Barton Beverly - W mroku przeszłości.doc

(1158 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

Beverly Barton

W mroku przeszłości

 

 

 

 

Tytuł oryginału: After Dark


Ważnym mężczyznom mojego życia, od których dowiedziałam się, jak intrygującymi, skomplikowanymi, denerwującymi, niewiarygodnymi, fascynującymi i pociągającymi istotami potrafią być przedstawiciele płci męskiej.

Dee Inmanowi Sr., Houstonowi Montgomery 'emu, Dee Inmanowi Jr, Billy'emu Beaverowi, Brantowi Beaverowi, Rogerowi Waldrepowi i Bradenowi Waldrepowi.

Szczególne podziękowania składam również mojej drogiej przyjaciółce Wendy Corsi Staub za jej wsparcie, zachętę i zrozumienie.


Prolog

Twój syn cię potrzebuje. Przyjedź do domu.

Johnny Mack Cahill przeczytał raz jeszcze napisaną odręcznie wiadomość. Za cholerę nie mógł jej zrozumieć. Nie ma syna, a jego dom od piętnastu lat znajduje się tutaj, w Houston. Złożył kartkę w linie i przyjrzał się kopercie, którą wcześniej rzucił na kanapę wraz z resztą korespondencji. Usiłował odczytać zamazany stempel pocztowy, ale zdołał odcyfrować tylko Alabama? Kto po tylu latach pisałby do niego z Alabamy? Wprawdzie od czasu do czasu wysyłał pieniądze Lillie Mae, jednak ona nigdy do niego nie pisała. A nie zostawił tam nikogo innego, kogo mogłoby obchodzić, czy jeszcze żyje. A może jednak?

Kto mógł przysłać mu ten zagadkowy list? Przyjedź do domu. Do domu w Alabamie? W Noble's Crossing? Prędzej go piekło pochłonie!

Uniósł kopertę pod światło i dostrzegł cień - było tam jeszcze coś oprócz tajemniczej, zwięzłej wiadomości. Pomacał wzdłuż otwartego brzegu i wyczuł zgrubienie. Wsunął dwa palce do koperty, a następnie wyjął złożony wycinek z gazety i szkolną fotografię.

Odsunął resztę korespondencji na poduszkę po lewej stronie sofy, usiadł i przyjrzał się kolorowemu zdjęciu. Z fotografii spoglądała na niego twarz ładnego nastolatka. Nagle poczuł, że ściska go w żołądku. W młodej twarzy dostrzegł coś znajomego. Wystające kości policzkowe, ciemne oczy, uwodzicielski uśmiech. Miał wrażenie, że przyglądając się zdjęciu, patrzy w lustro i widzi odbicie chłopaka, jakim był dwadzieścia lat temu.

Przyjedź do domu. Twój syn cię potrzebuje. Przeczytał pośpiesznie artykuł i dowiedział się, że czternastolatek z Noble's Crossing w Alabamie cierpi na amnezję od dnia, gdy jego ojciec został brutalnie zamordowany. Jego matka, Lane Noble Graham, jest główną podejrzaną, jednak do tej pory nie przedstawiono jej oficjalnych zarzutów.

Wpatrywał się w zdjęcie z gazety. Lane. Dobry Boże! Lane Noble. Jego wzrok wędrował tam i z powrotem, ze szkolnej fotografii chłopca, który ponoć jest jego synem, na zdjęcie Lane Noble. Lane Noble Graham. Cholera, czyżby Lane naprawdę wyszła za Kenta Grahama? Wydawało mu się, że jest zbyt mądra, by ulec takiemu sukinsynowi. Najwyraźniej jednak się mylił.

Przyjedź do domu. Twój syn cię potrzebuje.

Ten, kto wysłał mu wiadomość, popełnił podstawowy błąd - założył, że on i Lane byli kochankami. Pomylił się. Lane to jedyna dziewczyna z Alei Magnolii, z którą nigdy się nie pieprzył. Mimo że najbardziej pragnął właśnie jej.


Rozdział 1

Słowa duchownego na moment zagłuszyło głośne uderzenie pioruna. Lillie Mae spojrzała na Lane, stojącą dumnie u boku Willa i wzruszyło ją, w jaki sposób chłopiec trzyma nad głową matki wielki czarny parasol. Opiekuńczo. Troskliwie. Miał długie nogi i ręce. I czarne oczy o przenikliwym spojrzeniu, zupełnie jak jego ojciec.

- Prochem jesteś i w proch się obrócisz. - Wielebny Colby nie zwrócił uwagi na to, co na temat wydarzenia ma do powiedzenia natura, i nieprzerwanie mówił puste słowa, niosące niewielką pociechę tym, którym zmarły był naprawdę drogi.

Nieopodal niebo rozdarła postrzępiona błyskawica. Kilka kobiet westchnęło głośno. Mary Martha Graham, drżąc cała, z pobladłą twarzą, krzyknęła i ruszyła w stronę otwartego grobu, jakby miała zamiar znowu rzucić się na trumnę.

- Boże wszechmogący. - Lillie Mae jęknęła cicho. Dzisiaj brakowało jeszcze tylko tego, żeby szalona Mary Martha odstawiła kolejne przedstawienie. Chyba wszyscy dość już znieśli, wysłuchując jej histerycznej tyrady podczas pogrzebu, i nikt nie potrzebuje innych dowodów jej chorobliwego żalu.

- Och, Kent, kochałam cię. - Zakołysała się nad stalową szarą trumną. -Wiesz o tym. Proszę, braciszku, proszę, wróć. Nie zostawiaj mnie.

Z tłumu wyszedł James Ware, objął pasierbicę w talii i odciągnął do tyłu. Odwróciła się szybko i ukryła twarz na jego piersi, szlochając niepocieszona.

Lillie Mae dostrzegła na twarzy Lane współczucie. Wiedziała, że bardzo chciałaby pocieszyć bratową. Jednak teraz nie wypadało, żeby domniemana morderczyni tuliła pogrążoną w żałobie siostrę zmarłego. Biedna Lane. Jawną niesprawiedliwością wydawało się, że ta kobieta, która nigdy w życiu nie skrzywdziła nawet muchy, może zostać aresztowana.

Nabożeństwu pogrzebowemu towarzyszyła nieprzerwanie ulewa, nasilając się coraz bardziej. Chłodny, wilgotny wiatr niósł krople deszczu pod namiot, pod którym zgromadziła się rodzina zmarłego. Lillie Mae z panną Lane i Willem stali zaraz za purpurową osłoną. Willa poproszono, by dołączył do rodziny Grahamów, jednak odmówił i stał lojalnie u boku matki.

Lillie Mae wiedziała, że zdaniem wielu to niedobry dzień na pogrzeb. Niektórzy nawet będą twierdzić, że Kenta Grahama opłakują niebiosa. To raczej mało prawdopodobne. Ona sama uważała, że brzydka pogoda jest obrazem jego życia - mrocznego, ponurego, zimnego i niszczącego. Podły sukinsyn nie zasłużył na pochówek w pogodny, słoneczny dzień. Właściwie, gdyby nabożeństwo miało być prawdziwym hołdem złożonym Kentowi, z piekła powinien wyskoczyć diabeł, ziejąc ogniem i siarką, by przypalić poświęconą ziemię, po czym osobiście odprowadzić wynaturzoną duszę prosto do piekła.

Pogrzeb dobiegł końca i zgromadzeni zaczęli się rozchodzić, jednak tłum spokojnie oddalających się ludzi zamarł, słysząc przeraźliwy krzyk Mary Marthy. Lillie Mae dostrzegła przez ramię, że James Ware i szef policji, Buddy Lawler, siłą przytrzymują młodszą siostrę Kenta. Szarpała się z nimi jak opętana, rzucając rozbiegane spojrzenia we wszystkie strony.

Edith Graham Ware przechyliła wyniośle głowę, a każdy kosmyk jej idealnie ułożonych rudych włosów pozostał nietknięty mimo wilgoci. Spojrzała przelotnie na rozhisteryzowaną córkę, po czym wbiła wzrok w Lane. Oskarżycielski błysk zielonych oczu rzucał byłej synowej ostrzeżenie. Mało kto zauważył jednak to spojrzenie. Wszyscy byli zaabsorbowani szamoczącą się i krzyczącą Mary Marthą, którą siłą odciągano od grobu. Kościste ciało Lillie Mae przeszył nieprzyjemny dreszcz. Doskonale wiedziała, jakimi wpływami cieszy się wielka dama Noble's Crossing, i że ranga nazwiska Noble nic dla niej nie znaczy.

Lane wsunęła delikatnie dłoń pod ramię starszej kobiety i spojrzała jej błagalnie w oczy. Kolejny raz dawała do zrozumienia, że niezależnie od tego, co się stanie, bez względu na to, jak bardzo skomplikuje się sytuacja, przede wszystkim trzeba chronić Willa.

- Chodźmy do domu. - Odwróciła się do syna. - Chcesz pożegnać się z babcią?

- Nie mam babci nic do powiedzenia, dopóki będzie cię tak traktować. Lillie Mae chyba nigdy nie była z Willa bardziej dumna niż dziś. Stojący u progu dorosłości chłopak wciąż był jeszcze dzieckiem, a jednak jego czułe, troskliwe podejście do matki zapowiadało, że pewnego dnia stanie się dobrym i uczciwym mężczyzną, człowiekiem, na jakiego go wychowywała.

Zamknęła parasol i wsunęła go na tylne siedzenie białego mercedesa Lane. Kiedy dotrą do domu, zaparzy dzbanek kawy i przygotuje lekki obiad. Lane od śmierci Kenta je jak ptaszek. I nic dziwnego, skoro od razu została główną podejrzaną. W ciągu ostatnich pięciu dni, od kiedy zmieniło się życie, do jakiego przywykli, zmalał nawet wilczy apetyt Willa. Im bardziej starała się wyprzeć wspomnienia tego potwornego dnia, tym żywsze stawały się w jej umyśle, niczym powracający koszmar, od którego nie mogła się uwolnić.

Jechali w milczeniu, oddalając się od cmentarza Oakwood, przez stare pole kempingowe, most Chickasaw, wprost na Szóstą ulicę. Zatrzymała wzrok na zardzewiałej otwartej bramie, prowadzącej na dawny kemping. Mieszkała tam przez wiele lat w dwupokojowej przyczepie, ze swoim jedynym dzieckiem, Sharon. Każdego ranka o piątej trzydzieści jechała starym ramblerem z pola kempingowego Myera na zachodnią stronę rzeki Chickasaw, przez całe miasto na Aleję Magnolii, do posiadłości państwa Noble'ów. I każdego wieczoru o siódmej trzydzieści wracała do domu, znów przez rzekę, która dzieliła miasto na tych, którzy mają wszystko, i tych, którzy nie mają nic.

Ona i Sharon należały do tych, którzy nie mają nic. Do dziś obwiniała się za dzikie pragnienie swojej córki, by uciec od biedy za wszelką cenę.

Najsłynniejszym z tych, którzy nie mają nic, był Johnny Mack Cahill. Miejscowi nie tylko gardzili chłopakiem, ale także nienawidzili go. A on za nic miał ich snobistyczną hierarchię i często grał im na nosie. Kiedy jednak wkroczył do ich świata i zaczął sypiać z ich kobietami, śmiejąc im się w twarz, spotkała go surowa kara.

Poprzysiągł sobie wtedy, że jego noga nigdy więcej nie postanie w Noble's Crossing, mimo to Lillie Mae modliła się, by jej anonimowy list sprowadził go z powrotem do domu. Jeśli wróci, rozpęta się piekło. Spora część mieszkańców była przeświadczona, że Johnny Mack nie żyje. Ale Will potrzebuje prawdziwego ojca bardziej niż kiedykolwiek. A Johnny Mack właśnie teraz ma niepowtarzalną okazję, by odwdzięczyć się Lane za to, że kiedyś uratowała mu życie.

Lane stanęła w drzwiach pokoju Willa. Światło z korytarza łagodnie zalewało łóżko i smukłą postać śpiącego dziecka. Mimo że John William Graham miał już metr osiemdziesiąt wzrostu, był jeszcze dzieckiem. Dzieckiem stojącym u progu dorosłości, które mężniało w mgnieniu oka i w którym wrzała energia rozszalałych hormonów.

Pod wieloma względami przypominał ojca. Tamten na swoje nieszczęście był zbyt przystojny - wysoki i szczupły, miał czarne włosy i oczy, a jego zabójczy uśmiech przyciągał uwagę wszystkich nastolatek z Noble's Crossing.

Ale Will to również jej syn i ona wychowała go, otaczając miłością, bezpieczeństwem i bogactwem, jakich jego ojciec nigdy nie zaznał. Zaszczepiła w swoim ukochanym synu poczucie honoru i godności oraz szacunku dla innych wartości, o których Johnny Mack nie miał pojęcia.

W sercu i w myślach nigdy nie potrafiła oddzielić ojca od syna. Teraz, gdy Will stał się wierną kopią Johnny'ego Macka, zrozumiała, że była bardzo naiwna, wierząc, że uda jej się na zawsze zachować w tajemnicy, kto jest prawdziwym ojcem chłopca. Gdyby nie to, że Kent również był wysoki i ciemny, z pewnością prawda wyszłaby na jaw już dawno temu. I kto wie, może lepiej byłoby dla wszystkich, gdyby tak się stało.

Z perspektywy czasu trzeźwo oceniała rzeczywistość. Gdyby musiała zrobić to raz jeszcze, czy okłamałaby Kenta i pozwoliła mu wierzyć, że Will jest jego dzieckiem? Wprawdzie był jej chłopakiem, odkąd wyrośli z wieku dziecięcego, ale nigdy się w nim nie zakochała. Czasami nie miała nawet pewności, czy go lubi. Ich rodzice przyjaźnili się, pochodzili z tej samej klasy społecznej i byli dalekimi krewnymi. Obie rodziny rozkoszowały się myślą, że pewnego dnia jedyny syn Grahamów i jedyna córka państwa Noble połączą dwa najstarsze i najbogatsze rody w okręgu.

I mimo żarliwych zapewnień Kenta wątpiła, czy naprawdę ją kochał. Chciał Lane, zabiegał o nią i odstraszał większość innych młodych mężczyzn, którzy okazywali dziewczynie zainteresowanie. Chciał Lane posiadać i rządzić nią, ale nigdy jej nie kochał. A kiedy zrozumiał, że nawet jako jego żona nigdy nie będzie należała wyłącznie do niego, pożądanie zaczęło stopniowo zamieniać się w nienawiść.

Lane stała nad łóżkiem syna, przyglądając się, jak oddycha, tak jak kiedyś, gdy nad kołyską wpatrywała się w małą pierś niemowlaka, która spokojnie unosiła się i opadała. Kochała go od pierwszej chwili, gdy wzięła go w ramiona, i wiedziała, że zrobiłaby wszystko i zapłaciła każdą cenę, by zapewnić mu bezpieczeństwo i szczęście. W ciągu tych czternastu lat, za każdym razem gdy patrzyła na Willa, myślała o Johnnym Macku.

- Och, byłaś dobra, lady - powiedział kiedyś Kent. - Wmówiłaś mi, że Will jest mój. Ale powinienem to wiedzieć. Powinienem się domyślić. Widziałem, jak na niego patrzysz, jak go uwielbiasz. Mojego dziecka nigdy nie obdarzyłabyś takim uczuciem. Mój Boże, za każdym razem, kiedy patrzyłaś na Willa, myślałaś o Johnnym Macku, prawda?

Odgarnęła kosmyk kruczoczarnych włosów z czoła syna.

- Dobry Jezu, spraw, by nie pamiętał, co stało się w dniu śmierci Kenta - wyszeptała. - Niech te wspomnienia znikną na zawsze. Nawet jeśli miałabym spędzić resztę życia w więzieniu. Tylko zaopiekuj się Willem. Tylko on się liczy.

Na cmentarzu było ciemno i cicho. Blask księżyca oświetlał wielki, bogato rzeźbiony pomnik i nowy grób, na którym piętrzyły się wiązanki i wieńce. John Kent Graham. Jedyny syn swojej matki. Ale nie jedyny syn swojego ojca.

Sprytny. Przystojny. Czarujący. Mężczyzna kochany, hołubiony i pożądany. Miał cały świat u stóp jak dar niebios. I roztrwonił ten dar jak nic nieznaczącą drobnostkę. Wziął wszystko, a nie dał nic.

Ciemna postać przyklękła, dłoń w rękawiczce pogładziła nagrobek. Piękny, ale zimny i twardy. Zupełnie jak Kent.

Kent, który wiedział, jak czarować i udawać, jak wykorzystywać, a sam pozostawał bezużyteczny. Kent, który posiadał wszystko, czego może pragnąć człowiek, i nie był na tyle mądry, by to docenić.

- Byłeś żałosnym sukinsynem! I cieszę się, że nie żyjesz. Słyszysz mnie? Cieszę się, że nie żyjesz!

Postać wstała i rozejrzała się, by się upewnić, czy przypadkiem jeszcze ktoś nie składa nocnej wizyty ukochanemu zmarłemu.

Wszystko będzie dobrze, jeśli tylko Will nie przypomni sobie, co wydarzyło się tamtego dnia. A gdyby odzyskał pamięć, trzeba będzie sobie z nim jakoś poradzić. Dla dobra wszystkich, może chłopakowi dopisze szczęście i nigdy nie przypomni sobie wydarzeń związanych z morderstwem ojca.

Ojciec Willa. Ha! Nikt, przynajmniej z rodziny Kentów, nigdy nie podejrzewał, że chłopak jest synem innego mężczyzny. I to nie byle jakiego mężczyzny, ale nieślubnym potomkiem Johnny'ego Macka Cahilla.

Jak poczuł się Kent, kiedy zdał sobie sprawę, że dziecko, które wychowywał jako własne, chłopiec, który nosi jego nazwisko i mówi do niego „tato", w rzeczywistości jest synem człowieka, którego nienawidził najbardziej na świecie?

Ironia. Przysłowiowa sprawiedliwość. Co zasiejesz, to zbierzesz.

Czy Johnny Mack, którego mroczna dusza bez wątpienia płonie w piekle, powitał tam Kenta? Czy uśmiechnął się tym swoim cholernym, zniewalającym uśmiechem i roześmiał zwycięsko, widząc Kenta?

W nocnej ciszy rozległ się tłumiony chichot. Samotna postać splunęła na grób Kenta Grahama, po czym odwróciła się i skierowała w stronę bramy z kutego żelaza.


Rozdział 2

Monica Robinson wzięła głęboki oddech, pośpiesznie przeczesała dłonią krótkie brązowe włosy i ruszyła do boju. Znalazła się wśród śmietanki towarzyskiej Houston. Zatrzymała przechodzącego kelnera, wzięła ze srebrnej tacy kieliszek szampana i wypiła łyk trunku. Dobry. Lubiła smak szampana. Zwłaszcza drogiego. Przy drugim łyku pozwoliła, by napój pozostał w jej ustach przez chwilę, aby się nim delektować.

Zmierzyła wzrokiem ogromne pomieszczenie, szukając swojego narzeczonego. Obojgu powinno być wstyd, że są tak zajęci, że rzadko zjawiają się razem na przyjęciach. Ale nie zmieniłaby w swoim życiu ani jednej rzeczy, poza, może... Nie, daj spokój. Nie zmienisz tego, że po rozwodzie Eric wolał zamieszkać z Herbem, a nie z tobą.

Poza tym, że jej trzynastoletni syn mieszkał w Dallas z ojcem, jej życie było idealne. Tak myślała. Osiągała najlepsze wyniki w sprzedaży Fairfield Realtors już drugi rok z rzędu. Miała luksusowe mieszkanie, nowego lexusa, inteligentnych, sprytnych i ustawionych przyjaciół, a jej kochankiem był jeden z najbogatszych mężczyzn w Teksasie.

Gdzie, do diabła, jest Johnny Mack? Na pewno nie spóźniłby się na bal charytatywny, który może przynieść setki tysięcy dolarów na jego ukochane przedsięwzięcie, Ranczo Sędziego Harwooda Browna. Nie dziwiło jej, że mężczyzna tak bogaty jak Johnny Mack może pozwolić sobie na to, by być filantropem. Jednak czasem zastanawiała się, czy jego dobre uczynki nie są powodowane w równym stopniu dobrocią serca i wyrzutami sumienia. Rzecz jasna, nie wiedziała, co dokładnie mógłby mieć na sumieniu Johnny Mack, bo czas, który wspólnie spędzali, rzadko poświęcali na omawianie przeszłości któregoś z nich. Intuicja jednak podpowiadała jej, że mężczyzna taki jak on nie byłby w stanie przeżyć trzydziestu sześciu lat bez popełnienia kilku niewybaczalnych grzechów.

Dostrzegła go w tłumie. Jak zwykle otaczał go wianuszek kobiet. Od tego przeklętego faceta męskość biła na odległość. Wystarczyło, że wszedł do pomieszczenia, by oczy wszystkich kobiet w promieniu trzech metrów skupiły się na nim. I ona dobrze o tym wiedziała. Była jedną z nich. A już nie daj Boże, żeby wypróbował swój zabójczy, szelmowski uśmiech. Było w nim coś śmiertelnie niebezpiecznego.

Miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu i nawet w zatłoczonej sali przykuwał wzrok od razu. Dopiła szampana, odstawiła kieliszek i po drodze zamieniła kilka słów z parą znajomych. Zbliżając się do niego, czuła coraz większe pożądanie. Nie spali ze sobą od ponad tygodnia i była tak napalona, że miała ochotę zaciągnąć go do najbliższej toalety.

Kiedy znalazła się przy nim, objął ją swobodnie ramieniem i przedstawił kobietom, którym ledwie udało się ukryć zazdrość pod wymuszonymi uśmiechami.

- Monico, pamiętasz Charlene McNair, prawda? - Johnny Mack obdarzył uśmiechem kobietę o końskiej twarzy, dziedziczkę naftowej fortuny, która była jednym z największych darczyńców na rzecz rancza.

- Miło znów panią widzieć, pani McNair. Przyszła pani z mężem? Uśmiech Charlene lekko zbladł.

- Tak, Denny jest gdzieś tutaj.

Johnny Mack delikatnie odwrócił Monicę twarzą do dwóch innych kobiet.

- A te cudowne damy to Florence Barr i jej córka, Ashley. Zamierzają odwiedzić Ranczo Sędziego Harwooda Browna w ten weekend.

Monica grzecznie podała rękę obu kobietom, dostrzegając uderzające podobieństwo między matką i córką - różowe twarze i figura beczki wciśniętej w suknię od znanego projektanta.

- Będą panie pod wrażeniem wykonywanej tam pracy. Wszyscy chłopcy, mieszkający na ranczu, zostali odrzuceni przez swoje rodziny i społeczeństwo.

Znała tę gadkę na pamięć. Johnny Mack recytował ją przy wielu okazjach.

-  Nie możemy się doczekać. - Ashley nie spuszczała wzroku z twarzy Johnny'ego Macka.

- Jesteśmy zatem umówione z panem około dziesiątej rano w następną niedzielę. - Florence poklepała go po ramieniu. - Byłybyśmy niezmiernie zaszczycone, gdyby oprowadził nas pan osobiście.

Monica odetchnęła z ulgą, gdy dziesięć minut później udało im się uciec od trzech kobiet o dobroczynnych zapędach i podejść do zastawionego stołu.

- Boże, umieram z głodu - oznajmiła. - Nie jadłam dziś obiadu. Pokazywałam dom Wrightów pewnej parze i zabrało mi to ponad dwie godziny, a później musiałam się przebić przez całe miasto, żeby pokazać luksusowy apartament w Daily Towers. - Napełniła sobie talerz po brzegi.

- Co byś powiedziała na to, żebyśmy ulotnili się stąd szybko i pojechali do mnie? - wyszeptał jej do ucha.

- A możemy? Wyjść z tej fety wcześniej?

- Według moich obliczeń dziś wieczorem zdążyłem wyciągnąć od ludzi prawie dwieście tysięcy.

- No cóż, sądząc po tym, jak patrzyły na ciebie pani Barr i jej córka, śmiem twierdzić, że chyba oczekują od ciebie czegoś więcej niż tylko wycieczki po ranczu.

- No, no, ale jesteś cyniczna. - Włożył do ust krewetkę.

- Wydawało mi się, że to jedna z rzeczy, które we mnie lubisz. Mój cynizm.

- Lubię w tobie wiele rzeczy, Monico.

-A ja lubię wiele rzeczy w tobie - odpowiedziała.

- Domyślam się, że to właśnie dlatego jeszcze ze sobą jesteśmy?

- Tak, dlatego i dzięki naszej obustronnej niechęci do długoterminowych zobowiązań.

- Zjedz i chodźmy stąd. - Połknął jeszcze kilka krewetek, po czym się pochylił. - Spotkajmy się przed wejściem za dziesięć minut - powiedział szeptem. - Widzę, że właśnie zjawił się Malcolm Winters. Ty się najedz, a ja pójdę ubić mały interes.

Interes. Interes. Interes. Johnny Mack sprawiał wrażenie człowieka, który żyje po to, by robić interesy. Wieść niosła, że jest multimilionerem, a wszystko, czego dotknie, zamienia się w złoto. Każde przedsięwzięcie, w jakie się angażował, uważano za pewne. Od interesów odrywał się jedynie wtedy, gdy działał charytatywnie, zwłaszcza na rzecz Rancza Sędziego Harwooda Browna, albo wtedy, gdy sporadycznie robił sobie wolny weekend i wyjeżdżał na swoje ranczo w Hill Country. Nigdy jej tam nie zaprosił. Do tego prywatnego królestwa nigdy nie miała wstępu żadna kobieta.

Zostali kochankami prawie rok temu. Czasami spędzali noc w jej mieszkaniu, czasem u niego, a raz czy dwa wyjechali razem na kilka dni. Do Nowego Orleanu pół roku temu, a w zeszłym miesiącu na Jamajkę. Wiedziała, że bardzo lubi kawę, wiedziała, kto w Houston jest jego przyjacielem, a kto wrogiem, wiedziała, którą stronę łóżka woli, i wierzyła mu bezgranicznie. Nie znał tylko jego przeszłości. Miała o niej ogólne pojęcie, tak jak wszyscy, którzy wiedzieli, że był biednym chłopakiem, który wpakował się w kłopoty i dlatego piętnaście lat temu przyjechał do Houston. Przygarnął go pod swoje skrzydła dobroduszny stary sędzia Harwood Brown, który uchronił go przed stoczeniem się. Posłał chłopaka do szkoły i sam uczył, co znaczy być człowiekiem honoru.

Często zastanawiała się, skąd się wziął i dlaczego nigdy nie wspominał czasów sprzed przeprowadzki do Teksasu. Co takiego kryje jego przeszłość, że nie chce, by ktokolwiek ją poznał? Tak naprawdę nie miało to większego znaczenia. Była po prostu ciekawa. Nie planowała wspólnej przyszłości z nim.

Nie pragnęła tego, ale nawet gdyby właśnie o tym marzyła, wiedziała, że dla niego małżeństwo jest pojęciem zupełnie obcym.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin