nielegalnie na początku lat 90. W 1992 roku w Krakowie wymknął się z policyjnej obławy. W lipcu tego samego roku uciekł z policyjnego konwoju w Warszawie. Poszukiwany listem gończym, przez kilka miesięcy ukrywał się. Został zatrzymany w lutym 1993 roku na warszawskim Żoliborzu pod zarzutem posługiwania się fałszywym paszportem i ucieczkę z policyjnego konwoju. Skazany w 1993 roku na dwa lata. Wyszedł w lutym 1994 roku za dobre sprawowanie.

Po odzyskaniu wolności zaczął inwestować w legalne interesy, ale współpracował także m.in. z gangiem wołomińskim i Wiesławem N. ps. WARIAT. Był też znany z tego, iż należące do VIP-ów skradzione samochody odzyskiwał za darmo. W październiku 1996 roku przed gdańskim Sądem Wojewódzkim rozpoczął się proces NIKOSIA, oskarżanego przez prokuraturę o m.in. kierowanie grupą przestępczą zajmującą się kradzieżami samochodów.

W roku 1997 NIKOŚ wystąpił w filmie SZTOS – debiucie reżyserskim Olafa Lubaszenki. Nikodem S. zagrał w tym filmie epizod: witając się z Erykiem (granym przez Jana Nowickiego).

W piątek, 24 kwietnia 1998 roku, około południa, do gdyńskiej agencji towarzyskiej LAS VEGAS weszło dwóch zamaskowanych mężczyzn. Jeden z nich strzałami z bliskiej odległości zabił NIKOSIA. Prowadzone przez Prokuraturę Okręgową w Gdańsku śledztwo nie przyniosło rezultatów. Zabójcy ani ewentualnych zleceniodawców do tej pory nie schwytano. Postępowanie umorzono.

Niemiecki dziennikarz Werner Rixdorf napisał o NIKOSIU biograficzną książkę wydaną w 1993 roku w Berlinie: „Das steinerne Gesicht: Der Pate von Danzig Nikodem Skotarczak”. Jej kilkutysięczny nakład rozszedł się błyskawicznie.

W roku 1996 powstał dokumentalny film telewizyjny o NIKOSIU zatytułowany: KRAINA ZŁUDZEŃ w reżyserii Wojciecha Szumowskiego.

 

 

 

                                WARIAT

 

Wiesław N. (rocznik 1946) – w mediach wymieniany najczęściej jako starszy brat Henryka N. ps. DZIAD. Domniemany boss grupy wołomińskiej. Znany z elegancji; miał sporą kolekcję garniturów.
Początki kariery Henryka N. sięgają lat 70. Miał on wówczas – według ustaleń policji – zajmować się kradzieżami kieszonkowymi i cinkciarstwem. Później działał w grupie zajmującej się okradaniem fabrycznych magazynów. Kradł przede wszystkim srebro. Kiedy na początku lat 80. sprawa wyszła na jaw i trafiła na wokandę, WARIATOWI udało się (w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach) wyjechać do Niemiec. Stamtąd – do Kanady i ponownie do Niemiec. Aresztowany w Hamburgu za posługiwanie się fałszywym paszportem, wpłacił kaucję i nielegalnie wrócił do Polski. Tu, na początku lat 90., zaczął tworzyć struktury gangu wołomińskiego. WARIAT - według policyjnych ustaleń - miał przede wszystkim zajmować się organizowaniem przemytu spirytusu zza wschodniej granicy. Jednakże grupa wołomińska pośredniczyła w tym czasie również w sprzedaży kradzionych samochodów i w rozprowadzaniu fałszywych dokumentów oraz pieniędzy na dużą skalę.

Kiedy w połowie lat 90. doszło do zerwania dotychczasowej współpracy między Pruszkowem a Wołominem i rozpoczęła się słynna „wojna gangów”, Henryk N. zaczął inwestować w produkcję amfetaminy. 20 września 1995 roku w Woli Karczewskiej w niewielkim domu wybudowanym na działce należącej do WARIATA, policja rozbiła największą wytwórnię amfetaminy w Europie oraz zatrzymała chemiczkę, która współpracowała z gangiem. To od tamtego czasu WARIATA zaczęto nazywać również „amfetaminowym królem”. WARIATOWI udało się jedynie udowodnić, że dostarczał chemikalia służące do produkcji narkotyków. O produkcję i handel oskarżono chemiczkę i jej konkubenta - mieszkańców i właścicieli domu.

Do legendy wołomińskiego półświatka przeszła historia o wykupieniu przez WARIATA części akt sprawy prowadzonej przeciwko niemu od woźnej jednego z warszawskich sądów. 20 grudnia 1996 roku w miejscowości Zakręt koło Warszawy doszło do nieudanego zamachu na życie WARIATA. Zamachowcy czekali obok jego domu i ostrzelali z broni maszynowej samochód, którym jechał.

WARIAT nie pozostawał dłużny swoim przeciwnikom. Był podejrzewany o zorganizowanie co najmniej dwóch zamachów na życie PERSHINGA. W jednym z nich (w kwietniu 1994 roku) został ranny FLOREK - ochroniarz Andrzeja K.

W piątek 6 lutego 1998 roku ok. godziny 21.10 WARIATA dosięgły kule. Kiedy wsiadał do swojego białego CHEVROLETA pod delikatesami przy ulicy Płowieckiej na warszawskiej Pradze-Południe, w jego stronę oddano serię z karabinu maszynowego. Zginął na miejscu. Był to trzeci – tym razem udany – zamach na jego życie. Jak ustaliła ekipa dochodzeniowo-śledcza, strzały oddano z jadącego ulicą samochodu. Wiesława N. trafił rykoszet. W samochodzie WARIATA zabezpieczono jego słynny notes oraz torebkę amfetaminy. Na miejsce zamachu przyjechał powiadomiony przez policję Henryk N. ps. DZIAD.

Tydzień później: 13 lutego około południa, Wiesława N. pochowano w rodzinnym grobowcu na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie. W uroczystościach pogrzebowych wzięło udział około 300 osób.

Prowadzący śledztwo w sprawie śmierci WARIATA policjanci ustalili, że był on z pewnością „mózgiem” grupy wołomińskiej w kwestiach dotyczących inwestowania brudnych pieniędzy oraz legalizowania większości interesów. Oficjalnie Henryk N. był m.in. właścicielem firmy budowlanej z siedzibą na terenie Rosji oraz kilku restauracji i dyskotek. Ponadto w trakcie prowadzonego śledztwa ustalono, że na zlecenie WARIATA działało dwóch znanych warszawskich prawników, którzy wyszukiwali dla niego tak zwane „dobre długi”. Po ich wykupieniu WARIAT stał się m.in. wspólnikiem przynajmniej dwóch znanych stołecznych firm. Zapiski w notesie WARIATA (i kilka innych dokumentów zabezpieczonych przez policję podczas przeszukania jego mieszkania) posłużyły jako dowód przeciwko jego najbliższym. W maju 1999 roku policja zatrzymała Henryka N. ps. DZIAD oraz wdowę po WARIACIE – Ewę N.

Ponad pół roku wcześniej – 15 października 1998 roku – Prokuratura Wojewódzka w Warszawie umorzyła śledztwo w sprawie przyjmowania łapówek przez osoby pełniące funkcje publiczne, które były zapisane w słynnym notesie WARIATA. Zapiski były jednak zbyt enigmatyczne i śledztwo umorzono z powodu braku dowodów.

 

 

 

 

 

 

 

                       MANIEK vel KLEPAK 

 

Marian K. (rocznik 1947) – jedna z „mocniejszych” postaci gangu wołomińskiego. Ojciec Jacka K. ps. KLEPAK. Nie ukończył szkoły podstawowej. Z zawodu tokarz.
Mieszkał w Wołominie. Oficjalnie był właścicielem nieistniejącego już kantoru i lombardu przy ulicy Targowej na warszawskiej Pradze-Północ. Pierwsze przestępstwa popełniał jeszcze jako nastolatek. Mając 17 lat trafił po raz pierwszy do więzienia. Przed sądem odpowiadał jeszcze parokrotnie; m.in. za napady i włamania. Jednak jego „specjalnością” stały się porwania dla okupu.

11 lipca 1994 roku w podwarszawskich Łomiankach doszło do porwania 22-letniego Dariusza K. – syna Czesława K. ps. CEBER, bliskiego współpracownika DZIADA. Za uwolnienie chłopaka porywacze żądali 200 tysięcy dolarów. Czesław K. rozmawiając z porywaczami był przekonany, że rozmawia z gangsterami z Pruszkowa. Sprawa odbiła się szerokim echem w mediach. Rodzina porwanego zorganizowała nawet specjalną konferencję prasową w kantorze DZIADA w Ząbkach. Już po uwolnieniu Dariusza K. okazało się, że był on przetrzymywany na działce pod Radzyminem, której właścicielem był MANIEK. Porywacze używali także należącego do niego telefonu komórkowego. Ponadto okup został  im przekazany przez Mariana K.

Na początku sierpnia 1994 roku MANIEK zgłosił się do dziennikarzy GAZETY WYBORCZEJ i udzielił im wywiadu, w który wspomniał m.in. o tym, że nie ma nic wspólnego ze ściąganiem haraczy od restauratorów na warszawskiej Starówce i że oferuje policji „załatwienie sprawy w pół godziny”.

25 stycznia 1995 roku MANIEK został zatrzymany przez policję pod Świnoujściem. W oddalonym o kilkanaście kilometrów od miasta pensjonacie LAGUNA Marian K. i jego pięciu kompanów przetrzymywało, torturowało i groziło śmiercią Janowi G. Policjanci zatrzymali porywaczy tuż przed południem. W zajmowanym przez nich pokoju odnaleziono pistolet CZ kaliber 9 mm, a w łazience ukryty magazynek z bronią. W kwietniu stołeczna policja zatrzymała innych członków grupy MAŃKA (w tym także jego syna – Jacka). Podczas rozpoczętego procesu w sprawie porwania Jana G. większość rozpraw nie mogła się odbyć ze względu m.in. na zły stan zdrowia MAŃKA. On sam – dzięki zaświadczeniu lekarskiemu – opuścił areszt.

31 marca 1999 tuż po godzinie 13 do restauracji GAMA na warszawskiej Woli weszło trzech zamaskowanych bandytów. W lokalu siedzieli wówczas: MANIEK, Ludwik A. ps. LUTEK oraz Mariusz Ł. ps. OSKAR, Piotr S. ps. KURCZAK i Olgierd W. (ŁYSY). Mężczyźni siedzieli przy oknach, które wychodzą na ulicę Staszica. Nie byli uzbrojeni. Bandyci otworzyli ogień bez ostrzeżenia. Jak wynikało z ustaleń ekipy dochodzeniowo-śledczej, każdy z zabójców używał innej broni: pistoletu, karabinu maszynowego i myśliwskiej dubeltówki. Po wykonaniu wyroku mężczyźni wyszli z GAMY, wsiedli do srebrnego poloneza, w którym siedział kierowca i odjechali z miejsca zdarzenia. Według świadków jeden z zabójców mówił po rosyjsku. Po krwawym zabójstwie w GAMIE policjanci zatrzymali i przesłuchali kilkudziesięciu świadków. O zlecenie zabójstwa podejrzewano Karola S. ps. KAROL. Do tej pory sprawa najkrwawszego zamachu w „wojnie gangów” pozostała niewyjaśniona.

Trzy lata później: 17 sierpnia 2002 roku w tawernie OKOŃ w Mikołajkach zginął syn MAŃKA – Jacek K. ps. KLEPAK. Został zastrzelony przez wynajętego kilera.

 

                              CARRINGTON

 

Zbigniew M. (rocznik 1966) – przemytniczy król Dolnego Śląska. Nazywany również „królem spirytusu”. Miał wykształcenie zasadnicze zawodowe. Był miłośnikiem kulturystyki i kolarstwa górskiego. W Zgorzelcu miał zarejestrowane firmy transportowe.
Przez policję i prokuraturę uznawany za bossa zorganizowanej grupy przemytniczej, która działała na zachodniej granicy Polski od początku lat 90. Największy przemyt trwał od sierpnia 1997 roku do 26 września 1998 r. Nielegalny biznes był precyzyjnie zorganizowany. Jego ludzie obstawiali boczne drogi. Tamtędy wiódł tajny szlak przerzutowy. Na leśnych polanach towar przeładowywano z TIR-ów na TIR-y. Wszystko po to, aby zmylić tropy pogoni. Grupa liczyła ponad 30 ludzi: gangsterzy, kierowcy, spece od logistyki i podsłuchiwania niemieckich służb granicznych, ale też przekupieni pracownicy polskiej Służby Granicznej i dozorcy pilnujący mostu technicznego na Nysie Łużyckiej we wsi Sękowice.

31 sierpnia 1998 roku około godziny 15.00 w Zawidowie, przy wejściu do klatki schodowej bloku, gdzie mieszkał CARRINGTON wybuchła bomba. Zbigniew M. został ranny. Według ustaleń policji ładunek został zdetonowany drogą radiową. Wybuch bomby uszkodził również schody w bloku. Strażacy wyprowadzali mieszkańców wyższych pięter po drabinach. Nikt poza CARRINGTONEM nie odniósł obrażeń. On sam w wyniku wybuchu miał poparzoną rękę, klatkę piersiową i twarz oraz uszkodzone oko. Po zrobieniu opatrunku i krótkim pobycie w szpitalu, CARRINGTON został przesłuchany przez policję i wrócił do domu.

Był to trzeci zamach na jego życie. Podczas dwóch wcześniejszych (do których doszło w 1997 roku) do CARRINGTONA strzelano. Wówczas także został ranny. Być może próba zabójstwa CARRINGTONA miała związek z wcześniejszym nieudanym zamachem na Sebastiana K. ps. RYŻY. W południe 27 lipca 1998 roku do stojących na chodniku przy ulicy Grodzkiej w Jeleniej Górze RYŻEGO oraz jego dwóch „ochroniarzy” podjechał ciemny VOLKSWAGEN GOLF, z którego oddano strzały. Cała trójka została ranna. Najcięższe obrażenia odniósł Sebastian K., któremu napastnik przestrzelił płuca. Do dziś nie ustalono, kto strzelał.

W nocy z 26 na 27 września 1998 roku CARRINGTON został zatrzymany podczas wielkiej obławy zorganizowanej po dużej przemytniczej akcji na nieczynnym przejściu granicznym w Sękowicach. Przemycano tamtędy wówczas kilka TIR-ów ze spirytusem. O zorganizowanie kontrabandy oskarżono CARRINGTONA. Sąd Rejonowy w Krośnie Odrzańskim wydał w poniedziałek 28 września trzymiesięczny nakaz jego aresztowania.

Dzień później w Lubaniu doszło do wybuchu kolejnej bomby. Okazało się, że od eksplozji skonstruowanego przez siebie ładunku we własnym mieszkaniu zginął 29-letni Marek W. Nie ustalono, kto miał być celem przygotowywanego przez niego zamachu i gdzie miała być podłożona bomba. Policja podejrzewała, że być może Marek W. skonstruował bombę podłożoną niespełna miesiąc wcześniej przy wejściu do bloku CARRINGTONA.

W siedmiu zamachach: od maja do listopada 1998 roku zginęło na terenie województwa jeleniogórskiego 13 osób, a siedem zostało rannych. Prasa nadała im miano „wojny zgorzeleckiej”. Sprawców większości zabójstw nie udało się ustalić do dnia dzisiejszego. W akcie oskarżenia prokuratura nie zarzuciła Zbigniewowi M. jakiegokolwiek udziału w tych zdarzeniach.

CARRINGTON przez półtora roku konsekwentnie odmawiał składania wyjaśnień. Sąd przedłużał mu areszt. Kiedy Zbigniew M. zorientował się, że wyjaśnienia składają jego wspólnicy, obciążając go poważnymi przestępstwami, zaczął mówić.

Z ustaleń operacyjnych wynikało, że grupa CARRINGTONA miała powiązania z Pruszkowem i Wołominem oraz że kontaktowała się z NIKOSIEM. Sam CARRINGTON podczas przesłuchań zaprzeczał, by łączyły go z jakąkolwiek grupą przestępczą nielegalne interesy... Prokuratura we współpracy z Urzędem Kontroli Skarbowej ustaliła również, że przemytnicza działalność grupy CARRINGTONA przyniosła Skarbowi Państwa z tytułu nie zapłaconych ceł i podatku akcyzowego straty w wysokości blisko 155 milionów złotych.

Po wpłaceniu kaucji w wysokości 200 tysięcy złotych, wiosną 2000 roku Zbigniew M. opuścił areszt. Wkrótce potem podczas jazdy rowerem górskim uległ poważnemu wypadkowi. Od tamtego czasu nie może mówić. Jest schorowanym człowiekiem.

 

 

 

                           KRAKOWIAK

 

Janusz T. (rocznik 1963) – według prokuratury przywódca jednej z najbrutalniejszych zorganizowanych grup przestępczych w Polsce lat 90. Z zawodu ślusarz-spawacz.
Urodził się w Krakowie. Dorastał w Nowej Hucie i tam ukończył szkołę zawodową. Początki jego „kariery” sięgają końca lat 70. – trenował wówczas dżudo, a wspólnie z innymi osobami zaczął dokonywać napadów rabunkowych. W wybranych restauracjach na terenie Nowej Huty wyszukiwano pijanych mężczyzn, a po wyjściu z lokalu zabierano im pieniądze, zegarki i ślubne obrączki. Ofiary były zastraszane i niejednokrotnie bite. Grupę operacyjnie określono wtedy „bandą Śledzia” – od pseudonimu jednego z kolegów Janusza T.

W latach 80. KRAKOWIAK (który nie poniósł za swoje czyny odpowiedzialności karnej) handlował wódką pod dyskoteką FAMA w Nowej Hucie oraz walutą pod kantorami i hotelami krakowskimi. Według policyjnych ustaleń Janusz T. nie zrezygnował wówczas z „organizowania” rozbojów. To on wskazywał ofiarę, to on zbierał ludzi (często wychodzących z więzienia recydywistów, którzy potrzebowali gotówki) i to on dzielił łupy. Zazwyczaj brał połowę z tego, co odbierano ofierze. Ustalono, że KRAKOWIAK niejednokrotnie brał sam udział w napadach. Znany był w nowohuckim półświatku z siły fizycznej (ofiary obezwładniał zaciskając ręce na krtani przeciwnika bądź też zakładając tak zwanego nelsona). Jego zdolności przywódcze oraz charyzma sprawiły, że mógł odwołać praktycznie każdy zlecony wcześniej przez siebie napad.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin